16.Rozmiar świata

No Roots - Alice Merton

-Aha. A jak działa dokładnie twoja praca?

Josh czuł się we własnym mieszkaniu jak zwierzę, osaczone w klatce. Gdziekolwiek się nie ruszył, Novis znajdowała się dwa kroki przed nim, z kolejnym podekscytowanym pytaniem na ustach.

To on był od zadawania pytań i kiedy ktoś go przyćmił w tej roli, kompletnie zgłupiał.

-Dostaję wszelkie papiery, wnioski, zapytania i podania, a potem muszę wyciągnąć od Markusa, lub na moje nieszczęście North podpis pod każdym tym świstkiem. Tak w dużym skrócie. I uproszczeniu.

-Markus i North to twoi przyjaciele?

-Chyba można to tak nazwać. Powiedzmy, że bardzo dużo razem przeszliśmy. No i Markus uratował mi życie. Uratował właściwie nas wszystkich. Jest dość niesamowity, szczególnie że był w stanie się zakochać w tej małej czarownicy, z którą żyje.

-Czemu tak strasznie jej nienawidzisz?

Josh zmarszczył brwi, bo uświadomił sobie kilka rzeczy w jednym momencie.

-Nie nienawidzę jej.

-Nie?

-Nie. Właściwie ją lubię. To znaczy, ścieraliśmy się dość ostro podczas rewolucji, bo miała delikatnie mówiąc radykalne poglądy. To znaczy, chciała zabić wszystko co się rusza i nie krwawi na niebiesko. A nawet jeśli krwawi na niebiesko to często i tak chciała to zabić. W ogóle była dość przerażająca. Ale teraz przypomina cywilizowaną istotę i czasem nawet gada do rzeczy.

-Dlaczego więc jesteś dla niej niemiły? To dziwne. - wielkie oczy Novis błyszczały ciekawością i zdziwieniem. Musiał przyznać, że jej imię idealnie do niej pasuje, chociaż zdziwił się konkretnie, kiedy Connor ją przedstawił, patrząc kwaśno na Ninesa.

-A bo ja wiem? Chyba z przyzwyczajenia.

-A...

-Możesz mnie o nic nie pytać przez pięć minut?! - ofuknął ją - Błagam.

Zamilkła na moment, ale wiedział, że raczej nie wytrzyma zbyt długo. Przebierała nerwowo stopami po kanapie, ciemne loki opadły jej na czoło i intensywnie nad czymś myślała, bo niemal widział, jak co kilka sekund zapala jej się lampka nad głową, a usta otwierają się samoistnie, chcąc znowu się czegoś dowiedzieć.

Był środek nocy, a nad Detroit grzmiało i błyskało. Nadeszła pierwsza letnia burza, obfitująca w pioruny i ciepły deszcz, dlatego tłuczenie w drzwi dosłyszał dopiero po kilku minutach.

Otworzył i ku swojemu zdziwieniu zobaczył Connora. Woda ściekała mu po twarzy i ubraniu, niesforne kosmyki włosów przykleiły się do czoła, a oczy błyszczały mu determinacją. Za nim stał Nines, w nie lepszym stanie.

-Jest druga w nocy. - odezwał się chłopak, mierząc gości odrobinę niechętnym spojrzeniem - Macie więcej gadatliwych dziewczyn do przenocowania? Bo jeśli tak, to raczej nie jestem zainteresowany.

-Nie. - przyjaciel pokręcił głową.

-Właściwie przyszliśmy wypożyczyć tą, którą już masz. - dodał RK900.

-Tak, potrzebujemy jej.

-I informacji, które może mieć.

-Żeby rozwiązać sprawę.

Josh otworzył oczy szerzej.

-Zawsze kończycie za siebie zdania? To trochę straszne.

Bracia obrzucili się niepewnym spojrzeniem, ale nie odpowiedzieli, chłopak poszedł więc po Novis.

-To wy sobie porozmawiajcie, a ja poczekam w środku. - rzucił, zamykając drzwi i zostawiając ich na wycieraczce.

