5. Prawda boli
Running Out Of Love - Jubel
Chloe siedziała przy stole i cierpliwie wypełniała raporty medyczne. Słońce zachodziło, wpadając złotymi promieniami przez kuchenne okno, sprawiając, że jej jasne, puszyste włosy wyglądały jak aureola wokół jej głowy.
Wyczuła na swoich plecach czyjeś badawcze spojrzenie. Uśmiechnęła się pod nosem. Tylko jedna osoba w tym domu potrafiła się poruszać tak bezszelestnie.
- Na co się patrzysz? – zapytała, nie odwracając się nawet – Podobam ci się, czy co?
Rzuciła spojrzenie przez ramię i zmieszała się, bo za nią nie stał Connor, z którym czuła się swobodnie, flirtując w ten sposób. Zawsze bawiło ją, jak dosłownie traktuje każde jej pytanie i komentarz.
Teraz jednak napotkała zaciekawione spojrzenie Ninesa, którego obecność wciąż była czymś na tyle nietypowym, że zwyczajnie o niej zapomniała. Poczuła, że rumieni się, zawstydzona.
- Oh... Przepraszam. – powiedziała, wbijając ponownie wzrok w swoje dokumenty – Myślałam, że to Connor.
- Nic się nie stało. Wydaje mi się, że pomaga naprawić porucznikowi Andersonowi kran w łazience. – odezwał się RK900. – Co robisz?
- Wypełniam raporty. Androidy doprowadzają mnie czasem do szału. Robią sobie krzywdę o wiele częściej niż ludzie! – prychnęła przeciągając zesztywniałe plecy, dochodząc do wniosku, że może zrobić sobie moment przerwy.
- Jak myślisz, z czego to wynika?
- Nie czują bólu – to po pierwsze. Po drugie – w ich podświadomości ciągle pozostaje przekonanie, że jeśli zginął ktoś ich poskłada z powrotem, a tu już nie jest dłużej prawda. – wyjaśniła, po chwili zastanowienia.
- ,,Ich"? – uniósł brew – A w twojej podświadomości nie ma takiego przekonania?
Uśmiechnęła się, bardziej do siebie, niż do niego.
- Nie. Chyba nie. Dbam o siebie i o twojego brata, bo on zdecydowanie nie grzeszy instynktem samozachowawczym.
- Moim zdaniem to chłopak powinien dbać o swoją dziewczynę. – odezwał się, pozornie zupełnie niewinnie, ale Chloe się spięła.
- On dba o mnie bardziej niż o siebie. Poza tym, nie jestem do końca jego dziewczyną... - sprostowała, czując jak robi się niezręcznie. Nie doczekała się żadnej odpowiedzi. – Mógłbyś proszę włączyć jakąś dobrą płytę? Cisza mnie dekoncentruje. – szybko zmieniła temat.
- Zdefiniuj ,,dobrą płytę".
- Właściwie większość winyli porucznika jest dobrych. Wybierz coś.
Kiedy chłopak nie poruszył się przez dłuższy czas, odwróciła się i spojrzała na niego. Jego dioda migała na żółto i po raz pierwszy odkąd go poznała nie wydawał się być takim pewnym wszystkiego co robi. Od razu zaczął sprawiać sympatyczniejsze wrażenie.
- Chyba mam problem. – przyznał się w końcu, zakłopotany – Nie jestem przyzwyczajony do możliwości wyboru. Poza tym, nie wiem co mam wybrać. Nigdy nie słuchałem muzyki. To znaczy, mam do niej stały dostęp w systemie, ale to chyba nie to samo.
Dziewczyna wytrzeszczyła oczy.
- Ciągle zapominam, że właściwie urodziłeś się w tym tygodniu. – podniosła się, złapała go za ramię i pociągnęła za sobą do salonu, gdzie stał gramofon i radio.
- Co robisz? – spytał, zdziwiony.
- Edukuję cię.
Przyklękła przy radiu i po prostu je włączyła, na pierwszej lepszej stacji. Spojrzała na niego zachęcająco.
