10. Dusza skrojona na miarę
No co ja wam mogę powiedzieć na początek?
It's drama time!:D
***
Zlatko - Kara - Philip Sheppard
Nines patrzył na brata, który właśnie wygłaszał podsumowanie tego, czego dowiedzieli się do tej pory z chłodną i wykalkulowaną niechęcią,która nasilała się z dnia na dzień.
Nie wiedział jak nazwać kotłujące się w nim uczucia, ani jak je uwolnić, ale widząc rozbawione spojrzenia Hanka, który traktował RK800 prawie jak syna, Chloe, która jak gdyby nic trzymała jego dłoń, a nawet psa, który codziennie rano na jego widok merdał potężnym ogonem, uderzając nim ciężko o podłogę, a jego kompletnie ignorował niemal słyszał jak jego mechaniczne serce krzyczy,, ja też chcę! "
Był od niego lepszy, w każdym calu i jedyną przewagą chłopaka było to, że zjawił się pierwszy i dlatego on miał to wszystko zamiast Ninesa, a na dodatek nie umiał odpowiednio tego docenić i wykorzystać, jakby złośliwie się z nim drażniąc.
I dlatego chciał go rozdeptać tak, by już się nie podniósł.
- Wszystko wskazuje na to, że stoi za tym ktoś, komu nie podoba się nowy porządek i stan rzeczy, ktoś, komu androidy pasowały bardziej do roli maszyn, niż pełnoprawnych obywateli. – podsumował Connor, stukając niecierpliwie palcami po blacie. Wrócili właśnie ze szpitala i porównywali odnalezione do tej pory poszlaki.
- No co ty nie powiesz? – prychnął Nines, zaplatając ramiona na klatce piersiowej – Imponujące wnioski. Na jakiej podstawie je wysnułeś, Osiem? Może na podstawie symboli, zostawianych w miejscu każdego ataku, podchodzącego pod terrorystyczny? Może na podstawie celów tych ataków, z których każdy ma coś wspólnego z naszym uwolnieniem i życiem w społeczeństwie? A może na podstawie jeszcze innej oczywistej wskazówki, którą dostrzegłby średnio inteligentny dziesięciolatek?
- Nines! – skarciła go Chloe, marszcząc brwi – Daj mu spo...
- Przestań. – warknął na nią Connor, wprawiając ją w lekkie osłupienie – Nie musisz mnie bronić. Poradzę sobie.
- Doprawdy? – prychnął RK900 – Szczerze wątpię. Po prostu podkulisz ogon i spieprzysz do budy jak zwykle, bo umiesz tylko szczekać, a i to jedynie zza ogrodzenia.
- O, bo ty gryziesz? – parsknął w odpowiedzi – Wcale bym się nie zdziwił. A podobno masz klasę.
- Kurwa, zamknąć mordy! – podniósł głos Anderson – Przysięgam, nie mam do was siły! Jeszcze chwila, a złożę podanie o jebany transfer i radźcie sobie sami!
- To on zaczął! – obruszył się Connor, wskazując brata ruchem głowy.
- Oczywiście, że ja. Ty nie masz nawet odwagi zacząć czegokolwiek z Chloe, nie mówiąc już o mnie.
Chłopak aż podskoczył, słysząc tą uwagę, ale zatrzymał się w pół kroku, czując silną rękę Andersona na swoim ramieniu.
- Ani się waż! – rzucił groźnie – Żadnych bijatyk w moim domu!
Puścił go dopiero, gdy poczuł, że mechaniczne mięśnie pod jego skórą nieco się rozluźniają. Westchnął ciężko, rzucił, że idzie się przewietrzyć, nie było go jednak jedynie małą chwilkę, bo już moment później wbiegał z powrotem do kuchni, z takim wyrazem twarzy, że wszyscy od razu się domyślili, że stało się coś złego, ale to Nines pierwszy połączył fakty.
- Na drzwiach? – spytał, a kiedy Hank kiwnął głową, wybiegł od razu na ganek. Na deskach namalowany był błękitną farbą dobrze znany im symbol.
