17.Zgodność z naturą

Kto powie mi jak - Kwiat Jabłoni

Nines stał, skryty w cieniu, obok ławeczki z tyłu domu i obserwował brata i Chloe.

Connor opierał się o framugę tylnych drzwi i wpatrywał się w dziewczynę, bawiącą się z psem na trawniku z taką czułością w oczach i uśmiechu, że trzeba byłoby być ślepym, żeby tego nie dostrzec. A RK900 był detektywem i widział to aż za dobrze.

Bernardyn zainteresował się czymś w trawie, próbując trafić w to potężną łapą.

-Sumo, zostaw! – skarciła go blondynka, obejmując kudłaty kark dłońmi i próbując powstrzymać zwierzę przed dalszymi atakami.

Przyklękła w trawie i wyciągnęła rękę, a chwilę później podniosła się z maleńką, zieloną jaszczurką na dłoni. Chwyciła ją ostrożnie i wypuściła ją po drugiej stronie ogrodzenia, tam, gdzie jej życie nie było już zagrożone.

Chłopak uśmiechnął się pod nosem.

Często spotykał się ze stwierdzeniem, że ich gatunek jest sprzeczny z naturą, że został stworzony sztucznie i że jego istnienie, jako cokolwiek innego niż posłuszne maszyny, zaburza podstawowe prawa wszechświata.

Słyszał to i czasem nawet myślał, czy przypadkiem czegoś w tym nie ma i czy właściwie nie byłby szczęśliwszy, jako nie emocjonalne urządzenie, pozbawione dylematów, nie muszące użerać się z całym tym kotłem i bólem osadzonym gdzieś w środku. Czasem tak myślał. Ale patrząc w tym momencie na Chloe, oblaną słońcem, tak łagodnie obchodzącą się z maleńkim zwierzątkiem, nie chciało mu się wierzyć, że cokolwiek w niej jest nienaturalne lub wypaczone.

-Czujesz coś do niej? – usłyszał obok siebie niespodziewanie i aż podskoczył, wyrwany z zamyślenia. Connor siedział teraz tuż obok, na ławeczce i patrzył na niego poważnie, może odrobinę surowo.

-Niech cię szlag, Osiem. O co ci chodzi w tym momencie? – zapytał, zdezorientowany.

-Od początku próbowałeś mi ją odebrać. Wiedziałeś, że jest dla mnie najważniejsza, a mimo to próbowałeś. Robiłeś to tylko po to, żeby zmieszać mnie z błotem, czy dlatego, że naprawdę ci na niej zależy? Chcę wiedzieć.

-Kryzys egzystencjonalny cię dopadł? – prychnął z ironią– Zadajesz poważne filozoficzne pytania. Poza tym, ona nie jest twoja, żeby ktokolwiek mógł ci ją odebrać, jak tę durną monetę, którą wiecznie targasz w kieszeni.

-Wiesz co mam na myśli.

-Skąd ci się to w ogóle wzięło w tym momencie? – sam nie wiedział czemu unika odpowiedzi – Zazdrość?

-Kochasz ją czy nie? – rzucił wreszcie wprost RK800 – To proste pytanie.

To było proste pytanie, z pewnością. Proste, w znaczeniu ,,nie skomplikowane". Ale na pewno nie proste w znaczeniu ,,łatwe". Bo prawda była taka, że nie miał pojęcia co powinien powiedzieć.

-Ciężko jej nie kochać, prawda? – spytał wreszcie spokojnie – To jedyna osoba, która nigdy się mnie nie bała, nie traktowała mnie podejrzliwie, która chciała kontaktu ze mną. Ona jest po prostu dobra. Ale nie patrzę na nią w taki sposób, jak ty.

-Jesteś pewien? – spytał Connor, o wiele łagodniej. Nie wiedział co, ale coś w słowach brata nie wydawało mu się przekonujące.

-A czemu miałbym kłamać? – Nines się obruszył – Żeby nie było ci przykro? Znamy się już dwa miesiące, można by pomyśleć, że zorientujesz się wreszcie, że urażanie twoich uczuć, to moja ulubiona rozrywka. Zresztą, nawet gdyby to nie była prawda, to co? Co by to zmieniło? – odpowiedziała mu cisza – No właśnie.

