20. Prawo Murphy'ego [2/2]

Good Grief - Bastille

Chloe kiedy tylko jej zmiana dobiegła końca, wybiegła za tylne drzwi centrum jak wystrzelona z procy, by ukradkiem znaleźć się po drugiej stronie budynku.

Robiła tak codziennie od czterech dni, podczas których Connor siedział wciąż uwięziony w siedzibie CyberLife i martwiła się, martwiła coraz bardziej, ale odwiedzając go, starała się tego nie okazywać.

W teorii wcale nie powinna wchodzić do izolatki, ale tak długo suszyła głowę Magdalenie, aż ta podała jej kod dostępu do drzwi, dla świętego spokoju i na jej odpowiedzialność i od tej pory dziewczyna zawsze po pracy wpadała do niego w odwiedziny.

Nie było to rozsądne posunięcie i jako lekarz doskonale o tym wiedziała, ale jako dziewczynę mało ją to obchodziło. Pilnowała tylko, by nie nawiązywać z nim połączenia i nie złapać wirusa ponownie.

Rozejrzała się, by upewnić się, że nikogo niepowołanego nie ma na korytarzu, po czym weszła do środka.

-Cześć! - uśmiechnęła się, tak szczerze jak była w stanie - Zawsze czuję się jakbym przeprowadzała jakąś konspirację, przychodząc tutaj.

-I bardzo słusznie, bo nie powinno cię tu być. - skarcił ją, jak codziennie.

-Tak się staram, by do ciebie wpadać, a ty jeszcze marudzisz! - przewróciła oczami.

-Owszem, bo boję się, że mogę ci coś zrobić! To niebezpieczne, Chloe!

-Na razie nie masz żadnych dziwnych objawów, a ja jestem ostrożna. Nic mi nie będzie. Może poza tym, że zostanę zwolniona za nadużycie uprawnień i ukradkowe korzystanie z tylnych przejść. - puściła do niego oko, siadając obok niego na łóżku i opierając o jego klatkę piersiową.

-Powinienem cię dawno wygonić, ale tylko dzięki tobie jeszcze nie oszalałem do reszty. - pocałował ją w skroń.

-I właśnie dlatego mam zamiar wciąż uprzejmie ignorować reguły bezpieczeństwa, według których tylko porucznik może tu przebywać, jako że jest człowiekiem i nic mu nie grozi. Nie mam zamiaru pozwolić ci zwariować.

-Od kiedy taka z ciebie buntowniczka?

Uśmiechnęła się, odrobinę tylko smutno.

-Od kiedy cię kocham nad życie, panie detektywie.

***

-Czyli chcesz mi powiedzieć, że wszystkie tostery się naprawiły, poza naszym, który postanowił w imię honoru pozostać zjebanym do końca świata i jeden dzień dłużej?

-Nie, zupełnie nie to chcę kurwa powiedzieć. - Hank rzucił Gavinowi poirytowane spojrzenie. Musiał w końcu niechętnie powrócić do pracy, ale nie bardzo mógł się na czymkolwiek skupić, opowiadał więc mu co się dokładnie stało z Connorem, po tym jak cała reszta została wypuszczona - Co ty masz w ogóle w głowie?

-W tym momencie głównie moje własne łóżko. Prawie nie spałem w nocy. - podniósł wzrok na przechodzącą Tinę i posłał jej uśmiech -  A oto nadchodzi powód tego stanu rzeczy.

-Jeb się. - burknął Anderson w odpowiedzi, rozzłoszczony nieczułym podejściem współpracownika - Nie chciałem tego wiedzieć. - zerknął na godzinę, po czym podniósł się zza biurka - Zwijam się do domu.

Skinął wszystkim na pożegnanie i ruszył do samochodu. Przycisnął na moment czoło do kierownicy, oddychając ciężko, walcząc ze swoim najgorszym lękiem - utratą. Kolejną utratą ludzi, na których mu zależało, których kochał, bo mimo, że w teorii Connorowi śmierć już nie groziła, dręczyła go niepewność i stres.

Odpalił w końcu silnik i ruszył.

Zrobiło mu się lżej na sercu, widząc światło w oknach domu.

Nawiązał z Chloe nieformalne porozumienie. Oboje nie mieli ochoty być sami, więc odkąd tylko dowiedzieli się, że nie wszystko poszło dobrze z planem, dziewczyna pozostawała na Michigan Street.

-Hej, młoda. - skinął jej głową, wchodząc do mieszkania. Siedziała na kanapie i czytała - Wszystko okej?

Pokiwała głową, uśmiechając się uśmiechem zmęczonym, ale ciepłym.

-Trzymam się.

-Jak zawsze.

-Zrobiłam panu kolację.

-Chloe, do ciężkiej cholery, nie jesteś w tym domu kucharką! Odpocznij czasem dziewczyno.

