6. Bardzo ważne drobnostki

Girls Go Wild - LP

- Wołałeś mnie szefie - oto więc jestem. - rzuciła dziewczyna kąśliwie, zamykając za sobą drzwi do gabinetu.

Rzucił jej spojrzenie pełne dezaprobaty.

- Miło cię widzieć w dobrym humorze, Kochanie. - mruknął, ale North nie zareagowała na to w żaden sposób. Opadła jedynie ciężko na kanapę pod ścianą pomieszczenia i wyciągnęła się na niej, splatając dłonie na brzuchu. Schludny i lubiący czystość Markus aż się skrzywił widząc jej buty na białym obiciu mebla i już miał wygłosić jakąś subtelną uwagę na ten temat, ale w porę ugryzł się w język. Zdecydowanie nie chciał jej dzisiaj drażnić.

- Błagam, jeśli to jakaś pierdoła, to przynajmniej udawajmy, że masz tutaj dla mnie jakieś bardzo czasochłonne zadanie, żebym nie musiała się stąd ruszać przez przynajmniej dziesięć minut.

Uniósł brwi.

- Okej. A dlaczego?

- Bo nie mogę już patrzeć na Josha. Co chwila informuje mnie o bardzo ważnych drobnostkach, bez których wykonania świat się zawali i na jego miejscu naprawdę nie prosiłabym mnie dzisiaj o kolejny podpis.

- On pracuje w administracji North. Na tym to poniekąd polega. - uśmiechnął się pod nosem, wiedząc jak bardzo dziewczyna nie lubi papierkowej roboty i jak z drugiej strony dużą wagę przywiązuje do niej jego przyjaciel.

- Jak zostanę z nim sama na dwa tygodnie prawdopodobnie przegryzę mu krtań trzeciego dnia. Liczysz się z tym, prawda?

Markus westchnął ciężko, po czym wziął plik kartek z biurka i podszedł do niej.

- Zrób mi trochę miejsca.

Uniosła nogi, pozwalając mu usiąść, a następnie położyła je z powrotem na jego kolanach.

- Oho... - mruknęła - Znam ten wyraz twarzy. Szykuje się poważna rozmowa.

Nie odpowiedział, zamyślił się jedynie na chwilę, bezwiednie głaszcząc kciukiem fragment gołej skóry na jej kostce, między nogawką jeansów a butem.

- Widzę, że ciągle jesteś na mnie zła. - odezwał się w końcu ignorując jej przewracanie oczami - I nie wiem szczerze co z tym zrobić.

- No cóż, do tej pory zawsze sobie z tym jakoś radziłeś. Chyba, że to też wyleciało ci z głowy, tak samo jak fakt, że zostawiasz mnie...

- North... - przerwał jej prosząco - Nie musisz być złośliwa.

- Uwielbiasz, kiedy jestem złośliwa.

- Chodzi mi o to, że rozmawialiśmy o tym. - powiedział, ignorując jej uwagę, bo musiałby przyznać jej rację. Jej cięte riposty zdecydowanie podobały mu się bardziej, niż miał ochotę przyznać. - Przepraszałem cię chyba z trzy razy i powiedziałaś, że chcesz żebym tam jechał. A mimo wszystko ciągle robisz mi przytyki i nie rozumiem w czym jest problem.

Na odpowiedź musiał chwilę poczekać.

- Źle się wyraziłam. Uważam, że powinieneś tam być. To ważne, żeby podpisać te ostateczne porozumienia, dużo nam to da, dużo zmieni. Nie wiadomo, kiedy trafi się następna taka okazja, więc rezygnowanie z tego byłoby głupie. Ale chcieć? Nie. Nie chcę żebyś jechał. - rzuciła mu pytające spojrzenie - Rozumiesz?

- Chyba tak. - wyciągnął dłoń i złapał jej rękę, nawiązując połączenie, po raz pierwszy od dawna i siedzieli razem, w milczeniu.

- Już? Pogadanka skończona? - zapytała w końcu, uśmiechając się krzywo - Bo jeśli tak, to możesz mi w końcu powiedzieć, po co mnie tu ściągnąłeś.

- Spieszy ci się gdzieś?

