12. Kleopatra
Devil In Me - Halsey
Chloe siedziała z przyjaciółką prawie całą noc, dochodziła piąta rano, a nie wypowiedziała jeszcze prawie ani jednego słowa, poza ,,mów''.
North potrzebowała wylać z siebie wszystkie swoje żale i rozterki i dziewczyna nie miała zamiaru jej w tym przeszkadzać. Nie płakała już, tak jak wtedy, kiedy stanęła w drzwiach, całkowicie roztrzęsiona, teraz wydawała się znowu zwyczajnie wściekła, a kiedy skończyła wreszcie mówić, opadła na łóżko obok blondynki, całkowicie wyczerpana swoją własną tyradą.
-Ojej. - odezwała się niepewnie Chloe, po czym zamilkła, nie bardzo wiedząc, co jeszcze powinna dodać - I co teraz zrobisz?
-Nic.
-Nie masz zamiaru do niego zadzwonić i porozmawiać?
-Nie.
-Oh. - czuła się całkowicie skołowana i nie bardzo nadążała za tokiem rozumowania przyjaciółki. - A dlaczego? Myślisz, że on nie będzie próbował się z tobą kontakować?
-Oczywiście, że będzie! - prychnęła - To przecież wciąż Markus. Dopadną go wyrzuty sumienia i z tego co wiem mnie kocha, więc na pewno będzie próbował. Ale wyraźnie powiedział, że chce przestać, a ja nie będę mu tego utrudniać. Zignoruję go kilka razy i sobie odpuści. Duma nie pozwoli mu być natrętnym.
- Wydaje mi się jednak, że to nie jest za dobry pomysł. - wtrąciła się nieśmiało Chloe - Czemu po prostu z nim nie porozmawiasz?
-Bo ta spirala nie ma końca. Przez chwilę będzie lepiej, a potem znowu skończymy w punkcie wyjścia. Lepiej się odciąć jak najszybciej, żeby mniej bolało.
-Ale…
-Tak, wiem, że z nim pracuję i będę musiała w końcu z nim pogadać, ale po dwóch tygodniach to może już nieco okrzepnąć… - brzmiała jakby próbowała przekonać samą siebie - Dostanie dokładnie to czego chciał i wyleczy się ze mnie tak, że aż mu w pięty pójdzie. Raz a dobrze. - głos jej zadrżał.
-To tak apropos dumy… - mruknęła blondynka pod nosem - To trochę irracjonalne. I mało dojrzałe. Nie lepiej byłoby…
-Nie. - ucięła stanowczo - Nie potrzebuję go do życia.
-Do życia nie. A do szczęścia? - zapytała łagodnie Chloe i od razu zauważyła, że uderzyła w czuły punkt, bo z twarzy odpłynęła jej cała krew. Zacisnęła jednak zęby z całej siły.
-Nie.
-Oh. Okej. Wciąż uważam, że to nie jest dobry plan, ale to twoja decyzja. - pozwoliła przyjaciółce oprzeć głowę na swoim ramieniu, patrząc na nią z troską.
North tymczasem zdała sobie sprawę, że przez kilka ostatnich miesięcy ich związek zaczął przypominać część ciała, na której punkcie ma się kompleks. Denerwująca, zwracająca uwagę przy każdym głębszym spojrzeniu w lustro, nie satysfakcjonująca, ale to wcale nie sprawiło, że odcięcie jej od ciała bolało mniej. Wcale nie, bo bolało jak samo piekło i doskwierało jej poczucie pustki i braku, bo mimo tego, że nie idealna, to wciąż była to część jej samej.
Przez następne pół godziny nie odezwała się ani słowem.
-Dzięki, że mogłam się wygadać. - mruknęła podnosząc się - Rano już. Muszę się zbierać do pracy.
-Zawsze do usług. I przemyśl to jeszcze. Proszę. - odpowiedziała, odprowadzając ją do drzwi, za którymi ktoś już jednak stał, gotowy by nacisnąć dzwonek.
