4. Zimna wojna

Zanim zaczniemy, proszę, obejrzyjcie to co podlinkowałam w mediach, nie wiem czemu, ale niesamowicie mnie to bawi XDD

Ja i moje durnowate poczucie humoru pozdrawiamy! Miłej zabawy!

***

Breathe - Years & Years

- Co to jest? – usłyszał za sobą głos, stanowczy i rozgniewany.

Westchnął i odwrócił się w stronę biurka, przy którym siedziała dziewczyna, która teraz wpatrywała się w niego ze zmarszczonymi brwiami, wskazując na ekran komputera.

- Co dokładnie? – zapytał zmęczonym tonem, zbliżając się do niej i opierając się o blat, by przeczytać tekst.

Była to oficjalna wiadomość z Waszyngtonu, z załączonymi szczegółami jego wizyty, w celu spotkania z prezydent Warren. I dokładnie w chwili kiedy to sobie uświadomił, zorientował się również, że popełnił naprawdę poważny błąd.

- Zapomniałem ci powiedzieć... - zaczął, czując jak wszystkie jego mięśnie spinają się w oczekiwaniu na awanturę stulecia. I czegokolwiek by nie powiedział – naprawdę schrzanił.

- Zapomniałeś mi powiedzieć? – North uniosła brwi w niedowierzaniu – Zapomniałeś mi powiedzieć, że wyjeżdżasz na dwa cholerne tygodnie do Waszyngtonu?!

- Rozmawialiśmy o tym przecież wcześniej, nie wiedzieliśmy tylko kiedy dokładnie to będzie i na jak długo. Musiałem potwierdzić swoją obecność jak najszybciej...

- Czy ty siebie słyszysz?! – podniosła na niego oczy, lśniące ze złości jak dwie supernowe. – To jest poważna sprawa, do cholery!

- Wiem! - otarł twarz dłońmi – Miałem z tobą o tym porozmawiać, ale cała ta sprawa z Kamską i RK900 mnie zajęła i umknęło mi to! Musiałem załatwić jego sprawę w administracji, wprowadzić jego dane do systemu, załatwić mu dokumenty...

- Oh, no tak! Efekty uboczne defektyzmu, jesteś już w stanie zapominać! – prychnęła oburzona – A mogę wiedzieć, gdzie ja jestem w tym całym twoim misternym planie? Co ja robię w tym czasie? Bo z tego co widzę, to nie jestem zaproszona!

Zmieszał się jeszcze bardziej.

- Myślałem, że może zostaniesz i będziesz mieć oko na to co się dzieje w ministerstwie...

Zapadła chwilowa cisza.

- Kpisz sobie.

Nie odpowiedział, zamrugał jedynie kilkukrotnie zdziwiony.

- Markus, mamy roboty po czubek głowy, harujemy jak woły, żeby dopiąć wszystko w terminie, ledwo żyjemy, a ty postanowiłeś zwalić to wszystko na mnie, zostawić mnie samą z podwójną porcją pracy i po prostu sobie wyjechać?! Na dwa tygodnie!? BEZ PYTANIA MNIE O ZDANIE?! – podniosła się na nogi, całkowicie rozwścieczona.

Poczuł się winny. Stracił nieco głowę w ostatnich dniach i faktycznie nie potraktował dziewczyny zbyt dobrze.

- Masz rację. – powiedział, tak spokojnie, jak tylko był w stanie – Przepraszam cię, to nie było w porządku. Myślisz, że nie powinienem jechać? – Chciał ją trochę udobruchać, więc spokorniał, mimo, że przepraszanie nie przychodziło mu nigdy łatwo. Zawsze tak było. Ona rozpętywała awantury, ale również ona wyciągała rękę, gdy ostygła i nie chciała już się dąsać. Teraz North najwyraźniej zdążyła się nakręcić.

- Nie! – krzyknęła, szturchając go oskarżycielsko palcem w pierś – Myślę, że powinieneś ze mną cokolwiek ustalić! Ja nie jestem pachołkiem Joshem, któremu możesz rzucić, żeby zajął się wszystkim i zniknąć, a on tylko burknie coś pod nosem, a potem i tak połowa roboty pójdzie w dupę! To jest po prostu nie sprawiedliwe wobec mnie, jako osoby, wiceministra i twojej dziewczyny!