- Oczywiście. Niektórzy mają pracę do zrobienia, panie minister. Poza tym Josh pewnie zaczyna za mną tęsknić. Bez naszych podpisów jego życie nie ma sensu.

Markus roześmiał się cicho, przyciskając jej dłoń do ust.

- Zołza.

- Gbur. Do brzegu!

Podał jej kartki, które trzymał w dłoni.

- To są główne założenia porozumień z naszej strony. W końcu złożyłem w całość to nad czym dyskutujemy wszyscy od tygodni i chciałem żebyś sprawdziła, czy wszystko jest na pewno w porządku.

- I jak rozumiem ja dostaję to na samym końcu?

- Powinnaś się cieszyć. Uwielbiasz mieć ostatnie słowo.

North zmarszczyła jedynie nos w grymasie irytacji i wzięła się za czytanie, puszczając jego rękę. Przewracała stronę za stroną, a kiedy skończyła chłopak już wiedział, że niczego dobrego spodziewać się nie może.

- Zauważyłam coś, co mi się nie podoba. Sporo rzeczy ma sens, ale większość skupia się nie na tym, co możemy, a na tym, by upodobnić nas do ludzi. Jesteśmy inni niż oni i tyle, po co na siłę tuszować te różnice?

- Nie rozumiem o czym mówisz... - odezwał się ostrożnie.

- Na przykład o tutaj. - wskazała na jeden z punktów - Wprowadzenie ustawy o nazwiskach dla androidów. Po co nam to?

- Żeby nie musieć recytować dziewięciocyfrowego numeru seryjnego w celu identyfikacji? Chociażby na lotnisku?

- Nie wiem, Markus, naprawdę. Połowa tego nie dotyczy nawet praw, a zwyczajów, z którymi mamy niewiele wspólnego i które nie są tak naprawdę ważne.

- Żartujesz sobie chyba.- wykrztusił, nie wiedząc nawet od czego zacząć - Zdajesz sobie sprawę z tego, że jedna czwarta tego wszystkiego to twoje własne pomysły?

- Tak, ale...

- Chciałem, żebyś się upewniła, czy wszystko jest zgodne z założeniami i pozbawione błędów! Byłaś obecna przy absolutnie każdym etapie powstawania tych porozumień i na każdym z tych etapów mogłaś coś przerwać, zmienić, albo dodać, a ty nagle chcesz przewracać wszystko do góry nogami w momencie, w którym wszystko jest już gotowe do podpisu?! - zapytał z niedowierzaniem i irytacją.

- Nie mam zamiaru niczego przewracać. Dopiero teraz rzuciło mi się to w oczy. - mruknęła, oddając mu założenia - Wiesz, że nigdy nie ufałam zbytnio temu co ludzkie.

- Wiem. Ale zawsze ufałaś mnie.

Podniosła się na łokciu, z zaskoczonym i niezadowolonym wyrazem twarzy.

- Wydaje mi się, że odrobinę to nad interpretujesz. To nie ma nic wspólnego z zaufaniem do ciebie, czy w ogóle z tobą. - do ich uszu dobiegł jakiś hałas z korytarza, jakby kroki i rzucanie ciężkimi przedmiotami - Co tam się wyprawia?

- Nie wiem. Ale wracając do tematu, to akurat to ma ze mną bardzo wiele wspólnego. Ze mną i z nami wszystkimi. Nie uda nam się nigdy zadowolić wszystkich i musisz zaakceptować, że nie możemy stworzyć całkiem oddzielnego prawa dla naszego gatunku. Już to, że mamy szansę posiadania tych samych możliwości co ludzie jest ogromnym sukcesem.

Miał rację, oczywiście, ale mylenie się zawsze wywoływało w niej frustrację.

- Ty mi nie mów, co muszę zaakceptować, a czego nie, bardzo cię proszę! - warknęła. Wiedziała, że jest dla niego niesprawiedliwa, a tego Markus nie lubił najbardziej, więc chciała jak najszybciej się ulotnić, póki jeszcze nad sobą panowała, by uniknąć nowej kłótni. Podniosła się. - Porozmawiamy w domu, teraz naprawdę nie mam na to siły.

