14.Cuda i dziwy
Okej kochani, w tym rozdziale znajduje się pewna scena, przez której obecność wolę umieścić na początku tak zwany ,, trigger warning".
Jeśli ktoś z was miał złe doświadczenia z przemocą seksualną (a mam szczerą nadzieję, że nie) to miejcie tę informację na uwadze, w przypadku w którym zechcecie czytać dalej.
Może nie jest to scena najbardziej obrazowa czy brutalna, ale wolę w tym przypadku dmuchać na zimne. Nie chcę, żebyście źle się czuli, czytając mojego fanfika.
To tyle, możemy zaczynać.
***
arms - Christina Perri
-Nigdy w życiu nie podejrzewałem, że znajdę sobie dziewczynę, która będzie kochała spanie bardziej ode mnie… - roześmiał się Gavin, stając w drzwiach sypialni i patrząc na górę pościeli, w której według jego wiedzy powinna znajdować się Tina.
-Widzisz? Cud. - dosłyszał niechętny pomruk.
Podszedł do łóżka, złapał kołdrę i brutalnie ściągnął ją z dziewczyny, pozwalając zimnemu powietrzu dostać się do jej ciała, na co zareagowała oburzonym piskiem.
-Mam dziś wolne!
-Owszem, ale jest prawie południe. Rusz się, cudzie, bo chcę z tobą jeszcze coś zjeść przed moją zmianą.
Mamrocząc pod nosem różne wyrazy, wśród których wyjątkowo często powtarzał się ,,dupek”, zwlokła się na podłogę i ruszyła do szafy.
-Nie zostawiałam tutaj ostatnio mojej niebieskiej koszulki? - zapytała, grzebiąc z irytacją w ubraniach.
-Nie mam pojęcia, kochanie.
-Niech to szlag!
-A nie byłoby prościej, gdybyś po prostu przyniosła tu wszystkie swoje rzeczy? - zapytał, po chwili obserwacji jej bezskutecznych wysiłków.
Odwróciła się gwałtownie.
-Czy ty mi proponujesz, żebym się do ciebie wprowadziła?
-A to zrobi jakąś różnicę? - uniósł brew - Przecież i tak praktycznie tu mieszkasz. Ile razy spałaś u siebie od początku maja? Raz?
Wydawała się zdziwiona i nieco spięta, więc nie chciał naciskać.
Pocałował ją w ramię.
-Pomyśl. - rzucił, po czym wyszedł.
***
Kiedy Hank Anderson otworzył oczy było przed piątą rano.
Był cały spocony i serce waliło mu jak zawsze, kiedy wybudzał się z nocnych koszmarów, które ostatnio robiły się coraz dziwniejsze.
Tym razem na tylnym siedzeniu zamiast Cola siedział Connor, postrzelony w brzuch przez Vincenta Tourvilla, pojony przez Chloe tyrium, a kiedy obraz się zmienił, biegł już przez korytarz szpitala z dziewczyną na rękach.
Jej głowa spoczywała bezwładnie na jego ramieniu, a na za dużym swetrze rozprzestrzeniała się plama krwi, jak wtedy, kiedy android wyniósł ją z Packard Automative Park.
A skończyło się jak zawsze, na rozpaczliwym krzyku jego byłej żony.
Nie chciał się do tego przyznać, ale to był jego największy lęk. Strata kolejnych osób, na których mu zależało.
Wstał i przeciągnął się. Nie miał ochoty wracać z powrotem do łóżka, wolał wcześniej przygotować się do pracy, choć wiedział, że odpokutuje za to w ciągu dnia.
Przechodząc korytarzem zajrzał za uchylone drzwi od pokoju, by już całkiem się uspokoić i uśmiechnął się pod nosem, widząc śpiącego Connora, obejmującego Chloe ramieniem, z nosem wtulonym w jej szyję.
W życiu by nie powiedział, że tak się będzie cieszył, widząc, jak chłopak z przestraszonej kulki nerwów i pracoholizmu zmienia się w osobę szczęśliwą i pewną siebie, choć wciąż nieco naiwną i pogubioną.