-Oh. Cześć, North. - odezwał się Connor, zaskoczony i lekko zawstydzony.
-Co ty tu robisz? - Chloe uniosła brew - Mówiłeś, że nie masz w zwyczaju stać pod moim domem o piątej.
-No widzisz, nie miałem. Ale chciałem cię zobaczyć przed pracą. Odprowadzić cię na autobus. - wyciągnął rękę, a Chloe, lekko speszona rzuciła spojrzenie przyjaciółce, która obserwowała ich ze zmarszczonymi brwiami. Nie chciała teraz obnosić się szczególnie ze swoim świeżym związkiem w jej towarzystwie.
-Con, to nie jest najlepszy moment. - odezwała się łagodnie, uśmiechając się przepraszająco.
-Oh. - zmieszał się - Zrobiłem coś nie tak? Czy…
-Nie, nie. Wszystko gra. Wpadnę do was po południu, ale lepiej nie skazuj porucznika na kolejny ranek tylko w towarzystwie Ninesa, bo to się źle skończy.
-W porządku. - przyjrzał się jej uważnie, wciąż niepewny czy wszystko jest dobrze. Pochylił się, by przynajmniej ją szybko pocałować i nie miała serca by mu na to nie pozwolić.
North coś zakłuło w środku.
Znała ten etap. Sama przeżywała tą ekscytację i radość pierwszych miesięcy nowego związku tuż po rewolucji. Przypomniało jej się pierwsze mieszkanie, które dzieliła z Markusem, tak maleńkie, że żartował, że będzie musiała wybrać, czy woli by w środku został on czy wszystkie jej ubrania. Wszystko to, ta nadzieja, euforia świeżo nabytej wolności, całowanie się na mikroskopijnej kanapie i spanie na zmianę, bo łóżko było za małe na ich dwoje, zblakło już nieco w jej pamięci, a na dodatek budziło melancholię. Melancholię i tęsknotę, za tym czasem, sprzed momentu, w którym zorientowali się, że łatwiej przeprowadzić rewoltę, niż ciężko pracować dzień w dzień i sprzed momentu, w którym wkradł się kryzys.
Chloe była w tym czasie i dlatego nie mogła jej dobrze zrozumieć. I z tego powodu North odrzuciła kolejne połączenie od Markusa, które przyszło w danej chwili.
A następnie zmusiła się do szerokiego, łobuzerskiego uśmiechu.
-No, moje gratulacje! - prychnęła - To się musiało wreszcie stać!
***
Forbidden Friendship - John Powell
Kiedy Connor przekroczył próg domu, wciąż miał prawie godzinę do momentu, w którym trzeba było zwykle zacząć budzić Hanka, postanowił więc przygotować się do pracy. Poszedł po swoje rzeczy do kuchni.
Zdecydowana większość była w jego pamięci lub na komputerze, ale czasem papier był nie do uniknięcia.
Przy stole siedział Nines i przeglądał z kolei swoje akta. Znacząco się różniły, bo RK900 zawsze zaprzeczał hipotezom brata, który nie zamierzał jednak ustąpić ze swojego stanowiska, w raporty wpisując to, co jemu wydało się najbardziej wiarygodne, dlatego też między innymi w aktach z mieszkania Kamskiej przekornie napisał o śladach, które mogły należeć do managera Magdaleny. Różnice w zeznaniach doprowadzały kapitana do szewskiej pasji, ale to było ich najmniejsze zmartwienie.
RK800 zignorował brata i zaczął zbierać dokumenty, kiedy jeden z plików porwany przez przeciąg zleciał z blatu, i wylądował pod jego nogami. Drzwi od sypialni Andersona skrzypnęły w głębi domu.
Nines podniósł papier i przyjrzał mu się, ze zmarszczonymi brwiami.
-Oddaj to, Dziewięć. - poprosił Connor, wyciągając rękę, ale nie doczekał się żadnego ruchu z jego strony. Jedynie światełko na jego skroni zamigotało wściekle.
-Dziewięć.
Wciąż zero odpowiedzi.
-Dziewięć!