-Nie jest szczególnie gościnny. Mógł nas chociaż wpuścić do przedpokoju. - mruknął Connor, ale już po chwili skupił uwagę na dziewczynie obok. - Cześć, Novis. Musisz nam powiedzieć, czy masz jakiekolwiek podejrzenia kim jest Wąż,

Uniosła brew.

-Nie. Przecież już o to pytaliście.

-Może coś sobie przypomniałaś. Coś ci wpadło do głowy. Cokolwiek.

-Nie. Mogę już wrócić do środka? Niezbyt tu przyjemnie.

-Ale...

-Jestem pewna. Pomogłam wam już tak, jak tylko umiałam. Jeśli będę wiedziała coś więcej to dam znać.

Wydawała się niechętna i zaniepokojona tym ponownym przesłuchaniem, więc korzystając z okazji wślizgnęła się z powrotem do wnętrza domu i zamknęła za sobą drzwi.

-Typowe. - prychnął Nines - W takim razie musimy przeszukać tą uliczkę, w której zaatakowano North. Jak to było? ,,Upokorzenie Józefiny"?

-Tak. Józefina była...

-...byłą żoną Napoleona. Wiem. Jakby się nad tym głębiej zastanowić, ten szyfr był całkiem oczywisty. Pewien jesteś, że pracujemy w odpowiednim zawodzie?

-Presja czasu robi swoje.

-Tego się trzymajmy. Chodź, Osiem.

-Nie wiem, czy to ma sens, deszcz na pewno spłukał wszystkie ślady z chodnika.

-Mamy coś do stracenia, poza posadą, jeśli okaże się, że coś tam faktycznie było?

Connor westchnął ciężko, po czym ruszył za nim, w burzę. Wsiadł do samochodu i pozwolił mu prowadzić, nie odzywając się ani słowem. Wysiedli na miejscu i ruszyli razem w stronę wnęki między kamienicą, a niewielkim domem.

Na ziemi, pod śmietnikiem, chroniona przed zmoknięciem przez daszek, leżała sponiewierana, czerwona tkanina.

-A nie mówiłem? - RK900 uśmiechnął się z zadowoleniem, przyklękając przy ubraniu i zdejmując z niego długi, jasny włos pani wiceminister. - I pełno mamy tutaj pięknie zachowanych śladów DNA. Odcisków palców nie ma, pewnie nosił rękawiczki, ale to co jest w zupełności mi wystarczy.

-Jasne. - mruknął starszy z braci, odrobinkę kwaśno. Miał tylko nadzieję, że będzie mógł wrócić rano do domu.

***

-Jesteś pewien, że nie powinniśmy pojechać po Hanka? To jest w końcu nasz przełożony.

-Jestem. Musimy zastosować środki bezpośredniego przymusu. Nie spodobałoby mu się to, lepiej żeby wszystko przespał. Poza tym, myślisz że nie będzie zadowolony, jeśli nad ranem dostarczymy mu skutego Węża?

-Myślę, że nie będzie.

Nines uśmiechnął się niemal niezauważalnie.

-Masz rację, nie będzie. Trudno. Poprosimy o wybaczenie, a nie pozwolenie. Gotowy? Czy będziesz tchórzył jak zwykle?

-Gotowy... - westchnął Connor, dziwnie i wewnętrznie przekonany, że coś pójdzie nie tak. Wyjął pistolet i ruszył przed siebie, ale brat przytrzymał go za ramię.

-Trzymaj się z tyłu.

-Dlaczego?

-Bo znowu ktoś cię zrzuci z dachu, a raz w zupełności wystarczy, Osiem.

-Jestem starszy!

-Ale głupszy. Nie dyskutuj, wchodzimy za trzy, dwa, jeden! - popchnął drzwi do domu, nie słuchając kolejnych pretensji towarzysza.

Natknęli się na człowieka, którego szukali właściwie zaraz za progiem. Ubierał akurat kurtkę.

-Na ziemię! - polecił RK900 tonem tak złowieszczym, że mężczyzna od razu podniósł ręce, a następnie ukląkł i położył się - Detroit Police Department!

-Jestem aresztowany? - spytał, głosem tylko odrobinę drżącym.