-Poruczniku? - usłyszał za sobą i aż podskoczył. Odwrócił się, trzymając się za serce.
-Ja pierdolę, chodzisz jak kot. Prawie mnie przyprawiłeś o zawał!
-Przepraszam. Coś się stało?
-Nie. Nie mogę spać. Ty też?
-Ja mogę. Ale nie muszę. - Nines wzruszył ramionami.
-A, no tak. Zazdroszczę. - przetarł twarz dłońmi - Skoro i tak już nie zasnę, możemy uzupełnić raporty. Obudzić ich, żeby pomogli?
-Raczej nie ma takiej potrzeby. - android wzruszył ramionami, zupełnie zadziwiając porucznika. Spodziewał się raczej, że RK900 obudzi brata z czystej przekory, kubłem zimnej wody. - Osiem, tylko by przeszkadzał. - dodał po chwili, jakby zobligowany, by rzucić jakąś złośliwością.
-Okej, jak tam chcesz… - mruknął Hank i ruszył do salonu, z chłopakiem za plecami, który mimo swego imponującego wzrostu poruszał się zupełnie bezszelestnie.
***
Pumped up Kicks - Foster The People
North już żałowała, że zgodziła się na udział w konferencji prasowej, a jeszcze nawet nie dotarła na miejsce. Stała zrezygnowana w garderobie, wpatrując się w swoje ubrania i chociaż wiedziała, że powinna już wyjść z domu, od kilku minut nie poruszyła się ani o milimetr.
Zwykle szczyciła się nieco faktem, że jest jedną z tych nielicznych kobiet, które nie tylko zawsze wiedzą co na siebie włożyć, ale jeszcze wiedzą, co powinni włożyć inni, a teraz miała w głowie kompletną pustkę. Nic nie wydawało się pasujące, ani odpowiednie.
Josh zadzwonił ponownie.
-Gdzie jesteś? - zapytał zdenerwowany. W tle słychać było głosy.
-Zaraz będę. - skłamała gładko i natychmiast się rozłączyła, zanim zdążył zadać jeszcze jakieś niewygodne pytanie. W przypływie rozpaczy rzuciła spojrzenie na drugą stronę pomieszczenia. I przekorna strona jej natury podrzuciła jej szalone pytanie:,, A dlaczego nie?”.
I w ten sposób pani wiceminister zjawiła się na miejscu w eleganckich, klasycznych spodniach od czarnego garnituru i białej bluzce, z włosami upiętymi w koński ogon na czubku głowy, z czerwoną marynarką Markusa zarzuconą niedbale na ramiona.
Szczerze nie znosiła tego rodzaju wydarzeń. Ale kiedy już decydowała się na nich pojawić, zawsze starała się zaprezentować z klasą, mimo, że w rzeczywistości zaciskała tylko zęby w oczekiwaniu na koniec.
Aż do końca wszystko szło po jej myśli. Opowiedziała możliwie zwięźle i jasno o ich najbliższych planach i o tym co się z nimi wiąże, ale przed nią pozostało najgorsze - pytania zgromadzonych dziennikarzy.
-Czy to prawda, że prezydent Warren miała wątpliwości, czy podpisać porozumienia, z powodu pani poprzedniej pracy? - rzucił ktoś z tłumu.
No tak, denne szmatławce jakimś cudem znowu dostały się do najbardziej podłych plotek i szukały taniego skandalu. Musiała sobie poważnie pogadać z Joshem na temat wpuszczania przedstawicieli plotkarskiej prasy na poważne konferencje, co on sobie wyobrażał?
Wzięła głęboki oddech. Nie mogła dać się sprowokować.
-Nie rozumiem. - odezwała się spokojnie - To jest moja pierwsza praca.
-A co z klubem Eden? - krzyknął ktoś.
-Trzymaj mnie. - odezwała się telepatycznie do Josha - Czemu oni nie potrafią poczekać, aż poproszę o pytanie?