-Czekaj chwilę! - burknął, wpatrując się w tekst, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem.
-Co się dzieje? - spytał Hank, wchodząc do pomieszczenia, ale podobnie jak androida stojącego obok niego, jego pytanie zawisło w eterze bez odzewu.
Connor w końcu się zniecierpliwił. Podszedł do Ninesa, chwycił swoją własność i spróbował wyrwać mu ją z dłoni, ale nie udało się.
-Przestań, kretynie. - prychnął jego brat, łapiąc go za ramię i przyciągając bliżej - Patrz! Tu, tu i tu. - pokazał palcem kilka miejsc w tekście.
-Widzę. I co?
-I porównaj to z moimi raportami.
Hank nie mógł uwierzyć w to co się zaczęło dziać w tym momencie. Connorowi błysnęły oczy, kiedy zaczął rozumieć.
-Ślady butów.
-Tak. I drzwi tarasowe zamknięte od wewnątrz.
-Jeszcze tu i tu się zgadza.
-Faktycznie. I tu.
-Co wy do cholery robicie? - zapytał porucznik, unosząc brwi - Może mi to ktoś wyjaśnić.
-Ale jesteśmy durni, Osiem.
-Mów za siebie, Nines.
-Patrz, na około jest pełno niższych budynków. Skoro jeden był na górze…
-Bingo.
W końcu obaj się odwrócili do Andersona i po raz pierwszy uderzyło go jak bardzo są podobni, właśnie teraz, kiedy twarz żadnego z nich nie była zniekształcona irytacją czy złośliwością. Obaj byli podekscytowani.
-Mamy przełom, poruczniku. - odezwał się w końcu Nines.
-Mamy?
-Owszem.
-Okej. I co teraz?
-Teraz? - RK800 spojrzał na brata porozumiewawczo, niemal przyjaźnie - Teraz weźmiemy się do roboty.
***
-Maggie, przepraszam cię, ale masz jakiś gości. - niebieskowłosa androidka wydawała się skruszona i zmieszana, już od wejścia do gabinetu - Podobno to pilne.
-Każ ich odprawić. Albo zwal to na Richarda, jeśli są bardzo upierdliwi.
-Ale..
-Nie będę gadać z żadnymi gośćmi w tym momencie, nie ma nawet takiej opcji, Echo. Ogarnijcie to jakoś!
-Ale oni… - nie dokończyła zdania, bo drzwi otworzyły się na oścież, niemal zmiatając biedną dziewczynę z drogi. Na progu stanęły dwie postacie.
-Potrzebujemy kluczy. - oznajmił Nines, z rękoma splecionymi za plecami, tonem spokojnym, ale nie znoszącym sprzeciwu.
-Kto was tu wpuścił? - prychnęła oburzona - Jakich kluczy? Do czego? I może byście tak zapukali, na litość boską!
-Pani manager. Potrzebujemy kluczy do mieszkania oczywiście. Wpadliśmy na trop.
Magdalena odetchnęła głęboko, nie chcąc wpaść w zbyt gwałtowną irytację.
-Cholerny Richard. - mruknęła po polsku, zanim odezwała się do nich ponownie - Jeżeli macie zamiar łazić po moim mieszkaniu, to jadę z wami. Świeżo malowane ściany, muszę was pilnować!
W tym momencie na miejsce dobiegł porucznik Anderson, którego chłopcy najwyraźniej solidnie wyprzedzili.
-Czy… Czy ktoś mi może…wyjaśnić…co tu się odpierdala?! - wydyszał - Nie było nas na odprawie, Fowler do mnie wydzwania, a wy mi tylko mówicie, że macie jakiś ślad! Proszę mi natychmiast wytłumaczyć o chuj chodzi!
-W samochodzie! - obiecał Connor, odwracając się na pięcie i wychodząc popychał lekko przed sobą Kamską, która aż się zapowietrzyła w oburzeniu na takie traktowanie.
