15. Wewnętrzny głos
Bruises - Lewis Capaldi
Wszędzie wokół Markusa byli ludzie.
Ludzie ubrani w eleganckie sukienki i garnitury, ludzie, którzy podawali mu ręce i których imiona i nazwiska zmuszony był zapamiętywać, bo nie wypadało nie. Odzywali się do niego z szacunkiem, ale kiedy się odwracał zerkali z pogardą, lub rozbawieniem. Ci milsi z ciekawością, jakby był egzotycznym zwierzątkiem schowanym za szybą.
Mechaniczny minister - tego jeszcze nie było.
Był w Waszyngtonie jedenasty dzień, podczas którego odbył się kolejny śmiertelnie nudny bankiet, a on zaczął żywić szczerą niechęć wobec tego miasta, które niewątpliwie było piękne, ale w którym nie czuł się dobrze.
Tęsknił już za Detroit - zniszczonym, pobliźnionym, z trudną historią, ale wciąż pięknym i dobrze mu znanym. Było to jego miasto i jego dom.
Tęsknił za Carlem, którego mógłby poprosić o radę.
Tęsknił za Simonem, który pewnie potraktowałby sprawę porozumień z łagodnym optymizmem, podobnie jak wszystko inne.
I tęsknił za North. Chciał z nią porozmawiać, a jeszcze bardziej chciał ją mieć ze sobą. Pewnie cieszyłaby się okazją, do założenia czegoś wyjątkowo ładnego, a potem pomiędzy jedną rozmową a drugą rzucałaby uszczypliwymi uwagami, tak w punkt, że musiałby powstrzymywać śmiech ze wszystkich sił.
Jednym słowem, czuł się dość żałośnie.
-Od kiedy tak strasznie się nad sobą użalam? - pomyślał z niezadowoleniem i z nieprzyjemnym zaskoczeniem uświadomił sobie, że od dawna i że wtedy, kiedy powinien być najsilniejszym wsparciem dla własnych ludzi, zamiast zebrać się do kupy i dać dobry przykład, postanowił taplać się we własnym nieszczęściu.
Przysiadł ciężko w pustym aktualnie hotelowym holu, nie bardzo wiedząc co ze sobą począć, kiedy jego uwagę przyciągnął głos z niewielkiego telewizora zawieszonego w rogu.
Kanał transmitował konferencję prasową z Detroit. Serce mu zabiło mocniej, kiedy po krótkiej zapowiedzi do mikrofonu zbliżyła się dziewczyna, tak znajoma i wytęskniona.
-North... - szepnął, przechylając się na krawędź fotela.
Była stanowcza i chłodna, ale profesjonalna. W każdym ruchu głowy i spojrzeniu widać było dumę i ledwie cień irytacji.
Markus krzywił się na każde bezczelne dziennikarskie pytanie i słuchał jej gaszących odpowiedzi z dziką satysfakcją. To była właściwa osoba na właściwym miejscu. Jak mógłby ją kimkolwiek zastąpić?
Dopiero kiedy zeszła z podestu i rzuciła w kamerę ostatnie, prowokacyjne spojrzenie uświadomił sobie, że po pierwsze, ma ona na sobie jego marynarkę, po drugie, że już od kilku dobrych minut uśmiecha się z dumą.
I poczuł, że nie wytrzyma w tym miejscu ani sekundy dłużej.
Poderwał się, ale już po chwili zamarł w bezruchu. Był rozdarty i skonfliktowany.
Zwykle w takich sytuacjach słuchał się swojego wewnętrznego głosu, który zazwyczaj brzmiał jak łagodny, mądry Carl, czasem, kiedy trzeba było powiedzieć ,,chrzanić to" jak jego ukochana.
Teraz jednak pomyślał sobie coś innego. ,,Co powiedziałby Simon?"
Zamknął oczy i wysilił wyobraźnię.
-Co ty tu w ogóle robisz? - przyjaciel z jego wizji patrzył na niego z przyganą, ale bez złości - Załatwiłeś już wszystko co ważne.
-Nie miałem przecież wyboru.