-Czemu tak strasznie chciałeś mnie zmieszać z błotem?

RK900 wpadł w rozdrażnienie.

-Co cię napadło? To jakieś przesłuchanie, czy o co ci chodzi? Nie mam zamiaru zabrać ci twojej dziewczyny, powiedziałem ci co chciałeś wiedzieć, więc się w końcu odczep.

Brat uniósł brew, a następnie wzruszył ramionami, odrobinę tylko zaskoczony.

-Nie to nie.

***

Try - P!nk

-I co, poszło dobrze? – North siedziała na ławeczce przed domem, słuchając z napięciem Chloe, która streszczała jej wydarzenia ostatnich kilku dni. Wcześniej nie miały okazji porozmawiać, a dziewczyna bardzo chciała wiedzieć, jak skończyła się sytuacja z organizacją terrorystyczną, która dręczyła ich od miesięcy.

-Tak, Wąż co prawda zginął, ale wszyscy, albo prawie wszyscy jego ludzie zostali aresztowani.

-Z chłopakami wszystko gra?

-Connor został postrzelony.

Androidka skrzywiła się, a jej ręka odruchowo powędrowała do brzucha, gdzie ktoś ją trafił, podczas ucieczki z Jerycha. Nie licząc niedawnego wieczora, kiedy była prawie pewna, że straciła Markusa, to był moment, w którym bała się najbardziej w życiu. Przekonana była, że zostanie pozostawiona i umrze i wcale nie czuła się urażona, bo w tamtym momencie ich sprawa była wszystkim co się liczyło, ale mimo tego była oczywiście przerażona.

-Ale nic mu nie jest?

-Nie, poskładałam go do kupy, jak zawsze. – jej przyjaciółka brzmiała na rozbawioną – Wszystko okej.

-To dobrze. Pozdrów ich od nas.

-Jasne. Na razie! – rzuciła, po czym rozłączyła się.

North podniosła się i ruszyła do drzwi. Kiedy tylko je uchyliła, do jej uszu dobiegły dźwięki muzyki z góry, nieco nostalgicznej, ale wypełnionej nadzieją. Uśmiechnęła się, czując jak wypełnia ją spokój.

Ruszyła po schodach i stanęła na progu sypialni, opierając się o framugę drzwi. Patrzyła na narzeczonego, z czułością, jak gra na pianinie i nie miała ochoty go rozpraszać.

Odkąd wrócił z Waszyngtonu zdążyli się pokłócić mniej więcej trzy razy, ale widziała, że się stara. I ona też się starała. Z różnym skutkiem, co prawda, ale to już było coś.

Android przerwał w połowie akordu i obejrzał się przez ramię z uśmiechem.

-Cześć.

-Cześć, przystojniaku. Mogę posłuchać?

-Tak jak kiedyś? – uśmiechnął się. Uniosła brwi, wahając się lekko. Markus wyciągnął rękę. – No chodź. Nie bądź taka.

Nawiązywał do ich pierwszego wspólnego mieszkania, do którego chłopak przytargał pianino, rozstrojone i w niezbyt dobrym stanie, ocalone z górnych pięter podtopionego Jerycha. Posprzeczali się o to wtedy dość ostro, bo przestrzeń życiowa była niesłychanie maleńka, zdecydowanie zbyt maleńka, by pomieścić tak duży instrument, postawili go więc za drzwiami.

Uczyli się wtedy życia, upojeni świeżo nabytą wolnością i sobą nawzajem i z początku do głowy im nawet nie przyszło, że granie na klatce schodowej, szczególnie w nocy, może nie spodobać się ich ludzkim sąsiadom.

Jako, że korytarzyk również był wąski, jeśli chciała posłuchać, musiała usiąść mu na kolanach, tyłem do klawiszy, objąć go nogami w pasie i wtulić twarz w jego ramię, tak, by mu nie zasłaniać i tak właśnie zrobiła teraz.