- Wiem! Przecież powiedziałem, że masz rację. – odparł obronnym tonem – Czego teraz ode mnie oczekujesz? Mam odwołać to wszystko, czy co?

Zastanowiła się. Próbowała coś odpowiedzieć, ale sama nie wiedziała, co byłoby najlepsze, otwierała więc tylko i zamykała usta, jak ryba wyciągnięta z wody, próbując złapać wątek.

W końcu spuściła jedynie głowę, z zaciętym wyrazem twarzy.

- Widzisz North, na tym polega problem. Ty nie masz pojęcia czego chcesz! – powiedział, zanim zdołał ugryźć się w język – I naprawdę, mogłabyś sobie darować wciąganie w to Josha. On nie ma nic wspólnego z tym co robię.

Spojrzała na niego tak, że aż serce mu się ścisnęło.

- Ja najwyraźniej też nie. – szepnęła, nie spuszczając z niego wzroku – Już nie.

Wyszła z gabinetu i chwilę później trzasnęły za nią drzwi wejściowe.

***

New Rules - Dua Lipa

Chloe chodziła po sklepach z Connorem i Ninesem. Porucznik czekał w samochodzie, twierdząc, że nie lubi robić zakupów, a nie da chłopakowi prowadzić swojego samochodu ponownie, po ostatnim razie, który nie był przyjemny dla nikogo.

Ich nowy znajomy właśnie rozglądał się między regałami. Na jego obronę trzeba było powiedzieć, że nie zajmowało mu to dużo czasu, wybierał rzeczy tanie, w niewielkiej ilości, by nie nadwyrężać hojności swoich gospodarzy, wcześniej obiecując, że przy najbliższej okazji odda całą należność. Wcześniej byli jeszcze w urzędzie, odebrać dokumenty Ninesa, którego imię zostało już do niego przypisane oficjalnie, kiedy nie wpadli na nic lepszego, oraz założyli mu konto w banku.

W jego guście zdecydowanie była czerń i biel ( głównie czerń ) – rzeczy proste, przylegające, szczególnie golfy. Widocznie dziwaczny kołnierz pozostawił jednak w jego psychice niechęć do pokazywania własnej szyi.

Connor natomiast był niesłychanie nieszczęśliwy, aż jej szkoda było patrzeć. Teraz, kiedy jego brat był nieco zajęty, mieli okazję porozmawiać.

- Coś się stało? – zapytała cicho – Jak było w pracy?

Brunet spojrzał na nią, westchnął ciężko, po czym jedynie wyciągnął dłoń i ujął jej palce.

Zdziwiona skupiła się na wspomnieniach, które chciał jej pokazać. Zobaczyła lodowate spojrzenie RK900, gorącą kawę na twarzy Gavina, usłyszała nieprzyjemne chrupnięcie jego dłoni. Dostrzegła obraz z oczu Ninesa, to jak widział każdy najmniejszy ślad w otoczeniu i jego słowa: ,, Widzisz, Osiemset, nie jesteś w tym taki dobry jak myślałeś". Puściła jego dłoń.

- Co za bufon... - pomyślała patrząc krzywo w kierunku RK900, ale nie powiedziała tego na głos. Nie chciała jeszcze bardziej zniechęcać do niego Connora. Wciąż liczyła, że relacje między nimi dwoma jakoś się ułożą. Spojrzała na chłopaka, unosząc jasne brwi.

Odpowiedział jej jedynie rozpaczliwym spojrzeniem i wzruszeniem ramion w stylu ,,no co ja ci mam powiedzieć". Nie była pewna co dokładnie go martwi – czy to, jak Nines potraktował Gavina ( w to akurat szczerze wątpiła ), czy to jak niesamowite były zdolności jego sobowtóra ( co było bardziej prawdopodobne ).

Poklepała go pocieszająco po plecach i zastanowiła się co powinna mu powiedzieć, by poczuł się lepiej, ale nie zdążyła niczego wymyślić, bo dostała wiadomość od North.

Mogę do ciebie wpaść?

I chwilę później kolejną, którą naprawdę się przejęła, bo zdecydowanie nie była w stylu przyjaciółki.

Proszę.

Odpisała, że oczywiście i spojrzała na Connora.

- Muszę iść. – powiedziała, ze zmartwionym wyrazem twarzy.