Hank zaklął i pobiegł z powrotem po tych samych schodach, po których wtoczył się przed sekundą, modląc się tylko, by to co zostało odkryte przez braci okazało się warte całego tego wysiłku.
To co się działo wydawało mu się całkowicie niemożliwe. Wparowali do mieszkania Magdaleny i Connor z Ninesem od razu ruszyli do pracy, bez skakania sobie do gardeł, jedynie z pewnym chłodnym dystansem.
-Przez prace remontowe ślady zostały prawie całkiem zadeptane, ale wciąż je widzę. Jaki rozmiar buta ma pani manager?
-Richard? - zdziwiła się - Nie mam pojęcia!
-Proszę do niego zadzwonić! - polecił.
-Nie sprawdziłeś tego wcześniej? - zakpił Connor - Gdzie ta twoja słynna skuteczność, co? Czy może byłeś tak zadowolony z siebie, że twoje napompowane ego zasłoniło ci dowody?
-No cóż, przynajmniej zauważyłem ślady bez konieczności lizania podłogi jak kundel.
-Uważaj na słowa. Już wiemy kto lepiej się bije.
-O, patrzcie go, jaki się zrobił groźny! Wiemy tyle, że jesteś w stanie mnie pokonać tylko wtedy, kiedy jesteś rozwścieczony jak zwierzę.
-Co za szczęście, że mam ciebie. Gdy będę musiał z kimś walczyć, wystarczy że spojrzę wtedy na twoją twarz.
-Zawsze do usług, Osiem.
-Dziewięć i pół. - przerwała im Kamska, coraz bardziej poirytowana, odrywając telefon od ucha.
-Za małe. - skomentował z satysfakcją Nines, odwracając uwagę od Connora. Podszedł do drzwi i obejrzał je ponownie.
-Wychodzi na to, że jednak od zewnątrz.
-Mówiłem.
-Ej! Co się dzieje! Mieliście mi wytłumaczyć już w samochodzie!
-To się dzieje, proszę pana…-zaczął Nines -... że jesteśmy z Connorem ślepymi głupcami, bo w tym mieszkaniu były dwie osoby, a nie jedna. - nie czekając na pytania zaczął wyjaśniać wszystko po kolei - A na dole było ich prawdopodobnie jeszcze więcej.
-Kontynuuj. - rzucił Hank, nagle nabierając zainteresowania.
-Ktoś na dole rozpętał burdę za budynkiem. Portier wyszedł. I wtedy pierwsza osoba weszła do środka. Myśleliśmy, że monitoring został schackowany, ale teraz uważam, że nie, ponieważ nie zawył alarm, wcale nie dlatego, że drzwi zostały odtworzone od wewnątrz, bo nie zostały, a schackowanie alarmu Magdaleny Kamskiej graniczy z cudem. Nie wiem czy znaleźliby tak zdolnego programistę.
-Czyli co, jakiś silny zakłócacz?
-Brawo. Czasem myślisz, Osiem. Osoba z zakłócaczem wjechała na górę, wyłamała drzwi i weszła do mieszkania, robiąc odciski męskich butów, zacierając w większości to co zostawił Richard, dlatego różnica mi umknęła. Wtedy ten ktoś otworzył drzwi balkonowe. - ruszył na taras, a wszyscy za nim, zasłuchani. Chłopak wyjrzał przez krawędź. - Nie dałby rady tu wejść. Ale niższe budynki są bardzo blisko ścian tego apartamentowca. Gdyby miał wspólnika na górze, a zakładamy, że miał, to mógłby dość łatwo zostać wciągnięty na właściwie zwykłej linie. Potem obaj zdemolowali mieszkanie, napisali groźbę, zjechali na dół i wyszli zanim wrócił portier.
-Wszystko to pięknie. - odezwał się Hank, zakładając ręce na klatce piersiowej - Ale po chuj jeden szedł z dachu niżej? Czemu nie poszli obaj razem, tą samą ścieżką?
-Bardzo dobre pytanie, poruczniku. Odpowiedź poznamy tylko w jeden sposób. - uśmiechnął się pod nosem - Z tego co widzę, to w grę wchodzą cztery budynki. Musimy sprawdzić wszystkie.
