20. Prawo Murphy'ego [1/2]

Bury - Unions

Życiowe zawirowania sprawiły, że Markus został politykiem, ale patrząc na swoje własne dłonie wiedział, że to dłonie muzyka i artysty i czasem żałował, że nie może się tym zajmować na co dzień.

Gra na pianinie pomagała mu uwolnić emocje, rysowanie- wyciszyć się i skupić myśli, siedział więc teraz, z ołówkiem w ręce i jeździł nim po papierze, tworząc niedbały szkic, jednocześnie zastanawiając się nad wszystkim co się wydarzyło.

Kanciasty zarys łóżka, skotłowana pościel, nakreślona niespokojną, zmieniającą kierunek kreską, ukryta pod nią linia biodra, przechodząca w zgrabne udo, wyżej talia, mocno zarysowane obojczyki i policzek, oparty na przedramieniu. Kosmyki włosów rozsypane na poduszce i opadające na czoło, a wreszcie rzęsy, poprowadzone szybkimi, krótkimi pociągnięciami, kładące się cieniem na zamkniętych powiekach.

Rzucił spojrzenie na rysunek.

Niby przedstawiał nieruchomą dziewczynę, ale chłopak niemal nie odrywał ręki od kartki, niedbale pogrubiając i podwajając pociągnięcia, przez co szkic wyglądał na rozchwiany i dynamiczny.

Przypomniało mu się jak narysował ją po raz pierwszy, z pamięci, wiele tygodni po rewolucji. Przeniósł na obraz ich pierwszą, prawdziwą rozmowę. Gniewne, nieufne spojrzenie zwierzęcia zamkniętego w klatce, usta zaciśnięte w geście niemocy i dłoń uchwycona w ruchu, posyłająca naprzód piłeczkę do tenisa, przypominającą nieco lecący meteoryt. Do tej pory był to jeden z jego ulubionych szkiców.

-Czy ty mnie obserwujesz jak śpię? - usłyszał głos. Podniósł głowę i spojrzał w oczy North, która przyglądała mu się z podejrzliwie uniesioną brwią. - To niepokojące.

Posłał jej zmęczony uśmiech.

-Po wszystkim co się ostatnio wydarzyło, akurat to uważasz za niepokojące?

Skrzywiła się.

-Fakt. - westchnęła ciężko - Wariactwo. Nie mieści mi się w głowie, ta cała historia z Ninesem. Biedny Connor. Biedna Chloe.

-Myślisz, że to się kiedyś skończy? - spytał, podnosząc się i wyglądając przez okno - Ta nagonka? To polowanie? Ten strach, że ktoś zrobi krzywdę tobie, albo komuś innemu, na kim mi zależy?

Nie otrzymał odpowiedzi, ale usłyszał szelest odsuwanej na bok kołdry i kroki bosych stóp na podłodze, a po chwili poczuł ramiona obejmujące go w pasie i ciepły policzek na własnych plecach.

-Nie wiem już w co wierzę, a w co powinienem... - mruknął, splatając z nią palce.

-Ja wierzę w ciebie. Niezmiennie. A dzięki temu zaczęłam też wierzyć w mnóstwo innych rzeczy, Markus. - poklepała go po dłoni - Przestań się użalać. Musimy być twardzi.

-Gdyby to jeszcze było takie proste...

Puściła go, odciągnęła od okna i stanęła tuż przed nim, z przodu, zmuszając go, by spojrzał jej w oczy.

-To nie jest proste i nie będzie, ale nie znam nikogo, kto radziłby sobie z tym lepiej od ciebie. Potrzebujesz tylko kogoś, kto by cię kopnął w tyłek, żebyś się zebrał do kupy, kiedy się rozklejasz. A od tego...- splotła mu ręce na karku - ...masz mnie. Zrozumiano?

-Zrozumiano. - pokiwał głową, pochylając się, by musnąć jej usta, szukając w nich pocieszenia i siły, kiedy przed oczami rozbłysła mu wiadomość.