-Zawsze jest jakiś wybór, Markus. Po prostu czasem wygodniej jest myśleć, że nie. Myślisz, że ktoś z nich zauważy, że cię nie ma? Napisz maila z wyjaśnieniem, że sprawy osobiste wezwały cię z powrotem. Co cię ominie? Kolejny bezsensowny bankiet? - uśmiechnął się - Chyba że ta banda snobów jest dla ciebie ważniejsza. To twój wybór. Czegokolwiek nie postanowisz - będę z tobą.
Waiting For Love - Avicii
Otworzył oczy, całkowicie już pewny.
Sprawdził dzisiejsze samoloty do Detroit i zaklął pod nosem. Wbiegł po kilka stopni na górę i wpadł do swojego pokoju. Miał szczęście, że dzisiejsze wydarzenie odbywało się akurat w hotelu, w którym zapewnione miał zakwaterowanie.
Wpychał rzeczy do walizki byle jak, byle szybko. Ledwo ją domknął, a już pędził z prędkością światła z powrotem na dół.
Wymeldował się u zdziwionej recepcjonistki, zapłacił za nocleg i wybiegł na ulicę. Machał ręką jak wariat na wszystkie przejeżdżające samochody z taką desperacją, że niemal natychmiast jakiś młody mężczyzna zjechał na krawężnik.
-Podrzuci mnie pan na lotnisko? - rzucił Markus, otwierając drzwi - Zapłacę!
-A nie może pan wziąć taksówki?
-Nie, bo taksówki jeżdżą zgodnie z przepisami a mi naprawdę bardzo się spieszy!
-Panie, co pan? Oszalałeś?
-Zapłacę dużo!
Zapadła pełna konsternacji cisza, aż w końcu kierowca, który obrzucił spojrzeniem hotel, z którego wyszedł Markus, a następnie jego porządny garnitur i który doszedł do wniosku, że raczej nie zostanie naciągnięty, pękł.
-Dobra. Wsiadaj pan.
Nie trzeba było mu tego powtarzać dwa razy. Wcisnął się na przednie siedzenie.
Trzeba było kierowcy oddać sprawiedliwość - naprawdę się starał i jechał szybko, co było ryzykowne, biorąc pod uwagę, że jednocześnie rzucał mu niepewne spojrzenia. Pewnie go poznał, szczególnie kiedy dostrzegł dwukolorowe oczy, ale bał się zapytać.
Zatrzymał się z piskiem opon przed lotniskiem, a chłopak wcisnął mu w rękę kilka banknotów i ruszył biegiem, przeklinając pod nosem nie poręczną walizę i jednocześnie rezerwując jedno z ostatnich miejsc w samolocie.
Wpadł w strefę odpraw. Akurat jedno okienko było wolne i nie czekając przystawił rękę pozbawioną skóry do panelu w celu identyfikacji.
Kobieta po drugiej stronie pokręciła głową.
-Awaria terminalu, bardzo mi przykro. Imię i numer seryjny poproszę, wprowadzę ręcznie.
-Markus, RK200 - 684 842 971.
Rzuciła mu zdziwione spojrzenie.
-Oh, faktycznie, to pan! Nie poznałam z początku, proszę mi wybaczyć. Bardzo szanuję, to co pan robi, naprawdę!
-Dziękuję i doceniam, ale naprawdę bardzo mi się spieszy... - przestępował nerwowo z nogi na nogę.
-Oczywiście, przepraszam. Może pan powtórzyć numer?
Powtórzył liczby, zaciskając zęby.
-Niestety coś jest nie tak. Osiemset trzydzieści dwa?
-Czterdzieści. Osiemset czterdzieści dwa. - wycedził, biorąc głęboki oddech. Właśnie dlatego ustawa o nazwiskach dla androidów była potrzebna i całe szczęście, wchodziła w życie.
-Dziewięćset siedemdziesiąt jeden?
-Tak. - odpowiedział, będąc już na skraju wytrzymałości. Miał dziesięć minut a następny samolot do Detroit odlatywał dopiero następnego dnia. Nie chciał krzyczeć na kobietę, bo była bardzo uprzejma, ale jego cierpliwość wystawiona była na naprawdę ciężką próbę.