***
Apologize - Timbaland
Drżącymi rękoma nacisnął dzwonek do drzwi. Obiecał sobie, że będzie trzeźwy idąc do tego domu, ale był tak przerażony, że musiał na odwagę wypić kilka głębszych.
Tak przynajmniej sobie to tłumaczył.
Bo przecież nie był taki zły. Nie pił tak dużo i nie był agresywny. Czasem puszczały mu nerwy, ale przecież tylko wtedy kiedy go tak strasznie prowokowali.
Był ciekawy, jak teraz wygląda jego dzieciak. Kiedy ostatnio go widział miał mniej więcej osiemnaście lat.
Klamka opadła i na progu stanęła kobieta. Zmieniła się. Czas zrobił, swoje, bo jednak sześćdziesiąt lat to nie to samo co czterdzieści, a jednak to z pewnością była ona.
Gdy go zobaczyła zakryła usta dłonią i zamarła.
-Cześć, El… - wymamrotał, wyciągając dłoń w kierunku jej twarzy. Cofnęła się w przerażeniu. - Ciężko było cię znaleźć. Wpuść mnie.
-Nie. Nie! - zaprotestowała, ale na próżno, bo już wepchnął się do przedpokoju - Wyjdź, Archie! - poprosiła płaczliwym tonem, cofając się do salonu.
-Dopiero przyszedłem, a już mnie wyganiasz?! - warknął - Nie tęskniłaś za mną?
-Co się dzieje? - dobiegł go nieznajomy, chłodny głos. Odwrócił głowę. Z kuchni wyszła dziewczyna, młoda i ładna, przypatrując mu się podejrzanie.
Eleanor drżała, wciskając się w kąt pomieszczenia, jak najdalej od niego.
-A ty to kto? - zdziwił się.
-Mogłabym zadać panu to samo pytanie. - zastąpiła mu drogę do przestraszonej kobiety - Myślę, że lepiej będzie, jeśli pan wyjdzie.
-A kim ty kurwa jesteś, żeby mi rozkazywać?! - wybełkotał gniewnie.
-Posterunkowa Tina Chen, witam. - przedstawiła się obojętnie - Proszę się wylegitymować.
-O kurwa, glina! - roześmiał się paskudnie - Od razu widać że suka!
-Ostrzegam pana, że za obrazę funkcjonariusza grozi grzywna.
-Zejdź mi z drogi! - ryknął, już całkiem wyprowadzony z równowagi, łapiąc ją za gardło. Chyba się tego nie spodziewała, bo nie zdążyła zareagować. Eleanor jedynie się rozpłakała, próbując protestować w panice.
Odepchnął dziewczynę za szyję na bok, ale nie zdążył zrobić niczego więcej, bo z korytarza ktoś wyskoczył na niego jak z katapulty.
-Łapy precz, skurwysynu! - ryknął, łapiąc go za poły wymiętej kurtki. Następnie wszystko potoczyło się już bardzo szybko. Wykręcił mu ramię do tyłu, przygiął całe jego ciało, niestabilne od alkoholu do ziemi i przycisnął plecy kolanem.
-Kajdanki, w samochodzie! - wydyszał w stronę dziewczyny, która w przeciągu kilku sekund wybiegła z domu i wróciła z pożądanym przedmiotem. Skuła szybko jego nadgarstki.
-Sprowadziłaś sobie jakiegoś fagasa, ty zdradziecka suko! - krzyknął, w kierunku zapłakanej kobiety w kącie i natychmiast został poderwany brutalnie na nogi.
-Morda! - warknął młody mężczyzna, patrząc mu w twarz- Co, nie poznajesz? - syknął - Rozkład sił się zmienił.