-To Connor. - rzucił z napięciem - Mamy się stawić w CyberLife. Natychmiast.

***

-Mamy poważny problem... - rzuciła Kamska, patrząc na nich surowo, kiedy wszyscy wreszcie zebrali się.

-A to mi nowość... - mruknął porucznik Anderson, który nie wyglądał najlepiej.

-Powiem wam od razu, by nie tracić czasu - Nines był jedną wielką pułapką.

Nie musiała mówić niczego więcej, by wszyscy się zorientowali, że nie da się już go uratować. Chloe, oparta o ramię Connora wzdrygnęła się cała, jakby ktoś ją uderzył.

-Co masz na myśli? - odezwał się nieufnie Markus, spoglądając na kobietę z wyraźną niechęcią - Jaką pułapką?

-Zacznijmy od początku. - Magdalena wyprostowała się - RK900 to model, który co prawda został zbudowany już dość dawno temu, ale jego ostateczne funkcje były przygotowywane w ogromnym pośpiechu, by rozbić rewolucję od środka, w razie gdyby się powiodła. Wbudowany mu został dodatkowy program, który aktywował się w momencie pierwszego połączenia z innym androidem i który najprawdopodobniej z wolna przejmował nad nim kontrolę, na przestrzeni dwóch - trzech tygodni. Udało mi się stworzyć kopię jego systemu i znalazłam tego wirusa w bezpośrednim łączniku z CyberLife - ogrodzie zen. Sądzę, że miał na celu zlikwidować liderów powstania, oraz osoby najbliżej z nim powiązane. Android raczej o niczym nie wiedział. Musiał wydawać się wiarygodny.

-Nines. - odezwał się ochryple RK800 - Ma na imię Nines.

-Nieistotne. - machnęła ręką ze zniecierpliwieniem i przez chwilę naprawdę przypominała brata - Chodzi o to, że od tego momentu, każde połączenie z innym systemem przekazywało ten wadliwy program dalej...

-Czekaj, czekaj! - North uniosła ostrzegawczo palec - Czy ty próbujesz nam właśnie powiedzieć, że każdy, kto nawiązał z nim połączenie w ciągu ostatnich kilkunastu dni, ma w tym momencie to gówno w głowie?

-Tak, zasadniczo o to mi właśnie chodzi. Najwyraźniej jednak firma nie przewidziała, że Dziewięćset okaże się... ciężkim charakterem, więc pytanie brzmi - czy ktokolwiek to zrobił?

-Ja. - rozległ się słaby szept Chloe - Ja to zrobiłam.

-Kiedy? - Connorowi, o którego ramię się opierała, cała krew odpłynęła z twarzy.

-Jak wracałam na chwilę po domu, kiedy odprowadzałeś mnie na przystanek.

-Świetnie, bystrzacho... - westchnęła Magdalena - W takim razie mamy jeszcze więcej problemów, bo jak zgaduję, to nie była jedyna osoba, z którą nawiązałaś połączenie, a wirus w ciele RK900 siedział jakby... zamknięty w klatce ogrodu zen. - rzuciła spojrzenie porucznikowi - Staram się tłumaczyć tak, by i pan zrozumiał.

-Doceniam w chuj. Do rzeczy!

-A więc, przejmował kontrolę nad systemem operacyjnym, ale nie niszczył biokomponentów. - ciągnęła kobieta - W zwykłych, mniej zaawansowanych modelach, pozbawionych tego miejsca, będzie się rozchodził w nieco inny sposób, bardziej niszczycielski, w końcu całkowicie wyłączając życiowe mechanizmy. Plan odrobinę niedopracowany, z powodu ograniczeń czasowych, ale diabelnie skuteczny. Podrzucamy androida do Jerycha, pozwalamy mu zostać defektem, zdobyć zaufanie innych, a następnie przejmujemy nad nim kontrolę, likwidujemy liderów rewolucji, a po drodze wykańczamy tyle problematycznych defektów ile się da! Genialne, czyż nie? Co prawda, nie przewidzieli, że prezydent Warren uzna wasze racje i spodziewali się raczej wielomiesięcznej walki w razie waszej wygranej, ale sama idea jest wyjątkowo udana.