- I co myślisz?
Nie odzywał się przez moment. Jego dioda ponownie błysnęła na żółto. Usiadł na podłodze obok niej i po krótkiej chwili przełączył stację na następną, a po kolejnej chwili jeszcze na następną.
W końcu spojrzał na nią i uśmiechnął się, delikatnie, ale inaczej, niż do tej pory, kiedy dokuczał Connorowi, albo kiedy się przechwalał – szeroko, z samozadowoleniem i złośliwością. Teraz uśmiechnął się z zaciekawieniem i sympatią, jak dziecko, które nauczyło się czegoś nowego. Tylko, że dzieci raczej nie miewały dwóch metrów wzrostu i nie składały się z samych mięśni.
Niespodziewanie wyobraziła sobie Connora i Ninesa jako małych chłopców i ta wizja niesamowicie ją rozczuliła. RK800 z pewnością byłby tym dzieckiem chowającym się za nogą matki, 900 – tym wsadzającym widelce do kontaktów.
- Podoba mi się. – oznajmił – Ale nie wszystko.
- To normalne. – zapewniła – Masz ode mnie zadanie. Dzisiaj nie śpisz tylko nadrabiasz braki w swojej znajomości kultury. Posłuchaj kilku albumów, obejrzyj film, przeczytaj coś. Cokolwiek. Jutro pracuję na popołudnie, więc raczej się nie spotkamy, ale pojutrze opowiesz mi o tym co ci się podoba, zgoda?
- Zgoda.
Podniosła się i ruszyła z powrotem do stołu, po drodze przytupując sobie do lecącej muzyki i obracając się kilka razy.
- Czy to jest taniec? – usłyszała za sobą – To co robisz?
- Tak. – rozpromieniła się – Chcesz spróbować?
RK900 pokiwał głową i podniósł się. Wyciągnęła do niego dłonie i obróciła się powoli.
Czegokolwiek by nie mówić o Ninesie – taniec to nie była jego rzecz. Nie miał nawet pomysłu na to, w którą stronę powinien się poruszyć. Widząc jego niezręczne, sztywne ruchy Chloe chciało się śmiać. Doceniała jednak, że chłopak chce spróbować wszystkiego i wszystko go interesuje, była to miła odmiana po Connorze, którego do wszystkiego trzeba było zachęcać.
- Chyba wolę słuchać. – stwierdził w końcu android, uśmiechając się do niej znowu.
Blondynka roześmiała się, klepiąc go po ramieniu.
- Tak, chyba w tym jesteś lepszy.
Connor tymczasem właśnie wyszedł z łazienki, cały mokry i niezbyt zadowolony, po dokręcaniu mikroskopijnych śrubek od czterdziestu minut, słuchając przy tym bluzgającego Hanka, który właśnie sprzątał wodę z podłogi.
Widok Chloe, roześmianej i zadowolonej, w towarzystwie jego zadufanego w sobie brata, na środku salonu, nie sprawił, że poczuł się lepiej.
- O, dobrze że jesteś! – odezwała się dziewczyna, zauważając go – Muszę się zwijać do domu, a chciałam się pożegnać.
- Odprowadzę cię na przystanek. – zaoferował, zdejmując kurtkę z wieszaka.
- Nie trzeba, mam autobus za dwie minuty, więc nawet nie zdążymy pogadać. – powiedziała, zarzucając na sweter lekką, jeansową kurtkę. Uśmiechnęła się lekko do Ninesa. – Pamiętaj o swoim zadaniu, przepytam cię następnym razem.
Chwilę później drzwi się za nią zamknęły, pozostawiając Connora w całkowitym osłupieniu. Po chwili spojrzał z irytacją na RK900.
- Mógłbyś trzymać się z dala od mojej dziewczyny? – warknął. Co prawda nie wiedział, czy może tak Chloe nazwać, ale wolał stanowczo pokazać chłopakowi, gdzie jest jego miejsce, zwłaszcza po uwadze, którą rzucił na jej temat podczas ich pierwszej rozmowy.