-Nie. - Connor skuł mu ręce na plecach, przyciskając mu kolano do pleców - Na razie oficjalnie nie. Przydasz nam się najpierw do czegoś innego. - podniósł go szarpnięciem - Miło z twojej strony, że już się ubrałeś. Zaprowadzisz nas do Węża. A po drodze wyśpiewasz wszystko co wiesz.

-Nie ma kurwa mowy. - po czole spłynęła mu stróżka potu - Nie zrobię tego.

-Owszem, zrobisz. - Nines złapał go za ramię i wypchnął przez drzwi - Nie masz innego wyjścia.

-Proszę, jadę do żony, do szpitala. .. - wykrztusił, nie próbując podnosić głowy.

Android aż się roześmiał.

-Naprawdę, lepiej byłoby dla ciebie, żebyś teraz kłamał. Martwiłeś się o nią, kiedy próbowałeś zgwałcić inną kobietę?

-Nie zabijecie mnie! - najwyraźniej napastnik zaczynał odczuwać desperację - Jestem wam potrzebny.

-To prawda, nie zabijemy cię. Ale spróbujesz nas oszukać, a mój brat wpakuje ci kulkę w kolano.

-Mam doświadczenie.

-No właśnie. - wpakował opierającego się mężczyznę na tylne siedzenie - Więc teraz proszę o dokładny adres, pod którym znajdę tego waszego Węża.

***

Spirits - The Strumbellas

Słońce wstawało nad miastem, padając na jasne włosy dziewczyny i nadając im ciepły poblask, tak, że wydawały się rude.

-Co my tu właściwie robimy? To strasznie przygnębiające. - mruknęła, kręcąc się na ławce. Czuła się niekomfortowo i dziwnie.

Mimo, że było bardzo miło, drzewa szumiały na lekkim wietrze, a dzień zapowiadał się piękny, przeszedł ją dreszcz.

-Zimno ci? - spytał Markus,wyrwany z zamyślenia - Nie wyłączyłaś wrażliwości na temperaturę?

-Nie, nie. Po prostu dziwnie się czuję.

To on przychodził w to miejsce, nie ona. Zdała sobie sprawę, że oskarżała go o unikanie problemu, a sama pochowała wszystkie zdjęcia Simona, a teraz nie była w stanie usiedzieć pięciu minut w miejscu, gdzie został pochowany.

Jej chłopak z drugiej strony, wydawał się spokojny. Najspokojniejszy od dawna. Przygnębiony. Stęskniony. Ale spokojny.

Zagryzła zęby i zmusiła się, by znieruchomieć. Nie mogła powstrzymać napływu wspomnień, a nie miała ochoty płakać. I tak wylała zbyt wiele łez w przeciągu kilku ostatnich dni.

-W porządku? - spytał, przyglądając jej się bacznie.

-Nie szczególnie, jak mam być szczera. - westchnęła.

Pozwoliła żeby ją objął, opierając głowę na jego ramieniu i poczuła się trochę lepiej.

Zaskakująco szybko przyzwyczaiła się do myśli o wzięciu z nim ślubu i czuła się już z nią całkiem komfortowo. Niespodziewanie do głowy przyszła jej pewna wizja i zaskakując sama siebie, zachichotała pod nosem.

-Wyobrażasz sobie jego reakcję?

-Na co?

-Na to, że jesteśmy zaręczeni?

Obserwowała jak na śniadej twarzy Markusa powoli pojawia się uśmiech.

-Byłby podekscytowany bardziej niż my.

-Wiem! - rzuciła mu rozbawione spojrzenie - Moglibyśmy zrzucić na niego organizację wszystkiego i nie martwić się niczym, bo i tak wszystko zrobiłby w punkt.

-Myślę, kochanie, że i tak znalazłabyś coś, na co kręciłabyś nosem.

-Może. - roześmiała się ponownie, ale po chwili spoważniała - Tęsknię za nim.

-Ja też.

Przycisnął usta do jej skroni.

-Wracamy do domu?

-Ta. Musimy załatwić jeszcze kilka rzeczy przed pracą.

-Idź do samochodu. Zostanę jeszcze minutkę.

Pokiwała głową, po czym wstała z ławeczki i ruszyła ścieżką w stronę wyjścia. Drobne kamyczki chrzęściły jej pod stopami. Markus posiedział jeszcze moment, a następnie wstał. Musiał udać się jeszcze w jedno miejsce.