Na szczęście jednak się udało.
Przeszedł z bagażem odprawę i wpadł na pokład w ostatniej chwili. Próbował czytać podczas lotu, ale nie mógł się zupełnie skupić. Obok niego drzemał sobie starszy pan.
Obudził się dopiero przy lądowaniu. Markus, kiedy tylko samolot się zatrzymał wystrzelił z fotela jak sprężyna, przyciągając jego uwagę.
-Gdzie ci się tak spieszy, synu? - roześmiał się, ale chłopak na szczęście nie musiał myśleć nad odpowiedzią, bo staruszek sam wysnuł odpowiednie wnioski. - Pewnie do dziewczyny, co? Albo chłopaka. Nie martw się, jak kocha to poczeka. - uśmiechnął się dobrotliwie, a android ponownie strasznie zatęsknił za Carlem.
-Mam nadzieję, że kocha, ale ona nie z tych, co czekają. - odpowiedział szczerze, walcząc z bagażem podręcznym - Ją raczej trzeba gonić.
-Ha, za moją też ciężko było nadążyć. - rozmówca popadł w lekką melancholię, ale w oczach błyszczała mu czułość - Takie są najlepsze. Ciężko je schwytać, ale jak się uda, to najlepiej się od razu ożenić.
Markus zerknął niecierpliwie w stronę otwartych już drzwi. Czuł, że niegrzecznie, mu przerywać, ale z drugiej strony chciał już iść. Nie wiedział nawet czemu tak mu się spieszy, ale z chwilą, z którą powziął decyzję w Waszyngtonie, zapragnął zobaczyć North tak szybko jak to możliwe.
-No, leć leć! - odezwał się pobłażliwie mężczyzna, widząc jego spojrzenie - Tylko pamiętaj, jak da ci się złapać, to już nie puszczaj.
-Nie puszczę. - obiecał z uśmiechem i ruszył w stronę wyjścia, przepychając się między ludźmi.
***
The Heat - The Score
Chloe wyciągała nogi jak mogła, ale nie nadążała za Ninesem i Connorem, którzy zmierzali do samochodu.
-Zaczekajcie! - poprosiła, potykając się o wystającą płytę chodnikową, ale najwyraźniej sytuacja była poważna, bo RK900 zamiast zwyczajnie poczekać, złapał ją na ręce, wrzucił bezczelnie na tylne siedzenie samochodu i ruszył z piskiem opon, nie zważając na jej protesty.
-Co się właściwie dzieje? - spytał starszy z braci, łapiąc się drzwi, kiedy auto zakołysało się na zakręcie.
-Musisz mi pomóc rozgryźć szyfr. Żyjesz dłużej, lepiej znasz miasto i ludzi, nie dam rady bez ciebie.
Connor wytrzeszczył oczy.
-Nie wierzę, że to powiedziałeś.
-Później się będziesz ekscytował, Osiem! Mamy czterdzieści minut, żeby udaremnić naprawdę potężny zamach.
-Prześlij mi pliki. - natychmiast spoważniał.
Zobaczył jak dioda na skroni Ninesa miga na żółto, a chwilę później analizował już plan kilku akcji, skupił się jednak na tej wskazanej przez brata, którego lampka zamigała ponownie.
-Łap, ptaszyno. Twoja rezolutność przyda nam się bardziej niż kiedykolwiek. - rzucił jej w lusterku szybki uśmiech.
-Napoleon zginie pod Waterloo... - przeczytał na głos RK800, przetwarzając informacje z prędkością światła - Musimy wykombinować, kim jest Napoleon i gdzie jest Waterloo.
-Bardzo błyskotliwa uwaga.
-Przestań być złośliwy, myślę! Co wiemy dokładnie o Napoleonie?
-Francuski przywódca wojskowy i polityczny, bardzo skuteczny. Waterloo to jego ostatnia stoczona bitwa. Przegrał, ale wcale nie zginął, znaczy się, nie tam. - odezwała się dziewczyna wychylając się między siedzeniami.
-Szlag. Widocznie to ważna operacja i zabezpieczyli się lepiej, to nie jest aż tak oczywiste. Może chodzi o Waterloo Street?