Nikt niczego nie powiedział. Wpatrywali się w nią jedynie z przerażeniem na twarzy.

Kamska klasnęła w dłonie.

-A więc teraz, moi państwo, musimy znaleźć każdego, z kim mieliście kontakt, a potem każdego z kim oni mieli kontakt, bo inaczej... - skrzywiła się lekko - obawiam się, że wszyscy umrą w przeciągu maksymalnie dwóch tygodni.

***

Madalena spodziewała się, że jej wiadomość, wywoła wiele emocji, ale histeria, która wybuchła nieco przekroczyła jej oczekiwania.

Pozamykanie wszystkich w oddzielnych pomieszczeniach również nie było łatwe, mimo, że konieczne. Wciąż nie wiedziała, jak dokładnie działa wirus i wolała uniknąć sytuacji, w której androidy wraz z jego rozwojem rzucałyby się wzajemnie na siebie.

Najwięcej problemów sprawiła jej North, której wpakowanie do izolatki przypominało zmaganie z rozwścieczoną tygrysicą i porucznik, który uparł się, że nie idzie do domu i będzie sterczał w siedzibie CyberLife tak długo, jak długo będzie trzeba.

-Jeśli nie wymyślisz czegoś, żeby im pomóc, to cię zabiję, przysięgam! - warczał, śledząc ją krok w krok po korytarzach, wciskając drżące dłonie w kieszenie spodni.

-Słyszałam pana za pierwszym razem. Mówi mi to pan piąty raz w przeciągu godziny.

-Gówno mnie to obchodzi! Nie możesz dać im umrzeć, bo to wszystko twoja wina! Ty wyciągnęłaś chłopaka na światło dzienne i wpakowałaś go do naszego domu bez naszej zgody, nawet kurwa nie sprawdzając co mu siedzi w cholernym systemie! Co z ciebie za programista za dychę!

-Echo! - wykrzyknęła, nie zwracając wcale uwagi na wywód policjanta za swoimi plecami, dostrzegając wchodzącą przez drzwi androidkę. Autentycznie jej ulżyło. - Wiedziałam, że zmądrzejesz! Jak świetnie, że jesteś, już się bałam, że będę musiała załatwiać cały ten cyrk sama, z tym durniem Richardem!

-Nie wiem o czym mówisz... - zaczęła dziewczyna dość chłodno - Ale ,,ten dureń Richard" właśnie do mnie zadzwonił, podobno w twoim imieniu i obwieścił, że umieram, bo miałam kontakt z North. Więc przyszłam, po jakieś wyjaśnienia.

Magdalena zamarła.

-Jak to...? - wykrztusiła - Nawiązałaś z nią połączenie?

-Tak.

-Ale czemu?!

-A jakie to ma znaczenie? - obruszyła się niebieskowłosa - Rozmawiałyśmy i tyle! Możesz mi teraz wytłumaczyć, co się właściwie dzieje?

Kamska podeszła do dziewczyny, chyba po raz pierwszy w życiu nie wiedząc jakich słów powinna użyć.

-RK900 okazał się... - przełknęła ślinę - ...okazał się mieć wirusa w systemie. Przekazał go dalej, więc kazałam Richardowi zebrać wywiad i ściągnąć tu wszystkich, którzy mieli kontakt z nim lub z kimś z zarażonych.

Echo osunęła się na krzesło, z szeroko otwartymi oczami. Jej dłoń, jak zawsze, kiedy przeżywała silne emocje, powędrowała do nieśmiertelnika z numerem seryjnym Ripple, wiszącym na jej szyi.

-Ale nie martw się. - starała się brzmieć tak pewnie, jak się dało, ale była szczerze przestraszona perspektywą śmierci jej asystentki, co całkiem ją zaskoczyło - Coś wymyślę, żeby...