Odgłos piosenki mieszał się w jej uszach z biciem jego serca. Czuła się błogo i pewnie. Nie bała się, bo wiedziała, że wszyscy, którzy mogli im zagrozić zostali zamknięci i mogła wreszcie się rozluźnić. Z tyłu jej głowy czaiła się myśl, że z całą pewnością znajdzie się ktoś na ich miejsce, ale odpędzała teraz tą perspektywę.

-Chyba wiem, co się właściwie nie udało. – rzucił chłopak po kilku minutach, przerywając niespodziewanie grę.

-Co? – uniosła powieki, zaskoczona.

-Już wiem z czego wyniknął ten cały bałagan. Między nami.

-Z czego?

-Wydaje mi się, że trochę się rozminęliśmy z naszymi potrzebami. Zupełnie inaczej znosimy stratę. Akurat wtedy, kiedy ja potrzebowałem spokoju i przemyślenia wszystkiego samotnie, ty potrzebowałaś więcej uwagi i wsparcia.

-Oh, jaki ty jesteś mądry! – prychnęła, odrobinę tylko ironicznie – Masz rację. Nie jesteśmy zbyt dobrzy w kompromisach, co?

-Nie, raczej nie. Ale spokojnie, przepracujemy to.

-Nie mamy wyjścia. Zgodziłam się spędzić z tobą resztę życia.

- A, właśnie! – odchylił się i sięgnął do kieszeni bluzy. Dziewczyna oparła się wygodnie o klapę pianina, by dostrzec dokładniej co robi.

W brązowej dłoni chłopaka leżało niewielkie pudełko. Uśmiechnęła się z niedowierzeniem.

-Naprawdę?

-Skoro już to robimy, to zróbmy to jak trzeba... - pociągnął żartobliwie pasmo jej włosów – I nie próbuj mi wmówić, że nie chcesz. Za dobrze znam ciebie i twoją słabość do błyskotek, sroko.

-Żartujesz sobie? – oczy jej się zaświeciły – Po co miałabym próbować czegoś takiego? Jeszcze byś mi uwierzył, nie będę ryzykować. Dawaj mi go.

Roześmiał się i otworzył opakowanie. W środku znajdował się niezbyt duży pierścionek, wykonany z białego złota, z kryształem na środku, obrobionym w kształt ośmioramiennej gwiazdy. Przyciągający uwagę, ale prosty.

Pozwoliła, by wziął jej rękę i wsunął ozdobę na szczupły palec.

-Alpha Ursae Minoris. – rzucił, nie puszczając jej i patrząc dziewczynie w oczy – Gwiazda polarna. Jedna z najjaśniejszych na niebie. Ma stałe położenie, wśród innych, które wschodzą i zachodzą. Od wieków wykorzystywana przez zagubionych do wyznaczania kursu. Zawsze wskazuje...

-...północ. – dokończyła North, z szerokim, radosnym uśmiechem. Objęła Markusa za szyję. – Spryciarz. Zawsze byłeś dobry w takie przemowy.

-A ty od zawsze to lubisz. – droczył się, ale był szczęśliwy. Widziała to. – Podoba ci się?

-Jest piękny. I chyba znaczy, że moja ręka oficjalnie należy do ciebie.

Pocałował jej palce w czułym geście, po czym stopniowo przesunął ustami w górę jej ramienia, sprawiając, że przeszył ją dreszcz.

-Ręka? – szepnął jej do ucha – A co z resztą?

-I tak to jest z facetami. Dasz palec, proszą o rękę. Dasz rękę i tak nie wystarczy. – wymruczała, chwilę przed tym, jak ich usta się zetknęły.

Markus przesunął dłońmi wzdłuż jej talii, podwijając jej bluzkę do góry i odsłaniając płaski brzuch. Zawsze ujmował ją sposób, w jaki chłopak jej dotykał. Był delikatny, spokojny, ale pewny, nie spieszył się. Wiedział, jakie ma nastawienie do bliskości i zachowywał się tak, jakby każdym ruchem i muśnięciem pytał o zgodę i pozwolenie.

Dziewczyna westchnęła błogo, czując jego wargi na swojej szyi i poddała się znajomej pieszczocie, a on pomyślał, że nic innego się nie liczy, tak długo, jak długo ma w ramionach swoją Polaris.