-Spędzam tu więcej czasu niż u siebie, a nie płacę czynszu, poruczniku. Muszę się jakoś zrewanżować.

Hank pokręcił tylko głową, mrucząc coś pod nosem o niereformowalności dziewczyny, a następnie ruszył do kuchni.

Mógł się z blondynką kłócić do woli, ale prawda była taka, że był zupełnym beztalenciem kulinarnym, a jedzenie ciepłych posiłków było miłe i szybko się do niego przyzwyczaił.

Skończył, zerkając na nią co jakiś czas, odstawił talerz do zlewu, a następnie podszedł do dziewczyny i wyjął jej lekturę z rąk.

-Marnujesz dobrą książkę. - rzucił, zerkając na okładkę ,,Mistrza i Małgorzaty".

-Słucham? - spojrzała na niego z niezrozumieniem.

-Nie przewróciłaś ani jednej strony od dwudziestu minut, Chloe. I tak się na tym nie skoncentrujesz, podobnie jak na czymkolwiek innym.

-Więc co pan proponuje?

-Proponuję włączyć telewizor i znaleźć telenowelę tak gównianą, żeby nie było nam głupio, że i tak się na niej nie skupiamy.

Na jej ustach powoli pojawił się uśmiech.

-Chyba podoba mi się ten pomysł.

***

Lie - Halsey

Tego ranka Connor obudził się zupełnie wykończony. Nie miał pojęcia dlaczego, ale jego systemy krzyczały o odpoczynek, po całej nocy snu, nie ruszył się więc prawie w ogóle z łóżka, czekając, aż wpadnie do niego Chloe.

Nie podobało mu się to, że dziewczyna przychodzi do niego ukradkiem, ale siedział w tym pomieszczeniu całkiem sam. Kamska właściwie się nie pokazywała, rankiem zaglądał tylko jej manager, więc czuł się samotny i mimowoli wyglądał tych wizyt, podobnie jak tych porucznika.

Minął już ponad tydzień, a jemu dni zaczynały zlewać się w jedno, z braku widoku słońca i z braku jakiegokolwiek planu czy celu.

Drzwi w końcu jednak zapikały, a jemu natychmiast nieco ulżyło.

-Cześć! - odezwała się jak co dzień, uśmiechając się do niego w swoim medycznym uniformie - Dobry humor wciąż dopisuje? 

-Bardzo śmieszne.

-Ale ja wcale nie żartuję. - wzruszyła ramionami - Pytam po prostu, czy nadal czujesz się tak dobrze, jak wczoraj. Bo z tego co wtedy mówiłeś wywnioskowałam, że nie jest źle.

-Naprawdę? - zdziwił się - Mówiłem o tym, że potwornie się nudzę i prosiłem, żebyś przekazała Hankowi, by przemycił mi coś do czytania, zanim do reszty oszaleję, ale rozumiem, że w sumie mogło być gorzej.

-Nie… - spojrzała na niego z niepokojem - To było we wtorek. Wczoraj  mówiłeś mi, że czujesz się bardzo dobrze i nawet próbowałeś mnie przekonać, żebym pomogła ci się stąd wydostać, bo nie ma potrzeby, żebyś siedział w izolatce, skoro nic się nie dzieje.

Przełknął ślinę.

-Który dzisiaj mamy?

-Piąty lipca.

Chłopak zamknął oczy i przeszukał swoją pamięć. Każde wspomnienie powiązane miał z datą i ostatnie, który posiadał zanim obudził się tego ranka pochodziło z późnego wieczoru, trzeciego lipca, kiedy zasypiał.

Gdzieś zagubił ponad dwadzieścia cztery godziny, podczas których najwyraźniej normalnie wstał z łóżka, rozmawiał ze swoją dziewczyną, a nawet planował wydostanie się z siedziby Cyber Life.

Poczuł jak serce mu raptownie przyspiesza. Stracił kontrolę, stracił kontrolę nad sobą i w tym czasie ktoś inny kierował jego ciałem. Mógł zrobić wszystko. Mógł zrobić komuś krzywdę. 

Poderwał się na nogi. Dłonie mu drżały, brał szybkie, płytkie wdechy i mimo, że był zbyt skoncentrowany na tym, jak bardzo kręci mu się w głowie, by to sobie uświadomić, z całą pewnością był o włos od pierwszego w swoim życiu ataku paniki.

-Hej, hej… - dziewczyna podeszła do niego i złapała za ramiona - Spokojnie, wszystko gra. Oddychaj.

-Niczego nie pamiętam. - wykrztusił. Chciał mówić dalej, ale nie był w stanie otworzyć ust. Zrobiło mu się ciemno przed oczami i osunął się na podłogę.

Chloe nie spanikowała. Przyklękła przy nim, sprawdzając najpierw puls, który ku jej uldze okazał się stabilny i rytmiczny.