-I mam ci w to niby uwierzyć? - warknęła niespodziewanie ze złością niebieskowłosa - Wszystkim powiedziałaś, że możesz im pomóc, żeby zostali tutaj z własnej woli, bo jesteś ciekawa jak ten cały wirus działa, prawda? Możesz przynajmniej przeprowadzać na nich swoje eksperymenty, podczas gdy wszyscy będą pokładać w tobie nadzieję na to, że przeżyją! - podniosła się - Troszczysz się tylko i wyłącznie o siebie, tak samo, jak to robił Elijah, bo w końcu ponad wszystkim, wciąż... jesteś... z Kamskich!

-O czym ona mówi? - zapytał ostrożnie porucznik, widząc jak z twarzy Magdaleny odpływa cała krew.

-O niczym. - wymamrotała Echo, spuszczając głowę, kiedy złość z niej uszła.

-Richard? - rzuciła Magdalena tonem całkowicie pozbawionym emocji - Zamknij mi ją w izolatce.

Odwróciła się i odeszła w głąb siedziby CyberLife, starając się nie zwracać uwagi na oburzone krzyki i odgłosy szamotaniny za jej plecami.

Zamknęła się w swoim gabinecie i drżącymi rękoma wykręciła numer do taty.

-Magda? - rozległ się ciepły głos profesora Kamskiego po drugiej stronie słuchawki - Wszystko okej?

-Nie. - odpowiedziała szczerze. A następnie rozpłakała się, po raz pierwszy od wielu lat, mając jednocześnie w pamięci, że na chwilę słabości może poświęcić maksymalnie dwie minuty.

***
Bury Me Face Down - grandson

Chloe siedziała w kącie izolatki, z kolanami pod brodą i udawała przed samą sobą, że wcale nie ma zawrotów głowy.

Czuła się słabo od rana, ale sądziła, że to ze względu na smutek i zmęczenie. Teraz, kiedy wiedziała, że technicznie rzecz biorąc umiera, jej spanikowany umysł wyszukiwał i interpretował każde skrzypnięcie, czy nieprawidłowość w jej ciele jako symptom rozpadania się na kawałki.

Jakby nie patrzeć, miała najmniej czasu, bo sama to wszystko zapoczątkowała.

I to był drugi powód, dla którego czuła się tak paskudnie - pożerały ją wyrzuty sumienia.

Wiedziała, że nie miała na nic wpływu, że nie zrobiłaby tego, gdyby miała świadomość co się dzieje, ale jej mózg nie chciał odpuścić, dręcząc ją wizjami śmierci wszystkich osób, których kochała.

Usłyszała pikanie zamka w drzwiach, które po chwili się rozsunęły i stanął w nich porucznik, prowadzony przez managera panny Kamskiej. Wszedł do środka, a wejście zamknęło mu się za plecami.

-Cześć, młoda. - uśmiechnął się lekko, siadając ciężko obok niej - Jak się trzymasz?

-Bywało lepiej. - odpowiedziała, obejmując się ciaśniej ramionami i opierając głowę na jego ramieniu.

-A co mam powiedzieć Connorowi? -zapytał, unosząc porozumiewawczo brew.

Westchnęła ciężko.

-Jak się czuje?

-Fizycznie na razie nic mu nie jest, ale świruje ze strachu o ciebie. Mówi, że dzwonił do ciebie kilka razy.

-Proszę mu powiedzieć, że nic mi nie jest i że potrzebuję po prostu chwili spokoju. Porozmawiałabym z nim sama, ale chyba łączność mi siadła. - głos jej zadrżał - Nie dostałam żadnego telefonu.

Roześmiał się gorzko i smutno.

-Nawet nie wiesz, skarbie, jaki ja jestem kurwa przerażony. Nie chcę wierzyć tej jebanej Kamskiej pannicy, ale muszę, bo inaczej zwariuję, rozumiesz?