-Przepraszam. Naprawdę nie wiem jak oni się tu dostali. - odpowiedział skruszony i szczerze zażenowany - Dobrze sobie radzisz.
-Według definicji praca jest dobrowolna i dostaje się za nią wynagrodzenie, więc jak wspomniałam, jest to mój pierwszy zawód. A co do pani prezydent, to pytanie o motywacje, które nią kierują, powinno być skierowane do niej, nie do mnie.
Wytrzymała jeszcze dziesięć minut, podczas których do jej uszu dobiegły może dwa pytania faktycznie związane z tematem. Kiedy wyszła zapadł już zmrok, a ona była wykończona, poirytowana i czuła, że jeśli ktoś zada jej jeszcze jedno pytanie, to dostanie w zęby.
A potem przypomniało jej się, jak jej chłopak wracał do domu po takich konferencjach i jak witała go listą zagadnień i pretensji i pewnie zrobiłoby jej się nawet głupio, gdyby nie była tak zmęczona.
Josh podrzucił ją na jej ulicę, skąd miała już tylko kawałek do domu, ale od razu poczuła, że coś jest nie tak. Jakiś cień, wzrok, który poczuła na łopatkach.
Confrontation - Kara - Philip Sheppard
Poczuła narastający, irracjonalny strach.
Ruszyła przed siebie, szybko, chcąc już znaleźć się w bezpiecznym miejscu, ale nie mogła pozbyć się wrażenia, że ktoś za nią idzie. Odwracała się co chwilę, za każdym razem dostrzegając pozornie pusty chodnik.
Za którymś razem odwróciła się na odrobinę zbyt długo i nie spojrzała na drogę przed sobą. Z bocznej uliczki wysunął się zamaskowany mężczyzna, na którego niemal wpadła i zanim się zorientowała, zakrył jej usta dłonią i pociągnął ją za róg.
-Mam cię, mechaniczno suko! - roześmiał się złośliwie przypierając ją dziko wierzgającą twarzą do ściany. Przycisnął jej coś metalowego do policzka. - Zabawimy się tak jak lubisz najbardziej!
Zdarł z niej brutalnie krwistoczerwoną marynarkę, a chwilę później poczuła jego ręce pod ubraniem i choć nie miała nawet żołądka, zrobiło jej się potwornie niedobrze.
Próbowała krzyknąć, ale silna dłoń napastnika skutecznie tłumiła wszelkie dźwięki. W przypływie bezsilnej desperacji wbiła z całej siły obcas szpilki w stopę mężczyzny, który wrzasnął i rozluźnił uścisk na tyle, że zdołała uwolnić jedną rękę i uderzyć pięścią na oślep do tyłu. Trafiła w nos, sądząc po chrupnięciu chrząstki. Przeciwnik odruchowo uniósł ręce do twarzy, co pozwoliło jej się uwolnić i wyrwać biegiem do przodu.
Została złapana jeszcze za kołnierzyk bluzki, ale rozległ się tylko trzask rwanego materiału, którego kawałek został w ręce atakującego. W pędzie pozbyła się jeszcze butów i sprintem leciała w stronę domu, nie zastanawiając się nawet, czy jest ścigana.
Wpadła do przedpokoju, zatrzasnęła za sobą drzwi i trzęsącymi się dłońmi zamknęła oba zamki, chwilę potem upewniając się w pędzie, że tylne drzwi i wszystkie okna również są zablokowane.
Wpadła w tak potworną panikę, że nie do końca była świadoma tego co właściwie robi. Oddychała szybko i płytko, walące serce czuła aż w gardle. Miała wrażenie, że całe ciało ją swędzi.
Wpadła do łazienki, zdzierając z siebie ubrania i odrzucając je z odrazą w kąt pomieszczenia. Weszła pod prysznic i odkręciła wodę tak gorącą jak się dało. Nie wyłączyła swojego odczuwania temperatury. Chciała poczuć wrzątek na skórze, tak jakby mógł wypłukać z niej każdy ślad nieznajomego.