- A więc to jednak jest twoja dziewczyna? – zapytał, niespodziewanie rozbawiony, unosząc brew. Złośliwy uśmieszek pojawił się na jego ustach.
- Jakiś problem?
- Ano taki, że ona twierdzi inaczej.
Connor poczuł się jakby ktoś go uderzył. Nie powiedział ani słowa, parzył tylko wściekle na brata, czując, że jeżeli zaraz nie przestanie się podle szczerzyć, to nie wytrzyma i da mu w zęby.
- Na twoim miejscu ustaliłbym z nią jednolitą wersję rzeczywistości, Osiem. – rzucił Nines, a następnie zniknął w swoim pokoju, jak gdyby nigdy nic.
***
Ophelia - The Lumineers
- Echo, wychodzę. Zamknij wszystko jak skończysz. – rzuciła Magdalena Kamska, spoglądając na niebieskowłosą androidkę, siedzącą przy biurku po drugiej stronie pomieszczenia. Było to biurko przeznaczone dla asystentki.
Niegdyś zajmowane było przez Chloe, ale odkąd za biurkiem dyrektora nie zasiadał już Elijah, a jego siostra, również na tym stanowisku nastąpiły zmiany.
Z Echo poznała się zupełnie przez przypadek, ale dziewczyna od razu wpadła jej w oko, a na dodatek okazała się bardzo kompetentna. I szukała pracy.
- Oczywiście, jak zawsze. – odpowiedziała, posyłając Magdalenie uspokajający uśmiech – Odpiszę jeszcze na kilka maili.
- Moja droga, wiem, że na naszą skrzynkę przychodzi kilka maili, owszem, ale na minutę.
- Niech będzie, odpiszę jeszcze na kilkadziesiąt maili.
Kamska posłała jej całusa.
- Uważaj, bo zaczynasz mi się podobać. Dostaniesz podwyżkę.
Wyszła z gabinetu i ruszyła korytarzem, stukając obcasami o posadzkę. Jedynym o czym marzyła w tym momencie była lampka wina, gorąca kąpiel i jakiś przyjemny serial. Teraz musiała jeszcze jakoś odkleić od siebie swojego managera, który lgnął do niej, jak ćma do świecy, za każdym razem, kiedy pokazywała się na korytarzu.
- Proszę pani, na ten tydzień mamy zaplanowane trzy konferencje prasowe. Do tego dobrze byłoby zrobić zebranie zarządu, pomyślałem, że może pod koniec miesiąca znalazłby się dogodny termin.
- Ja jestem zarządem. Nie potrzebuję się zbierać bardziej.
- Wie pani, o co mi chodzi. O resztę pracowników.
- Skarżą się na coś?
- Nie. Ale...
- To daj mi znać, jeśli coś się zmieni.
Mężczyzna westchnął ciężko. Próbował wykonywać swoją pracę, ale nadgorliwość zdecydowanie nie służyła jego nerwom.
- No dobrze. A co do tych konferencji...
- Pójdę na jedną, na więcej nie mam ochoty. Sam wybierz na którą, mnie tam wszystko jedno.
- Słucham? Ale jak to na jedną? Nie mogę odwołać teraz pozostałych dwóch!
Zatrzymała się, biorąc głęboki wdech.
- Richard, czy ja ci za dużo płacę?
- Nie sądzę, proszę pani. – odpowiedział nieśmiało, zaciskając palce na swoim tablecie.
- A ja owszem. Po to cię zatrudniam, żebyś sobie radził z takimi rzeczami, a ty jedyne co ostatnio zrobiłeś, to wynająłeś bandę partaczy do oczyszczenia Packard Automative Plant. Jak ci utnę z dziesięć procent z pensji na rzecz Echo, to się nie zdziw. – powiedziała, po czym ruszyła dalej w kierunku windy.
Odprowadziło ją jedynie zbolałe spojrzenie Richarda, który zaczął się poważnie zastanawiać, jakim cudem wplątał się w pracę dla tej kobiety.
