11.Zerwanie plastra
Viva la Vida - Coldplay
Connor jechał do domu i czuł się dosyć zakłopotany, z tej prostej przyczyny, że nie miał na sobie bluzy.
Nie przemyślał sprawy, kiedy wieczorem upakował w nią przysypiającą już Chloe, a potem kiedy doszedł do wniosku, że chyba jednak powinien wrócić, bo Nines może zamordować Hanka we śnie, zdejmowanie jej z niej wydawało mu się jakieś niewłaściwe.
Podjechał pod dom i zgasił silnik modląc się, by porucznik spał twardo. Wślizgnął się przez drzwi, przywitał się po cichu z Sumo i ponasłuchiwał chwilę, ale wszystko wskazywało na to, że nie został nakryty. Ulżyło mu, bo nie miał pojęcia co miałby powiedzieć Andersonowi.
Skierował się do kuchni, by napić się nieco tyrium, a kiedy zapalił światło dostrzegł, że oparty o zlew stoi Nines, w czarnym golfie i spodniach, dlatego nie do dojrzenia w ciemności.
Chłopak aż podskoczył.
-Dziewięć, co ty tu robisz po ciemku!? - oburzył się, marszcząc brwi.
-Co JA robię? - uniósł brew - Gdzieś ty był?
-To nie jest twój interes.
-Aha. A czemu jesteś w samych spodniach?
Connor spuścił wzrok.
-Uwierz mi, to tym bardziej nie jest twój interes.
Nines uniósł podejrzliwie brew i odprowadził brata zdziwionym spojrzeniem prosto pod drzwi sypialni.
Wydawało mu się to wyjątkowo podejrzane i mógłby poinformować o jego dziwacznym zachowaniu Chloe, albo porucznika i ponownie wpędzić go w problemy, ale ze zdziwieniem odkrył, że właściwie nie ma ochoty go już dłużej gnębić. Przeciągnął strunę, postawił na swoim, osiągnął cel i wcale nie poczuł się lepiej, więc to już nie miało sensu.
Westchnął, czując się nagle potwornie zmęczony.
Zmęczony i sam.
***
Gdy Chloe się obudziła, słońce właśnie wpuszczało pierwsze promienie przez przysłoniętą żaluzję.
Wyciągnęła się w łóżku, uśmiechając się błogo, na wspomnienie poprzedniej nocy. Zasnęła w ubraniu Connora, w jego ramionach, czując oddech chłopaka na swojej szyi i po raz pierwszy odkąd zaczęła wynajmować to miejsce poczuła się w nim jak w prawdziwym domu.
Wszystko z nim było nowe.
Nie była przyzwyczajona do takiego dotyku jakim ją obdarzał - czułego, delikatnego, pełnego miłości. Zawsze była dotykana uważnie, ale bez żadnego ładunku emocjonalnego, jak droga zabawka, której nie chce się popsuć.
A i tak najcudowniejsze było to, jak na nią patrzył, jak wodził wzrokiem po każdej linii jej sylwetki, po każdym zagłębieniu i wypukłości, jakby była pierwszym i jedynym cudem świata.
Zawsze uważała się za atrakcyjną, podobnie jak wszystkie inne androidy, które z takim założeniem były budowane. Akceptowała swoje ciało i raczej nie miała do niego większych zarzutów, jednak dopiero pod wpływem tego zachwyconego spojrzenia nabrała poczucia, że jest piękne.
Była niedziela, a na nią czekała już wiadomość.
Dzień dobry. Jeśli nie masz mnie dosyć, to wpadnij na śniadanie.
Podniosła się z łóżka, sięgając po swoje zwykłe, poprzecierane jeansy. Zdecydowanie nie miała go dosyć.
***
Kiedy Hank się obudził, od razu usłyszał szum wody, oraz cichą rozmowę w kuchni.
Podniósł się, przeciągnął i wyszedł przez drzwi, pukając do drzwi łazienki.
-Długo jeszcze? - burknął, przecierając twarz, zaspany.
-Moment.