- Co? – zapytał, blednąc – Nie, Chloe, błagam cię, nie zostawiaj mnie z nim samego!

- Przepraszam, to nagła sytuacja. – spojrzała na niego skruszona.

- Coś się stało?

- Nie wiem. Zadzwonię jak będę mogła. A jak nie, to zobaczymy się jutro po pracy i wszystko ci wyjaśnię!

- Chloe!

Wspięła się na palce i cmoknęła go w policzek.

- Poradzisz sobie. Jesteś dużym, dzielnym androidem.

Zostawiła go, z delikatnym poczuciem winy, bo widziała, jak bardzo jest przerażony perspektywą samotnego robienia zakupów z Ninesem, ale nie była jego opiekunką, tylko dziewczyną ( może nie oficjalnie, ale prawie ) i w tym momencie chciała się zatroszczyć o swoją przyjaciółkę.

Kiedy wyskoczyła z autobusu, North już była pod jej drzwiami. Była zła, co do tego nie było najmniejszej wątpliwości, ramiona miała założone na klatce piersiowej, przytupywała niecierpliwie stopą o chodnik, a jej oczy ciskały błyskawice. Wyraźnie potrzebowała się komuś pożalić, jakoś się wyżyć i w pewnym sensie Chloe schlebiało, że do niej zwróciła się w tej sprawie.

- Jesteś nareszcie! – burknęła dziewczyna na jej widok.

- Jestem, jestem. Co się stało?

- Wpuść mnie najpierw do środka, bo jak już zacznę mówić, to raczej szybko nie przestanę, tak mnie nosi.

Zdziwiona Chloe sięgnęła do torebki po klucze i otworzyła drzwi.

***

Let Me Down Slowly - Alec Benjamin

Markus, aby nie myśleć o kłótni z North postanowił jakoś się zająć. Nie chciał siadać do pracy, bo wiedział, że i tak się na niej nie skupi, a wolał wszystko zrobić raz, a solidnie, niż później poprawiać.

Próbował więc czytać, potem szkicować, ale ani jedno, ani drugie, nie przyniosło oczekiwanych skutków, usiadł więc do pianina, po raz pierwszy od dłuższego czasu.

To przyniosło mu pewien spokój. Nie grał niczego konkretnego, raczej pozwolił palcom swobodnie płynąć po klawiszach, nie zauważając jak czas przepływa mu przez palce, a popołudnie zamienia się w wieczór.

Dopiero kiedy zaczęło zmierzchać, zaniepokoił się, bo dziewczyna nie wracała. Po ostatnich wydarzeniach wszyscy byli czujniejsi niż kiedyś.

Z westchnieniem wybrał jej numer, ale połączenie natychmiastowo się zakończyło. Zmarszczył brwi i wysłał do niej wiadomość. Najpierw jedną, potem kolejne dwie, kiedy nie otrzymał odpowiedzi.

Ze ściśniętym żołądkiem wybrał numer do Chloe i zaklął, kiedy ona również nie odebrała. Podniósł się, narzucił na siebie bluzę i wybiegł z domu.

W razie czego zadzwonił najpierw do Connora – łącze zajęte. Potem ponownie do North i do jej przyjaciółki.

Miał wrażenie, że serce wyskoczy mu z piersi. Może miał paranoję, ale nie bez powodu – w końcu ledwie parę tygodni wcześniej prawie została porwana. Owszem, ostatnio również wróciła do domu po zmroku, ale wtedy wiedział gdzie jest i miał z nią kontakt.

Wsiadł do samochodu, nerwowo odpalił silnik i ruszył. Wolał nie odpalać funkcji automatycznej, sam nie wiedział gdzie jedzie. Sprawdzał różne miejsca, do których mogła się udać, ale w tak wielkim mieście było to kompletnie bez sensu, mogła być wszędzie, po namyśle więc skierował się do mieszkania Chloe. Jeśli nie widziała gdzie jest dziewczyna, mogła mu przynajmniej pomóc szukać.

Chwilę potem dobijał się już do drzwi dziewczyny.

- Proszę, proszę, proszę, proszę... - mamrotał pod nosem, uderzając zaciśniętą pięścią we framugę. Nie ona. Nie po Simonie. Gdyby coś jej się stało, byłoby to zdecydowanie ponad jego siły.