***

Snap Out Of It -Arctic Monkeys

Cios w szczękę wytrącił chłopaka z równowagi. Zagryzł zęby i uchylił się przed kolejnym zamachem długiej ręki przeciwnika. Spróbował kopnąć go w kolano, ale nie dosięgnął. Android schwycił jego kostkę w silny uścisk, pociągnął ją do góry i Connor łupnął plecami w ziemię.

Nines, z którym toczył walkę przycisnął mu gardło do ziemi, z taką siłą, że aż hologram skóry zniknął.

-Puść! – wycharczał, ale brat tylko zwiększył nacisk. RK800 poczuł strach, gdzieś głęboko, bo wiedział, że jeśli siła działająca na jego szyję zwiększy się jeszcze odrobinę – zginie.

I w tym momencie Dziewięć odsunął się od niego, jak gdyby nic się nie stało. Uśmiechał się dość pogodnie.

-Znowu przegrałeś, Osiem! Chyba będziesz musiał prosić swoich wszystkich przeciwników, żeby całowali Chloe, zanim w ogóle podejdziesz do walki, bo inaczej będzie z tobą słabo. – roześmiał się.

-Zwariowałeś?! – warknął Connor, podnosząc się – Prawie zmiażdżyłeś mi krtań!

-Nie przesadzaj. – srebrzyste oczy patrzyły na niego pobłażliwie, ale z pewną sympatią – Ledwo cię dotknąłem.

-Ledwo mnie dotknąłeś...? – prychnął z oburzeniem – Ja na dzisiaj już podziękuję, nie widzi mi się umierać.

Podniósł wzrok i dostrzegł, jak drobna, dziewczęca postać skrada się za jego bratem, po to, by po chwili wyskoczyć w górę i schwycić go za szyję. Chyba liczyła, że go zaskoczy, co się właściwie udało, ale wyglądała na nieco rozczarowaną, kiedy mocno zbudowany chłopak nawet nie zachwiał się pod jej ciężarem.

-Cześć! – uśmiechnęła się, nie puszczając go – Co się dzieje?

-Nic, ptaszyno. – Nines zakręcił się w kółko, wciąż z blondynką uwieszoną mu na plecach – Twój chłopak to mięczak.

-Mięczak? – zeskoczyła z powrotem na trawę – Skarbie, czemu jesteś mięczakiem? – oczy rozbłysły jej z rozbawienia.

-Jasne, śmiejcie się. – burknął, nieco urażony, ruszając w stronę domu – Ja przynajmniej nie duszę ludzi bez powodu!

-Odprowadzisz mnie na przystanek? – spytała Chloe, zrównując z nim krok.

-Nie zostajesz dzisiaj?

-Nie, mam nocną zmianę w pracy, a jeszcze muszę wziąć z mieszkania kilka rzeczy.

-Dobrze.

-Poczekaj na mnie przed drzwiami, wezmę tylko mój telefon. Został na ławce.

Pokiwał głową i przeszedł przez dom. Dziewczyna po chwili wróciła, ale wyglądała na zatroskaną. Oglądała się przez ramię na ogród.

-Wszystko okej? – spytał, obejmując ją opiekuńczo ramieniem.

-Tak, tak. – skupiła się na nim, rozpogadzając się – Nic mi nie jest.

***

-Nic mi nie jest, poruczniku. – Nines, wyciągnięty na ławeczce za domem, kręcił nożem motylkowym i wpatrywał się w przestrzeń.

-Pewien jesteś?

-Owszem. Mogę panu jakoś pomóc?

-Co? Nie. Zastanawiałem się gdzie są wszyscy.

-Osiem odprowadza Chloe na autobus.

-A co ty robisz?

-Odpoczywam. Nie mam żadnego szczególnego zajęcia.

Hank przyjrzał się chłopakowi z uwagą. Wydawał się zagubiony i smutny. Opuścił nieco zasłonę z arogancji i zarozumiałości i widać było, że nie bardzo wie jak zachowywać się bez niej. Anderson uśmiechnął się pod nosem, dostrzegając w tym Connora – strach przed własnymi emocjami, przed tym, kim się jest. Patrzył na to dostatecznie długo, żeby móc to rozpoznać.