-Rozumiem. - pociągnęła nosem - Też się boję. I brakuje mi Ninesa. - rozejrzała się po izolatce - Czemu my tu w ogóle jesteśmy? Nie powinniśmy być po drugiej stronie, w centrum naprawczym?

-Kamska uzyskała z centrum pomoc i zgodę na trzymanie was blisko. Wszystkie media huczą, ludzie panikują, wasze dane krążą po telewizji, by każdy kto miał z wami kontakt mógł się zgłosić. Zrobiła się z tego państwowa sprawa, Waszyngton wydał specjalne oświadczenie.... - wzdrygnął się - To pojebane. Kiedy spytałem tej małej wiedźmy, po co właściwie izolatki w takim miejscu, odpowiedziała, że różni ludzie tu pracowali i większość lubiła eksperymenty, a poza tym, to nigdy nie wiadomo co się przyda.

-Udało się znaleźć wszystkich, którzy mieli kontakt z kimś z nas?

-Prawdopodobnie. Dobrze dla was, że nie dzielicie się swoimi emocjami z każdą napotkaną osobą. Wyszło tego z pięćdziesiąt, może sześćdziesiąt osób.

-To wszystko mo...

-Ćśśśśśś... - przerwał jej, przykładając jej palce do ust - Nawet mnie nie denerwuj.

-Ale ja to wszystko zaczęłam. Po prostu wróciłam wtedy na moment do domu, Connor czekał przed drzwiami, a on wydawał mi się taki smutny i samotny, że chciałam...

-Powiedziałem ci przecież, żebyś się przymknęła, nie? - przerwał jej znowu - Nie zrobiłaś niczego złego, złota dziewczyno. - poklepał ją pocieszająco po policzku - Nie zrobiłaś niczego złego.

***
Ghost - ZZ Ward

Minęły trzy dni, podczas których Magdalena spała w sumie cztery godziny. Ledwo widziała na oczy, wszystko ją swędziało i denerwowało, a na dodatek wciąż prześladowały ją słowa Echo, dźwięczące jej w głowie. No i mimo wszystko, czuła się nieco winna i nie chciała śmierci kilkudziesięciu androidów, a z każdą minutą jej frustracja narastała.

-Nie jestem jak Eliasz. Nie jestem jak on. - mamrotała pod nosem, wpatrując się w ekran komputera, po którym przepływały linijki kodu wirusa, którego nie mogła rozpracować.

Przeszła do obliczeń jeszcze raz, ponownie próbując rozkodować program każdą znaną sobie metodą, ale po kilkunastu minutach zorientowała się, że nie jest w stanie tego zrobić i że znowu wszystkie jej działania się wykluczają.

-Kurwa mać! - ryknęła wściekle w swoim ojczystym języku, uderzając czołem w biurko - Tylko jebany Eliaszek mógł coś takiego wymyślić! W dupie z tym, że nie pracował w tej chorej firmie od dziesięciu lat! Kiedy przyszli do niego z problemem, pierdolnął im wirusa stulecia i nawet się pewnie nie spocił!

-Pani mówi do mnie? - odezwał się nieśmiało Richard zza jej pleców.

-Nie, durniu! Jeśli będę mówić do ciebie, użyję angielskiego!

-Przepraszam.

-Nie jestem jak on... - mruknęła, tym razem z żalem i nagle coś przyszło jej do głowy.

Przypomniała sobie, jak jeszcze była małą dziewczynką i jak brat uczył jej różnych sposobów kodowania informacji, czy programów, za czasów, kiedy jeszcze Elijah przyznawał się do posiadania młodszej siostry.

Znalazła w pamięci jeden ze sposobów, który opierał się na literach jego imienia i nazwiska i ich położeniu w alfabecie. Pamiętała, że często używał go w łatwych pracach na zaliczenie do szkoły i nie wydawało jej się, by coś tak skomplikowanego zakodował tak prostym systemem, ale w miarę jak liczyła, wszystko wskakiwało na swoje miejsce.