- To jest już przesada. – syknęła Chloe – Musimy sprawdzić uliczny monitoring!
- Pewnie zhackowany i wyłączony, jak wszystkie poprzednie. – wymamrotał Connor, rozglądając się wkoło, jakby sprawca chował się gdzieś za rogiem.
- Osiem? – odezwał się Nines, wpatrując się w napis z niepokojem.
-Co?
-To nie farba. – westchnął po chwili– To prawdziwa krew, należąca do modelu RK800, numer seryjny 313 248 317 – 52.
Chłopak zamilkł, spoglądając na drzwi ponownie i poczuł, jakby niewidzialna pętla zacisnęła mu się na szyi.
***
Next To Me - Imagine Dragons
Gavin prowadził samochód przez poranne korki Detroit w milczeniu. Czuł się spokojny i szczęśliwy. Zerkał kątem oka na dziewczynę na siedzeniu obok.
Wpatrzona w lusterko upinała ciemne włosy i robiła pośpieszny makijaż, mamrocząc coś pod nosem o 9 niewyspaniu i kawie.
-Jak tam Cody? - spytał, by przerwać ciszę. Jemu nie przeszkadzała, ale nie wiedział czy ona nie czuje się niezręcznie.
-Wyrabia się. Wciąż jest najgorszą ofiarą jaką mogłabym sobie wyobrazić, ale już przynajmniej nie stanowi zagrożenia dla otoczenia.
- Kurwa, niesamowite... - prychnął - Jak to zrobiłaś?
- Widzisz, to moja tajna umiejętność. Jestem specjalistką od beznadziejnych przypadków.
-Co ty nie powiesz? Masz kogoś konkretnego na myśli?
-A, jest taki jeden dupek, którego muszę znosić. Wypija mi kawę i wyjada croissanty. Cholerne włosy! - warknęła, po kolejnej nieudanej próbie upakowania gęstego, czarnego warkocza w kok z tyłu głowy.
-Zostaw. - poprosił, rzucając jej szybkie spojrzenie - Ładnie ci tak.
Westchnęła, ale odpuściła, idąc za jego radą.
Znowu zapadła przyjemna cisza, jakby ciepła i kojąca i nawet wizja całego dnia w pracy nie była dla nich w tym momencie taka straszna.
Spokój przerwał jednak odgłos zestawu głośnomówiącego i błysk ekranu na desce rozdzielczej.
-Mamo,jadę do pracy, coś się stało? - spytał Gavin, marszcząc brwi.
-Nie, nie. - rozległ się w samochodzie ciepły, melodyjny głos Eleanor. - Tak się chciałam dowiedzieć, czy wszystko gra.
-Gra. Nie martw się. Wpadnę niedługo.
-Bez tej swojej panny się nie pokazuj. Jak ona miała? Tina?
Dziewczyna słysząc to, uśmiechnęła się pod nosem. Wolała się nie odzywać, ale była ciekawa jak potoczy się ta rozmowa.
-Tak,Tina.
-To skandal, że jeszcze jej nie znam. Nawet nie wiem jak ona wygląda! Ładna jest?
-Piękna. - odpowiedział, uśmiechając się do azjatki obok.
-Jesteś dla niej grzeczny?
-Nie, jestem dupkiem. Zabieram jej jedzenie i kładę przy niej nogi na biurku i to jeszcze w butach.
-Jesteś niemożliwy. Wstyd! Nie wiem jaki cudem jeszcze nie uciekła od ciebie jak tak się zachowujesz, ale chwała jej za to!
- Tak, tak jasne, zadzwonię potem. - uciął szybko temat Reed i rozłączył się, przewracając oczami, ale po chwili zwrócił się do niej - Właściwie to dobre pytanie. Jakim cudem ty jeszcze ode mnie nie uciekłaś?
- Sama się zastanawiam. - odparła, ale w jej oczach widać było czułość - Muszę cię mocno kochać.