Musnął dłonią prosty pomnik, jaki otrzymał jego przyjaciel, a skóra na jego dłoni jakby z przyzwyczajenia znikła. Westchnął po czym przeszedł pod niewielkim łukiem i znalazł się w części cmentarza przeznaczonej dla ludzi.

Odnalazł odpowiednie miejsce i zatrzymał się.

-Cześć, Carl. - odezwał się niepewnie. Często do niego mówił, kiedy tu przychodził. Pomagało mu to uporządkować myśli i uczucia, a myśl, że być może jest wysłuchiwany była w pewien sposób pocieszająca. - Przyszedłem tylko powiedzieć, że biorę ślub z Noth. - uśmiechnął się lekko - Wiem, że to typ osoby, na które zawsze kazałeś mi uważać. Nic na to nie poradzę. - wzruszył ramionami - Ma swoje wady, ale jest moim światem. A świat nie jest idealny. Ja już wybrałem.

Odwrócił się, chcąc odejść, ale przypomniało mu się jeszcze coś.

-Czuj się zaproszony. Gdziekolwiek jesteś.

***

Warriors - Imagine Dragons

Wąż był tak stereotypowy jak tylko się dało.

Connor, który razem z Chloe naczytał się książek, pomyślał na jego widok, że powinien do całego swojego wizerunku mieć jeszcze kota i grać na organach.

Siedział w potężnym fotelu, palił papierosa, cały ubrany na czarno, porządnie uczesany i siwowłosy.

-Witam panów. - odezwał się chłodno - Kim panowie są i czemu zawdzięczam tę wizytę?

-Wizytę zawdzięcza pan niejakiemu Hugh Daltonowi. - rzucił chłodno Nines, trzymając mężczyznę na muszce. Zdążył go już uważnie przeskanować od góry do dołu. - Siedzi aktualnie skuty w naszym samochodzie i wkrótce pan do niego dołączy, panie Cullen.

-Aha. - nie wydawał się ani trochę poruszony - Rozumiem już chyba co zaszło. Wciąż jednak nie wiem, kim panowie są.

-Oficer RK900. Jest pan aresztowany.

-RK900... - Reginald Cullen, kryjący się do tej pory pod pseudonimem, uśmiechnął się ze zrozumieniem - A więc maszyna. Tak jak myślałem.

-Nie stawiałbym się na pana miejscu.

-Nie mam zamiaru się stawiać. - odwrócił się w fotelu, a następnie podniósł się powoli.

Jedynie Connor zauważył ze swojej perspektywy jego błyskawiczny ruch ręki. Sięgnięcie pod blat biurka, w trakcie obrotu, błysk stali. Przed oczami zamigotało mu Packard Automotive Plant, kiedy również miał milisekundy na reakcję, kiedy już widział co się dzieje i mógł jedynie ograniczyć szkody.

Skoczył gwałtownie przed siebie, odpychając brata na bok. Wyciągnął pistolet i nacisnął spust w dokładnie tej samej sekundzie co Wąż.

Dwa pociski przecięły jednocześnie pomieszczenie i oba trafiły celu.

Zdezorientowany Nines dostrzegł tylko jak chłopak traci równowagę od siły strzału i wali się do tyłu. Łupnął potylicą w róg kominka i znieruchomiał na ziemi.

Nie zwrócił nawet uwagi na mężczyznę po drugiej stronie pomieszczenia, który przytrzymywał ranę ręką i krztusił się na podłodze własną krwią. Dla niego nie było już ratunku, to było jasne.

Złapał Connora pod ramiona i oparł go o ścianę, niemal czując jak tyrium odpływa mu z twarzy. Poklepał go ostro po policzku.

-Osiemset! - syknął - Osiemset!

Żadnej reakcji.

-Connor! - głos drżał mu bardziej, niż się tego spodziewał. Nie mógł ocenić stanu towarzysza po diodzie, bo ten już dawno ją usunął, przyłożył więc trzęsące się dłonie do jego klatki piersiowej, próbując wyczuć bicie serca, ale solidny policyjny mundur mu to uniemożliwił.