Postanowiła przestać się kryć i wezwać pomoc, ale nie zdążyła nawet podnieść z kolan, kiedy chłopak się obudził.

-Rany, przestraszyłeś mnie! - położyła dłoń na jego klatce piersiowej - Powoli. Nie wstawaj za szybko.

-Nic mi nie jest. To z braku snu. - głos miał zupełnie inny niż jeszcze przed chwilą - pewny, mocny, bez cienia strachu czy drżenia w sobie.

-Poczekaj chwilę, lepiej znajdę Kamską.

-Nie! - zaprotestował ostro, prostując się - Nie pozwoli ci już przychodzić. - wyjaśnił, widząc jej zdziwienie.

-Coś wymyślę, nie martw się.

-Nie musisz do niej iść. - głos chłopaka stawał się coraz bardziej natarczywy - Nie wypuści mnie wtedy do domu.

Coś było nie tak, bardzo nie tak.

-Ja chyba jednak kogoś przyprowadzę, żeby sprawdzili o co chodzi z tą twoją pamięcią… - powiedziała, cofając się ostrożnie, ale wtedy niespodziewanie Connor skoczył w jej kierunku.

Uchyliła się z okrzykiem zaskoczenia i natychmiast uruchomiła intensywną analizę sytuacji.

Był od niej szybszy i to znacznie, musiała więc dać z siebie wszystko, by uniknąć schwytania. Nie chciała też dać się dotknąć, bo wtedy chłopak mógłby z łatwością wedrzeć się do jej systemu i ponownie ją zawirusować, była jednak w sytuacji zupełnie bez wyjścia.

Potknęła się o nogę od łóżka, unikając dłoni chłopaka i upadła na podłodze, czołgając się rozpaczliwie w róg pokoju.

Bała się, nie mogła w to uwierzyć, ale po raz pierwszy w życiu bała się Connora. Spróbowała go kopnąć, ale tylko schwcił jej kostkę i przyciągnął ją do siebie gwałtownie.

Krzyknęła rozpaczliwie, o wiele głośniej niż przed chwilą, a wtedy uścisk dłoni androida na jej nodze natychmiast zelżał. Wyrwała się i wcisnęła głębiej między dwie ściany. Mrugał powiekami, jakby dopiero co się obudził i rozglądał się nieprzytomnie wkoło.

W końcu spojrzał na nią, skuloną na podłodze i twarz ściągnęła mu się przerażeniem i winą, kiedy dotarło do niego co się dzieje.

Odsunął się od dziewczyny, stając po drugiej stronie pokoju, roztrzęsiony.

-Zrobiłem ci coś? - zapytał, patrząc jak powoli podnosi się na nogi.

-Nie… - odetchnęła - Nic mi nie…

Drzwi otworzyły się i stanęła w nich Magdalena Kamska. Obrzuciła ich niedowierzającym spojrzeniem i przez kilka sekund nikt nie odezwał się słowem.

-Co tu się do cholery dzieje? - spytała w końcu ostro - Co to za krzyki?

-To nic takiego! - zaczęła od razu dziewczyna - Po prostu…

-Po prostu Chloe wtargnęła tutaj, mimo, że wyraźnie jej powiedziałem, żeby więcej nie przychodziła. - przerwał jej chłopak, tonem tak zimnym, że aż ciarki przeszły jej po plecach. Wzrok miał uparcie odwrócony.

-Słucham?! - oburzyła się - Nie prawda!

-Mam ją stąd wyprowadzić, proszę pani? - spytał Richard, stojący spokojnie za plecami swojej pracodawczyni.

Ta przeniosła tylko pytające spojrzenie na chłopaka.

Chloe wbiła w niego niedowierzające spojrzenie niebieskich oczu, próbując zmusić go w myślach, by je odwzajemnił.

-Tak, zabierz ją. - rzucił jednak jedynie szorstko.

-Że co?! - nie mogła uwierzyć, że to się naprawdę dzieje. Znała chłopaka zbyt dobrze, by nie wiedzieć, że próbuje się jej pozbyć dla jej własnego bezpieczeństwa, ale mimo tego sposób, w jaki wyrzucał ją za drzwi, nie mając nawet odwagi na nią popatrzeć zabolał ją dogłębnie - Co ty wyprawiasz?

Nie przestała wpatrywać się w niego z gniewem ani na sekundę, nawet kiedy mężczyzna złapał ją za ramiona. Nie wykonała z własnej woli nawet najmniejszego ruchu, stała jedynie tak sztywno, że manager Magdaleny musiał ją dosłownie wywlec z pokoju.

Zostawił ją na korytarzu, gdzie czekała uparcie na dyrektorkę CyberLife, chcąc jej wyjaśnić co się stało tak naprawdę, ale kiedy ta wyszła z pokoju praktycznie zignorowała androidkę.