Zamilkł. To było dziwne - kochać kogoś i być kochanym. Nie znał tego za bardzo wcześniej. Jedynie przypadkowe przygody po pijaku, bez imienia i nazwiska, znikające z jego pamięci i mieszkania razem ze wschodem słońca i patrzenie obojętnie jak kolejni przyjaciele odcinają go ze swojego życia, orientując się, że nie jest najlepszym towarzystwem i zakładając rodziny. A potem pojawiła się ona, z kawą w ręku, jako młodzik świeżo po skończeniu akademii i zapytała go, czy ją oprowadzi.
-Szlag...-mruknęła niespodziewanie Tina - Zostawiłam u ciebie sukienkę.
- Co za pech. - wyszczerzył się do niej bezczelnie, wyrwany z zamyślenia - Wygląda na to, że po pracy musisz znowu do mnie wpaść, żeby ją zabrać.
Rzuciła mu pobłażliwe spojrzenie, ale pozwoliła by skradł jej buziaka, zanim światło zmieniło się na zielone.
Nigdy tego nie zauważyła, ale Gavin zawsze całował ją w policzek tylko z jednej strony, w ten sam, na którym kiedyś wylądowała jego ręka,jakby ustami chciał zatrzeć wszystkie ślady po tym co zrobił.
Pewnie nie miało to znaczenia, ale to był jego mały rytuał i dzięki temu czuł się trochę lepiej sam ze sobą.
Spojrzał przez okno na ulicę i odetchnął nieco głębiej. Ten dzień zdecydowanie miał potencjał na nie bycie gównianym. A może nawet mógł być w porządku.
***
You Give Love A Bad Name - Bon Jovi
Connor wpatrywał się w kapitana Fowlera z napięciem. Domyślał się już werdyktu, ale wciąż jeszcze tliła się w nim nadzieja.
Chloe stała tuż przed nim, obok Ninesa. Pojawiła się tego dnia na komendzie, by złożyć swoje zeznania. Była świadkiem znalezienia symbolu na ich drzwiach, a poza tym była w stanie dostrzec więcej szczegółów na skórze poranionego Josha, dlatego teraz znajdowała się z nimi w gabinecie Jeffreya, podczas gdy porucznik porządkował nieco biurko.
-Dobrze sobie radzisz. - odezwał się w końcu czarnoskóry mężczyzna - Myślę, że możemy cię oficjalnie zatrudnić.
-Dziękuję, kapitanie. - odezwał się RK900, ale nie okazał prawdziwego zadowolenia, zupełnie jakby ta decyzja nie była dla niego najmniejszym zaskoczeniem.
-Jak ci się pracuje? Masz jakieś uwagi, albo pytania?
Dziewczyna, która rzuciła chłopakowi spojrzenie, dostrzegła jego oczy, groźnie błyszczące i mściwe i nabrała dziwnego wrażenia, że Nines za moment spuści na wszystkich bombę.
Jeśli wcześniej odpuścił nieco bratu, to chyba tylko po to, by wziąć rozbieg. Nie było już litości. Z jakiegoś powodu postanowił zmieszać go z błotem i każdego, kto mu się postawi również.
Zastanawiała się, co nim właściwie kieruje. Nie chciało jej się wierzyć, że może być tak złośliwy i nieraz po prostu okrutny z natury, czy z powodu usposobienia. Musiało się za tym kryć coś więcej, ale kiedy próbowała go o to spytać, roześmiał jej się jedynie w twarz, kwitując to krótkim: ,,Już taki ze mnie zimny drań, ptaszyno."
-Pracuje mi się dobrze, ale byłoby lepiej bez RK800. Moim zdaniem nie nadaje się do tej pracy.
-Słucham? - zdziwił się Fowler. To były ostatnie słowa, jakich się od niego spodziewał - A to niby dlaczego?
Connor cały zbłękitniał na twarzy.
-No właśnie. Niby dlaczego? - syknął przez zęby, czując, jak włosek, na którym ostatnimi czasy wisiała jego cierpliwość niebezpiecznie się napręża.