Ona tym czasem wyszła z firmy, wsiadła do samochodu, ustawiła autopilota, wklepała swój adres i odpaliła. O tej porze Detroit było solidnie zakorkowane, miała więc moment, by zadzwonić do jedynej osoby, przy której nie musiała być wyrachowaną biznes woman.
- Cześć tato! – odezwała się po polsku. To, czego brakowało jej w Ameryce najbardziej, to właśnie jej ojczysty język. Żadne angielskie przekleństwo nie mogło się równać z soczystym ,,kurwa mać".
- Madziula! – usłyszała po drugiej stronie słuchawki ciepły głos. – Hej, skarbie, co słychać?
Jej ojciec, Józef Kamski, był inteligentnym człowiekiem, emerytowanym profesorem matematyki, ale nie dało się ukryć, że to po matce rodzeństwo Kamskich odziedziczyło swój geniusz. Szkoda, że wysoki iloraz inteligencji, w przypadku Urszuli Kamskiej i jej syna nie szedł w parze z choćby odrobiną empatii.
Charakter Magdaleny miał w sobie więcej ojcowskiego ciepła. Już od dawna podejrzewała, że matka i brat byli po prostu socjopatami i właściwie się nie pomyliła.
- Wiesz, to co zwykle. Kolejny dzień w wariatkowie. Ale trzymam to wszystko pod kontrolą.
- Oczywiście, że trzymasz, kto jak nie ty! – roześmiał się – A tak się zarzekałaś, że nie pójdziesz w ślady Elka... - westchnął. Dziewczyna doskonale była sobie w stanie wyobrazić jego twarz, ściągniętą nagle w grymasie bólu. Była przy nim, kiedy otrzymali wiadomość o jego śmierci. Elijah nie odzywał się do ojca od lat, właściwie nie wiadomo dlaczego, a tata i tak płakał za nim jak dziecko i to ona – jego córka, musiała go wtedy uspokajać i pocieszać. Bardzo się postarzał w przeciągu tych kilku miesięcy.
- Nie idę w jego ślady, tato. Ja naprawiam to, co ten gnojek spierdolił.
- Magda!
- Przepraszam. Ale wiesz, że to prawda. – prychnęła – Chociaż muszę przyznać, firmą zarządzał mądrze. Na każdym kroku odkrywam jego kolejne tajemnice. Muszę to robić, tato, naprawdę nie wiesz jaka to ulga! Całe swoje życie miał przed nami tony sekretów, całe życie udawał, kłamał i oszukiwał! Możliwość wyrwania mu tych jego wszystkich zasranych przekrętów po tylu latach jest warta całej tej pracy, którą i tak całkiem lubię. – zamilkła na chwilę – Czy ja jestem złą osobą?
- Nie, córuś. – odpowiedział. Słychać było, że jest mu ciężko. – Nie jesteś. Jestem z ciebie bardzo dumny, chociaż wolałbym wiedzieć, jak się dostałaś na to stanowisko.
Uśmiechnęła się.
- Nie mogę ci się do wszystkiego przyznawać. Jestem twardą i niezależną kobietą biznesu, muszę posuwać się do różnych praktyk, żeby nie spaść z rowerka.
- Czy w grę wchodzą jakieś nielegalne czyny?
- Tylko trochę.
- Jezus Maria...
Roześmiała się.
- Jesteś jedyną osobą na tym świecie, która mnie kocha. Nie możesz wiedzieć, o wszystkim co robię, bo już nie będziesz ze mnie dumny, gwarantuję.
- Zawsze będę z ciebie dumny.
- W sumie masz rację, z Elka też byłeś zawsze dumny, nawet kiedy traktował cię jak śmiecia. Musiałabym mocno spieprzyć, żeby cię zagiąć.
Zapadła między nimi ciężka cisza. Od śmierci jej brata minęło półtorej roku, a ojciec wciąż nie był dawnym sobą. Możliwe, że nigdy już nim nie będzie. Jego syn, obojętnie jaki by nie był, został zastrzelony. Żaden rodzic nie powinien przechodzić czegoś takiego.