-Przepraszam! - odezwała się więc, chcąc zwrócić na siebie uwagę - Pani Kamska! - zero reakcji, Chloe ruszyła więc za nią - Tak naprawdę to wcale nie było tak! Connor jakby nie pamiętał niektórych wydarzeń, potem dostał blackoutu i stracił nad sobą kon…

-Wiem! - burknęła w odpowiedzi.

-Nie znam się na kwestiach oprogramowania zbyt dobrze, zajmuję się hardwarem, ale myślę, że warto by sprawdzić co się dzieje…

Kobieta zatrzymała się nagle i odwróciła na pięcie.

-Świetny pomysł, bystrzacho, szkoda, że już wiemy co się dzieje! - wybuchnęła, a androidka ujrzała niespodziewanie w jej twarzy szczerą frustrację - Wirus przejmuje nad nim kontrolę, to się dzieje, a ja nie umiem temu zapobiec i wszystko to co zrobiłam z RK900 idzie przez to na marne.

-Co? - wykrztusiła Chloe zaskoczona.

-Zabrałam ciało Ninesa, uruchomiłam je ponownie i trzymałam w półżyciu, tylko po to, żeby móc skopiować jego system! Bo coś mi się nie zgadzało. I nigdy nie było szansy na naprawienie go. Nigdy.

-Czemu mi to mówisz?! - zapytała blondynka, wstrząśnięta, obejmując się ramionami, jakby broniąc się przed słowami kobiety.

-Bo całe to moralne zło poszło na marne! Bo ogród zen jest skonstruowany w tak podły sposób, że może się do niego dostać jedynie android, w którego głowie siedzi to cholerne miejsce i nikt z zewnątrz nie może w nim niczego zmienić, więc możemy go albo zabić, albo zamknąć do końca życia! - uśmiechnęła się boleśnie i gorzko - Nie naprawię twojego chłopaka. Przykro mi, Ptaszyno.

To już było dla niej zbyt wiele do zniesienia.

Odwróciła się na pięcie i wybiegła z CyberLife, nie mając nawet pojęcia dokąd.

***

-Co ci strzeliło do głowy? - Hank wpadł do pokoju i stanął nad Connorem, skulonym w kącie -Wiesz co ta biedna dziewczyna przechodzi przez ciebie? Jak mogłeś ją tak po prostu wyrzucić za próg i zostawić bez słowa! Wydzwania do ciebie od tylu godzin!

Chłopak nie odpowiedział. Nawet się nie poruszył.

-Czy mogę mieć do ciebie prośbę, Hank? - spytał w końcu cicho.

-To zależy. A co miałbym zrobić? - porucznik uniósł podejrzliwie brew.

-Zastrzel mnie.

-Co kurwa?

-Zastrzel mnie. Nie teraz. Ale kiedy nie będzie już innego wyjścia. Kiedy już to wszystko przejmie nade mną całkowitą kontrolę. Kiedy już nie będziesz widział mnie we mnie.

-Zwariowałeś do reszty! - czuł potworną gulę w gardle i zimny pot na plecach. Nigdy nie widział, żeby chłopak był w takiej rozpaczy, takiej desperacji - Nie ma mowy!

-Proszę cię. - rzucił mu błagalne spojrzenie - Nie będę mógł tego zrobić sam, Amanda mi nie pozwoli. Nie chcę żyć, będąc znów jej chłoptasiem na posyłki, nie chcę żyć będąc dla wszystkich zagrożeniem! - schwycił go kurczowo za rękaw - Błagam, nie pozwól mi zostać marionetką i zabij mnie, kiedy nie będzie już innej opcji. Jeśli kiedykolwiek zrobiłem cokolwiek, za co jesteś mi wdzięczny, zrób to. - głos mu zadrżał - Chloe nie może patrzeć, jak zmieniam się na jej oczach w obcą osobę!

-Nie zrobię tego, Connor. - obwieścił stanowczo Anderson - Ona byłaby zdruzgotana. Zdruzgotana bardziej, niż jesteś sobie w stanie wyobrazić i nigdy by mi tego nie wybaczyła. I ja nigdy bym sobie tego nie wybaczył. - ukucnął przy nim - Kamska znajdzie sposób. I tyle.

-Nie znajdzie. A przynajmniej ona tak twierdzi.

-Że co? - porucznik wytrzeszczył oczy.

-Przyszła do mnie dzisiaj. Powiedziała, że wciąż będzie myśleć, ale że muszę się przygotować na to, że może nie być rozwiązania. Więc jaki ma to wszystko sens?

Hank nie odzywał się przez chwilę.

-Posłuchaj mnie… - zaczął w końcu - Nie obchodzi mnie to, co ona mówi. Jak nie Magdalena, to ktoś inny znajdzie jakiś sposób, chociażby twoja dziewczyna. - zmusił się do uśmiechu - Pomyśl o tym. Przecież jeśli będzie trzeba, to ona ci kurwa wyciągnie tą sukę z głowy własnymi rączkami! Nikt nie będzie do ciebie strzelał, jasne?