-Gavin, przestań. - mruknęła dziewczyna obok - Dzwoniłam po Chrisa,przyjedzie go zabrać na komisariat. Sprawdź, co z twoją mamą…
-Gavin…? - wycharczał mężczyzna, skulony na podłodze. Przyjrzał się chłopakowi nad sobą. Wyglądał zupełnie inaczej, ale było w nim kilka znajomych cech. Buntowniczy, przekorny wyraz twarzy, który zawsze doprowadzał go do szału, charakterystyczny sposób patrzenia wilkiem na świat, a przede wszystkim pozioma blizna wzdłuż nosa.
Tak, to był jego syn. Z pewnością.
-Własnego ojca będziesz zamykał w areszcie? W głowie ci się poprzewracało gówniarzu!
-Morda, powiedziałem!
Archibald nie próbował już nawiązywać konwersacji z rodziną. Nie poszło tak jak tego chciał. A może właśnie poszło? Sam nie wiedział właściwie czego chciał. Myślał, że może jak ich zobaczy to coś kliknie w jego głowie, naprawi się, cofnie, ale tak się nie stało.
Przepadło.
Wiedział o tym już w chwili, w której jego syn, którego dwadzieścia lat życia przegapił, wpychał go do radiowozu jak zbrodniarza.
-Nic ci nie jest? - zapytał słabym głosem, patrząc na Tinę, która bała się zadać jakiegokolwiek pytania.
-Wszystko gra, kochanie. - powiedziała łagodnie, łapiąc go za rękę.
Wrócili do wnętrza domu, gdzie Eleanor wpadła w ramiona Gavina ze zduszonym szlochem, zaciskając drżące dłonie na tkaninie jego koszuli.
Tina się odsunęła, dając im przestrzeń. To był ich własny, mały dramat.
Ale przez chwilę dostrzegła to, co kryło się pod całą tą złością i niepokojem Gavina - przestraszonego chłopca.
***
Say My Name - David Guetta
Cody wychodził właśnie z pracy. Zmiana skończyła mu się kilka godzin wcześniej i Tiny też już dawno nie było, bo wyszła punktualnie w towarzystwie detektywa Reeda, który widniał prawdopodobnie na czele listy osób, które chłopak irytował, ale został trochę dłużej, by po uzupełniać niektóre rzeczy.
Teraz wreszcie wychodził do domu, ale jego spojrzenie przyciągnęła drobna dziewczyna, wchodząca właśnie na komendę.
Niby to nie należało do jego obowiązku, ale chciał się wykazać, dziewczyna wydała mu się znajoma, no i była ładna, więc podszedł.
-Witam. Mogę pani pomóc? - zapytał, już bardzo z siebie dumny.
-Nie wiem. - uśmiechnęła się uprzejmie - Szukam mojego chłopaka.
Cody nieco stracił zapał, ale skoro już się za to wziął, postanowił doprowadzić sprawy do końca.
-Zaginął? - spytał rzeczowym tonem.
-Mam nadzieję, że nie… - odpowiedziała, zdziwiona jego pytaniem - Nie sądzę. Pracuje tutaj. Ma na imię Connor.
-Ah… - chłopak przypomniał sobie, czemu wydała mu się znajoma. Widział ją już raz, kiedy przyszła złożyć jakieś zeznania, w dzień, w którym policjant pobił się z bratem - Sierżanta nie było dziś na posterunku.
-Nie było? - uniosła brwi - A porucznik? I Nines?
-Ich też nie było.
Wydała się zaniepokojona. Podziękowała mu skinieniem głowy, a następnie, odwróciła się do niego plecami, odszedł więc, nieco zawiedziony.
Wybrała numer chłopaka.
-Halo? - usłyszała po drugiej stronie i natychmiast poczuła zarówno ulgę jak i irytację.
-Gdzie wy jesteście? Czekam na komendzie, tak jak ci pisałam.
-Oh. - skrucha aż się wylewała z jego głosu - Przepraszam cię. Znaleźliśmy trop.
-Jaki trop?
-Rusz tyłek, Osiem! - usłyszała gdzieś w tle znajomy głos, pełen ekscytacji jak chyba nigdy.
-Przepraszam. - powtórzył - Może wróć teraz do domu, wpadnę wieczorem i wszystko ci powiem.