Pochylił się i zmierzwił jego ciemną czuprynę w przyjaznym geście. Zauważył, kolejną subtelną różnicę między chłopcami, bo włosy Ninesa były całkowicie proste, natomiast Connora, który pozwolił im rosnąć w naturalnym tempie, w miarę jak robiły się nieco dłuższe, zaczęły się lekko, niesfornie kręcić.

Android był wyraźnie zaskoczony, bo do tej pory raczej nie wchodził z przełożonym w bliższą interakcję.

-Pogadaj ze swoim bratem. On też był w tym miejscu co ty.

Spojrzał na porucznika skonsternowany.

-Nie wątpię. Sam widziałem, jak tu siedział.

Anderson rzucił mu jedynie zmęczone spojrzenie, po czym odwrócił się i wrócił do domu, mamrocząc pod nosem coś o plastikowych kretynach.

A chłopak złapał nóż w locie i przymknął na moment oczy. Zrozumiał, wbrew pozorom. I chyba musiał przestać udawać.

***

Detroit wstrząsane było kolejną, letnią burzą. Gavin siedział w pokoju socjalnym, nie szczególnie mając coś do roboty i wpatrywał się w skupieniu w ekspres.

Pracował razem ze swoim partnerem Chrisem na nocną zmianę i byli właściwie jedynymi ludźmi na całej komendzie, wyłączając z tego dwie dziewczyny na recepcji.

Czarnoskóry chłopak wszedł do pomieszczenia i obrzucił spojrzeniem Reeda, oraz szereg pustych kubków przed nim.

-Nie rób tego. – polecił mu surowo.

-Zastanawiam się właśnie, czy przekroczę śmiertelną dawkę kofeiny jeśli wypiję jeszcze jedną kawę. Jak ci się wydaje?

-Z pewnością. A wtedy twoja dziewczyna skręci mi kark, bo pozwoliłem ci przedawkować.

-Jest bardziej uzależniona ode mnie.

-Ale ma więcej rozsądku i samokontroli. Zresztą, odłącz go najlepiej od prądu. Nie będzie cię kusiło, a poza tym grzmi jak szatan, może zrobić się spięcie. – telefon w jego kieszeni się rozdzwonił – Rusz tyłek! – prychnął jego przyjaciel, odbierając.

Gavin rzucając mu niechętne spojrzenie wstał i ruszył, by zrobić to, o co tamten poprosił, jednocześnie przysłuchując się rozmowie, która toczyła się za nim.

-Tak, kochanie? Tak późno? – skrzywił się, kiedy jego żona podniosła głos, tak, że nawet detektyw grzebiący przy wtyczce ją usłyszał – Dobrze, przecież nic nie mówię. – zamilkł na chwilę. Chwilę później z wyrazem przerażania na twarzy klepnął się po kieszeni. – Jezu, przepraszam, wziąłem je. – kolejna porcja niezadowolonych krzyków – Może po prostu zajedźcie tutaj po drodze, oddam ci je. Dobrze. Dobrze kochanie, czekam. – rozłączył się, przewracając oczami.

-Pantofel. – mruknął Reed pod nosem.

-I kto to mówi! – prychnął Chris w odpowiedzi - ,,Tak, Tinka! Oczywiście, Tinka!" Już cię omotała tak, że świata nie widzisz i zanim się zorientujesz będziesz mówił: ,,póki śmierć nas nie rozłączy" i zastanawiał się, jak do tego do diabła doszło.

-Wcale się tak nie zachowuję. – Gavin rzucił w partnera papierowym kubkiem.

-Oczywiście, że się zachowujesz.

-Ja przynajmniej wiem jak się używa antykoncepcji.

Chłopak zmarszczył brwi, z początku nie rozumiejąc, a następnie ryknął śmiechem.

-Gavin, czy tobie się wydaje, że wszystkie dzieci to wpadki?

-Nie, ale założyłem, że w twoim przypadku to bardzo możliwe. Gdybym był na twoim miejscu, nie ryzykowałbym. Za bardzo bym się bał, że będą podobne z charakteru do mamy.