Ruszyła do drzwi, zza których ciągle dobiegały dziwne trzaski, ale rzuciła mu jeszcze jedno spojrzenie.

Wydał jej się nagle tak zmęczony i przytłoczony, że aż obudziły się w niej wyrzuty sumienia. I tak znosił ogromną presję, a ona mu nie pomagała. Zawróciła więc jeszcze na moment, by skraść mu całusa.

- Ciągle mnie kochasz?

- Pytasz tak, jakbym mógł przestać.

Uśmiechnęła się lekko.

- Gdyby coś się działo, dzwoń. I otwórz tutaj okno, strasznie duszno i czuć spalinami.

Otworzyła drzwi. I natychmiast zatrzasnęła je z powrotem, z okrzykiem przerażenia.

***

Sweet Dreams (Are Made of This) - Eurythmics

Connor przespał całą noc, ale kiedy się obudził, nie był wypoczęty. Kiedy przechodził w stan uśpienia poprzedniego wieczora był spięty i taki też był zaraz po wyjściu z niego.

Westchnął ciężko.

Obawiał się, że jeżeli będzie zmuszony dzielić dom z Ninesem przez choćby jeden dzień dłużej czeka go kolejny blackout, a ostatni doprowadził do prawdziwej katastrofy.

Gdyby to od niego zależało już dawno by go wykopał, ale smutna prawda była taka, że to zależało od Kamskiej. Nawet gdyby doszedł do wniosku, że woli się jej wypłacać do końca życia (a wolał), wymyśliłaby coś innego, co sprawiłoby, że nie miałby wyjścia.

Nie miał ochoty wstawać z łóżka, wiedząc, że tuż za drzwiami prawdopodobnie już stoi RK900 z milionem złośliwych uwag na pod orędziu, które będzie mu rzucał pod nogi cały dzień, tylko po to, by wyprowadzić go z równowagi. Dlatego postanowił nie ruszać się tak długo, jak długo nie będzie to groziło spóźnieniem do pracy.

Niestety, chwilę później, ktoś zapukał do jego drzwi. To z pewnością nie był Hank. Gdyby Hank czegoś potrzebował, wrzasnąłby po prostu: ,, Connor, przytargaj tu tyłek!" z drugiego pokoju i raczej by się nie fatygował. Poza tym było ledwie parę minut po szóstej, więc musiał to być jego brat.

Dlatego go zignorował.

Pukanie rozległo się ponownie.

- Daj mi spokój chociaż rano! - zawołał, poirytowany.

Drzwi uchyliły się, ukazując rozbawioną dziewczęcą buzię.

- Spokojnie, wpadłam się tylko przywitać.

- Chloe... - poczuł, jak policzki same unoszą mu się w uśmiechu. - Mogłem się domyślić, że Dziewięćset nie zawracałby sobie głowy pukaniem.

Wyskoczył z łóżka i ruszył w jej kierunku. Miał ochotę ją pocałować, ale zmieszał się nieco. Przypomniał sobie sytuację sprzed dwóch dni.

,, ...ona twierdzi inaczej."

Może źle to interpretował, zwłaszcza, że te słowa pochodziły od Ninesa, który mógł mu po prostu chcieć dokuczyć, ale i tak zrobiło się nieco niezręcznie, kiedy zatrzymał się pół kroku od niej.

- Wszystko okej? - zapytała lekko zaskoczona.

- Tak. - uśmiechnął się - Dobrze cię widzieć. Co tu robisz tak wcześnie?

- Nines zapytał czy nie chciałabym wpaść. Siedzimy razem już jakiś czas, ale chciałam zobaczyć, czy już się obudziłeś.

- On cię tu zaprosił? - wykrztusił, czując, jak poziom stresu gwałtownie mu podskakuje.

- Tak. To było miłe z jego strony. - spojrzała na niego z dezaprobatą - On naprawdę nie jest taki zły. Po prostu potrzebuje odrobiny pomocy, żeby się odnaleźć.

- Albo jest podstępnym wężem, który udaje cywilizowaną istotę w twoim towarzystwie, żeby się do ciebie zbliżyć, bo wie, że doprowadzi mnie tym do szału... - pomyślał, ale nie powiedział tego na głos. Nie miał zamiaru się jej skarżyć.