Był pierwszy. Co on sobie niby myślał? Że może tak sobie przyjść, zabrać mu przyjaciół, dziewczynę i pracę?
-Ponieważ nie panuje nad sobą. Daje emocjom przejąć kontrolę, rozproszyć się, przedkłada osobiste sympatie i antypatie nad dobro pracy. Jest nieobliczalny kapitanie.
-Jakoś nigdy tego nie zauważyłem... - burknął niechętnie Fowler, który wcale nie oczekiwał dyskusji tego rodzaju i nie miał na nią ochoty.
- To nieprawda, proszę pana. - zaprotestowała Chloe.
-Nie zauważył pan? To dziwne. Może nie uderzył Pan w jego czuły punkt. To co mówię jest prawdą i to taką, którą można łatwo udowodnić, nawet w tym momencie.
-O czym ty pierdolisz? - zdziwił się Fowler.
Nines rzucił bratu diabelskie spojrzenie, po czym przeniósł wzrok na Chloe, kładąc rękę na jej talii.
-Mógłbyś mnie puścić? - spytała, nie rozumiejąc co się dzieje.
-Za moment. - uśmiechnął się do Jeffa - A teraz proszę patrzeć.
Złapał dziewczynę pod brodę i pocałował ją mocno. Prosto w usta.
***
Granda - Brodka
Cody przechodził właśnie pod gabinetem kapitana, trzymając w ręku kawę dla Tiny, kiedy zupełnie niespodziewanie gruba dźwiękoszczelna szyba tuż przed nim rozprysła się z potężnym hukiem w drobny mak, a chwilę potem kubek z jego ręki podążył w jej ślady.
Dostrzegł tylko, ale nie bardzo pojął świadomością, jak siłą rozpędu RK900 przelatuje przez barierkę i uderza plecami w podłogę pokrytą pokruszonym szkłem, z Connorem uczepionym jego szyi, który z kolei kiedy tylko dotknął ziemi usiadł okrakiem na klatce piersiowej sobowtóra i uderzył go z całej siły pięścią w twarz.
Brat nie pozostał mu dłużny.
Chwilę potem pół komendy zbiegło się na miejsce, bo takiej bójki nikt nie widział nawet w ciemnej uliczce podczas wyjątkowo paskudnego patrolu.
Ruchy obu chłopaków były tak niesamowicie szybkie, że aż ciężko było się zorientować który jest gdzie,widać było jedynie ręce, nogi i twarze.
Różnica polegała na tym, że ciosy Ninesa były przemyślane, wykalkulowane i precyzyjnie wymierzone, natomiast Connor...
Connor dręczony, wyśmiewany, znoszący bezustanne złośliwości od dłuższego już czasu w końcu pękł. Dziewięćset ośmielił się dotknąć Chloe, na dodatek wbrew jej woli, tym samym przelewając czarę goryczy nie o kroplę, a o całe wiadro i teraz chłopak, którego wymęczona i skopana duma i godność w końcu doszła do głosu tłukł na oślep, nie myśląc, z całej siły, z taką zaciekłością i furią, że zaczął przytłaczać przeciwnika.
Na twarzy RK900 najpierw pojawiło się zaskoczenie, a następnie nawet lekki niepokój.
-Do kurwy nędzy, stop! - ryknął Hank, przedzierając się przez zgromadzony tłum, ale równie dobrze mógłby wrzeszczeć do ściany.
Kapitan Fowler i Chloe patrzyli na to co się dzieje z gabinetu, pozbawionego teraz jednej szklanej ściany, oboje z otwartymi ustami, w szoku i z przerażeniem.
-Reed! - warknął Anderson do detektywa z przodu - Rozdziel ich!
-Pojebało cię? - prychnął - Zabiją mnie!
Miał rację. Żaden z nich w tym momencie już by się nie zatrzymał, a z taką prędkością z jaką wymieniali ciosy mogli jedynie zrobić jeszcze krzywdę komuś innemu.