- Zawsze byłaś samodzielna i zaradna. Nie znalazłaś sobie jakiejś miłej dziewczyny?
- Tato, błagam cię, nie teraz.
- Dobrze, dobrze. Już się zamykam. Tak chciałem tylko zapytać.
- Nie mam na to teraz czasu. Jesteś pewien, że nie chcesz przyjechać tutaj do mnie, do Stanów?
- Córuś, ja jestem za stary na przeprowadzki. Ale przyleć do mnie niedługo, zdążyłem się stęsknić od Wielkanocy. I wypatruj listonosza. Wysłałem ci paczkę.
- Mam nadzieję, że pamiętałeś o delicjach?
- Oczywiście, że pamiętałem. Każda kobieta biznesu potrzebuje czegoś słodkiego od czasu do czasu.
- Amen. – uśmiechnęła się czule – Kończę, tato. Zadzwonię jutro.
- Jasne. Uważaj na siebie, córuś.
- Kocham cię. Pa.
Rozłączyła się, odchyliła fotel do tyłu i odprężyła się na chwilę. Nigdy nie odbyłaby takiej rozmowy przy nikim innym. Tylko przy ojcu odkrywała swoją wrażliwszą, delikatniejszą stronę. Nie było innej takiej osoby.
Znalazła się na drodze do domu. Mieszkała na najwyższym piętrze dużego, pięknego apartamentowca. Nie miała zamiaru zniżać się do mieszkania w domu Elijaha.
Zjechała na parking podziemny, wezwała windę i wjechała na samą górę. Kiedy drzwi otworzyły czekała ją przykra niespodzianka.
Drzwi do mieszkania otwarte były na oścież, a na podłodze na korytarzu nasmarowana była groźba.
Groźba nasmarowana niebieską krwią.
***
Unstoppable - SIA
- No żesz kurwa mać, ledwo jedną sprawę domknęliśmy, a już kolejne gówno na nas spada. I to jeszcze od Kamskiej! Cholernej Kamskiej! Czy ona się nigdy od nas nie odpierdoli?
Uparte porucznikowe marudzenie zaczęło pełnić dla Connora taką funkcję, jak radio lecące gdzieś w tle do codziennych zajęć. Dawno już darował sobie odpowiadanie na jakiekolwiek zarzuty jakie mężczyzna miał do świata i po prostu zaakceptował aktualny stan rzeczywistości.
Jechali do mieszkania Magdaleny, która zadzwoniła nawet nie bezpośrednio do nich, a po prostu na policję, po tym jak odkryła, że całe jej mieszkanie zostało zdemolowane, a na korytarzu ktoś zostawił pogróżki.
Kobieta już czekała na nich na klatce. Można by się spodziewać, że będzie przestraszona, albo chociaż zaniepokojona, ale nie – panna Kamska była wściekła.
- No nareszcie! – warknęła na ich widok – Ile można czekać!
- Czarująca, czyż nie? – mruknął Nines do Connora, uśmiechając się pod nosem.
- Przymknij się.
- Co tu się stało? – zapytał Hank, nie zwracając na nich uwagi, marszcząc brwi i wsiadając z nią do windy.
- Oh, zobaczy pan! – warknęła, wciskając ostatni guzik.
Kiedy drzwi się otworzyły policjant otworzył szeroko oczy ze zdumienia. Kiedy usłyszał o pogróżce na korytarzu, wyobraził sobie podrzuconą kartkę, albo hologram, a nie wielki, błękitny napis, na połowie podłogi, głoszący dumnie: ,, Dojedziemy cię ty suko Cyber Life".
- Mało to imponujące. – mruknął porucznik – Jak już ktoś ci grozi mógłby się przynajmniej postarać.
- Jestem pewien, że pan poradziłby sobie lepiej. – odezwał się RK900, który został z tyłu i został natychmiast obdarzony śmiercionośnym spojrzeniem.
- A w mordę chcesz? – zapytał Anderson/
- Raczej nie, poruczniku.
- To się nie odzywaj. Czy to tylko to? Coś zniknęło z domu?