Ku jego zaskoczeniu, otworzyła mu nie właścicielka mieszkania, a właśnie North, otwierając oczy szeroko na jego widok.

Poczuł taką ulgę, że aż nie był w stanie wydusić z siebie słowa przez moment. Odetchnął głęboko, opierając czoło o drzwi.

- Co ty tu robisz? – zapytała chłodno, ale w jej oczach widać było niepokój.

- Co ja tu robię? Co ty tu robisz!? – zapytał, rozzłoszczony.

- Nic.

- Czy ty sobie wyobrażasz co ja przechodzę przez ciebie? – spojrzał jej w twarz – Czemu do cholery nie odbierasz? I gdzie jest Chloe?

- W środku. Rozmawia z kimś. Byłyśmy zajęte.

Markus poczuł się jakby go spoliczkowała, tak zimny był jej ton. Cała irytacja z niego uleciała, zastąpiona przez smutek.

- Oboje wiemy, że to nieprawda. Po prostu nie chcesz ze mną rozmawiać. – powiedział cicho – Trudno. Wracasz ze mną do domu, czy nie?

Zapadła między nimi niezręczna cisza, a w końcu North spuściła głowę.

- Zostanę tu dziś na noc. Już obiecałam Chloe.

Pokiwał głową.

- W porządku. Grunt... - przełknął ślinę – Grunt, że nic ci nie jest. Tylko błagam cię, nie ignoruj mnie, bo wariuję, jak nie wiem, czy wszystko gra.

Wyraz jej twarzy złagodniał, a nawet wydało mu się, że dostrzega w nim poczucie winy.

- Nie musisz się o mnie martwić. Dam sobie radę.

Pokiwał głową.

- Wiem. – wyciągnął rękę i musnął kostkami palców jej policzek – Kocham cię. – to było jasne, obojętnie jak bardzo by nie byli na siebie wściekli czy obrażeni.

Odwrócił się i zaczął schodzić po schodach, z jednej strony z ulgą, bo znalazł ukochaną, całą i w jednym kawałku, ale z drugiej z dziwnym napięciem.

- Markus? – usłyszał za sobą. Odwrócił głowę – Ja ciebie też.

Uśmiechnął się ponuro, po czym wsiadł do samochodu i odjechał. Chwilę później z tyłu otworzyły się drzwi od pokoju i wychynęła z niego blond głowa.

- Przepraszam cię, już skończyłam. – podniosła wzrok – Coś się stało? Ktoś przyszedł?

- Nie. – pokręciła głową – Coś mi się wydawało.

- Markus do mnie dzwonił, poczekaj moment, odezwę się do nie...

- Nie trzeba. – przerwała jej North – Już z nim rozmawiałam.

- Oh... - Chloe się zmieszała – Okej. To dobrze, że wie przynajmniej gdzie jesteś. Mógłby się martwić.

Jej przyjaciółka nie odpowiedziała, zamykając drzwi do domu. Wydawała się tak przygnębiona, że dziewczyna aż podeszła do niej i ją objęła, nawiązując połączenie i przekazując jej nieco swojego spokoju i pewności.

- Connor dzwonił, prawda? – spytała w odpowiedzi, uśmiechając się lekko.

- Skąd wiesz?

- Widzę po twojej twarzy. – odsunęła się, ruszając w stronę salonu – Dostatecznie już się dzisiaj namarudziłam. Teraz ty będziesz mówić, bo chcę wiedzieć wszystko! O tym całym Ninesie, o Connorze i o tym co się dzieje między wami. – uśmiechnęła się szerzej, jakby porozumiewawczo – Dzisiaj nie śpimy, moja droga!

***

Legendary - Welshly Arms

- Policja Detroit! Otwierać! – zawołał Connor, uderzając stanowczo w drzwi. Hank stał obok niego z powątpiewaniem wymalowanym na twarzy. RK900 stał za nimi, z rękoma założonymi z tyłu, stoicko spokojny, pewny siebie jak zwykle.

W środku nie nastąpił żaden ruch. Porucznik wzruszył ramionami i odwrócił się do Ninesa.

- Ej, a ty jesteś pewny, że nie zmyśliłeś sobie tego wszystkiego? Na pewno znalazłeś jego DNA na tej klamce?