Zaklął pod nosem, podniósł się i ruszył do kuchni po coś, by go rozciąć. W lustrze w korytarzu mignęła mu jego własna twarz, ściągnięta strachem.

Przerzucał szuflady w pośpiechu, niemal w panice, wyrzucając wszystko na podłogę. Żałował, że nie wziął swojego motylkowego scyzoryka. Zanim znalazł odpowiednio ostre narzędzie minęło trochę czasu. W jego mniemaniu - za dużo.

-Co ty wyprawiasz? - obrócił się w miejscu i w drzwiach dostrzegł brata, krzywiącego się i trzymającego za tył głowy. Włosy miał posklejane krwią. Wydawał się skruszony i niezadowolony - Wąż nie żyje. Nie chciałem go zastrzelić, moglibyśmy jeszcze wiele z niego wyciągnąć, przepraszam. Musiałem cię ściągnąć z linii strzału, miał dobry cel, to mu trzeba przyznać. Trafiłby cię prosto w pompę. Dobrze, że jestem niższy, pocisk przeszedł na wylot i nawet nie uszkodził najważniejszych przewodów. Dostałem niezłego blackoutu. Uderzyłem w coś głową? - spojrzał na niego pytająco.

Dostrzegł spiczaste, krótkie ostrze w jego dłoni i spojrzenie pełne wściekłości i niedowierzania. Przedmiot wysunął mu się z ręki i upadł z brzękiem na podłogę.

-Co się tak patrzysz? Zepsułem robotę, wiem, ale nie musisz od razu rzucać się z nożem.

Wciąż Nines nie odezwał się ani słowem i Connor zaczął się naprawdę niepokoić. Zmarszczył brwi.

-Wszystko w porządku? Coś ci się stało?

Zbliżył się do niego dwoma dużymi krokami, z takim wyrazem twarzy, że aż RK800 się skulił, przekonany, że dostanie pięścią w twarz i zatrzymał się dosłownie centymetr przed nim.

Forgive Me Friend - Smith & Thell

-Ty cholerny partaczu! - wykrztusił w końcu Dziewięć.

A potem chwycił zszokowanego brata mocno w objęcia.

***

Kilka godzin później oba androidy stały pod gabinetem Jeffreya Fowlera, milcząc. Odbyli z nim rozmowę oddzielnie, w obecności jedynie absolutnie rozwścieczonego porucznika Andersona.

-Było źle? - rzucił Connor, kiedy jego brat wyszedł z pomieszczeniem.

-Nie wiem. Kapitan ma dylemat, czy dać nam premię, czy nas zdegradować. Nie rozumiem, o co się tak denerwują. Złapaliśmy lidera organizacji terrorystycznej, znaleźliśmy listę prawdopodobnie wszystkich jej członków, oraz resztę planów. W tym przypadku, cel uświęca środki, nie sądzisz?

-Może o to, że zrobiliśmy to w środku nocy, bez jakiegokolwiek nadzoru, czy raportu, zabiliśmy go, a nie złapaliśmy i wyszliśmy z tego podsumowując: z jedną raną postrzałową i rozbitą głową.

-Ty go zabiłeś. Ty wyszedłeś z tego z raną postrzałową. I ty rozbiłeś sobie głowę. Mnie w to nie mieszaj, Osiemset.

-Może dlatego, że inaczej byś zginął.

-No, cóż, najwyraźniej jest tak jak myślałem. Świat zawsze był zbyt mały dla nas dwóch.

-Fakt, zajmujesz zdecydowanie za dużo miejsca. Ale ostatecznie mogę się przesunąć.

Nines parsknął śmiechem i wyciągnął do niego rękę.

-Dzięki.

Connor uścisnął jego dłoń, nawiązując z nim połączenie, po raz pierwszy, odkąd się spotkali. I zdziwił się, jak zupełnie inna, zagubiona i niepewna osoba kryje się pod fasadą arogancji, pychy i lodowatej złośliwości. Niezbyt przyjemne, dziwne spięcie rozeszło się po jego wszystkich przewodach. Nie skomentował tego w żaden sposób.