W końcu rozmazana plama, którą przypominały androidy zamarła w ruchu i wszyscy mogli zobaczyć co się dzieje.
Connor siedział ponownie na klatce Ninesa, palce miał zaciśnięte na jego pompie tyrium, tak, że mógł ją w każdej chwili wyrwać z jego piersi, a łokieć drugiej ręki miał wciśnięty w jego krtań. RK900 próbował oderwać jego rękę od swojego gardła, ale w odpowiedzi chłopak jedynie chwycił mocniej pompę, aż zatrzeszczała.
-Masz dość? - wydyszał. Twarz miał całą we krwi od uderzeń.
-Nieźle, Osiem... - wycharczał w odpowiedzi Nines, ustami niebieskimi od tyrium i uśmiechnął się z trudem, ale i z lekkim podziwem - Wygląda na to, że wydobyłem z ciebie faceta!
- Pytałem, czy masz dość...-warknął, zwiększając nacisk, tak, że aż syntetyczna skóra na szyi androida znikła, odsłaniając plastik, który rozprzestrzenił się aż do brody.
Zapadła chwilowa cisza, podczas której mierzyli się nienawistnymi spojrzeniami.
-Dość. - wykrztusił w końcu niechętnie pokonany, ale w tym momencie porucznik przedarł się w końcu przez zgromadzonych, chwycił Connora za kołnierz i potężnym szarpnięciem poderwał go na nogi.
- Rozejść się! - warknął - Nie ma na co się gapić!
Wszyscy posłuchali, chociaż niezbyt ochoczo, a pośród piątki zgromadzonych zapadła cisza, którą niejako przerwała dopiero Chloe.
Spojrzała na obu chłopaków z wyrzutem, po czym zeszła po schodach bez słowa i wyszła z komendy.
Nines, nie patrząc nawet na resztę, pobiegł za nią. Connor chciał podążyć jego śladami, ale Hank wciąż mocno trzymał go za kołnierz.
-Nie tak prędko! - zatrzymał go - Nigdzie nie idziesz, dopóki mi nie wyjaśnisz kilku rzeczy!
- Nie, Hank. - przerwał mu Jeffrey, tonem zimnym jak lód - Nigdzie nie pójdzie, dopóki nie wyjaśni kilku rzeczy mi.
W tym momencie chłopak zdał sobie sprawę z tego, że właśnie o to chodziło bratu, że potwierdził jego hipotezę i znowu zatańczył jak Nines zagrał.
I po raz pierwszy w życiu zaklął tak siarczyście, że aż porucznik wpadł w osłupienie.
***
Read All About It, Pt.III - Emeli Sande
-Chloe! - usłyszała za sobą głos, ale zignorowała go. Była roztrzęsiona, wściekła i przestraszona i ostatnie na co miała ochotę, to rozmowa.
- Chloe! - usłyszała ponownie, a następnie poczuła rękę na swoim ramieniu, obracającą ją w drugą stronę.
Niewiele myśląc sprzedała chłopakowi siarczysty strzał z liścia i łagodna strona jej natury natychmiast poczuła wyrzuty sumienia, ale nie miała zamiaru w tym momencie przepraszać.
-Nie mogłeś się powstrzymać, co?- zapytała drżącym głosem - Nie mogłeś się oprzeć małej, niewinnej prowokacji. Musiałeś namieszać, zrobić aferę, pognębić Connora, a samemu wyjść ze wszystkiego obronną ręką, bo jesteś takim sprytnym manipulatorem, co? - chciało jej się płakać - Chciałam być twoją przyjaciółką, pomóc ci, pokazać co i jak, a ty odwalasz coś takiego? Ja nie jestem jakąś lalką, którą możesz wykorzystywać do swoich gier i przedstawień,Nines. Już nie. - głos jej się załamał.
Pod powiekami mignęły jej obrazy z życia z Kamskim, zarówno przed, jak i po przebudzeniu.
,, Mogę już wstać?"