- Tam nie było żadnych odcisków palców, mówiłem przecież... - mruknął RK800 w odpowiedzi, nie zaszczycając jednak brata nawet jednym spojrzeniem.

- Odcisków nie było. DNA – owszem. DNA Arthura Celvina. – sprostował android, po czym zrobił krok na przód, bez pardonu przesunął Connora ramieniem i jednym kopniakiem wyważył drzwi z taką siłą, że aż wypadły z zawiasów.

- Nie musisz się tak popisywać. – fuknął Anderson, krzywiąc się niechętnie i wchodząc do domu, z odbezpieczonym pistoletem. W środku panowała cisza i spokój.

Wszyscy trzej mężczyźnie rozeszli się po pokojach, by je przeszukać. Wszyscy byli czujni i skupieni. Pomieszczenie za pomieszczeniem, bez śladu życia.

Connor chciał jako pierwszy udać się na piętro, ale jego uwagę przykuła skrytka pod schodami, prawdopodobnie na miotły, albo inne środki czystości. Drzwiczki do niej były uchylone. Przechylił głowę, zdziwiony, kiedy nagle wejście do schowka otworzyło się z hukiem.

W środku stał mężczyzna, wysoki i przystojny. Przed sobą trzymał zapłakaną kobietę. Jedną rękę trzymał na jej ustach, drugą przystawiał pistolet do jej skroni.

- Ani kroku dalej, albo ją zastrzelę! – ryknął wściekle. Chłopak uniósł ręce w łagodnym geście, nie spuszczając wzroku z osobnika. Drzwi się otworzyły, a do pomieszczenia wpadł Hank. Widząc co się dzieje zamarł.

- Spokojnie... - odezwał się cicho, skanując jego twarz. Był to ich podejrzany, bez wątpienia. – Puść ją, nic się nie stanie. Nazywam się... - w tym momencie pocisk przeciął powietrze tuż koło jego ucha.

- Zamknij się! – warknął napastnik – Ani słowa! Teraz wyjdę, zabiorę ją ze sobą, a wy ani drgnijcie, albo kulka rozpruje jej mózg.

Zaczął powoli, krok za krokiem, przesuwać się w stronę wyjścia, popychając przed sobą uwięzioną, która była wyraźnie przerażona, ale chyba bała się choćby odezwać, podobnie jak policjanci.

- Dziewięćset, gdzie ty jesteś?! – odezwał się telepatycznie, ale nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Poczuł rozgoryczenie. Najwyraźniej Nines umiał jedynie gadać, a w razie zagrożenia zwinął nogi za pas i tyle.

Nie mógł zrobić nic, tak długo, jak długo koniec pistoletu dotykał głowy zakładniczki. Jej życie było w tej chwili najważniejsze. No i jemu samemu perspektywa śmierci nie wydawała się szczególnie kusząca, dlatego też obserwowali z porucznikiem bezsilnie, jak ich poszukiwany sprawca wychodzi przez drzwi wejściowe.

Nie zdążyli nawet się poruszyć, kiedy do ich uszu dobiegł łoskot, a wysoka, potężna postać stanęła na drzwiach leżących na ziemi. Nines patrzył na nich chłodno, jakby lekko poirytowany.

- Gdzie jest Celvin? – wykrztusił Hank.

- Tam. – odpowiedział android spokojnie, ruchem głowy wskazując na ulicę. Obaj przebiegli koło niego, by zobaczyć co się stało.

Kobieta, uprowadzona przez Arthura stała na szczycie schodów, robiąc szybkie, gwałtowne wdechy. Krew odpłynęła jej z twarzy i jasne było, że za chwilę zemdleje.

- On...- wymamrotała, wpatrując się w ciało rozciągnięte na chodniku przed nią – On chyba nie żyje. – w chwili kiedy wypowiedziała ostatnie słowo, zachwiała się i osunęła prosto w ramiona Andersona.

- Pani pojedzie z nami. – oznajmił łagodnie, prowadząc ją pod ramię do samochodu – Chłopcy, sprawdźcie co jest z tym zjebem i zadzwońcie po drugi radiowóz. U nas już się nie zmieści. Spotkamy się na posterunku.

Po wezwaniu wsparcia zapadła niezręczna cisza, którą w końcu przerwał Connor.