Nines był w środku. Mamrocząc pod nosem kilka niepochlebnych epitetów porucznik oparł się o ścianę obok drzwi i z nudów wsłuchał się w słowa z pomieszczenia obok. Najwyraźniej Chloe nie była już tak zła, jak wczoraj mu się wydawało i zdecydowała się wpaść rano, jak zwykle.
-Zapraszasz mnie na śniadanie, która sama muszę zrobić? - zapytała ze śmiechem - A co to dla mnie za interes?
-Ja mógłbym je zrobić, ale nigdy nie miałem gotowania w programie, więc to logiczne, że ty zrobisz to lepiej.
-Nie podlizuj się, tylko zdejmij mi toster z góry, bo nie dosięgnę.
Hank uśmiechnął się pod nosem. Znał to dobrze. Brakowało mu tego zawsze, zanim Connor i Chloe pojawili się w jego życiu - tego porannego gwaru, ruchu, śmiechów i cieszył się, że mimo, że w nieco innej formie, ma to z powrotem.
-Spodobała ci się? - usłyszał pytanie Connora, zaraz po hałasie urządzenia stawianego na blat.
-Tak, nie miałam ochoty jej ściągać. - niemal słyszał uśmiech w jej głosie - Oddam ci przy najbliższej okazji.
-Jest twoja, jeśli chcesz. I tak na tobie podoba mi się bardziej.
-Tak po prostu będziesz mi dawał wszystko co mi się spodoba? - zachichotała - Chyba naprawdę mnie kochasz.
Anderson zmarszczył brwi. Tego się nie spodziewał, ale to musiał być po prostu żart.
-Oczywiście, że cię kocham. Mówiłem Ci przecież.
Hank zamarł. Jego mózg odmawiał przetrawienia otrzymanej informacji, uznając ją za zbyt nieprawdopodobną. Oderwał się od ściany i ruszył szybkim krokiem w kierunku, z którego dobiegała rozmowa, chcąc zweryfikować rzeczywistość.
Kiedy tylko wyszedł zza rogu ukazała mu się scena z rodzaju zagadek ,,znajdź różnice''.
Connor i Chloe w kuchni, rano - wszystko się zgadza.
Robią śniadanie - jak zwykle.
Przekomarzają się - nic nowego.
Całują się…
-Czy ja jeszcze kurwa śnię? - spytał spokojnie, powodując popłoch u dwójki androidów, która odskoczyła od siebie z przestrachem.
Chloe spojrzała na niego, zarumieniona, po czym roześmiała się.
-Przestraszył nas pan. Dzień dobry. Jedzenie zaraz będzie gotowe.
Chyba jednak nie śnił.
-Spałem tylko siedem godzin! - wybuchnął - Co się odjebało przez ten czas?!
-Nic. - dziewczyna wydawała się zdziwiona jego zaskoczeniem, zaglądając do lodówki. Connor też patrzył na niego nie rozumiejącym wzrokiem. - Skoczyłbyś do sklepu na rogu, po ser? - zapytała chłopaka, przerywając na chwilę rozmowę z Andersonem.
-Jeśli muszę. - uśmiechnął się lekko.
Chloe zamknęła drzwi i cmoknęła go w policzek.
-Dziękuję.
-Nie, ja nie wierzę w to co widzę… - wymruczał, ale nie zdążył zadać kolejnego pytania, bo otworzyły się drzwi do łazienki i wyszedł z nich Nines, wpadając na Connora,który ruszył w stronę wyjścia.
Rozejrzał się po towarzystwie, przeprowadzając błyskawiczną analizę, a następnie uśmiechnął się tym swoim drapieżnym, charakterystycznym uśmiechem.
-Chloe ma ładną bluzę. Czy to nie przypadkiem ta sama, bez której wróciłeś do domu,Osiem? - odezwał się na tyle cicho, by tylko brat go usłyszał.
Gdyby spojrzenia mogły zabijać, RK900 padłby trupem na miejscu, nie przejął się jednak szczególnie, szczerząc zęby w szczerym rozbawieniu
-Wygląda na to, że wydobyłem z ciebie faceta bardziej niż mi się wydawało, muszę cię częściej prowokować.