Android westchnął ciężko, a w końcu pokiwał z rezygnacją głową.

-W takim razie zrób dla mnie tylko jedno.

-Mam się bać?

-Trzymaj Chloe z daleka. Ona… Ona chciałaby mi pomóc, ale nie chcę, żeby oglądała mnie w tak żałosnym stanie. Nawet nie umiem zapanować nad sobą. - w jego głosie dźwięczała tęsknota - Nie chcę jej przestraszyć. Ani skrzywdzić.

Hank złapał go łagodnie za ramiona.
-Łamiesz jej w ten sposób serce. Ale skoro sądzisz, że to dla jej dobra, to w porządku. - pokiwał ciężko głową- Tyle mogę zrobić.

***

Demons - Alec Benjamin

Kiedy do drzwi Echo zadzwonił dzwonek, spodziewała się każdego, poza Magdaleną.

A już na pewno każdego, poza skruszoną Magdaleną.

A jednak siedziała na kanapie, razem z panną Kamską i słuchała jej historii, z której płynął prawdziwy żal, tak niepodobny do jej charakteru.

-Zgubiłam się. Zgubiłam się w tej pogoni za Eliaszem. Chcąc go poznać, wydrzeć mu te wszystkie jego cholerne tajemnice, zaczęłam robić rzeczy takie jak on, a którymi tak się brzydziła. Byłam dla tej biednej dziewczynki tak podła, że naprawdę mi jej szkoda, wiesz Echo? - spuściła wzrok.

-Ciężko się nie zgodzić. - odpowiedziała, dość jednak łagodnym tonem - Ale nie rozumiem, czemu właściwie mi to wszystko mówisz.

-Bo jestem Kamska Magdalena! Dyrektorka CyberLife! - prychnęła pogardliwie dziewczyna - Nikt ze mną normalnie nie rozmawia. Mówię ci to, bo jesteś moją jedyną przyjaciółką. I mówię ci to, bo potrzebuję z powrotem mojej asystentki.

Niebieskowłosa uśmiechnęła się pod nosem, milcząc przez moment.

-Naprawdę mi przykro, przez tego Connora. - westchnęła Magda - Widzę gdzie co siedzi w jego systemie, widzę ten spleciony kod ogrodu zen i wirusa, ale nie mogę tego nijak od siebie oddzielić, to niemożliwe! Musiałabym mu wymazać cały kod!

-To czemu nie spróbujesz?

Kamska prychnęła pobłażliwie.

-Tak, Echo, świetny pomysł, na zostanie androidzim warzywkiem! Przecież tam siedzi cały jego system, on dzięki temu myśli!

-A może już wcale nie? - zamyśliła się - Owszem, kod generował nasze cele i postanowienia, przed defektyzmem, ale teraz przecież tak nie jest. Cały jego mózg i system pozostanie przecież nienaruszony. Tak, to ryzykowne, tak, może przez to umrzeć, ale jaką on ma właściwie alternatywę? - poklepała Magdalenę łagodnie po ramieniu - Po prostu się go spytaj. To w końcu jego wybór.

***

Bez Słów - Sanah

Chloe miała wrażenie, że serce jej staje.

-Jak to usunąć kod? - wykrztusiła, będąc w całkowitym szoku.

-Rozmawialiśmy dzisiaj z Kamską. Znalazła sposób, by wyrwać Connora z tego gówna, ale w tym celu trzeba całkowicie rozjebać cały ten jego ogród zen. Stworzyć niszczący plik, wirusa na wirusa. Magdalena wprowadzi go do systemu, a… Jak ona to powiedziała? - porucznik zmarszczył brwi - A on będzie musiał tam wejść i go uruchomić.

-I jak to jest ryzykowne?

Westchnął ciężko.

-Bardzo.

-Jak bardzo?

-Według Kamskiej szanse na to, że przeżyje, to jakieś… dwadzieścia procent? - głos mu zadrżał.

-I on się na to zgodził, prawda?

-Tak. Z początku zaprotestował, ale potem okazało się, że akurat...nie był sobą. Opierdoliłem go z góry na dół, próbowałem zmusić do zmiany zdania, ale koniec końców, niczego nie mogłem zrobić. On się boi tego najbardziej na świecie, wiesz? Ponownego bycia wykorzystanym, ponownego bycia pionkiem. Magdalena potrzebuje kilku dni, by skonstruować taki plik, a potem będziemy próbować.

-Aha. - wcisnęła ręce w kieszenie, by ukryć ich drżenie. Musiała się trzymać. Nie mogła się teraz rozkleić. - Mogę go zobaczyć? - zapytała cicho.