-Tak to chyba wygląda u ludzi. - odezwał się tylko - Że się broni młodszego rodzeństwa.

-Zamilcz, Osiem, bo to idzie w stronę zbyt żenującą, nawet jak na ciebie.

Roześmiał się w odpowiedzi.

-Może nie jesteś taki zły, Dziewięć.

Srebrne oczy chłopaka rozbłysły wesoło.

-Może nie jestem.

***

I Wanna Be Yours - Arctic Monkeys

-Powiedz mi, skarbie, który to raz, jak łatam na tobie dziury od pocisków? - prychnęła Chloe, kończąc zakładać opatrunek na jego klatce piersiowej.

-Trzeci. Ale jeden się nie liczy, bo wtedy sama do mnie strzelałaś.

-Fakt. Ale to nie zmienia faktu, że w ogóle nie myślicie. Obaj. Bez żadnego wsparcia? Można było przewidzieć, że to się źle skończy, wcale nie będąc detektywem. - przyjrzała się swojemu dziełu krytycznie - Skończyłam.

-Dziękuję.

Leżał u niej na łóżku, zmęczony, ale szczęśliwy, po całym dniu wyjaśniania wszystkim co zaszło. Teraz kiedy był już właściwie pewien, że wszyscy są bezpieczni i koniec końców nie doszło do jego degradacji, marzył tylko o tym, żeby zapomnieć na chwilę o wszelkich śledztwach.

-Co ty byś beze mnie zrobił?

-Umarł kilka ładnych razy.

-Dokładnie. - wyciągnęła się obok niego - Musisz mi się zrewanżować. Jakieś pomysły?

Przekręcił się i oparł na łokciach tak, że dziewczyna znalazła się pomiędzy jego ramionami.

-Kilka.

Uniosła brwi. Błękitne tęczówki skrzyły się radością.

-Doprawdy?

Pochylił się i pocałował jej usta, powoli i z czułością, zaczynając od kącików.

-Jesteś niedorzecznie piękna. - mruknął, czując jak Chloe obejmuje go za szyję.

-Kim jesteś i gdzie jest mój nieśmiały Connor, który nie umie flirtować?

- Zostawiłem go na wycieraczce. Tylko by przeszkadzał. - włosy opadły mu na czoło - Nic mu nie będzie.

-Nines ma na ciebie zły wpływ. Robisz się bezczelny. - parsknęła śmiechem.

Odpowiedział jej uśmiechem, faktycznie, odrobinę bezczelnym.

-Może. Ale nie jestem przekonany, czy to faktycznie jego wina.

Położył rękę na jej policzku i nawiązał połączenie.

Był przepełniony pewnością i nadzieją.

Nadzieją na to, że teraz będzie ich czekał jedynie święty spokój.

Kaboom!

Mamy to. Dziś krótko, ale chyba dość intensywnie.

Przejdę od razu do rzeczy. Jeśli wydaje wam się, że rozwiązanie tej zagadki było zbyt łatwe, szybkie i proste, jak na finał tej historii, to macie rację.

Chciałabym się zmieścić w dwudziestu rozdziałach, tak jak w ,,Systemie", co oznacza, że zostały nam jeszcze cztery. Cztery rozdziały to bardzo dużo czasu, jeśli chce się namieszać.

Także no. Główny plot twist wciąż przed nami, kochani. I śmiertelnie się go boję.

W najbliższym czasie jednak możecie spodziewać się sporej ilości cukru. (Tak, bezczelnie próbuję uśpić waszą czujność, a co?)

No a z naprawdę dobrych wiadomości - jutro wraca do mnie mój kochany laptopik, który w swoim wnętrzu skrywa dzieło Reed900, które zapomniałam przerzucić do Google Docs, gdy szedł do naprawy. Powitam go z otwartymi ramionami, bo zastępczy sprzęt, z którego mogę korzystać dzięki uprzejmości mojej mamy to niestety nie jest szczyt moich marzeń.

Wezmę się ostro do pracy i mam cichą nadzieję, że shocik wyląduje jeszcze w czerwcu. W końcu pride month zobowiązuje.

Dajcie znać jak wam się podoba i dbajcie o siebie.

Pozdrowionka!

~Gabu

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top