- Dla ciebie nie da się nie być miłym, Chloe. - rzucił zamiast tego, posyłając jej zmęczony uśmiech - Możesz obudzić Hanka, a ja się w tym czasie przebiorę.

- Dobry pomysł, Osiem. - odezwał się Nines, niespodziewanie wyłaniając się zza rogu - Musimy brać do roboty. Chyba, że wolisz zostać w tym pokoju cały dzień i zostawić wszystko mnie, w sumie żadnej różnicy to nie zrobi.

Connor nie odpowiedział ani słowem, zatrzasnął jedynie ostentacyjnie drzwi.

Androidka odwróciła się z oburzeniem i szokiem wypisanym na twarzy. Miała wrażenie, że ten RK900, który odezwał się przed chwilą to zupełnie inna osoba, niż ta, z którą rozmawiała jeszcze dziesięć minut wcześniej.

- Dlaczego traktujesz go w ten sposób? - zapytała urażonym tonem.

- Daj spokój, tylko się z nim drażnię. - odpowiedział lekceważąco - To zabawne.

- To nie jest zabawne. To okrutne i niesprawiedliwe.

W jego spojrzeniu pobłażliwość mieszała się z podziwem.

- Twoja lojalność jest urocza, ale naiwna. Connor to ciepła klucha i tchórz, który nie potrafi zebrać się w sobie i wykorzystać odpowiednio szans, które dostał od życia, a to mnie irytuje. Próbowałem sprawdzić, jak daleko muszę się posunąć, żeby faktycznie mi się postawił. Wczoraj w końcu coś w nim drgnęło, ale on umie tylko gadać. Nie ma dostatecznie dużo odwagi, żeby faktycznie stanąć w obronie tej resztki godności osobistej, która kuli się gdzieś w okolicy jego pięty. - uśmiechnął się pogardliwie.

- Bzdury. Nie wiesz o nim niczego.

- Chloe... - zbliżył się do niej. Nie czuła się z tym komfortowo, cofnęła się więc pod ścianę korytarza - Widziałaś jego spojrzenie w tej piwnicy, kiedy zobaczył mnie po raz pierwszy? Był przerażony, jeszcze zanim w ogóle powiedziałem pierwsze słowo.

- A jak ty byś się czuł, gdybyś nagle znalazł swojego prawie idealnego sobowtóra, o którego istnieniu wcześniej nie wiedziałeś?

Roześmiał się.

- Przecież dokładnie to mnie spotkało. W tym samym momencie co jego.

Skrzywiła się. Miał rację.

Oparł się ramieniem o ścianę tuż nad jej głową i pochylił się w jej kierunku z groźnym błyskiem w oczach.

- Ty się mnie nigdy nie bałaś. I nie boisz się teraz, chociaż masz prawo, bo jesteś połowę mniejsza i nie możesz przede mną uciec. - mruknął z uśmiechem. Podobało mu się to rozzłoszczone, błękitne spojrzenie z którym się zderzył. Było czyste i przeszywające, dorównujące mu siłą.

- Rozczarowany? - prychnęła, nie poruszając się ani o milimetr.

- Wręcz przeciwnie, za to cię lubię. To imponujące.

- Chciałbyś. Nie jesteś aż taki straszny.

- No właśnie. A jednak Osiem się mnie boi. To o czymś świadczy, nie sądzisz?

- Nie boi się ciebie. Unika kontaktu z tobą, bo jesteś wobec niego złośliwym chamem. Potrafi się zatroszczyć i o siebie i o mnie.

- Aha. I dlatego musisz go bronić?

Chloe z każdym jego słowem czuła się bardziej rozdrażniona, szczególnie, że jego riposty były naprawdę sprytne. Rozmowa z tym chłopakiem przypominała tańczenie tanga na polu minowym. Ryzykowne, stresujące, ale nie da się ukryć - ekscytujące.

- Mógłbyś po prostu dać mu spokój, Nines. To cudowny chłopak, o ile nie miesza się go z błotem.

- I to jest właśnie jego główny problem. Jest chłopakiem, nie mężczyzną. - uśmiechnął się jeszcze szerzej, kiedy usłyszał, jak dziewczyna z sykiem wciąga powietrze - Nie zasłużył na ciebie. Ale w porządku, skoro tak ci na tym zależy, odpuszczę mu trochę.