- Nie zabiłeś go chyba...? – spytał niepewnie, spoglądając na wciąż leżącego na ziemi Celvina.

- Nie. Po prostu go unieszkodliwiłem.

- Dość porządnie, skoro wciąż nie odzyskał przytomności.

- Bo ja w przeciwieństwie do ciebie wszystko robię porządnie. – rzucił, nawet na niego nie patrząc.

Chłopak zmarszczył brwi i spojrzał na niego ze złością.

- Słucham?!

- Gdyby mnie tu nie było oskarżony zupełnie swobodnie uciekłby sobie z zakładniczką, a ty mógłbyś co najwyżej pomachać mu na pożegnanie. – teraz jego ton był po prostu złośliwy – Pozbieraj się do kupy, Osiem, bo twoja skuteczność pozostawia wiele do życzenia.

Zanim Connor zdążył wymyślić jakąkolwiek ripostę, pod dom zajechał radiowóz z Chrisem za kierownicą. Czarnoskóry mężczyzna uchylił okno i podniósł rękę na powitanie.

Nines zszedł po schodach, złapał Arthura za nogi i zarzucił sobie na plecy jak worek ziemniaków, bez żadnego widocznego wysiłku, co chyba przywróciło mężczyźnie nieco świadomości, bo jęknął cicho. Ruszył w kierunku samochodu, nie zważając na brata.

- Głowa mu się ciągnie po ziemi. – zauważył pozostawiony z tyłu android, z kwaśnym wyrazem twarzy.

Nines przystanął i rzucił mu spojrzenie.

- Naprawdę? – jego głos tak ociekał sarkazmem, że nawet Connor nie miał problemów z wyczuciem go – Wielka szkoda. – rzucił, po czym ruszył dalej, nie podciągając Celvina ani o milimetr.

***

Do I Wanna Know? - Arctic Monkeys

- Zabił ją... - szlochała Catarina, całkowicie głucha na pytania porucznika, który zaczynał dochodzić do wniosku, że musi albo poczekać na swojego partnera, albo w ogóle odpuścić sobie na razie przesłuchanie, w takim szoku była kobieta – Zabił moją małą dziewczynkę... I Noah!

- Tak, wiem proszę pani i bardzo mi przykro, ale chciałbym się dowiedzieć kto to w ogóle jest.

- To mój były, ojciec Hannah. Rozeszłam się z nim, bo był chorobliwie zazdrosny i źle traktował naszą córeczkę... Całkiem zwariował, kiedy go zostawiłam! Zmieniłam nazwisko, wyprowadziłam się do innego miasta, znalazłam nowego męża, ale znalazł nas... Znalazł nas... - wyszeptała, po czym ponownie zalała się łzami.

Anderson doskonale ją rozumiał. Sam stracił dziecko i wiedział jak potworny jest to ból, nie chciał więc męczyć dłużej kobiety. Puścił ją wolno, obiecując, że przekaże jej wszystkie informacje, na temat procesu mordercy.

Na zewnątrz czekał Connor z Ninesem. To wciąż było dziwne uczucie widzieć ich razem. Rozmawiali z Tiną Chen.

- Ah, to ty złamałeś palce mojemu chłopakowi! – odezwała się do RK900, ale była to uwaga wygłoszona zaskakująco przyjaznym tonem.

- Nie do końca. Nie miałem w tym czynnego udziału, ale i tak mi przykro. Mam nadzieję, że to nie zaważy na naszej współpracy. – odpowiedział uprzejmie, ale w jego głosie nie słychać było prawdziwej skruchy.

- Nie przejmuj się. To nie pierwsza i nie ostatnia taka sytuacja, sama czasem mam ochotę coś mu złamać. Gavin najpierw robi, potem myśli, więc wcale mnie to nie dziwi, ale jednak wolałabym, żebyście unikali takich sytuacji na przyszłość. – powiedziała, spoglądając na zegarek – Miło było poznać, ale muszę znaleźć Cody'ego. Znowu się gdzieś zagubił.

Wyszła z pomieszczenia i wtedy uwaga obydwu androidów przeniosła się na Hanka.

- Oskarżony jest zamknięty. Zdążył się przyznać już po drodze. – poinformował go Nines.

- Po tym co z nim zrobiłeś przyznałby się do wszystkiego... - mruknął Connor.