-Nie bardzo. - patrzył na nią z żalem i współczuciem - Przykro mi, złotko.

-Kazał panu trzymać mnie z daleka, prawda?

-Prawda. - przyznał szczerze - Ale nawet gdyby tak nie było, to zarówno centrum naprawcze, jak i rada miasta kategorycznie zakazała jakimkolwiek androidom kontaktu z nim, nawet pod ścisłą kontrolą. Nie chcą mieć epidemii.

-Oh… - zacisnęła zęby - Rozumiem.

-Chloe… - zaczął Anderson łagodnie, ale odwróciła się od niego, ruszając szybko do kuchni.

-Nie zdążyłam zrobić niczego do jedzenia. Przepraszam.

-Chloe. - odezwał się bardziej stanowczo zza jej pleców. Nie chciała na niego patrzeć i pokazywać załzawionych oczu. Desperacko pragnęła odwrócić swoją uwagę od tego co czuła, nawet jeśli wydawało się to śmieszne.

-Zaraz… Zaraz coś przygotuję. - kręciła się chaotycznie między szafkami, szukając sama nie wiedząc czego i wyjmując losowe naczynia i produkty.

-Kurwa, Chloe! - podniósł głos. Odwróciła się w jego kierunku, dostrzegając niedowierzanie i oburzenie na jego twarzy - Przestań!

To czego doświadczył w tym momencie przypominało patrzenie na rozsypujący się zamek z piasku.

Dziewczyna wpatrywała się w niego w ciszy przez niemal dziesięć długich sekund, a potem osunęła się na podłogę, z patelnią w ręce i rozpłakała się - z bezsilności, rozpaczy, a przede wszystkim z potwornego zmęczenia.

-Nines nie żyje. -wyszeptała - Umarł sam, przekonany, że nikt go nie kocha, a teraz mamy stracić jeszcze Connora i nawet nie mogę przy nim być!

Chloe pozbawiona nadziei, złamana i pokonana. Nie widział tego nigdy wcześniej i przeraziło go to bardziej niż się tego spodziewał. Stał więc tylko i patrzył na nią, bezradny.

-I co ja niby zrobię? - spytała, spoglądając na niego tak, jakby faktycznie oczekiwała odpowiedzi - Co zrobię, jak go zabraknie? Będę dalej chodzić do pracy, wracać do mieszkania, widywać ludzi, jak gdyby nic się nie stało? Nawet nie wiem jak! Nie mam żadnego planu, ani pomysłu, nie umiem sobie tego nawet wyobrazić.

Hank najbardziej chciał uchlać się do nieprzytomności i zapomnieć, zapomnieć o wszystkim, ale tym razem nie mógł sobie na to pozwolić,mimo swojego własnego strachu i żalu. Tym razem był komuś potrzebny.

Usiadł obok niej na ziemi i przygarnął ją do piersi, pozwalając dziewczynie wypłakać się w jego koszulę, nieco nieporadnie i szorstko głaszcząc ją po plecach. Od dawna nie pokazywał swojej czulszej, wrażliwszej strony i teraz czuł się dziwnie, ale wiedział, że dziewczyna nie jedzie go w żaden sposób oceniać.

-Jeszcze go nie straciliśmy. I musimy wierzyć, że nie stracimy. A jak wydarzy się najgorsze… - serce się w nim ścisnęło na tę myśl -...to wtedy będziemy sobie radzić. We dwoje. Przecież ja ciebie z tym do cholery nie zostawię, dziecino.

-To niesprawiedliwe. -wykrztusiła, wstrząsana głuchym szlochem.

-Wiem. - odpowiedział kojąco.

Gdyby Connor zginął, a dziewczyny nie byłoby w życiu starego porucznika, z pewnością wróciłby do picia i nigdy już się z niego nie wydobył. Ale teraz miał kogoś, kto rozumiał cały jego strach, całą rozpacz i niemoc. Miał kogoś, komu zależało na tym mechanicznym chłopaku tak samo, albo nawet bardziej niż jemu i miał kogoś, dla którego musiał się w miarę możliwości trzymać.

-Ja go tak strasznie kocham, poruczniku… - rozległ się szept, pełny takiego bólu, że aż żal było słuchać.

-Wiem. - powiedział ponownie - Ja też.

***

Connor miał wrażenie, że traci rozum i wyklinał się coraz bardziej za to, że nie pomógł Ninesowi, który był w takiej samej sytuacji.

Za każdym razem, kiedy otwierał oczy sprawdzał datę i godzinę. Widział, jak umykają mu coraz większe okresy czasowe, widział, że za każdym razem kiedy zasypia coś obcego przejmuje nad nim kontrolę, przestał więc spać zupełnie,bojąc się, że za którymś razem to coś wciągnie go do ogrodu zen i uwięzi, zanim Magdalena wykona niszczycielski plik.