- Nie, ale to zdecydowanie nie wszystko! Pokażę wam. – Kamska przeszła przez próg, a Hank podążył za nią, zostawiając dwa androidy za sobą.
Connor przykląkł przy napisie na ziemi, musnął go palcami, które następnie włożył do ust.
- Święta cierpliwości, co ty wyprawiasz, Osiemset? – usłyszał za sobą zaskoczony głos brata. Westchnął ciężko.
- Analizuję. Chciałem sprawdzić, czy to krew, czy farba.
- Czy to żart? Naprawdę musisz to robić?
Chłopak odwrócił i dostrzegł, że jego sobowtór jest szczerze zdziwiony i chyba rozbawiony.
- Owszem.
Nines wybuchnął śmiechem, po raz pierwszy odkąd się spotkali i chłopak doszedł do wniosku, że milszym dla niego dźwiękiem byłoby skrobaniem gwoździem o blachę.
- Nie wierzę, android śledczy pełza na czworakach jak pies i liże dowody! Co za szczęście, że Cyber Life wpadło na kilka skuteczniejszych pomysłów, odkąd cię zaprojektowali.
- Jestem prototypem... - usprawiedliwił się, ale w tej sytuacji dobra odpowiedź naprawdę nie istniała.
- Widzę... - odparł jedynie RK900, szczerząc zęby – Ale nie musisz tego robić. Mogę ci powiedzieć, że to z całą pewnością nie jest krew, tylko zwykła farba. Widzę to.
- Tak, już wiem... - burknął w odpowiedzi – Mogę wiedzieć czemu tak bardzo lubisz mnie upokarzać?
- Oh, ja ciebie wcale nie upokarzam. Akurat z tym doskonale radzisz sobie sam. – rzucił w odpowiedzi i wszedł za porucznikiem i Kamską do mieszkania, odprowadzony nienawistnym spojrzeniem brata, który po chwili ruszył za nim.
Wewnątrz wszystko było poprzewracane, potłuczone i poniszczone, ale najwyraźniej nic nie zostało skradzione. Na ścianie, tą samą niebieską farbą, którą napisana była groźba, nagryzmolony był symbol – uroboros, wąż pożerający własny ogon, owinięty wokół mechanicznego trybiku.
- Ktoś ma jakieś pomysł?– Hank, słysząc za sobą kroki chłopców. – Bo ja osobiście nie.
Nie powinien był wypowiadać tych słów. Oba androidy spojrzały na siebie, jeden z gniewem, drugi prowokująco i ruszyły aby przeanalizować miejsce zdarzenia. Pozornie tylko tyle się wydarzyło, ale Anderson miał wrażenie, że ogląda jakąś toczącą się bitwę.
Nines pracował spokojnie, metodycznie, minimalnie, jedynie jego oczy i głowa wykonywały gwałtowniejsze ruchy, natomiast Connor oglądał wszystko po kolei, ze zmarszczonymi brwiami, zdecydowanie bardziej chaotycznie.
- Mam! – odezwał się w końcu, z uśmiechem satysfakcji na twarzy. Nines uniósł głowę z zaskoczeniem, a jego brat tymczasem ruszył do drzwi.
- Ktoś włamał się przez drzwi, prawdopodobnie użył łomu. Widać ślady narzędzia i odciski butów na podłodze. Potem wszedł tutaj i zdemolował mieszkanie, prawdopodobnie w rękawiczkach i kapturze, bo nie widzę żadnych odcisków palców, albo na przykład włosów. Groźbę na zewnątrz musiał napisać już wychodząc z budynku bo nie jest rozmazana ani naruszona, a gdyby zrobił ją najpierw, musiałby ją nadepnąć.
- Mylisz się.
Connor wziął głęboki wdech i skupił całą swoją siłę woli żeby nie wydrapać oczu Ninesowi, który tymczasem zwrócił się do Kamskiej.
- Czy w przeciągu doby był u pani w mieszkaniu jakiś mężczyzna?
- Tak, mój manager był tutaj dziś rano.