-To możliwe. - Chloe pokiwała głową - Ale moim zdaniem powinniśmy pojechać na komendę i spróbować wydusić coś z Sullivana. Pewnie wie, o co dokładnie chodzi.
-Jesteś genialna. - Connor się ożywił, rzucając jej dumne spojrzenie.
-Nie. Po prostu my zachowujemy się znowu jak dwa głąby, a nie policjanci. Nie umniejszając ci niczego, to najlepsze, co możemy zrobić. - Nines pokiwał głową - Ale nie mamy wystarczająco dużo czasu. Wysiądę na Waterloo Street. Nie mamy lepszego tropu, więc poczekam tam i zrobię co się da.
-Oszalałeś? Przecież według tych planów, jeśli wszystko się uda cała ulica wyleci w powietrze, a ty razem z nią! Przecież nie zrobisz niczego w pojedynkę!
-Wciąż popełniasz ten sam błąd, Osiem. Nie doceniasz mnie.
-I myślisz, że jak zginiesz w wybuchu, to to się zmieni?
-Nie zginę. - chłopak zatrzymał się przy głównej drodze i wysiadł, a jego brat za nim.
-Nines, co ty wyrabiasz?
-Stąd już niedaleko, pobiegnę. Jedź i nie trać czasu, w razie czego jesteśmy w kontakcie.
Connor próbował jeszcze protestować, ale Nines już znikał za rogiem. Zagryzł zęby i wsiadł za kierownicę.
-Nie mów, że pozwoliłeś mu to zrobić... - odezwała się Chloe z niedowierzaniem.
-Nie pozwoliłem. Problem w tym, że miał w nosie moje pozwolenia. Nic mu nie będzie. - dodał, przekonując po części dziewczynę, po części siebie.
Wrzucił bieg i ruszył, nie odzywając się, dopóki nie znaleźli się na miejscu. Wysiedli oboje, a on niemal już odruchowo wyciągnął dłoń do dziewczyny i splótł z nią palce, niemal biegnąc do drzwi.
Nawiązał połączenie, dzieląc z nią cały stres, napięcie, strach i determinację.
Nie odpowiedzieli na żadne pytanie zaskoczonej Lucy, która miała na recepcji nocną zmianę, ani na jakąś zaczepkę Gavina, który siedział przy swoim biurku z kubkiem kawy.
Wpadł od razu do celi, wciągając za sobą swoją partnerkę i poderwał brutalnie śpiącego Sullivana na równe nogi.
-Wstawaj! - syknął - Wstawaj, mamy sprawę do załatwienia.
-Czego chcesz, maszyno? - warknął, krzywiąc się, wcięć senny.
-Kim jest Napoleon?
Zapadła cisza. Mężczyzna wpatrywał się w niego przez chwilę, a następnie roześmiał się w głos.
-Biedactwa, nie możecie rozwiązać szyfru! Mam złą wiadomość - choćbym wam powiedział, niczego już nie zrobicie.
Android uderzył go pięścią prosto w nos, aż coś chrupnęło. Sullivan jęknął, a Chloe zachłysnęła się z zaskoczenia.
-Muszę. - chłopak odwrócił się do niej, ze skruszonym wyrazem twarzy - Nie mamy czasu na patyczkowanie się.
-Tak, wiem. - odpowiedziała, kiwając dzielnie głową - Po prostu się tego nie spodziewałam. Śmiało.
-Tak, śmiało! - zachęcił go mężczyzna, zalany krwią - Pobij mnie i tak gówno ci to da!
-Kim jest Napoleon? - wycedził ponownie, potrząsając nim za kołnierz.
-Do operacji Waterloo zostało piętnaście minut. Nie zdążysz tam dotrzeć, choćbyś stanął na głowie!
-Mamy człowieka na miejscu.
-Naprawdę? - zdziwił się, ale raczej nie przestraszył - No, to tym gorzej dla niego. Raczej nie ma szans na przeżycie.
Connor i Chloe wymienili przerażone spojrzenia.
-Blefujesz.
-Nie. Po co? - uniósł brew - Mówię wam, że już nic nie zrobicie. Wszystko przesądzone.