-Prosisz się o kolejne manto, Dziewięćset. - warknął Connor - Poradzę ci raz jeszcze, trzymaj się z daleka od mojej dziewczyny.
-No cóż, z tego co pamiętam, ostatnim razem kiedy ,,radziłeś'' mi w ten sposób, to określenie niezbyt do niej pasowało.
-Z tego co ja pamiętam, to powiedziałeś mi wtedy, żebym ustalił z nią jednolitą wersję rzeczywistości i wiesz co? - spytał, patrząc mu w oczy - Uznałem, że wyjątkowo mówisz z sensem i dokładnie to zrobiłem.
-Aha. Czyli co, rzuciła cię? - prychnął złośliwie.
RK800 nie odpowiedział od razu. W końcu jednak uśmiechnął się, zaskakując całkowicie brata, który chyba spodziewał się kolejnej konfrontacji.
-Możesz jej spytać, o ile zechce z tobą w ogóle porozmawiać. - rzucił jedynie, po czym odwrócił się i wyszedł z domu, pozostawiając za sobą zdziwionego sobowtóra.
Nie spodziewał się tego, ale Chloe okazała się dla niego zaskakującym zastrzykiem pewności siebie.
Wcześniej może przejąłby się bardziej. Może by uwierzył w to co mówi Nines. Może burzyłby się i kłócił. Ale skoro ona go chciała, to nie mógł być takim nieudacznikiem i ofiarą, za jaką bezustannie podawał go brat.
Mógł się nasłuchać, pozwolić mu się wyżyć i wygadać, a następnie wszystko to skwitować krótkim:,, Ale to mnie kocha anioł.'' i pójść kupić ser na tosty.
***
Teeth - 5 Seconds of Summer
-Co ty robisz?
Markus odwrócił się w kierunku drzwi i dostrzegł w nich dziewczynę, gniewną i oskarżycielską, jak zawsze przez ostatnie kilka dni.
Westchnął ciężko. Miał wrażenie, że ich każda rozmowa ostatnimi czasy przypomina pole minowe - w którą stronę się nie ruszysz będzie beznadziejnie, pytanie tylko, czy urwie ci nogę, czy cały wylecisz w powietrze, tak że nic nie zostanie.
-Kończę się pakować.
Otworzyła szeroko oczy.
-Żartujesz.
-Nie, dlaczego? - zdziwił się - Przecież za parę godzin wylatuję.
-Jesteś niemożliwy! - prychnęła, ruszając w nerwowy marszobieg po pokoju. Przez kilka ostatnich dni chyba w ogóle nie siadała, napięta jak cięciwa kuszy, gotowa oddać śmiertelny strzał, kiedy tylko ktoś muśnie odpowiedni przycisk. Była zapracowana, bo po tym co się stało z Joshem, który ciągle znajdował się w szpitalu, przypadło jej w udziale również wiele spraw administracyjnych, których nienawidziła do granicy absurdu.
-Na litość boską… - wziął głęboki wdech - Co znowu zrobiłem nie tak?
-Nie sądziłam, że wpadniesz na pomysł, by tam jechać, po tym co spotkało Josha! - podniosła głos - To szaleństwo! Ktoś próbuje nas wykończyć, od tygodnia znajdujemy groźby pod wycieraczką, a ty ot tak sobie wyjeżdżasz, czy ty jesteś poważny?!
-Nie sądzisz, że powiedzenie mi o tym, że masz jakieś obiekcje wcześniej, niż chwilę przed wyjazdem mogłoby być dobrym pomysłem? - spytał, przymykając oczy - Nie mówiłem nic o odwołaniu wizyty w Waszyngtonie, więc myślałem, że to jasne, że nie jest odwołana.
-A co jak coś ci tam zrobią? Echo w zeszłym tygodniu bomba wybuchła w twarz, to dla ciebie pewnie już dawno jest przygotowany czerwony dywan z dynamitu. - prychnęła - Sądziłam, że to dość logiczne, że nigdzie nie jedziesz!