- Świetnie. - rzuciła jedynie chłodno.

RK900 odsunął się od niej w końcu, z zadowolonym wyrazem twarzy.

- Dzień dobry, poruczniku. - rzucił jeszcze, nie odrywając wzroku od dziewczyny, po czym ruszył w stronę kuchni, odsłaniając stojącego za nim Hanka, który wpatrywał się w nią, kompletnie zdezorientowany. Spłonęła rumieńcem.

- Długo pan tam stoi?

- Tak! - wskazał ręką na Ninesa - Jak to zrobiłaś do cholery!?

- Jak co zrobiłam? - teraz to ona była zdezorientowana.

- Jak przekonałaś tego gnojka, żeby dał sobie siana!

- Oh. Słyszał pan, po prostu z nim porozmawiałam i jakoś tak samo wyszło.

- Nie słyszałaś co tu się odjebało wczoraj wieczorem. Nigdy w życiu nie widziałem Connora tak wkurwionego, przysięgam. Rękę bym dał sobie uciąć, że Nines prędzej padnie niż odpuści sobie dręczenie go. Opierdoliłem go z góry na dół za rzeczy, które wygadywał i tak się przejął, jakby go komar ugryzł.

Chloe wzruszyła jedynie niepewnie ramionami. Jej serce stało za chłopakiem murem i poczuła potrzebę zaprotestowania przeciwko niesprawiedliwemu traktowaniu go, ale nie miała pojęcia czemu akurat jej udało się trafić do nowego domownika.

Właśnie w tym momencie Hank Anderson zdał sobie sprawę z tego, że do bardzo krótkiej listy rzeczy, które łączą braci RK, może dopisać słabość do tej samej kobiety.

***

Better Man - 5 Seconds of Summer

Tina była w pracy od dziesięciu minut, a już była w stanie zakwalifikować swój dzień do dobrych, a to dlatego, że Cody nie pojawił się dzisiaj na policji i mogła spokojnie zająć się swoimi sprawami, nie przejmując się niańczeniem go.

Miała jeszcze sporo czasu do odprawy (jak zwykle była na miejscu dość wcześnie), postanowiła więc usiąść spokojnie przy biurku i pouzupełniać dokumentację, na jej stanowisku już ktoś jednak siedział, z nogami bezczelnie wyciągniętymi na blacie.

- Zgubiłeś się? - prychnęła.

- Tak. Mama mi zawsze mówiła, że w takich wypadkach mam poprosić o pomoc najbliższego policjanta. - odpowiedział Gavin, szczerząc do niej zęby w uśmiechu.

- Jaka szkoda, że to ty jesteś zawsze najbliższym policjantem.

- No cóż, nie przewidziała tego. Musisz ją poznać.

- Twoją mamę?

- Tak. Odkąd wie, że istniejesz, truje mi dupę, żebym cię do niej przyprowadził.

Tina się zdziwiła. Reed był jej przyjacielem i zawsze miała do niego pewną słabość. Cieszyło ją, że chodzi na terapię, że lepiej radzi sobie z atakami złości, ale wolała być ostrożna. Zgodziła się z nim spotykać, ale wolała na razie nie snuć wielkich planów, bo nie wiedziała, jaki detektyw ma do niej naprawdę stosunek. Wszystko wskazywało jednak na to, że traktował ją dosyć poważnie, skoro powiedział o niej swojej mamie i nawet miał zamiar ją przedstawić.

- Czemu nie. Myślisz, że mnie polubi? - przysiadła na biurku, zmyślając się na chwilę.

- Tina, błagam cię. Wie tylko jak masz na imię, a już zdążyła postawić ci ołtarzyk w salonie, tylko dlatego, że wytrzymujesz z jej pierdolniętym synalkiem. Ona już dawno straciła nadzieję, że ktoś taki się znajdzie i wcale się jej nie dziwię. Więc, odpowiadając na twoje pytanie: tak, na pewno cię polubi. - prychnął, wstając z jej fotela - Lecę do roboty, złapię cię później.