Chłopak zadzwonił do brata.
-Co jest? - usłyszał.
-Zmywaj się stamtąd. Zmywaj się natychmiast! - polecił bratu.
-Nic się na razie nie dzieje. Nikogo tu nawet nie...
-Nines, mówię poważnie, zjeżdżaj stamtąd.
Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.
-Dobra. - rozłączył się, pozostawiając androida nieco uspokojonego.
Próbował maglować Sullivana jeszcze przez kilkanaście minut, ale czas płynął jakby coraz szybciej, wprawiając go w desperację i rozpacz.
-No gadaj! - uderzył go ponownie, ale w tej sekundzie wybiła dwudziesta druga, a więzień jedynie zarechotał.
-No i bum. - rzucił.
RK800 puścił go, po czym wybiegł z celi, ciągnąc swoją dziewczynę za sobą. Oboje wsiedli do samochodu i ruszyli w stronę Waterloo Street.
Na miejscu spodziewali się znaleźć krater, ale ulica była zupełnie cała, a na jej środku stał zdziwiony ich zagubiony towarzysz, ze zmarszczonymi brwiami.
-Co ty robisz? Kazałem ci stąd uciekać! - warknął Connor.
-Przestań się rzucać, Osiem. Uciekłem. Ale nic się nie stało, więc wróciłem. Rzuciłem najpierw kilkoma rzeczami, żeby sprawdzić, czy nigdzie nie ma bomb naciskowych, ale jest czysto. - wzruszył ramionami - Nie rozumiem.
-Hank? - rzucił w odpowiedzi jego brat, unosząc dłoń, na znak, że rozmawia przez telefon z porucznikiem, który został, by w domu spróbować rozpracować szyfr - Co się stało?! - zawołał, otwierając szeroko oczy, a następnie się rozłączył i wyciągnął komórkę z kieszeni.
-Coś nie tak? - spytała nieśmiało Chloe, ale została zignorowana, zajrzała więc chłopakowi przez ramię. Odpalił on kanał z wiadomościami. Na ekranie pojawił się dymiący budynek, cały zawalony. Z okien wychylały się płomienie. Cała ulica dokoła niego również zamieniła się w gruzy.
-Hotel Jefferson padł ofiarą zamachu terrorystycznego. Straż pożarna usiłuje gasić płomienie... - niósł się głos dziennikarza.
Nines zrozumiał pierwszy.
-Waterloo to Waszyngton. - szepnął - A Markus jest Napoleonem.
***
,,Witaj w domu, Markus"
Kiedy tylko to zdanie dobiegło uszu chłopaka, zrozumiał, że nie ma pojęcia co powinien właściwie powiedzieć, było już jednak za późno, by się wycofać.
Wszedł do przedpokoju. Dziewczyny nie było w zasięgu wzroku, ale z głębi domu dosłyszał dźwięk telewizora, oraz coś jeszcze, co zmroziło mu krew w żyłach.
Szloch.
Wpadł do salonu jak burza. North klęczała na dywanie, z dłońmi przyciśniętymi do serca i płakała tak, jak jeszcze nigdy nie słyszał, żeby płakała, jakby każdy oddech ktoś wyrywał z niej metalowym hakiem.
Nie wiedział nawet kiedy klęczał przy niej.
-North, Boże, co się stało? - zapytał gorączkowo.
Kiedy go zauważyła zachłysnęła się i odskoczyła. Oczy miała szkliste, pełne rozpaczy i zagubione. Zasłoniła usta ręką i patrzyła na niego jak na ducha.
-North, mów do mnie. - odezwał się, łapiąc jej ramiona - Co się dzieje?
Pokręciła głową jakby z niedowierzaniem.
-North, porozmawiaj ze mną, błagam. Muszę wiedzieć o co... - nie dokończył, bo rzuciła mu się na szyję, obejmując go z całej siły, mocząc mu łzami koszulę i marynarkę. Głaskała go po twarzy i ramionach, jakby sprawdzając, czy jest prawdziwy.
-Żyjesz...-wykrztusiła w końcu, wstrząsana spazmami.