-Mogłaś chociaż spytać! - jęknął bezsilnie - Wtedy całej tej rozmowy by nawet nie było. Przecież to jest niedorzeczne! Nie mogę teraz tak po prostu zrezygnować, no pomyśl logicznie!
-A co jak cię zabiją?
-North, myśląc w ten sposób nigdy nie będzie dobrego momentu! Zawsze znajdzie się ktoś, komu nie będzie się podobało to co robimy, ktoś, kto będzie chciał zrobić nam krzywdę, albo popsuć plany. Nie możemy się bać i wycofywać! - spojrzał na nią smutno - I to ja się niby zmieniłem, tak? Gdzie ta twoja słynna odwaga? Gdzie wola walki?
-Mniej więcej tam, gdzie twój zdrowy rozsądek! - odparowała, unosząc głowę w oburzonym geście.
-No tak, bo z nas dwojga ty na pewno masz go więcej! - prychnął - Czy ty siebie słyszysz? To jest zbyt ważne dla wszystkich, żeby nie wykorzystać takiej szansy! Znacznie ważniejsze, niż moje bezpieczeństwo. To pierwsze takie porozumienia podpisane między androidami a ludźmi i nie możemy pokazać kolejnym fanatykom, że się boimy!
-A czy ciebie w ogóle obchodzi co dla mnie jest ważne? - wykrztusiła - Ostatnio nawet ze mną nie rozmawiasz, nie mówisz mi o niczym, tylko załatwiasz sprawy za moimi plecami i czekasz aż jest za późno, żeby z nich zrezygnować!
-A dziwisz się? - spytał - Czegokolwiek nie zaproponuję to ci się nie podoba, a kiedy pytam, czego w takim razie byś chciała, sama nie wiesz! Całą sobą krzyczysz, że czegoś ci brakuje, że nie jesteś szczęśliwa, a kiedy próbuję się dowiedzieć czego, to dostaję za to po głowie i słyszę takie rzeczy, jakich bym się po tobie w życiu nie spodziewał!
-To co ostatnio robisz, to jest ta próba dowiadywania się, tak? - uśmiechnęła się z niedowierzaniem - Dobrze wiedzieć. Poza tym, cholera jasna, znasz mnie na tyle długo, że powinieneś wiedzieć, że wszystko co mówię, mówię pod wpływem emocji i nie możesz tego brać tak do siebie!
-Wszystko? Naprawdę? - skrzywił się boleśnie - To że mnie kochasz i że ci zależy też? Czy tylko to, co potem wygodnie jest ci odwołać?
-Nie łap mnie za słówka!
-Jesteś emocjonalna, wiem o tym, ale ostatnio to doszło do jakiegoś zupełnie chorego poziomu North! Ja już nie wiem, co powinienem traktować na poważnie, a co z przymróżeniem oka i jestem zmęczony domyślaniem się tego, zwłaszcza, że jak się pomylę, to się wściekniesz! Ba, czegokolwiek bym nie zrobił i tak się w końcu wściekniesz, więc to się zupełnie mija z celem! I jest coraz gorzej odkąd… - ugryzł się w język. Zagalopował się, nie chciał poruszać tematu, ale było za późno.
-Odkąd Simon umarł! - dokończyła za niego - Miej odwagę chociaż to powiedzieć!
Wciągnął gwałtownie powietrze.
-No co?! Taka jest prawda, Markus, której nie umiesz przyznać ani przed sobą, ani przed nikim innym! - wymierzyła w niego oskarżycielsko palec - Zerwij w końcu plaster i otwórz oczy, bo nasze problemy nie znikną, jeśli będziemy udawać że ich nie ma! - oddychała ciężko - Myślisz, że tego by chciał?! Że chciałby widzieć jak nam się wszystko sypie w rękach, jak rzucamy się sobie do gardeł?!
-Zamknij się! - ryknął w końcu, podrywając się na nogi. Dłonie mu drżały - Zamknij się, bo jesteś ostatnią osobą, która miałaby prawo do takich słów! Simon cię nigdy nie obchodził, chciałaś go zostawić na śmierć, na dachu, więc czemu przejmujesz się nagle teraz tym, czego by chciał!?