Znak za znakiem, cyfra za cyfrą, tworzyła się przed nią droga, wyjście awaryjne z programu, które, jak sam twierdził, zawsze zostawiał za sobą Eliasz. To wcale nie była skomplikowane, po prostu trzeba było myśleć w określony sposób.

-Jestem jak on. - wymruczała pod nosem Magdalena i po raz pierwszy uśmiechnęła się na tę myśl - Jestem z Kamskich.

***

North była wściekła, nieustannie, bez przerwy, od prawie czterech dni.

Na zmianę rozbijała się po ścianach swojej klitki, domagając się na głos wypuszczenia i dzwoniła do Markusa, który bezskutecznie próbował ją uspokoić, bojąc się, że dziewczyna zrobi sobie niechcący krzywdę.

A tego ranka miał wyłączoną łączność i dziewczyna zupełnie zwariowała, przekonana, że coś mu się stało.

-Halo! - wrzasnęła po raz niewiadomo który, przykładając usta do drzwi, ale tak samo jak i wcześniej nie otrzymała żadnej odpowiedzi, więc uderzyła z całej siły w ich nieruchomą powierzchnię.

Właśnie brała kolejny zamach, kiedy niespodziewanie się rozsunęły, a jej drobna pięść zatrzymała się gwałtownie tuż przed twarzą panny Kamskiej.

-Zwolnij, wojownicza księżniczko. - zakpiła kobieta - Odwróć się.

- Że co? - obruszyła się North, zadzierając głowę -Nie!

-Oh, a to dlaczego? - Magdalena, sporo od mechanicznej dziewczyny wyższa i zimna jak blok lodu nie wyglądała jakby przejmowała się faktycznie jej zdaniem.

-Bo nie możesz trzymać mnie w zamknięciu, bez żadnych informacji, tylko po to, by za chwilę wejść tu jak do siebie i mówić mi co mam robić!

-Obawiam się, że mogę.

-Słuchaj, paniusiu! Markus umiera, nie mogę go zobaczyć, nie mam z nim kontaktu, podobnie jak z przyjaciółmi i nikt mi niczego nie mówi, więc mnie nie prowokuj! - syknęła dziewczyna, podchodząc krok bliżej - Zanim zaczniesz wydawać rozkazy, powiedz mi gdzie jest mój facet i czy wszystko z nim okej.

W oczach kobiety zapłonął lodowaty płomień.

-Słuchaj, paniusiu. - rzuciła pogardliwie - Od czterdziestu godzin prawie w ogóle nie spałam i nie jadłam, po to, żeby uratować wam wszystkim tyłki i na nogach trzyma mnie tylko moja siła woli, więc to ty mnie nie prowokuj i przestań mi tu jojczyć, bo dzięki mnie twój facet jest za drzwiami i wcale nie umiera! A teraz odwróć się łaskawie, żeby mogła się do ciebie podłączyć, chyba, że się przywiązałaś do tego wirusa w twoim systemie, to daj znać. Muszę cię jednak ostrzec, że to nie będzie długotrwały związek.

Richard, stojący za jej plecami miał ochotę się schować gdzieś bardzo głęboko, widząc ścierające się na jego oczach dwa tak silne charaktery, ale na szczęście gotowa do ostatecznego wybuchu North, słysząc wzmiankę o Markusie, odpuściła.

-W porządku. - mruknęła - Dziękuję. - dodała, najwyraźniej czując się zobowiązana.

-Nie ma za co. - odpowiedziała Kamska z sarkazmem, wpinając jej przewód w kark, dość niedelikatnie. - Będziecie potrzebować kilku dni na całkowitą regenerację, ale nic wam nie będzie.

Chwilę później przez całe jej ciało przeszedł elektryczny impuls, również dość nieprzyjemny, ale zaraz po nim poczuła się lepiej. Zawroty głowy, które odczuwała dość silnie od kilkunastu godzin, ustąpiły.

-Mogę już iść? - spytała, tak pokornie jak tylko była w stanie.