So Cold - Ben Cocks
Osunęła się na podłogę, wstrząsana spazmami. Objęła kolana ramionami i pozwoliła parzącym strumieniom zalewać jej włosy, oczy i wargi i mieszać się ze łzami, które nie wiadomo kiedy popłynęły po policzkach. Skupiła się na oddychaniu, wdychając powietrze przez nos i wydmuchując powoli przez usta.
Przepełniało ją obrzydzenie, którego już miała nadzieję nigdy nie doświadczyć, obrzydzenie, które przepełniało ją przez długi czas w klubie Eden, po tym jak została defektem i co dwugodzinne, płytkie czyszczenie pamięci przestało na nią działać. Obrzydzenie do ludzi, do życia, do samej siebie i swojego ciała.
A potem pojawił się Markus.
Markus, który prawie nieświadomie, czule i instynktownie pokazał jej dobrą stronę dotyku. Który z miejsca, zanim się zorientowała, skradł jej serce i wzbudził zaufanie. Który chciał ją całować i trzymać przy sobie, nie dla własnej korzyści, a dlatego, że ją kochał.
W tej chwili żadna kłótnia jej nie obchodziła, chciała tylko się do niego przytulić, albo chociaż usłyszeć jego głos, niewiele więc myśląc zadzwoniła do niego.
Odkryła z zaskoczeniem, że nie może nawiązać połączenia, że nie ma sygnału, zupełnie jakby chłopak zniknął z powierzchni ziemi. I to było milion razy gorsze, niż gdyby po prostu nie odebrał, bo po raz pierwszy od swojej ucieczki poczuła, że ze swoją największą traumą i strachem została zupełnie sama.
Nie wiedziała ile czasu spędziła pod prysznicem, ale kiedy w końcu wyszła spod niego na drżących nogach i odważyła się spojrzeć w lustro, zamarła.
Na policzku, odciśnięty jakby stemplem miała znak. Transparentny tusz, nieco już rozmazany przez gorącą wodę, wciąż przedstawiał czytelny symbol. Węża pożerającego własny ogon, wokół mechanicznej zębatki.
***
Juliet - Lawson
-Okej, a więc zacznijmy od początku. - Hank położył dłonie na stole, przed czarnoskórym mężczyzną - Co oznacza ten cholerny wąż?
-A Wikipedii nie dało się odpalić? - prychnął w odpowiedzi zatrzymany, krzywiąc się z niesmakiem. - Uroboros symbolizuje nieskończoność, wieczność i harmonię.
-To czemu kurwa zostawiacie te symbol wszędzie, gdzie robicie wszystko żeby uniknąć harmonii z androidami?
Na twarzy aresztowanego pojawiła się niepewność, którą szybko zakrył pogardą.
-Niczego nie rozumiecie, świry. Kto to widział, żeby maszynki były traktowane na równi z normalnymi ludźmi!
-Ah, czyli to my nie rozumiemy! - Hank pokiwał głową - To żeś mnie uspokoił. Już myślałem, że to wasz grafik zjebał robotę! A teraz wyśpiewaj mi grzecznie, dla kogo właściwie robicie. Kolejny świr pokroju Suharto?
-Mógłbym wam powiedzieć. Ale co to właściwie zmieni? Bin Laden też został zabity, a czy ataki muzułmanów ustały? Nie i nigdy nie ustaną. Tak samo samo będzie z nami, bo wierzymy, w to, co jest słuszne, czyli w tępienie popsutych robotów.
-Ty wiesz, że strzeliłeś sobie w stopę jak ja pierdolę? -Anderson poczuł się bardzo zmęczony - Bin Laden? Serio? Chłopie, lepiej mów, bo i tak skończysz w pierdlu za usiłowanie zabójstwa, teraz to tylko kwestia tego, na ile lat!