- Po tym jak odzyskał przytomność nie zrobiłem niczego, co mogłoby go przestraszyć. Po prostu zadałem mu pytanie.

- W twoim przypadku to w zupełności wystarczy. – sarknął chłopak, takim tonem, że aż porucznik osłupiał.

- Czyżbyś był zazdrosny, Osiemset? – jego uśmiech był jak ostrze brzytwy.

- A mam o co?

- Przygotować ci listę?

- Hej! – przerwał im ostro Hank – Zamknijcie mordy obaj, nie mam zamiaru was kurwa rozdzielać!

Zamilkli posłusznie, ale nie przestali wpatrywać się w siebie jak dwa psy, gotowe rzucić się sobie do gardeł, a Anderson nabrał przekonania, że pod jego dachem toczy się w najlepsze zimna wojna, a jemu pozostało mu jedynie schować się w bezpiecznym miejscu i czekać, kto pierwszy naciśnie czerwony guzik.

***

Chloe siedziała na murku fontanny w parku i czekała. Tego ranka North prosto z jej mieszkania udała się do ministerstwa, do pracy, wcześniej dziękując jej za to, że mogła zostać.

- Jesteś dla mnie za dobra. – rzuciła, cmokając jej policzek – Connor to szczęściarz.

- Przecież wiesz, że zawsze możesz do mnie zadzwonić. – odpowiedziała, z ciepłym uśmiechem, upinając jasne włosy. Pozwoliła im rosnąć w zwykłym, ludzkim tempie i ich końce muskały jej szczupłe ramiona przy każdym ruchu głowy.

Teraz była świeżo po pracy, wciąż ubrana w fartuch i czekała na Connora, który poprosił ją o spotkanie w tym miejscu. Zjawił się kilka minut później. Szedł nerwowo, na jego twarzy widać było napięcie.

Kiedy tylko podniosła się, żeby się z nim przywitać, objął ją w pasie i przytulił do siebie, opierając brodę na czubku jej głowy.

- Co się stało? – zapytała od razu. Zwykle się tak nie zachowywał.– Czemu chciałeś się spotkać tutaj, mówiłam ci, że wpadnę do was do domu po pracy.

- Bo chwila czasu z tobą, we dwójkę, to jedyne co poprawi mi dzisiaj humor. – mruknął, co zdziwiło ją jeszcze bardziej. Rzadko bywał tak otwarty i marudny do tego. – A w domu jest cholerny Nines.

Ostra nuta w jego głosie upewniła ją, że jego relacje z bratem wcale nie idą w dobrym kierunku. Westchnęła cicho i oparła głowę na jego klatce piersiowej, tak jak lubiła najbardziej.

- Lepiej? – zapytała po chwili ciszy i nie musiała na niego patrzeć, żeby wiedzieć, że uśmiecha się, tym swoim nieśmiałym, czułym uśmiechem, który tak jej się podobał.

- Lepiej.

- To teraz mi powiedz, co takiego się wydarzyło. Nie złapaliście tego waszego podejrzanego? Nines się pomylił?

- Wręcz przeciwnie, Chloe. – prychnął jedynie w odpowiedzi – Wręcz przeciwnie.

Kaboom!

Mamy to!

Powiem wam, że trochę już oswoiłam tego mojego Ninesa i w miarę wiem jak powinie się zachowywać :D To już coś.

Na dzisiaj mam trzy ogłoszenia:

1. Jutro wychodzi ,,Detroit:Evolution" i WSZYSCY musimy to obejrzeć! Umieram z ekscytacji!
(edit: Obejrzałam. To piękna, cudowna rzecz, która zasługuje na bardzo dużo wyświetleń, więc kto nie widział niech biegnie!)

2. Kochany promyczek _abstrakcyjnosc  zaczęła pisać swoje rzeczy. Serdecznie zapraszam wszystkich zainteresowanych K - popem i nie tylko - tam u niej to jest bardzo wesoło, także bierzcie łopatki, wiaderka, porcję mefedronu i biegnijcie do niej na profil!

3. Wesołych Świąt Wielkanocnych kochani! W tym roku mamy nieciekawą sytuację, ale mam nadzieję, że mimo wszystko te dni będą dla was w miarę możliwości udane! Pomyślności i dbajcie o siebie!

- Aloha!

Gabu

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top