-Idź, idź. Krzyżyk na drogę! - mruknęła Magdalena, świadoma ilości pokojów, które wciąż były przed nią, ale North nawet się nie obejrzała na nią wypadając na zewnątrz, prosto w ramiona narzeczonego.

-Moje kochanie... - szepnął jej z ulgą do ucha, a ona miała wrażenie, że ktoś zdjął jej z serca ogromny ciężar.

-Co z resztą? - spytała, rozglądając się wkoło - Wszystko w porządku, prawda? Nikomu nic nie jest?

-Większość jest już z nami, powoli dochodzą do siebie. - odpowiedział - Chloe nie czuje się najlepiej, bo tkwiła w tym najdłużej, ale szybko się zregeneruje. Z bliższych znajomych czekamy jeszcze na Novis, Josha i Connora.

-Dobrze. - uśmiechnęła się w końcu, czując się już całkowicie uspokojona - Stęskniłam się za tobą bardziej niż powinnam przez kilka dni, wiesz? Miło jest jednak nie umrzeć.

Chłopak roześmiał się, a następnie pocałował ją, nie zauważając nawet badawczego spojrzenia Kamskiej, która minęła ich i ruszyła dalej.

***

-Coś jest nie tak.

To były słowa, których Connor zdecydowanie wolałby nie usłyszeć, a już szczególnie nie po tym, jak zdążył się ucieszyć, że wszystko będzie w porządku.

Powinien się był już dawno nauczyć. Nic nigdy nie było w porządku, kiedy nabierał nadziei. Tak jak głosiło prawo Murphy'ego: jeśli coś mogło się nie udać, z pewnością się nie udało. 

-Co takiego? - spytał z napięciem w głosie, starając się spojrzeć na Magdalenę, stojącą za jego plecami.

-Nie wiem. Poczekaj sekundę.

Zapadła cisza. Starał się czekać cierpliwie, ale było mu ciężko, wiedząc że Chloe, z którą rozmawiał przez telefon jest już na zewnątrz. Chciał już ją zobaczyć, przytulić i upewnić się, że jest bezpieczna.

-To dziwne. - mruknęła kobieta, wpatrując się w ekran palmtopa - Antywirus nie zdziałał. I nie mam poję... - urwała w połowie zdania, otwierając szeroko oczy.

W końcu westchnęła ciężko.

-Mam dwie wiadomości. Dobra jest taka, że nie grozi ci śmierć.

-A zła?

-Zła jest taka, że w twoim przypadku wirus również zagnieździł się w ogrodzie zen, w samym centrum twojego kodu. Nie rozprzestrzenia się na inne ośrodki, ale wygląda na to, że tym co mamy nie da się go również stamtąd pozbyć. - przełknęła ślinę - Popracuję nad czymś innym tylko... tylko daj mi odespać. - wymamrotała i dopiero wtedy zdał sobie sprawę z tego, że kobieta wygląda jak zombie.

-Czy to znaczy... - zaczął niepewnie - Że to przejmie nade mną kontrolę? Jak nad Ninesem?

-Nie wiem. Nic już nie wiem. Możliwe.

Nawet się nie zorientował kiedy wyszła. Został sam w pustym pokoju i natychmiast zawładnął nim strach.

Przed oczami mignęła mu lodowata twarz Amandy. 

Ja wiem.

Ja naprawdę wiem, że to nie jest dobry moment, na motyw wirusa. Jestem tego świadoma, ale przysięgam, miałam to zaplanowane na długo zanim korona pojawił się na świecie!

Tak poza tym - pisze mi się już o wiele lepiej. Moja słowa przypominają trochę glinę. Jak zostawię tworzenie na dłużej, robią się jakieś sztywne, mało plastyczne i niechętne do współpracy. Rozgrzałam je znowu i jest już znowu fajnie. 

Mam nadzieję, że się wam podoba. 

Finał finałów, oraz epilog na dniach!

Trzymajcie się ciepło!

~Gabu

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top