- To pewnie jego ślady widzi Osiemset. Ja uważam, że sprawca dostał się tutaj przez wejście na dachu i owszem, użył łomu, ale żeby z mieszkania się wydostać, a nie, żeby wejść do wnętrza. Dlatego nie włączył się alarm. Z bratem zgadzam się w dwóch sprawach – musiał być bardzo dobrze zabezpieczony. Nie widzę żadnych śladów DNA poza śladami niejakiego Richarda Nielsa, który, jak wynika z moich informacji, pracuje właśnie dla pani. Nie jest możliwe, by on tego dokonał?
- Nie jestem twoim bratem! – warknął Connor.
- Nie, to na pewno nie on. Wyszliśmy stąd razem, a z pracy nie wyszedł przede mną. – odpowiedziała Magdalena ignorując drugiego androida.
- A możesz mi wyjaśnić jak niby dostał się na dach apartamentowca? – zapytał Anderson, unosząc brwi.
- Słuszne pytanie! – Nines podszedł do szklanych drzwi w salonie, prowadzących do ogrodu na dachu. Rozejrzał się tam, z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, po czym wrócił. – No, cóż... - zaczął – Na razie nie znalazłem odpowiedzi, ale i tak moje wyjaśnienie ma więcej sensu, niż to Connora. Widziałem na dole portiernię. Czy rozmawiała pani z dozorcą?
- Tak, od razu. Powiedział, że nie jest w stanie stwierdzić, czy ktoś wchodził, albo wychodził, bo z tyłu budynku wybuchła awantura, jacyś pijacy się bili i musiał ich przegonić.
- A monitoring?
- To dosyć dziwne, bo podobno wyłączył się na dziesięć minut mniej więcej wtedy, kiedy nie było go na stanowisku. Ten biedny półgłówek twierdzi, że to pewnie przerwa w dostawie prądu, ale jak dla mnie to po prostu atak hackerski i tyle.
- Kamery mają dobre zabezpieczenia?
- Złamałabym je pijana, przez sen, w jakieś trzydzieści sekund.
- Tak myślałem.
Hank przyjrzał się symbolowi na ścianie ze zmarszczonymi brwiami.
- Mam złe przeczucia. Ale na razie niczego nie zrobimy, skurczybyki nie zostawili żadnych poszlak. Odezwij się jak znajdziesz coś jeszcze i uważaj na siebie. Weźmie te nagrania z monitoringu, przyjrzymy się im jeszcze. Mam nadzieję że, odpukać, nie wpakowaliśmy się w kolejne chore gówno.
***
COPYCAT - Billie Eilish
- I jak chłopaki, jakieś wnioski, na temat naszej sprawy? – spytał porucznik, kończąc kolację i odkładając talerz do zlewu. Nines i Connor stali po przeciwnych stronach stołu i przeglądali akta i pliki. Stan RK800 niepokoił nieco Hanka, chyba nigdy wcześniej nie widział go w takim stanie.
Widać było po nim, że nerwy ma napięte jak postronki i wcale mu się nie dziwił, miał szansę nasłuchać się przytyków i złośliwości ich nowego domownika, które stawały się coraz bardziej bezczelne i brutalne. Anderson nie miał pojęcia jaki ma w tym cel, ale wolał nawet nie pytać.
- Ja już przekazałem panu wszystkie moje wnioski.
- Tak, ty się już kurwa nagadałeś! – roześmiał się – Niezła robota, nie ma co.
- Mówiłem, że jestem w tym najlepszy.
Hank skrzywił się niechętnie. W takich momentach czuł, że tego chłopaka nie da się lubić. Czasem uważał, że wręcz przeciwnie, nie da się go nie lubić, na przykład wtedy, kiedy oblewał Gavina kawą, ale to nie były częste chwile. Że był doskonały w swojej robocie – to już wszyscy wiedzieli, mógł więc już przestać to w kółko powtarzać.
- Powtarzasz się, Dzięwięć... - prychnął Connor pogardliwie, patrząc na brata wilkiem – To się robi naprawdę nudne.