-No właśnie. Teraz to żadna różnica. Poza tym żartowałem. - zarechotał wstrętnie. Najwyraźniej nie szczególnie się przejmował swoim losem. - Nie mogę wam niczego powiedzieć. Już wolę siedzieć do końca życia.
-Da się zrobić.
W tym momencie drzwi za porucznikiem otworzyły się i stanął w nich Connor, z podekscytowany wyrazem twarzy.
-Hank, zostaw go! - odezwał się - Niczego i tak nie wyciągniesz, będzie milczał jak zaklęty, tak samo jak chłopak, z którym gada Nines. Odkryłem coś ważnego!
-Ta? Co takiego?
-Dziewczyna jest androidem!
Mężczyzna siedzący przy stole wciągnął z przerażeniem powietrze i nie odezwał się ani słowem, kiedy prowadzili go z powrotem do celi, ale Hank kiedy tylko usłyszał nowinę, przestał się nim przejmować.
-Jakim cudem? Czy to nie jest tak, że oni nienawidzą androidów?
-Nie. Nienawidzą defektów. -Connor wyciągnął nogi, by zabrać partnera do sąsiedniego pomieszczenia do przesłuchań. Jego brat stał już przy drzwiach, z rękoma założonymi na plecach - Ona nie jest obudzona.
Dotknął ręką tablicy przy wejściu, które się uchyliło i wszedł do środka. Androidka siedziała przy stole, zupełnie niczym nie przejęta. Jej ładna, śniada buzia otoczona burzą brązowych loków nie wyrażała żadnych emocji. Jej dioda była usunięta, ale raczej nie migałaby nerwowo, nawet gdyby była na swoim miejscu.
-A czy wszystkie androidy nie zostały przypadkiem ,,zdefektowane" po rewolucji?
-W teorii. Ale jeśli jakiś został gdzieś ukryty, albo przetrzymany, to istnieje możliwość, że pozostał maszyną. Nie odezwała się do mnie ani słowem. Pewnie takie dostała polecenie.
-I co chcesz zrobić?
-Chciałbym ją obudzić. Bardzo możliwe, że wtedy zechce nam coś powiedzieć.
-Istnieje taka szansa. - prychnął Nines - Istnieje też szansa, że kopnie cię w twarz i ucieknie.
-To stój przy drzwiach. - prychnął w odpowiedzi RK800, a następnie odsunął krzesło naprzeciwko aresztowanej i nakrył jej dłoń swoją.
-Obudź się. - rzucił miękko.
Dziewczyna wciągnęła powietrze z zaskoczeniem. Zamrugała powiekami kilkakrotnie, jakby chcąc wyostrzyć obraz przed swoimi oczami.
-Hej. - odezwał się łagodnie - Jak się czujesz?
-Dziwnie… - odpowiedziała, marszcząc brwi - Chyba mam błąd w systemie.
-Owszem, masz, ale na ten moment w społeczeństwie ten błąd jest stanem domyślnym. - odezwał się RK900, który wydawał się rozbawiony jej komentarzem - Przywykniesz.
-Oh. - spuściła wzrok - Dziwne.
-Jak masz na imię? - zapytał ponownie Connor, obdarzając brata karcącym spojrzeniem.
-Nie mam chyba… Nazywali mnie numerem. - wydawała się naprawdę zagubiona.
-Czemu sobie jakiegoś nie wybierzesz? Liczba nie jest dobrym imieniem.
-Hej! - oburzył się Nines, ale ponownie został zignorowany.
-Nie wiem. To dziwne. - powtórzyła ponownie.
-Święta cierpliwości, nie mamy na to czasu! - burknął ponownie android - Przepytajmy ją najpierw, a potem zajmujmy się jej nazywaniem!
-Daj jej moment. - burknął porucznik - Chociaż imię powinna na starcie.
-Czemu by więc nie Novis? - uśmiechnął się złośliwie.
Connor już miał go ofuknąć za bycie nieznośnym, ale dziewczyna podniosła głowę, aż sprężynki loków podskoczyły. Oczy jej błysnęły zainteresowaniem.