-O ty złośliwy dupku! – oburzył się Miller – Uważaj na słowa, dobrze ci radzę. Tylko ja mogę narzekać na moją żonę. Poza tym to tylko takie żarty, jest najlepsza.

W tym momencie, zrządzeniem losu, w głębi komendy trzasnęły drzwi, a na korytarzu rozległ się stuk obcasów.

Do pokoju wparowała wysoka, smukła kobieta, z dzieckiem na ręku. Twarz miała drobną, piegowatą, otoczoną rudymi włosami.

Każdy na komendzie wiedział, że była bardzo charakterna i mimo, że wszyscy się zastanawiali, jakim cudem stanowią ze spokojnym, cierpliwym Chrisem tak dobraną parę, nie było żadnych wątpliwości co do tego, że naprawdę się kochają.

Gavinowi wystarczyło jedno spojrzenie na chłopczyka, którego przyniosła ze sobą, by wyobrazić sobie jak za kilkanaście lat połączenie brązowej skóry, kręconych, ciemnych włosów ojca i jasnozielonych oczu matki będzie rzucać na kolana płeć piękną i zapewne nie tylko.

-Cześć, Briar! – Reed uśmiechnął się grzecznie.

-Cześć, cześć. – rzuciła dość nieuważnie, chwilę później skupiając całą uwagę na mężu – Naprawdę Chris, jesteś niemożliwy! To trzeci raz w tym tygodniu, jak zapominasz zostawić mi kluczy. Niedługo zapomnisz własnej głowy! – wsadziła mu syna w ramiona – Potrzymaj go przez sekundę.

-Hej, młody! – chłopczyk miał półtorej roku i oficer wciąż nie do końca się otrząsnął po jego narodzinach. Kiedy okazało się, że pani Miller jest w ciąży, przez miesiąc piał z zachwytu – Jak było u babci?

-Świetnie. Ian przespacerował się sam, przez cały korytarz. – Briar przerwała na moment grzebanie w przepastnej torebce, by posłać mu uśmiech.

-Cicho, nie ciebie pytałem! – roześmiał się jedynie w odpowiedzi.

-Cicho. – powtórzył malec, bardzo z siebie zadowolony – Cicho.

-No i zobacz, co żeś narobił. Dziecko bierze z ciebie przykład i teraz będzie matkę uciszało. – w końcu znalazła to czego szukała i położyła na blacie pudełko – Zrobiłam ci coś do jedzenia, gdybyś był głodny w nocy. Daj te klucze! – wyciągnęła rękę, po przedmiot, a chwilę później również po dziecko. – I uważaj.

-Nie wybieram się nawet na patrol, nic mi nie grozi! Największym niebezpieczeństwem jest Gavin.

Kobieta zmierzyła Reeda krytycznym spojrzeniem.

-No to uważaj na Gavina. – wzruszyła ramionami, po czym pocałowała Chrisa na odchodne – Widzimy się w domu. Pożegnaj się, Ian.

Chłopczyk uśmiechnął się i pomachał do taty, a także do detektywa siedzącego z tyłu, który niespodziewanie wyobraził sobie podobne dziecko, tylko że z azjatyckimi rysami twarzy.

I odwzajemnił uśmiech.

***

Legendy Polskie -Kocham Wolność - Mateusz Matheo Shmitd/Damian Ukeje

Connor siedział na łóżku i spisywał ostatnie raporty ze sprawy. Minęło już około pięciu dni odkąd zmierzyli się z Wężem i cieszył się, że może już zamknąć ostatecznie tą pracę. Czekali teraz aż kapitan Fowler znajdzie im coś nowego, ale nie spieszyło mu się szczególnie. Miał ochotę na chwilę błogiej nudy.

Do jego uszu dobiegło pukanie.

-Proszę! – rzucił, spodziewając się porucznika. Ale to nie był porucznik.

-Co się stało, Dziewięć? – zakpił na jego widok – Od kiedy to pukasz do drzwi?

-Możemy porozmawiać?

RK800 spoważniał raptownie, zdziwiony.