Nie rozumiał niczego, ale stwierdził, że nie dowie się żadnych szczegółów, dopóki dziewczyna nie uspokoi się przynajmniej odrobinę, przytulił ją więc do siebie, siedząc na podłodze. Ściągnął gumkę z jej warkocza i głaskał ją po włosach, przesiewając je między palcami. Pamiętał, że zawsze ją to uspokajało i koiło nerwy.
-Ćśśś... - mruknął - Jestem, wszystko dobrze.
Nie puszczał jej jeszcze przez dłuższy czas, ale dopiero, kiedy udało jej się nieco wyrównać oddech, do jego uszu dobiegł dźwięk telewizora.
-Szanse, że ktokolwiek przeżył atak na hotel Jefferson w centrum Waszyngtonu są praktycznie zerowe. Straż pożarna wciąż gasi płomienie, by ratownicy mogli przeszukać gruzy. - mówił ktoś, beznamiętnym dziennikarskim tonem.
Markus odwrócił się, zszokowany i wpatrywał się z niedowierzaniem w budynek, w którym był jeszcze kilka godzin wcześniej, całkowicie zrównany z ziemią.
Zrobiło mu się słabo, kiedy pomyślał, co by z nim było, gdyby tam został.
Wziął w dłonie twarz dziewczyny i otarł delikatnie łzy z jej policzków. Nie chciała spojrzeć prosto na niego, chyba lekko zażenowana swoim napadem histerii.
-North. - odezwał się drżącym głosem - Dzięki niech ci będą, że włożyłaś moją cholerną marynarkę.
***
Tej nocy zanim mógł się w spokoju położyć do łóżka musiał zapewnić o tym, że naprawdę żyje jeszcze naprawdę sporą ilość osób.
Media również złapały go na lotnisku i zdążył zostać posądzony o zamach w kilku nieprzychylnych gazetach, po tym jak jako jedyny zdołał uciec, a także został nazwany szczęściarzem roku, z czym był się w stanie zgodzić.
Kilkanaście minut po tym jak wrócił do domu, przez drzwi wpadła Chloe, również zapłakana i blada z przerażenia, najwyraźniej całkiem słusznie podejrzewając, że jej przyjaciółka nie jest w najlepszym stanie. Tuż za nią wbiegł Connor z bratem i cała trójka zatrzymała się w szoku, na jego widok, zanim zaczęli przekrzykiwać się i zadawać pytania.
-O niczym nie wiedziałem! - wykrztusił w końcu - Po prostu postanowiłem wrócić wcześniej do domu i jestem tak samo zdziwiony jak wy!
-Nie. - RK800 pokręcił głową - Nie, bo my byliśmy pewni, że zginąłeś!
-Przepraszam... - odezwał się niepewnie, kiedy przyjaciel ruszył w jego stronę i uścisnął go mocno. Z ulgą.
-Jest tutaj. - odezwała się North, zwinięta w fotelu, wciąż nie do końca pozbierana, najwyraźniej rozmawiając przez telefon - Tak, żyje. Tak, jestem pewna! - podniosła wzrok - Josh do ciebie. Przekazuję go.
Kiedy tylko Markus nawiązał połączenie z przyjacielem, zalała go fala oskarżeń i pytań, a w tle słyszał kogoś jeszcze.
-Czy tam jest dziewczyna? - spytał, zdziwiony.
-Tak, niestety. Ma na imię Novis i wydawała się dość nieśmiała, ale teraz nie przestaje zadawać pytań.
-To powinniście się dogadać. - uśmiechnął się pod nosem, co spowodowało kolejny strumień pretensji.
Chloe tymczasem przysiadła na podłokietniku fotela i objęła przyjaciółkę.
-Jak się czujesz? - zapytała telepatycznie.
-Nie wiem. To za dużo jak na jeden wieczór. Byłam przekonana... Myślałam... - nie bardzo mogła się wysłowić.
-Tak, wiem. Ale on tu jest i nic mu nie jest. - zapewniła łagodnie - A to jakby nie patrzeć wielkie szczęście.
Nie odzywały się więcej. Wystarczyło milczące wsparcie.