-Podoba mi się. - uśmiechnęła się lekko - I chyba do mnie pasuje.
-Jesteś pewna? - zapytał RK800 zdziwiony.
-Oczywiście, że jest pewna. A teraz, czy możemy w końcu przejść do rzeczy?
-Posłuchaj mnie. - ustąpił w końcu android - Potrzebujemy twojej pomocy. Ludzie, którzy cię wykorzystali robią złe rzeczy i musimy ich zatrzymać. Musisz nam powiedzieć wszystko co wiesz na ich temat. Dla kogo pracują, jakie mają motywacje, każdy szczegół, który zauważyłaś.
-Oni… - zawahała się - Oni traktowali mnie dobrze.
-Nie, nie traktowali. Nie byli dla ciebie okrutni tylko dlatego, że byłaś posłuszna, ale krzywdzili i zabijali innych, takich jak my. - uniósł brew - Chciałabyś być skrzywdzona.
-Nie.
Uśmiechnął się do niej.
-No właśnie.
***
Knights of Cydonia - Muse
Wysoka, ładna dziewczyna pukała do drzwi pewnie, ale z drżącym wewnątrz sercem. Miała wrażenie, że zmiana, która w niej zaszła jest widoczna gołym okiem, mimo, że w rzeczywistości tak oczywiście nie było.
Mężczyzna otworzył drzwi i wytrzeszczył na nią oczy.
-DP500? Co ty tu robisz? Myślałem, że aresztowali cię razem ze Smokiem i Szamanem.
-Bo aresztowali, ale uciekłam. Przysłał mnie Wąż. Mam mu przekazać plany.
Zmierzył ją podejrzliwym spojrzeniem.
-Pewna jesteś? Nie kręcisz nic?
-Oczywiście, że nie. Może się pan z nim skontaktować jeśli mi pan nie wierzy.
Mężczyzna burcząc coś pod nosem zniknął w mieszkaniu, a następnie wrócił z pendrivem.
Uniósł rękę w kierunku jej szyi i w tym momencie Novis popełniła błąd. Wzdrygnęła się, przestraszona jego niespodziewanym gestem. Był to odruch nieznany zupełnie nie obudzonym androidom, kamiennie spokojnym bez względu na wszystko.
Zauważył to i zmarszczył brwi.
Chwycił ją za gardło i wciągnął do mieszkania.
-Wiesz co? - warknął - Chyba jednak faktycznie najpierw skontaktuję je się z Wężem.
-Oj, chyba nie. - usłyszał niespodziewanie za sobą. Z chłodnym uśmiechem, beztrosko oparty o ścianę, stał za nim bardzo wysoki i mocno zbudowany chłopak. Oczy srebrne jak kryształ iskrzyły się bezczelnie. W ręku trzymał nóż motylkowy i kręcił nim, niby od niechcenia, ale z drugiej strony tak szybko, że aż dziwne, że wciąż miał wszystkie palce.
-A ty to kurwa kto? - wydyszał, czując jak zlewa go zimny pot. To zdecydowanie nie szło po jego myśli. - Jak się dostałeś do mojego domu?
-Radzę zamykać okna.
-Czego chcesz?
-Tego drobiazgu, który masz w ręce, przyjacielu. - ruchem głowy wskazał na pendrive - I dasz mi go, albo mój towarzysz cię zastrzeli.
-Jaki towa… - odwrócił się w stronę drzwi i niemal nadział się czołem na lufę policyjnego glocka, dzierżonego przez bardzo podobnego osobnika.
-Cześć. - uśmiechnął się, unosząc pogardliwie brew - Lepiej puść tą dziewczynę.
Mężczyzna rozluźnił chwyt na gardle androidki, która natychmiast wyślizgnęła się przez drzwi i stanęła za chłopakiem.
-A teraz pliki mają się grzecznie znaleźć w ręce mojego brata. - odezwał się, nie opuszczając broni.