- A zrobisz mi najpierw kawy? - spojrzała na niego prosząco.

- Jak to miło mieć dziewczynę, z którą dzieli się uzależnienia. - uśmiechnął się i skierował do pokoju socjalnego. Chwilę później wrócił, z kubkiem w lewej ręce, zdecydowanie mniej zadowolony i klnąc pod nosem.

- Rozlałem połowę po drodze, bo mi ktoś kurwa złamał prawą dłoń! - warknął stawiając naczynie obok niej i machając jej przed nosem palcami unieruchomionymi w szynach.

- Nikt ci niczego nie złamał, skarbie. Uderzyłeś naszego nowego kolegę to masz. - czasami kiedy z nim rozmawiała miała wrażenie, że mówi do przedszkolaka.

- Bo wylał na mnie kawę!

- Bo nazwałeś go gnojkiem i zacząłeś mu rozkazywać pierwszego dnia jego pracy tutaj, nawet się nie przedstawiając, nie myśl, że nie wiem. Aż się boję pomyśleć, co by było, gdyby ktoś się tak odezwał do ciebie. Z całą pewnością na palcach by się nie skończyło i pewnie nawet nie zaczęło.

- Niech no tylko ta cholerna mikrofala znowu wejdzie mi w drogę, to tak jej przywalę, że jej fabryka nie pozna.

- Doprawdy? - usłyszał za sobą spokojny głos i aż cały podskoczył. Zarówno on jak i Tina odwrócili głowy.

RK900 stał za nimi, z rękoma założonymi za plecami i wpatrywał się w detektywa, który widząc przed sobą potężną postać androida nabrał nagłej ochoty by uciec.

Kątem oka zauważył, że jego dziewczyna zakrywa usta dłonią, próbując zatuszować swoje rozbawienie.

- Nie wydaje mi się, by próba dokonania tego się powiodła, ale zawsze możesz spróbować, detektywie. W końcu ma pan w zapasie jeszcze osiem sprawnych palców, prawda? - uniósł brew.

- To była... - wykrztusił Reed, czując jak strużka potu cieknie mu po karku - To była tylko taka metafora. Luźne przemyślenie.

- Na pana miejscu rozważyłbym możliwość zachowania tego rodzaju przemyśleń dla siebie. Niekorzystnie wpływają na żywotność szarych komórek wszystkich w pana otoczeniu. - przeniósł wzrok na dziewczynę obok, która już nawet nie starała się ukrywać szerokiego uśmiechu - Miłego dnia, oficer Chen.

- Mów mi Tina.

Kiedy odszedł, Gavin spojrzał na nią z oburzeniem.

- ,,Mów mi Tina"?!

- No co? - spytała - Lubię go. Przyda ci się taki ktoś w pracy, kto cię trochę ustawi do pionu.

- Ty jesteś takim kimś! Typ właśnie mi powiedział w bardzo skomplikowany sposób, żebym zamknął mordę, bo ogłupiam ludzi! Jak ma mi to pomóc w jakikolwiek sposób?

- Ja jestem dla ciebie za miękka. A poza tym wszystkim świetnie się bawię.

- Dlaczego ja się z tobą umawiam...? - jęknął Reed, chowając twarz w dłoniach.

- Bo jako jedyna z tobą wytrzymuję, jak to stwierdziła twoja mama. - rzuciła, poklepując go pocieszająco po ramieniu - A mamy zawsze wiedzą najlepiej.

***

Radioactive - Imagine Dragons

Kiedy Connor wyszedł z biura kapitana Fowlera razem z Hankiem i ruszył do swojego biurka czekała go niemiła niespodzianka, bo siedział przy nim Nines, skupiony na przeglądaniu czegoś w terminalu.

- Zacząłem już szukać czegoś, co mogłoby nam pomóc w sprawie. - rzucił na ich widok.

- To moje miejsce. - burknął RK800. Jego brat podniósł na niego wzrok pełen irytacji i chłopak już szykował się na jakiś podły komentarz, ale ten, ku jego zdziwieniu nie nastąpił.