Zanim zostali zostawieni w spokoju, musiał złożyć zeznania i kiedy drzwi się zamknęły zamknęły za ostatnim gościem było już naprawdę późno. Odwrócił się do dziewczyny, która siedziała wciąż w tym samym miejscu.
Wciąż w garniturze, którego nie miał czasu zdjąć, usiadł na ziemi i położył głowę na jej kolanach. Musieli porozmawiać, to z pewnością, ale był zmęczony, do tego stopnia, że naprawdę nie miał na to ochoty.
Rewrite The Stars - Zac Efron, Zendaya
-Przepraszam. - odezwał się w końcu. Od tego wypadało zacząć, bo schrzanił wszystko tak bardzo, że aż nie mieściło mu się to w głowie.
-Za co konkretnie? - chyba czuła się lepiej, bo w głosie słychać było jej zwyczajową, drobną uszczypliwość.
-Chyba za wszystko. Za to, że cię nie słuchałem. Za to co powiedziałem.
North westchnęła ciężko. Te kilkanaście minut jej życia, kiedy była przekonana, że nigdy więcej go nie zobaczy było naprawdę potworne. Nie zdawała sobie sprawy, jak przez te półtora roku się z nim związała, jak bardzo dzieląc z nią myśli i uczucia stał się jej częścią.
-To był najstraszniejszy wieczór w moim życiu. Najpierw ktoś mnie napadł w ciemnej uliczce, a potem...
Chłopak poderwał się na równe nogi.
-Co? - wykrztusił - Jak to napadł? Mówiłaś o tym Connorowi?!
-Tak, mówiłam. Będą go szukać. Nic mi nie jest. - zapewniła, ale Markus wydawał się bardziej wstrząśnięty niż ona.
-Powinienem tu być! - wycedził, kręcąc się w kółko jak znerwicowany pies. Pięści miał mocno zaciśnięte.
-I co byś niby zrobił? - zapytała unosząc brew.
-Skręciłbym mu kark! - przysiadł na krawędzi kominka i ukrył twarz w dłoniach - To jest właśnie najgorsze. Cokolwiek by się nie działo, zawsze moi bliscy będą na celowniku.
-Kark? Gdzie twój pacyfizm, Markus? - próbowała go nieco pocieszyć i chyba się udało bo uśmiechnął się słabo.
-Mniej więcej tam, gdzie mój zdrowy rozsądek. - pokręcił głową - Powinienem zostawić cię w spokoju dla twojego własnego bezpieczeństwa.
-Nawet nie idź w tę stronę! - uniosła rękę - Brałam udział w rewolucji. Stałam za tobą 11 listopada i już i tak jest za późno, dla mojego bezpieczeństwa, niech spoczywa w pokoju. - pochyliła się do przodu - Wybrałam takie życie i taki stan rzeczy, w pełni świadomie, więc nie uważam tego za problem. Nie chcę natomiast, żebyś był ze mną, czy nawet żebyś mnie kochał, bo nie umiesz inaczej. Chcę, żebyś wybrał, tak jak ja. Chcę, żebyś świadomie wybrał mnie.
-North... - skrzywił się - Spora część, tego co wtedy powiedziałem, jest prawdą, mimo, że nie powinienem był tego mówić. Ale nie to. Zagalopowałem się w emocjach. Wiem, że tobie się to nie zdarza... - uśmiechnął się, bo przytyk był raczej czuły niż naprawdę złośliwy - ...ale wcale tak nie myślę. Kocham cię. Dobrze mi z tym. I wcale nie chcę przestać.
-Nie musisz być dla mnie delikatny. Dzisiaj przeżyję już wszystko więc bądź ze mną szczery, proszę.
Wstał, podszedł do niej i wyciągnął rękę.
-Jestem. Pewnie masz rację, pewnie się zmieniłem. Wiesz, coś jakby pękło w środku i nie umiem tego posklejać, tak, żeby było jak wcześniej i może już nigdy nie będę umiał, ale się postaram.
Spojrzała na niego z wahaniem, ale wzięła jego dłoń, która rozbłysła na niebiesko. Pomógł jej wstać i przytulił ją do siebie.