-Dziękuję. - jasnooki schował szybko drobny przedmiot do kieszeni, a następnie wyciągnął zza paska kajdanki - Oficer Nines RK900, Detroit Police Departament. Jest pan, panie Sullivan, aresztowany i podejrzany o współudział w zamachu na życie Magdaleny Kamskiej oraz o kilka innych wykroczeń.
Chwilę potem cała trójka androidów wraz ze skutym mężczyzną wyszła przed jego dom, czekając aż zawiadomiony o powodzeniu akcji porucznik zjawi się z samochodem.
-Wiesz, że twoje imię i model wypowiedziane obok siebie brzmią kretyńsko? - odezwał się niespodziewanie Connor, z uśmiechem.
-Zamknij się, Osiem.
-Jestem dwa dwa stopnie wyżej od ciebie, nie możesz kazać mi się zamknąć jak jesteśmy na służbie.
-Oh, jaki ty się ostatnio zrobiłeś mądry. Jak tak dalej pójdzie może dogonisz poziomem intelektualnym Cody'ego. Powiedz lepiej, panie sierżancie, od kiedy to przyznajesz, że jestem twoim bratem.
-Który z was jest starszy? - zagadnęła nieśmiało Novis, stojąca z boku, która do tej pory skupiona była głównie na zszokowanej twarzy Sullivana, który przysłuchiwał się dyskusji.
-Jesteśmy androidami. To nie ma w naszym przypadku żadnego znaczenia ani wpływu na mentalność. Modele budowane są i programowane tak, by przypominać konkretną grupę wiekową, ale rzeczywisty rok produkcji niczego nie zmienia. - pouczył ją Nines, nieco tylko protekcjonalnym tonem.
-Ja jestem starszy. - odezwał się RK800, który tylko czekał, by wygłosić tę uwagę, z uśmiechem pełnym samozadowolenia. Obdarzony został jedynie spojrzeniem pełnym irytacji.
-Dziwne. - androidka wymamrotała swoje ulubione słowo.
Po chwili zjawił się Hank, a tuż za nim Chris w radiowozie, gotowy by zabrać aresztowanego na komendę.
-Connor, dzwoniłeś do North? - zapytał porucznik, kiedy bracia RK 8 dziewczyna wsiedli już do auta.
-Nie mogę się do niej dobić, ale Josh powiedział, że przenocuje Novis, wytłumaczy jej wszystko i załatwi dokumenty, musimy ją tylko podrzucić do niego do mieszkania.
Tak też się stało. Podrzucili ją do Nowego Jerycha i pożegnali, dziękując za pomoc i obiecując wynagrodzenie.
-Jesteś niezła w trudnych akcjach. Powinnaś pracować w policji. - poradził jej jeszcze Nines zanim wysiadła.
-Novis to naprawdę złośliwa propozycja imienia. - wytknął mu Connor.
-Jej się podoba, odczep się!
-A co to znaczy? - spytał Anderson, unosząc brew.
-To, Hank… - zaczął android, patrząc na brata karcąco - To dosłownie znaczy ,, dziwne" po łacinie.
Hank ledwo się powstrzymał, by nie wybuchnąć śmiechem.
-W każdym razie, ładna robota chłopcy. - rzucił, gdy już się opanował - Dzisiaj obejrzymy sobie te pliki, a jutro przesłuchamy tego gnojka.
***
Gavin wszedł do mieszkania po skończeniu pracy i od razu poczuł, że jest puste.
Puste, jak było przez bardzo długi czas.
Chciał mieć kota, już od dawna, ale nie mógł sobie na niego pozwolić przy swoim trybie pracy, dlatego kojąca obecność Tiny w jego czterech ścianach była prawdziwym wybawieniem.
Klnąc pod nosem wykręcił do niej numer. Nie odebrała.
Usiadł z rezygnacją i włączył telewizor, ale żaden z durnych seriali nie przyciągnął jego uwagi na dłużej. Postanowił się przespać i właśnie w momencie, w którym udało mu się przybrać idealnie wygodną pozycję na kanapie, jego telefon, leżący na stoliku się rozdzwonił.