- Nie denerwuj się, Osiemset. Na razie nigdzie indziej nie ma wolnego biurka, ale zapewniam, że nie obiorę ci twojego cennego miejsca. - odpowiedział jedynie sarkastycznie. Był dla niego wyjątkowo uprzejmy w porównaniu z poprzednim dniem i Connor zaczynał się robić podejrzliwy, bo nie miał pojęcia z czego może wynikać ta zmiana.

- I co? Znalazłeś coś? - spytał Hank, zupełnie ignorując wymianę zdań między chłopakami. Tego ranka, po tym jak był świadkiem dziwacznej rozmowy toczącej się między Ninesem a Chloe przyrzekł sobie solennie, że w dupie będzie miał problemy sercowe, utarczki i wszelkie inne dramaty toczące się między tą trójką, bo jest na to za stary i dopóki nikomu będzie się działa krzywda, nie będzie ingerował.

- Owszem. Symbol, który znaleźliśmy w mieszkaniu Kamskiej to uroboros, wąż połykający własny ogon i odradzający się sam z siebie. Symbol nieskończoności, a także metafora wczesnodziecięcej fazy rozwoju, kiedy człowiek nie rozróżnia jeszcze świata wewnętrznego od zewnętrznego zbyt dobrze.

- Moje gratulacje. Umiesz korzystać z Wikipedii. - rzucił kąśliwie Connor.

- Tak, to nie takie trudne, jak chcesz mogę cię nauczyć.

- Ja pierdolę... - jęknął Anderson - Z wami dwoma nie ogarniemy tej sprawy do Bożego Narodzenia. Skupcie się, błagam.

Obaj RK zmierzyli się jedynie spojrzeniami, ale już nie powiedzieli ani słowa. Przez następnych kilka godzin szukali informacji - o wężu, o zębatym kole, o symbolu jako o całości, ale nie znaleźli niczego. Obrazek nie był kojarzony z żadną organizacją terrorystyczną, czy osobą, więc póki co wszystko wskazywało na to, że to zwykła pogróżka, taka, jaka się zdarzała i zdarzać będzie osobom na takim stanowisku jak Kamska.

Tymczasem przy drzwiach do pokoju socjalnego można było zauważyć dziwne poruszenie. Z pewnością zebrało się tam więcej osób niż zazwyczaj.

- A tam co się dzieje? - mruknął porucznik, podnosząc się - Chodźcie, sprawdzimy. I tak niczego więcej nie znajdziemy.

Kiedy ruszyli za resztą, Connor otrzymał telefon od Chloe.

- Tak? - rzucił, natychmiast odbierając i zostając dwa kroki za Andersonem i Ninesem. Poczuł jak krew mu tężeje w żyłach, kiedy usłyszał jej szybki urywany oddech po drugiej stronie. Z pewnością była czymś przestraszona, albo coś jej się stało. - Chloe, wszystko gra?

- Mamy problem, Con. - wykrztusiła jedynie.

I w tym momencie chłopak dotarł do tłumu, zebranego pod telewizorem i zachłysnął się powietrzem, kiedy dostrzegł, w co takiego wszyscy się wpatrują.

Mieli problem i to poważny.

Bo program szesnasty przesyłał transmisję na żywo z centrum miasta, gdzie wysoki, szklany budynek otaczały kłęby dymu, wśród którego co jakiś czas błyskała syrena straży pożarnej.

A na pasku przesuwała się nieustannie ta sama informacja.

,, Pożar w ministerstwie, liczba ofiar: nieznana"

Kaboom!

Mamy to i robi się gorąco, w przenośni i dosłownie... Hehe.

Jezu, przepraszam, to było straszne, ale jest bardzo wcześnie rano i nie bardzo jeszcze myślę, tylko tyle mam na swoje usprawiedliwienie. Nie powinnam z tego żartować, w końcu tam są moje dzieci XD

Bardzo dobrze mi się ostatnio pisze, dlatego rozdziały pojawiają się mniej więcej raz na trzy dni, chciałabym utrzymać tą tendencję jak najdłużej. Dajcie znać jak wam się dzisiaj podobało, może macie jakieś propozycje zmian, czegoś więcej, czegoś mniej?

Na pewno postaram się wziąć wszystko pod uwagę.

Trzymajcie się zdrowo, bo to teraz najważniejsze.

Aloha!

~ Gabu

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top