-Jak śmiesz…?
-Jak ja śmiem!? Do cholery jasnej, jesteś taka… - całym wysiłkiem woli zmusił się do tego, by zamilknąć i zrobić głęboki wdech.
-Jaka? No jaka? - syknęła, szturchając go w ramię - Dawaj, wyrzuć to z siebie! Jak już lecimy po bandzie, to lećmy!
-Bezczelna! - warknął. Teraz puściły już wszystkie hamulce, wszystkie karty zostały z hukiem wyłożone na stół i nie mógł niczego z tym zrobić. - Uparta, w gorącej wodzie kąpana, humorzasta, wybredna i wiecznie niezadowolona! Mam wymieniać dalej?
-Daruj sobie, zrozumiałam! - nie patrzyła na niego - Nie wiem tylko dlaczego ciągle tu ze mną jesteś, skoro jestem taka zła!
-Bo cię kocham! - krzyknął, doprowadzony do ostatecznej desperacji - Kocham cię bardziej niż cokolwiek, czy kogokolwiek innego na świecie i nie umiem przestać, rozumiesz?! Chciałbym, ale nie umiem!
Z chwilą kiedy wypowiedział ostatnie słowa i dostrzegł wyraz jej twarzy, zorientował się, że posunął się za daleko.
-Nie to… - zaczął, wyciągając dłoń w jej kierunku, ale nie pozwoliła, by jej dotknął.
-Wyjdź. - powiedziała drżącym głosem - Wyjdź, może przez te dwa tygodnie się nauczysz.
-Co? - uniósł brwi, nie do końca rozumiejąc co się właśnie dzieje.
-Wyjdź! - powtórzyła ponownie, wypychając go z pokoju, ciągnąc za sobą jego walizkę. Markus był tak zaskoczony, że nawet nie stawiał oporu i otrząsnął się dopiero, kiedy zatrzasnęła za nim drzwi od sypialni z hukiem i przekręciła zasuwkę.
-North! - szarpnął za klamkę - Otwórz!
Nie otrzymał odpowiedzi.
-North!
Wciąż nic. Zacisnął zęby, całkowicie rozbity i skonfliktowany w środku. Z jednej strony mógł wyważyć drzwi z zawiasów i bardzo miał ochotę to zrobić, bo miał wrażenie, że zostawił serce po drugiej stronie, ale z drugiej był zwyczajnie wściekły. I wiedział, że jedynie czekałaby go kolejna awantura.
W końcu powiedziała mu jasno, czego chce, tak jak o to prosił, postanowił więc spełnić wreszcie jej oczekiwania, choćby nie wiadomo jak nieprzyjemne by to było.
Złapał swój bagaż i zbiegł po schodach, a następnie wyszedł, nie patrząc za siebie, bo wiedział, że jeśli to zrobi, to się nie powstrzyma i mniej więcej tak samo szybko wróci na górę, dobijać się do dziewczyny.
Kazała mu zerwać plaster, zerwał więc nie jeden. Nie podejrzewał tylko, jak strasznie będzie to boleć.
***
West Coast - Imagine Dragons
Eleanor Reed spędzała przyjemne popołudnie we własnym ogródku, robiąc to, co wychodziło jej najlepiej - grabiąc, pieląc, sądząc i podlewając.
Lubiła zapach czarnej, mokrej ziemi, lubiła delikatność, jakiej potrzebowały jej rośliny, lubiła nawet z nimi rozmawiać.
Sąsiadka się z niej śmiała, że ta dziwaczka Reed zza płotu gada do chwastów, ale jej mama od zawsze powtarzała jej, że rośliny do których się mówi rosną lepiej i zdrowiej.
Pewnie dlatego też niemal całą ciążę przegadała do Gavina, skrytego pod jej sercem.
O tym, że metody dobre dla flory nie dają tak spektakularnych efektów na dzieciach przekonała się boleśnie, kiedy musiała zabrać syna do szpitala na szycie łuku brwiowego po jego pierwszej bójce.