-Brzmi poważnie. – wskazał ruchem głowy krzesło stojące przy biurku – Usiądź.

Nines usiadł. Wyglądał, jakby czuł się niezręcznie jak nigdy. Za oknem zagrzmiało.

-Pytałeś dziś rano, czemu tak cię gnębiłem na początku. – zaczął – Stwierdziłem, że jednak ci powiem.

Chłopak wytrzeszczył oczy.

-Skąd ta zmiana?

-Nie ważne, Osiem. Mam mówić, czy nie? – burknął niecierpliwie.

-Dobra, dobra. Słucham.

-Chodzi o to...- odetchnął głębiej – Chodzi o to, że ci zazdrościłem.

-Ty? Mi? – upewnił się Connor, zmiażdżony spojrzeniem brata dosłownie sekundę później.

-Ty jesteś głuchy, czy po prostu durny?

-Rozumiem co mówisz! – obruszył się – Chodzi mi o to, że nie bardzo rozumiem, czego miałbyś mi zazdrościć.

-Jak to czego? – Nines zaśmiał się gorzko – Wszystkiego! Miałeś porucznika, który traktuje cię jak syna, miałeś Chloe, która kochała cię z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu, a przede wszystkim miałeś kontrolę. Kontrolę nad tym co czujesz, nad tym jak żyjesz. Rozumiałeś to i rozumiesz dalej. To całe bycie defektem.

-To jest wyjaśnienie. – głos RK800 był stanowczy, ale dość łagodny – Ale nie usprawiedliwienie. Każdy z nas to przeżył. Każdy z nas miał moment, w którym nie rozumiał własnych emocji, każdy musiał dokonać wyboru.

-Wyboru? – jego brat uniósł brwi z niedowierzaniem – Ty siebie słyszysz? Ja nie dostałem żadnego wyboru! Siedziałem w piwnicy odkąd mnie stworzono, aż Magdalena Kamska stwierdziła, że od teraz będę żył! Nie jestem taki jak ,,wy", nie jestem taki jak żaden z ,,was", cokolwiek masz na myśli. Ile czasu przed tym, zanim wyłamałeś się z kodu, czułeś emocje? Ile czasu przed tym żyłeś wśród ludzi, Connor? Zostałem wyrwany z letargu, zalany strumieniem sygnałów i komend, sprzecznych z moim programem, których nikt mi nie wyjaśnił, a potem ciśnięty prosto w świat, którego nie miałem okazji zobaczyć na oczy i miałem sobie radzić! – słowa wylewały się z niego wodospadem, którego nie dało się już zatrzymać, bo tama we wnętrzu Ninesa w końcu pękła – Myślisz, że pobranie informacji o funkcjonowaniu społeczeństwa z bazy danych mogło mi pokazać, jak działają relacje? Otóż nie! Wszystko, począwszy od cholernej liczby, która jest moim imieniem, aż po moją pracę i mieszkanie zostało ustalone za mnie!

-Przecież mogłeś zdecydować co chcesz robić! – próbował wtrącić się Osiem, całkowicie zaskoczony i przytłoczony tym wybuchem.