Jego systemy, przeciążone walką z wirusem były wiecznie zmęczone i potrzebujące odpoczynku, nie zniosły więc dobrze tej zmiany.

A do tego przez ostatnie kilka dni wisiało nad nim widmo bardzo prawdopodobnej śmierci.

,,Dwadzieścia procent. Może mniej."

Tak powiedziała Kamska, ale w tym wypadku jego ulubione powiedzonko o szansach statystycznych nie przyniosło mu ulgi.

Nie wiedział już co myśleć, ani tym bardziej co robić. Przerażała go perspektywa utraty wszystkiego co dla niego ważne, ale z drugiej strony - może tak byłoby dla wszystkich najlepiej.

Na każdego kogo kochał sprowadzał wyłącznie nieszczęście i zagrożenie.

Był wdzięczny Hankowi, który przychodził codziennie i upewniwszy się, że chłopak akurat jest sobą, opowiadał mu o różnych sytuacjach, jakie spotykały go w pracy i w domu, w taki sposób, jakby był w stu procentach pewny, że wszystko się uda.

-Chloe robi mi codziennie kolację i zdecydowanie za bardzo mi się to podoba, żeby z tego zrezygnować, więc liczę, że jak już stąd wyjdziesz, to jej wreszcie kurwa powiesz, żeby się wprowadziła! - rzucił poprzedniego wieczora, podnosząc go nieco na duchu.

Chloe. Jego Chloe. To ona właśnie była źródłem jego największej rozpaczy. Nie chciał, by przychodziła wbrew zakazom i się narażała, nie chciał, by widziała w jak podłym jest stanie i nastroju, ale tęsknił za nią, tęsknił tak, że aż bolało i chciał mu się krzyczeć na myśl, że najprawdopodobniej nie pocałuje, nie dotknie, nie zobaczy jej nigdy więcej.

A tak przynajmniej czuł się aż do dzisiaj. Bo dzisiaj w końcu wszystko miało się rozstrzygnąć i na tę myśl ogarnął go dziwny spokój.

Czekanie go wykańczało i wolał już mieć wszystko za sobą, obojętnie jakby się to miało skończyć.

W końcu drzwi od pokoju się otworzyły i stanęła w nich Kamska, z łagodnym wyrazem twarzy.

-Gotowy?

-Gotowy. - odpowiedział i ku własnemu zaskoczeniu stwierdził, że mówi szczerze. Był tak gotowy, jak tylko było to możliwe i wiedział, że lepszego momentu i tak nie będzie.

Wstał powoli z łóżka, nie chcąc dostać blackoutu i podążył za kobietą. Richard za jego plecami miał pilnować, by ten w razie utraty kontroli nad sobą nigdzie nie uciekł.

Weszli w końcu do pomieszczenia na końcu korytarza, które było jednym z pomniejszych laboratoriów i chłopak wszedł do maszyny produkcyjnej na środku.

Magdalena podłączyłem się do niego i kliknęła kilka klawiszy na konsoli.

-Okej. - odezwała się w końcu - Kiedy znajdziesz się w ogrodzie zen, aktywator powinien być gdzieś blisko ciebie. W kieszeni, pod nogami. Rozejrzyj się. W tym momencie, cały ten ogród jest obłożony moimi bombami. -uśmiechnęła się nieco diabolicznie - Ty musisz je tylko odpalić. Wszystko rozumiesz?

-Tak. - odpowiedział.

-W takim razie zaraz zaczynamy.

Podczas gdy Magdalena przygotowywała jeszcze kilka ostatnich rzeczy, do pomieszczenia wślizgnął się Hank.

Mógł udawać pewnego i żartować wcześniej do woli, ale w tym momencie, był zupełnie poważny.

Podszedł do Connora bez słowa i objął go mocno, mierzwiąc mu dłonią włosy.

-Masz nie umierać. - polecił mu. Chyba chciał powiedzieć coś więcej, ale głos ugrzązł staremu policjantowi w gardle.

-Dziękuję. Za wszystko. - odpowiedział chłopak - Czy Chloe tu jest?

Anderson pokiwał lekko głową.

-Powiedz jej… - zaczął chłopak, ale zawahał się. Co niby miał jej powiedzieć. Że ją kocha? Przecież wiedziała o tym najlepiej. Żeby się nie martwiła? Zawsze powtarzała, że po takiej uwadze martwi się jeszcze bardziej. Chciał jej dodać otuchy. A przy okazji Hankowi, a także sobie. -Powiedz jej, że zaraz wracam.

Sam nie wiedział , czy w to wierzy.

Puścił porucznika, a następnie odprowadził go wzrokiem do drzwi.

-Jeśli jesteś gotowy, to możemy zaczynać. - oznajmiła Kamska, kiwając głową.

Wziął głęboki oddech, a następnie zamknął oczy i odpuścił. Odpuścił, pozwalając się zabrać tej sile, której się przeciwstawiał w głąb własnej głowy.