Na szczęście wyglądało na to, że wszystko szło ku dobremu. Jej chłopiec miał pracę i nawet podobno kogoś poznał, ale w głębi serca Eleanor podejrzewała, że to kolejna panna wymyślona przez Gavina, by jej nie denerwować, z której potem się wykręci mówiąc, że to nie było nic poważnego.
W jej kieszeni zawibrował telefon, a na ekranie wyświetlił się obcy numer.
-Halo? - rzuciła ciekawie do słuchawki.
-El? - usłyszała po drugiej stronie. Serce w niej zamarło i natychmiast zrobiło jej się niedobrze ze strachu. - El, jesteś tam? To ja.
Rozłączyła się, oddychając ciężko.
Skąd on miał jej numer? Po tylu latach powinien już dawno zapomnieć, dać sobie spokój, po co pojawiałby się znowu, kiedy tyle czasu upłynęło.
Prawie się rozpłakała słysząc dzwonek do drzwi. Nie chciała otwierać, klęczała więc tylko w rabatkach, trzymając się za bijące szybko serce ignorując kolejne próby dobicia się do niej przy wejściu.
Telefon zadzwonił ponownie. Tym razem był to jej syn.
-Mamo, jesteś w domu? - zapytał pogodnie. Chyba był w dobrym humorze. - Stoję na schodach, otwórz mi jak możesz.
Poczuła jak jej oddech i tętno powoli się uspokajają.
-Pracuję w ogródku. Nie słyszałam. - odpowiedziała, próbując ukryć drżenie głosu - Już idę.
Podniosła się, weszła tylnym wejściem do mieszkania i już po chwili otworzyła główne drzwi.
Za nimi faktycznie stał Gavin. Dobrze wyglądał i obejmował ramieniem ładną, ciemnowłosą dziewczynę o azjatyckich rysach twarzy.
-Cześć. Chciałem Ci kogoś przedstawić. - wyszczerzył zęby.
Nieznajoma wyciągnęła do Eleanor szczupłą dłoń, z serdecznym i ciepłym uśmiechem na twarzy.
-Dzień dobry, pani Reed. Mam na imię Tina.
Tego co się stało potem raczej się nie spodziewała, bo kobieta przyciągnęła ją do siebie i zamknęła w ciasnym uścisku.
-Mój Boże, ty naprawdę istniejesz! - zawołała radośnie, wprawiając zarówno syna, jak i potencjalną synową w zupełny szok.
***
-Okej, mów. Tylko się streszczaj, bo chciałabym wrócić dziś do domu.
Chloe oparła się o framugę drzwi w pokoju Ninesa i czekała na jego słowa. Zawołał ją, kiedy przechodziła korytarzem i chciał porozmawiać.
Patrzył teraz na nią, jak zwykle, kiedy byli tylko we dwoje - szczerze i jakoś tak smutno. Nieco niepewnie. A to wszystko pod przykrywką arogancji, która gęstniała, kiedy tylko w pokoju pojawiał się ktoś trzeci.
-Chciałem cię przeprosić. - odezwał się w końcu - Moje zachowanie było niestosowne. Chętnie ci to wynagrodzę, o ile istnieje taka możliwość.
Co prawda wypowiadał się stylem chłodnym i formalnym, ale wydawał się mówić szczerze. Chyba po prostu nie umiał inaczej.
Westchnęła ciężko.
-Ja przeprosiny przyjmuję. - odezwała się w końcu, chociaż odrobinę niechętnie - Ale to nie mnie powinieneś co nieco wynagrodzić. - dodała, opuszczając pokój bez czekania na jego reakcję.
W salonie natknęła się na Hanka.
-Wracasz do domu? - spytał - Mogę cię podwieźć, bo i tak muszę zrobić większe zakupy na jutro. Poza tym chcę z tobą pogadać.
-W porządku, poruczniku, dziękuję. - skinęła głową - Gdzie Connor?
-Śpi na kanapie. - odpowiedział, wskazując głową kierunek.