,, Mogę już usiąść?"
,, Mogę się ubrać?"
,, Mogę to zdjąć?"
,, Mógłbyś mnie puścić?"
I za każdym razem to samo:,, Za moment.", które oznaczało mniej więcej to samo co:,, Nie. Buzia na kłódkę, nie przeszkadzaj, geniusz pracuje", tylko było nieco bardziej uprzejme. Elijah i tak zawsze robił co chciał i kończył swój teatrzyk na swoich warunkach, a ona była kukiełką.
Nines też skończył na swoich zasadach. I pokazał jej dobitnie, że niektóre rzeczy się nie zmieniają.
-Następnym razem, kiedy ci powiem, żebyś mnie puścił, to mnie puścisz. Od razu. Nie za moment. - odwróciła się i ruszyła dalej, ale zatrzymała się jeszcze na moment i rzuciła mu spojrzenie przez ramię - I przepraszam, że cię uderzyłam.
Nines jedynie patrzył jak odchodzi i miał poczucie, że powinien coś powiedzieć, ale słowa, kiedy próbował je łapać, odlatywały, jak drobne, spłoszone ptaszyny.
***
Był późny wieczór. Hank, wściekły, zamknął się w sypialni od razu po powrocie do domu. RK900 od bójki nie odezwał się ani słowem i również siedział u siebie, a Connor leżał na kanapie w salonie i analizował.
Analizował, mielił, odtwarzał i wykręcał na lewo. Sam siebie przestraszył. Po raz pierwszy stracił nad sobą panowanie aż do takiego stopnia.
Nie chciał wygrać walki, dać bratu nauczki, czy udowodnić swojej wartości.
W tamtej chwili chciał zrobić krzywdę. Sprawić ból. Zniszczyć.
I czuł się z tym niesamowicie źle.
A już najgorsze było spojrzenie tych najdroższych na świecie oczu, pełne rozczarowania i przestrachu.
Na dodatek nie pozwolono mu wtedy za nią gonić. Same konsekwencje nie były takie straszne - koszt naprawy szyby ucięty z następnej pensji, brak premii w danym miesiącu i pierwszy w jego karierze wpis do teczki dyscyplinarnej, był w stanie to przeżyć, ale psychicznie było mu źle.
Kiedy analizował wszystko po raz milionowy, poczuł nagle, że nie może tak dłużej.
Zerwał się, porwał kluczyki ze stołu, wybiegł z domu i wsiadł do samochodu. Zapuścił silnik i ruszył.
Kilkanaście minut później już pukał do znajomych drzwi. Zasuwka skrzypnęła i przez szparę wychynęła złota główka.
-Cześć. - przywitał się niepewnie.
-Cześć. - odpowiedziała, mierząc go uważnym spojrzeniem.
-Przyjechałem cię przeprosić. Znowu. - spuścił z zakłopotaniem wzrok.
-Znowu?
-Ostatnio tak się złożyło, że nie było cię w domu. - wymamrotał. Pamiętał to dobrze. Błękitne niezapominajki na wycieraczce, szaleńczy bieg na komendę, poszukiwania.
Dreszcz go przeszedł.
Uchyliła drzwi szerzej.
-Wejdź.
Zapuścił się za nią w głąb mieszkania, do jej pokoju. Ciągle miała na sobie uniform medyczny, widocznie niedawno wróciła z popołudniowej zmiany.
Stanęła przed nim i uniosła brwi.
-Za co ty właściwie chcesz mnie przepraszać?
-Przepraszam, że rzuciłem się na Dziewięćset. To znaczy, nie jest mi właściwe przykro. - zmarszczył brwi - Ale przykro mi, że musiałaś na to patrzeć. Że straciłem kontrolę nad sobą.
Popatrzyła na niego dłuższą chwilę.
-Nie jestem zła.
-Nie? - zdziwił się, otwierając szeroko oczy.