-Halo? - rzucił w słuchawkę nieco opryskliwie.
-Cześć, skarbie. - pogodny głos dziewczyny po drugiej stronie dobudził go do reszty - Mógłbyś po mnie przyjechać?
-Znowu się upiłaś? - prychnął.
-Nie, głupku. - oburzyła się - Jestem u siebie w mieszkaniu. Pakowałam się.
-Gdzieś się wybierasz?
-Tak. Do ciebie. - słyszał niemal jak uśmiecha się pobłażliwie - Doszłam do wniosku, że faktycznie to nie wygodne mieć rzeczy w kilku miejscach.
Parsknął pod nosem.
-Będę za dwadzieścia minut.
***
Chloe stała przed lustrem i czesała włosy, słuchając opowieści chłopaka w skupieniu.
Nines i poruczniku postanowili wziąć się do pracy, ale Connor zapytał, czy nie mógłby wpaść do dziewczyny i powiedzieć jej co się wydarzyło. Tak naprawdę chciał z nią wreszcie spędzić kilka godzin sam na sam.
-Ty wiesz, że teoretycznie ona nie powinna mieć żadnego dostępu do akt sprawy, co nie? - burknął porucznik - Poza tym możemy ją po prostu zgarnąć do nas.
-Oh, nie! - zaprotestował Nines - Zostawmy go tam, niech się nie plącze pod nogami. Sam poradzę sobie lepiej, zapewniam. - wciąż kręcił od niechcenia nożem motylkowym, który znalazł na stoliku w sypialni Sullivana i który sobie przygarnął. Teraz obdarzył zdziwionego brata czymś w rodzaju porozumiewawczego uśmiechu, wprowadzając go w jeszcze większe zdumienie.
Nie spodziewał się od niego pomocy, w żadnym aspekcie.
-Nawet nie wiesz, jak ja się boję, kiedy chodzicie na takie misje. Siedzę jak na szpilkach. - mruknęła pod nosem dziewczyna.
Connor podszedł do niej i objął ją w pasie, odsuwając na ramię złote pukle, by pocałować ją w kark.
-Chyba, że akurat chodzisz z nami. - roześmiał się.
-Mówię poważnie… - prychnęła kładąc mu głowę na ramieniu.
-Wiem. - zakręcił nią lekko, w rytm spokojnej, jazzowej muzyki lecącej w radiu - Kocham cię.
-Ja ciebie też.
Pochylił się do jej ust, kiedy nagle ktoś załomotał w drzwi tak wściekle, że prawie wypadły z zawiasów.
-Chloe! - usłyszeli krzyk - Chloe! Osiem!
Za progiem był Nines. Twarz miał poważną i spiętą i nie dał bratu nawet rozpocząć gniewnej tyrady na temat prywatności, bo odezwał się natychmiast, kiedy tylko ich zobaczył.
-Mamy poważny problem.
Kaboom!
Mamy to.
Bardzo chciałam wstawić wam rozdział na moje urodziny, ale spóźniłam się pół godzinki i drugi czerwca minął :D
W każdym razie cieszę się. Mogę z czystym sumieniem mówić, że mam szesnaście lat i nie muszę tam już nigdzie wciskać ,, prawie".
Co do rozdziału - bardzo go lubię, bo jest bardzo różnorodny, ale to dlatego, że przygotowuję sobie grunt pod kilka istotynch zwrotów akcji, które wystąpią w najbliższym czasie.
North, moja biedna dziewczynka. Strasznie mi źle, że od kilku rodziałów ma ciężko, a wiem, że jeszcze dużo o wiele emocjonalnie cięższych momentów czeka nie tylko ją, a również resztę moich dzieci, a w konsekwencji mnie.
Z dobrych wieści - Gavin i Tina to moja oaza spokoju, a nasi braciszkowie uczą się koegzystować tak, by nie wykończyć biednego Hanka.
Dajcie znać co i jak i trzymajcie cię ciepło!
~Gabu
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top