Dziewczyna uśmiechnęła się z czułością. Podeszła do niego, wyjęła mu spod głowy komputer i odłożyła na stolik, zastępując go poduszką, a następnie odgarnęła mu jeszcze niesforny kosmyk włosów z czoła, zanim ruszyła za porucznikiem.
Wsiadła na przednie siedzenie i zapięła pas, czekając cierpliwie, aż porucznik wyrzuci z siebie to, co leży mu na sercu, zajęło mu to jednak więcej czasu niż się tego spodziewała.
-Więc ty i Connor jesteście teraz razem? - zapytał w końcu i zdecydowanie czuł się w tym momencie najbardziej niezręcznie od dawna.
-Na to wygląda, poruczniku. - uśmiechnęła się, ale spoważniała, widząc jego niewyraźną minę - Oh, rozumiem, że się pan martwi, ale obiecuję, że będę o niego dbać. Wiem, że pan myślał, że bawię się jego uczuciami, ale ja go traktuję poważnie, może z czasem pan się o tym przekona, ja…
-Jezus Maria, Chloe!- prychnął, przerywając jej wpół słowa - Przestań się tłumaczyć, w ogóle nie o to mi chodzi. Po prostu ciężko mi uwierzyć, że ta moja ofiara w końcu się zebrała na tyle, by do tego doszło. Jak najbardziej masz moje błogosławieństwo, możesz wziąć mojego androida i nauczyć go życia wśród ludzi, będę ci niesłychanie wdzięczny i takie tam pierdolenie. S
-Oh. - ulżyło jej - Dziękuję. Ale wie pan, to też nie jest tak, że tylko on nie wiedział co robić. Po prostu chyba potrzebny był nam odpowiedni czas.
Porucznik uśmiechnął się pod nosem. Nie umknęło jego uwadze, jak dziewczyna broni Connora, lub łagodzi jego drobne wady i przewinienia kiedy ktoś je wytyka. Nie przyznawał się do tego często, ale traktował mechanicznego chłopaka trochę jak syna i cieszyło go, że ma przy sobie kogoś, w kim będzie miał bezwarunkowe wsparcie.
-Jasne. - zaparkował na chodniku pod domem Chloe, po czym wyciągnął rękę i poklepał ją delikatnie po gładkim policzku - Zmykaj, złota dziewczyno. I wpadnij szybko znowu, bo ci dwaj mnie wykończą.
-Dobrze. - uśmiechnęła się do niego, po czym wyskoczyła z samochodu i ruszyła do siebie.
Tego wieczora leżąc w łóżku, zorientowała się, że to przyjemne poczucie bycia w na swoim miejscu znikło i znowu czuje się we własnym mieszkaniu odrobinę obco.
Pokręciła głową. Najwyraźniej jej dom nie znajdował się tam, gdzie mieszkała, a tam, gdzie pewne oczy w kolorze kawy.
Zgasiła światło i już miała iść spać, kiedy usłyszała gorączkowe dzwonienie do drzwi.
Zupełnie zaskoczona i lekko wystraszona ruszyła do wejścia. Zajrzała przez wizjer, postanawiając, że jeśli to nikt znajomy to nie będzie otwierać, tylko od razu zadzwoni po Connora, ale wystarczyło jedno spojrzenie. Natychmiast odblokowała zamek i stanęła w progu, wpatrując się z przestrachem w nietypowego gościa.
Na zewnątrz stała North, całkowicie zapłakana, rzucając jej w twarz, bez jakiegokolwiek powitania jedno słowo.
-Schrzaniłam.
Kaboom!
No tak to już bywa, u jednych cukier, a u drugich raczej nie.
Jak zwykle Gavin i Tina są moją ostoją spokoju, chociaż wprowadzam powoli u nich nieco poważniejszy wątek.
Dzisiaj bardziej relacje, ale od następnego rozdziału zagadka powinna ostro ruszyć.
Dużo jeszcze mamy przed sobą moi drodzy,dajcie znać co myślicie!
Aloha!
~Gabu
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top