- To się nigdy nie zrobi nudne. – uśmiechnął się – Patrzenie jak cię żółć wykręca od środka to naprawdę wysokiej jakości rozrywka.
- Nic mnie nie wykręca, to twoje mniemanie o sobie zniekształca rzeczywistość.
- Pewien jesteś? – RK900 założył ręce na plecy i ruszył swobodnym krokiem wokoło stołu – Bo mi się wydaje, że jednak uwiera cię to, jak bardzo jesteś niepotrzebny.
Drugi android również ruszył, w tą samą stronę, nie odrywając od przeciwnika rozwścieczonego spojrzenia.
Porucznik nie miał bladego pojęcia co się właśnie zaczyna dziać, obserwował więc jedynie w milczeniu, z szeroko otwartymi oczami, jak obydwaj bracia, świadomie, albo i nie, zaczynają krążyć wokół siebie i blatu, jak dwa dzikie koty, szykujące się do ataku.
Connor, niczym smukła, zaszczuta przez większego drapieżnika puma, gotowa walczyć z desperacji i wściekłości na śmierć i życie i Nines – potężny, bawiący się z ofiarą, okrutny tygrys, świadomy i pewny swojej własnej siły.
- Ej! – warknął Hank – Co wy odpierdalacie?
Został całkowicie zignorowany.
- Sytuacja jest taka, że jestem szybszy, silniejszy i bardziej niezawodny i gdyby nie ten cały defektyzm – stałbyś się po prostu przestarzały. Mógłbym zabrać ci wszystko jednym kiwnięciem palca, gdybym chciał, ciesz się więc, że na razie nie chcę i zaakceptuj w końcu rzeczywistość.
W tym momencie Connor zrobił coś, czego porucznik spodziewał się najmniej. Skoczył z prędkością dźwięku do przodu, złapał chłopaka za kołnierz kurtki, której uparcie nie chciał zdjąć i przyciągnął go do siebie tak blisko, że ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów.
- Słuchaj mnie, narcystyczny snobie! – syknął takim tonem, że Hank ledwo mógł uwierzyć, że to naprawdę jego głos – Możesz sobie powtarzać, jak bardzo jesteś lepszy i jak świetnie sobie ze wszystkim radzisz, ale to nie zmieni faktu, że jesteś tylko moją kopią. Może i udaną, ale wciąż jedynie kopią i gdyby nie ja, to ciebie by tutaj wcale nie było! - wypalił – Dotarło?
RK900 uśmiechnął się lekko, jakby z podziwem, ale już po chwili uniósł pogardliwie brew, lodowato spokojny.
- Czyli prawda jednak boli.
Teraz Anderson był już pewny, że chłopak zwyczajnie stłucze Ninesa na miazgę, ale po chwili pełnej napięcia ciszy odepchnął go jedynie, zniknął w swoim pokoju i zatrzasnął za sobą drzwi z taką siłą, że aż dom zadrżał w fundamentach.
Hank zorientował się, że stoi nieruchomo od kilku minut, z rozchylonymi ustami. Zamknął je i przeniósł pełnie niedowierzanie spojrzenie na RK900, który przysiadł na blacie stołu z rozbawionym wyrazem twarzy.
- Co tu się do kurwy nędzy odjebało?!
Kaboom!
Taka wielkanocna niespodzianka - dwa rozdziały prawie dzień po dniu. Miałam napisane co nieco na zapas a ,,Detroit:Evolution" dało mi pozytywnego kopa, by szybko dokończyć ten part, z którego nieskromnie mówiąc - jestem naprawdę zadowolona :D
Dajcie znać jak wrażenia - ja mam na pewno mnóstwo frajdy pisząc naszą bułę, której powoli puszczają nerwy. Z Ninesem już właściwie nie mam problemów - jak to powiedziała Konstancja-L : przyszedł i przejął kontrolę, chłopak pisze się sam i powoli zaczynam uważać go za swoje kolejne dziecko chociaż nie przeczę że wciąż jest bucem!
Pozdrawiam was ciepło!
Aloha!
~Gabu
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top