-Mogłem? Tak myślisz? – brat poderwał się z krzesła, z zaciśniętymi pięściami – Jestem androidem śledczym! Tylko to miałem wpisane w kod! Tylko co do tego byłem pewien, że się uda! Nie miałem pojęcia, czy potrafię, lub lubię robić cokolwiek innego, a szanowny porucznik, który co prawda zapytał, czy w ogóle chcę tam pracować, w tym samym zdaniu uściślił, że mam dwa miesiące, by być samodzielny finansowo i się wynieść, więc, jakby to ująć, nie miałem szczególnie czasu, na wymyślanie alternatyw! Wszyscy chcieli tylko bym się jak najszybciej dostosował, jednocześnie nie spodziewając się po mnie niczego dobrego! Spodziewaliście się, że jestem jakąś machiną, która was wszystkich wymorduje we śnie, baliście się mnie, sądząc, że nie ma we mnie niczego dobrego, więc dopasowałem się do waszych oczekiwań, a kiedy zorientowałem się, że to nie jest najlepsza droga, już nie umiałem zawrócić! Wszyscy tak na mnie patrzyliście, kątem oka, z nieufnością. Poza Chloe, twoją Chloe, która jest tak niedorzecznie dobra, że postanowiła mi pomóc! I ta jej uwaga i troska były jak światełko w ciemności. A tobą aż targało za każdym razem, kiedy chociażby posłała mi uśmiech! Miałeś ją całą, całe jej serce i miłość, a żałowałeś mi każdego ciepłego słowa z jej ust. Dlatego byłem zazdrosny, dlatego chciałem ci dopiec i cię zniszczyć do zera! – cała wściekłość i desperacja opadły z niego nagle jak powietrze z przekłutego balonu. Osunął się z powrotem na krzesło i wydał się po prostu potwornie zrezygnowany. – Zawsze wiedziałem, że świat jest zbyt mały dla nas dwóch. – szepnął – Jutro jest dwunasty czerwca, mijają dwa miesiące odkąd tutaj jestem, więc chyba będę musiał się wynieść. – syknął – Szkoda, że nie ma nawet śladu mieszkania, na które mógłbym sobie pozwolić! – pokręcił głową. Urażone ego nie pozwalało mu na spojrzenie w oczy brata – A teraz siedzę tutaj i żalę ci się jak kretyn. Jak nisko można upaść? – prychnął.

Zapadła cisza.

Głucha, ciężka cisza.

Connor był w absolutnym szoku. Nie spodziewał się takiego wyznania, takiej szczerości, takiej rozpaczy. Widział strach i niepewność kiedy nawiązał połączenie z Ninesem na posterunku, ale teraz zrozumiał, że to był wierzchołek góry lodowej. I poczuł straszne, bolesne wyrzuty sumienia.

Wstał z łóżka i podszedł do niego, po czym złapał go mocno za ramię. Wiedział, że żadna ckliwa przemowa mu nie pomoże poczuć się lepiej. Niezależnie od wszystkiego RK900 był pełen dumy i honoru, który został właśnie poważnie nadszarpnięty i nie było potrzeby pogłębiać tego stanu.

-Przestań się miotać, Dziewięć i posłuchaj mnie uważnie. – zaczął w końcu – Świat byłby zbyt mały na nas dwóch. Ale jesteś mną. Mną, tylko ulepszonym. Jesteś częścią mnie, a ja jestem częścią ciebie, więc miejsca wystarczy w sam raz. – zapewnił – Nikt nie ma zamiaru wyrzucić cię na chodnik, bo minął jakiś chory termin, Nines. Nie powiedziałem ci niczego i to był błąd. – uśmiechnął się krzywo – Ale możemy to nadrobić. Lekcja pierwsza: nigdy nie bierz słów Hanka Andersona całkowicie dosłownie.

***

Nad miastem przetoczył się kolejny grzmot, potężny i straszny.

Android otworzył oczy, dysząc ciężko. Otaczała go ciemność, straszliwy wiatr i mury jakiejś ciemnej uliczki. Ostatnie co pamiętał, to jego własny pokój i łóżko.

-Connor?! – zawołał, rozglądając się wkoło. Deszcz chłostał go po twarzy i ubraniu, zalewał oczy. Ciemne włosy przykleiły się do czoła.

Spojrzał na swoje dłonie, pokaleczone i brudne. W braku światła nie mógł przeanalizować, czy znajduje się na nich błoto, czy krew.

Serce się w nim ścisnęło. Kładł się przecież spać, ledwie chwilę wcześniej.

A teraz nie dość, że nie miał pojęcia gdzie właściwie jest, to jeszcze zupełnie nie pamiętał, jak się w tym miejscu znalazł.

Kaboom!

Mamy to! Mamy to i dzieje się :D Miało być uroczo, ale musiałam nieco przemeblować układ rozdziałów i końcówka nabrała nieco napięcia.

Wszyscy układają sobie życie, na ostatniej prostej, po to, żebym ja mogła je jeszcze solidnie poplątać.

Jak zawsze dajcie znać co i jak i dbajcie o siebie.

Pozdrówki!

~Gabu

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top