-Ale…
-Muszę kończyć. - rozłączył się.
Było mu głupio, że zasiedział się w okolicy domu Kamskiej, ale w tym momencie dziewczyna wyleciała mu z głowy, bo jego brat wyszedł z szopy na narzędzia na dachu trzeciego z budynków, z triumfalnym uśmiechem.
-Masz coś? - zapytał RK800, czując, jak serce zaczyna mu bić szybciej.
-Owszem. Chodź!
Wszedł za sobowtórem do małego pomieszczenia i od razu zobaczył na środku, na stoliku do grilla klucze i karteczkę.
-Co to jest?
-To, mój drogi…-chłopak wziął przedmioty i zakręcił pękiem na palcu - To jest adres skrytki pocztowej.
***
Tina wpatrywała się w bladego jak kartka papieru Gavina. Siedział na kanapie i nie odzywał się od pół godziny, odkąd wrócili od 8Eleanor. Spojrzał na nią dopiero teraz i zmusił się do słabego uśmiechu.
-Nie tak zwykle wygląda mój obiad u mamy. Obiecuję. I przepraszam, że musiałaś patrzeć na ten rozpierdol.
-Nie szkodzi. Grunt, że twojej mamie nic się nie stało.
Westchnął ciężko.
-Boże, dwadzieścia lat. Jebane dwadzieścia lat minęło i już myślałem, że go nigdy nie zobaczę. - rzucił jej spojrzenie pełne rozpaczy - Kurwa, ja jestem taki do niego podobny, Tina. Wiesz jak mało zabrakło, żebym się stał dokładnie kimś takim?
-Gavin…
-Wiesz?
-Nie. - westchnęła, poddając się - Nie wiem.
Zmierzył ją dokładnie spojrzeniem, od stóp aż do czubka głowy.
-Jakieś metr sześćdziesiąt. - rzucił, niby lekko. Próbował być twardszym, niż się naprawdę czuł.
-Metr sześćdziesiąt cztery. - poprawiła go, uśmiechając się łagodnie i siadając mu na kolanach.
Pocałował ją delikatnie.
-Zostań dziś ze mną. - mruknął - Proszę.
Wtuliła twarz w jego ramię. Miała zamiar zostać. Tak długo, jak długo tego potrzebował.
***
Spodziewała się dzwonka do drzwi. Ale na pewno nie tak późno w nocy.
Stał, oparty o framugę, ze lśniącymi oczami i policzkami, zarumienionymi z ekscytacji.
-No, kolego… - burknęła - Nagrabiłeś sobie! Czy możesz mi wyjaśnić, co się dzisiaj wydarzy…
Nie zdążyła dokończyć zdania, bo porwał ją w ramiona i pocałował, kręcąc w koło.
-Rany, co to za okazja? - zapytała, nie mogąc nie odwzajemnić jego uśmiechu.
-Ruszyliśmy ze śledztwem, Chloe. Mamy w końcu trop i to nie byle jaki! Chodź, muszę ci wszystko opowiedzieć! Znaleźliśmy adres i klucze do skrytki na dworcu. Hank z Ninesem pojechali zobaczyć co w niej jest, wyrzucili mnie tutaj, żebym mógł ci powiedzieć co i jak. Będą po nas z powrotem za niedługo.
-Dobra, sierżancie, powoli! - roześmiała się - Opowiesz mi wszystko, ale nie myśl, że nie pamiętam o tym, jak mnie dzisiaj wystawiłeś. - objęła go za szyję - Będziesz mi to musiał wynagrodzić.
-Coś wymyślę. - cmoknął ją w nos - O ile nie będziemy musieli łapać kolejnego seryjnego zabójcy.
Dziewczyna uśmiechnęła się pobłażliwie. Ta praca była pierwsza na liście rzeczy, które potrafiły dostarczyć mu takiej dziecięcej radości. Miała tylko nadzieję, że ona również się na niej znajduje.