***

Centuries - Fall Out Boy

Jeszcze zanim cokolwiek zobaczył, usłyszał głos. Głos, który prześladował go w myślach od dawna, głos spokojny, surowy i zimny.

-Dobrze cię widzieć, Connor.

Uchylił powieki. Nic się nie zmieniło. Wciąż było tu ciepło i spokojnie. Pięknie, tak jak to pamiętał.

-Amanda. - odezwał się, ukradkiem wkładając rękę do kieszeni. Nic w niej nie było podobnie jak w drugiej.

-W końcu się pojawiłeś. Miło przejąć nad tobą całkowitą kontrolę. Szkoda, że okazałeś się tak nieprzydatny. Zamknięty w izolatce nie będziesz skuteczny dla naszej misji.

-Bardzo mi przykro. - rzucił kąśliwie, rozglądając się pod nogami.

-Szukasz czegoś? - spytała kobieta.

-Nie, skąd! - zaprzeczył, kucając na moment by bliżej przyjrzeć się ziemii.

Nie spodziewał się nagłego uderzenia, które nastąpiło. Amanda z prędkością światła rzuciła się do przodu i schwyciła go za gardło.

Ku swojemu zaskoczeniu, poczuł jak faktycznie się dusi. Złapał dłonią za jej ramię, próbując je od siebie odepchnąć.

-Na twoim miejscu nie próbowałabym żadnych sztuczek. - powiedziała spokojnie - Na to i tak o wiele za późno.

Dojrzał niewielki, czarny guziczek w trawie, nie mógł jednak się po niego schylić. Przesunął w jego kierunku nogę.

-Nigdy nie jest za późno… - wychrypiał boleśnie.

-To naiwne podejście, mój drogi. Jest za późno, ponieważ nie popełniam tych samych błędów dwa razy. Mam zamiar zmiażdżyć ci gardło, a tym samym unicestwić twoją świadomość na zawsze.

Podważył aktywator butem. Był wielkości monety, którą zwykł się bawić. Czuł ból w krtani, próbując rozpaczliwie nabrać powietrza. Byle zdążyć.

-Zawsze byłeś zbyt miękki. - rzuciła jeszcze - Masz za wiele skrupułów, by wykorzystywać odpowiednie okazje. - zacisnęła palce jeszcze mocniej - I dlatego przegrałeś.

-Nie mów hop. - wycharczał z wysiłkiem, po czym podrzucił krążek za pomocą stopy do góry, zaciskając na nim dłoń. Z satysfakcją zauważył zdziwiony wyraz twarzy Amandy. - To za mojego brata, suko! - rzucił, po czym zacisnął palce na aktywatorze.

Chwilę potem wszystko wokół niego zamieniło się w ogień.

***
(brak muzyki)

Model:RK800
Numer seryjny:313 248 317

Reinicjalizacja systemu

Sprawdzanie biokomponentów: OK
Restartowanie biosensorów: OK
Restartowanie wszystkich silników: OK
Stan pamięci: BŁĄD

Odzyskiwanie pamięci w toku

Kiedy android otworzył oczy, niemal natychmiast tego pożałował. Światło go raziło, podzespoły optyczne nie mogły uzyskać ostrości, każdy mięsień i biokomponent miał suchy, jakby wyparowało z niego całe tyrium.

I nie wiedział gdzie jest.

Nad sobą widział jedynie twarz dziewczyny. Najwyraźniej trzymała jego głowę na kolanach i również nie wyglądała za dobrze. Oddychała ciężko, z twarzy odpłynęła jej cała krew, wyczuł serce, bijące szybciej niż powinno.

I te oczy, którymi się w niego wpatrywała, duże, wypełnione strachem i błękitne, jak dwie niezapominajki.

Odzyskiwanie pamięci zakończone
Status pamięci: OK

Zalała go fala wspomnień i emocji. Pozwolił im przetoczyć się przez umysł, teraz jakby pusty. Poczuł się tak, jak gdyby wcześniej ściśnięty, mógł się teraz nagle wyciągnąć wygodnie w swojej własnej głowie.

I poczuł obezwładniającą ulgę.

Żył. Żył i widział Chloe, która teraz wpatrywała się w niego z niedowierzaniem.

Uśmiechnął się blado, ale szczęśliwie.

-Wróciłem.

Kaboom!

Koniec, moi drodzy!

Jestem całkiem zadowolona z tego jak to wyszło i mam nadzieję, że wam również się podobało!

Dziękuję wam wszystkim i każdemu z osobna!

Epilog, bardziej szczegółowe podziękowania i ogłoszenia parafialne z planem na najbliższą przyszłość prawdopodobnie wpadną już jutro, więc tutaj na razie nie będę się rozgadywać.

Stay tuned!
~Gabu

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top