-Straciłam twoją marynarkę. - mruknęła cicho.
Roześmiał się, czując jak ogarnia go spokój. Mieli jeszcze dużo do wyjaśnienia, ale wszystko wydało się wreszcie na swoim miejscu.
Niespodziewanie przypomniał sobie mężczyznę z samolotu i do głowy wpadł mu całkowicie wariacki pomysł.
-Wyjdź za mnie.
Zmarszczyła brwi.
-Nie, Markus, chyba się nie zrozumieliśmy, mówiłam o twojej marynarce.
-Tak, wiem, słyszałem. A ja poprosiłem, żebyś za mnie wyszła.
Patrzyła na niego zupełnie zdezorientowana.
-Mówisz poważnie?
-Mówię poważnie.
-Zwariowałeś. Zwariowałeś do reszty. Po pierwsze, to jest naprawdę najgorszy możliwy moment na to pytanie. Po drugie - chcę być z tobą i nie potrzebny mi w tym celu żaden ludzki papier, więc dlaczego?
-Zadajesz niewłaściwe pytania kochanie, lepiej zapytaj: dlaczego nie?
Widział jak powstrzymuje uśmiech, ale oczy jej błyszczały.
-Długo nad tym myślałeś?
-Nie, wręcz przeciwnie. Aż sam jestem zdziwiony.
-Pozabijamy się. Wiesz o tym, prawda?
-Może. Ale jak to mówi Connor, statystyka daje nam niezerową szansę, na to, że stanie się coś nieprawdopodobnego.
-Błagam, nie cytuj Connora, na to leci tylko Chloe.
-Masz rację. W każdym razie - trudno. Wolę się pozabijać z tobą, niż żyć z kimkolwiek innym. Przynajmniej nie będzie nudno.
Kupił ją. Kupił ją całkowicie i trochę nienawidziła siebie za swoją słabość i w gruncie rzeczy miękkie serce, ale Markus wyjątkowo dobrze dobierał słowa i nie potrafiła się gniewać po usłyszeniu czegoś takiego, chwyciła go więc za krawat i przyciągnęła do siebie.
-Czy to znaczy ,,tak"? - spytał, pomiędzy pocałunkami.
-Tak. - szepnęła, roześmiana - Nie wierzę, że to robię.
Złapał ją w talii i podniósł lekko, tak, że oplotła go nogami w pasie.
-No to jest nas dwoje.
***
Connora w środku nocy ktoś obudził, potrząsając za ramię. Kamska już dawno wprowadziła do nabycia funkcję, dzięki której tryb uśpienia bardziej przypominał prawdziwy sen, ze względów zarówno bezpieczeństwa, jak i praktycznych.
-Nines? - wymruczał, widząc nad sobą brata - Co się dzieje?
-Rozpracowałem resztę szyfru.
-Naprawdę? I co? - podniósł się natychmiast, odgarniając z czoła roztrzepane włosy.
-Musimy się brać do roboty. I wreszcie zamknąć ten chaos.
RK800 uśmiechnął się lekko.
-Czyżbyś znów mnie potrzebował?
-Nigdy, w życiu Osiem. - złapał za brzeg kołdry i ściągnął ją na ziemię, razem z chłopakiem, który spojrzał na niego ze złością.
-Przypomnij mi, czemu toleruję twoje towarzystwo?
RK900 wyciągnął do niego rękę.
-Bo nie masz innego wyjścia.
-Fakt. - rzucił zmęczonym tonem.
A następnie chwycił ramię brata i podniósł się z podłogi.
Kaboom!
Mamy to!
Powiem wam, że bardzo lubię opisywać ekstremalne emocje, a tutaj miałam całe spektrum żeby się popisać, prawdziwa sinusoida, no po prostu miód na moje serce! :D
Dawno się tak cholernie dobrze nie bawiłam przy pisaniu rozdziału, mam więc nadzieję, że w odbiorze też jest fajnie, dajcie koniecznie znać! Może macie jakieś przewidywania, albo teorie?
Dbajcie o siebie proszę, pozdrawiam was cieplutko!
Aloha!
~Gabu
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top