***
-Jebany kurwa kluczyk! Kto jeszcze używa ich w tych czasach, większość skrytek już dawno otwiera się na kody! - burczał Hank, mocując się z zamkiem, na zimnym dworcu.
-Odezwał się porucznik, który jako jedyny na komendzie, używa jeszcze papieru, by wystawiać mandaty. - mruknął android, oparty o kolumnę za nim, z ramionami założonymi na klatce piersiowej.
-Jak jesteś taki mądry, to czemu sam tego nie otworzysz?
-Bo mi pan zabronił.
Hank westchnął, ale nie mógł przecież zaprzeczyć, bo Nines mówił prawdę.
-Okej. Teraz ci nie bronię. - odsunął się. Chłopak złapał kluczyk, przekręcił go i szarpnął do siebie. Niewielkie drzwiczki odskoczyły z trzaskiem.
Obaj zajrzeli do środka. Pełno tam było teczek, katalogów, dokumentów i folderów, podpisanych kryptonimami i datami.
-To są jakieś plany… - mruknął Anderson, otwierając pierwszą teczkę z brzegu.
-Błyskotliwy wniosek, proszę pana.
-Nie dziwię się, że Connor ci wpierdolił, naprawdę.
-To ma najbliższą datę. - rzucił android, ignorując uwagę policjanta - 6 maja. Za trzy dni.
-Aha. I jak się nazywa?
-Kleopatra II… - otworzył folder - To jest plan czyjegoś zabójstwa. Ale wszystkie konkretne dane zastąpione są wymyślonymi nazwami. Ofiara to Kleopatra. Morderca to Wąż. Nie dziwne.
-Nie?
-Nie. Kleopatra Wielka, zginęła od ugryzienia jadowitego węża, jeżeli naprawdę chodzi o królową Egiptu.
-Oh. Okej. A kim jest Kleopatra?
Nines zmarszczył brwi.
-Nie… - nagle otworzył oczy - Wiem.
-To wiesz czy nie.
-Wiem.
-To kto?
-Kleopatra przejęła władzę całkowitą w państwie, po śmierci swojego drugiego męża, a zarazem brata.
-Czy ty mi kurwa czytasz Wikipedię?
-Dlaczego ani pan, ani Osiem, nie doceniacie jej jako narzędzia w researchu?
-Nie ważne! Kto to jest kurwa Kleopatra!?
-Niech pan pomyśli, poruczniku, to proste. Nie postarali się za bardzo, raczej nie spodziewali się, że ktoś położy na tym łapy. To tylko zabezpieczenie na wszelki wypadek. Kto w Detroit przejął władzę całkowitą po śmierci brata?
Hank otworzył szeroko oczy.
-Kamska.
-Dokładnie. - Nines uśmiechnął się lekko - Jedźmy po Osiem i Chloe. Mamy dużo do zrobienia.
Kaboom!
Z małym opóźnieniem, ale to mamy!
Powiem wam, że zawsze było dla mnie jasne, że jedyną rzeczą, która może sprawić, że moje dwa dzbany nie będą próbowały się pozabijać jest wspólne śledztwo. Aż się nie mogę doczekać, wiedząc jakie bomby na was czekają w przyszłości!
Swoją drogą - dziś jest 17 maja. Światowy dzień walki z homofobią.
Większość moich postaci jest boleśnie heteronormatywna, pewnie dlatego, że sama jestem boleśnie hetero i takie shipy bardziej do mnie przemawiają, ale oczywiście toleruję, szanuję, wspieram i staram się, by przynajmniej na drugim planie była jakaś reprezentacja, dlatego dzisiaj wznoszę toast kawusią, za moje ukochane dziewczynki - Madzię i Echo.
A jak tylko odzyskam swój laptop, biorę się ostro za kończenie shota Reed900.
Trzymajcie się ciepło!
~Gabu
Ps. Wróciłam tu po bardzo długim czasie. Ta wypowiedź fatalnie się zestarzała XD Jestem uosobieniem bisexual disaster, pozdrawiam siebie z przeszłości - kochanie, przejrzyj na oczy błagam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top