-Nie. Wolałabym oczywiście, żeby to się nie wydarzyło, ale nie dziwię ci się. No i zrobiłeś to w mojej obronie. - spojrzała mu w twarz - Swoją drogą, wszystko w porządku? Mocno krwawiłeś.
-Już się zagoiło. Nie jest wcale tak mocny jak mówi. - uśmiechnął się lekko - Na pewno się nie gniewasz?
-Na pewno.
- I... chciałem zapytać o coś jeszcze. - przygryzł mocno usta. To była ta mniej przyjemna część, ta która potencjalnie miała wyrwać, zdeptać i pożreć mu serce - A raczej coś powiedzieć.
-Słucham cię.
-Nie powinienem był go bić jeszcze z jednego powodu. - wziął wdech - Bo... Bo ja nie pomyślałem, że... no wiesz. Że możesz go chcieć. Że coś między wami... - gubił słowa i miał wrażenie, że mówił zupełnie bez sensu. Modlił się jedynie by go zrozumiała - Nie mogę na niego patrzeć. Ale jeśli... - przełknął ślinę - Ale jeśli to z nim będziesz szczęśliwa, to wystarczy, że mi powiesz.
Zamilkł, czekając na odpowiedź jak na wyrok, kiedy poczuł drobne dłonie na swoich policzkach.
-Musimy coś ustalić. - odezwała się poważnie, zmuszając go, by spojrzał jej w oczy - Wybieram ciebie. Zawsze. Ponad każdym i ponad wszystkim. Ale jeśli mamy być razem, to musisz mi mówić, jeśli coś jest nie tak. Ile czasu on był dla ciebie taki podły zanim się dowiedziałam? Od początku? Chcę wiedzieć rzeczy. Nie musisz mi mówić wszystkich szczegółów, ale chcę wiedzieć, co cię boli, co cię cieszy, czego się boisz. Chcę wiedzieć czego chcesz i potrzebujesz.
-Ciebie. - szepnął ochryple, czując jak z ulgi niemal uginają mu się kolana - Tylko ciebie.
Paparazzi - Lady Gaga
Dostrzegł jak uśmiecha się łagodnie, wspinając się na palce.
-Mówisz i masz. - mruknęła, całując go delikatnie. Uświadomił sobie, że niezależnie od tego, kiedy i gdzie byli, jej usta zawsze smakowały słońcem.
Objął ją w talii i przyciągnął do siebie bliżej, oddając każdy kolejny pocałunek śmielej, czując, jak dotyk smukłych palców dziewczyny na karku i we włosach odpędza każdą jego niepewność i wątpliwość.
Nie całował jej wcześniej w taki sposób. Nie z taką zachłannością i tęsknotą. Chloe poczuła wzdłuż kręgosłupa miły dreszcz, a chwilę potem jej stopy oderwały się od ziemi, kiedy posadził ją na parapecie.
Objęła go mocno, bo każdy centymetr dzielący ich od siebie zaczął być nagle dokuczliwy i drażniący, dlatego też wcale jej się nie spodobało, kiedy się odsunął, mimo, że był to dosłownie centymetr.
Oddychał szybciej niż zwykle, na policzkach miał błękit.
-Powinienem już wracać. - powiedział cicho, ale nie drgnął nawet. Czekał na jej reakcję.
-Albo możesz zostać. - westchnęła, wciskając się mocniej w chłodną szybę za sobą.
- Albo mogę zostać. - zgodził się natychmiast, po czym przywarł z powrotem do jej ust.
Zwinęła w dłoniach materiał jego bluzy na plecach i ściągnęła mu ją przez głowę, odrzucając gdzieś w kąt i natychmiast zapominając o jej istnieniu. Przesunęła rękami po jego brzuchu, klatce piersiowej i ramionach, wyczuwając pod palcami każdy mechaniczny mięsień, umieszczony dokładnie tam, gdzie powinien się znajdować, podczas gdy chłopak szczupłymi palcami rozpinał jej uniform, guzik po guziku, pozostawiając ją jedynie w bieliźnie.
Poczuła jego usta na linii szczęki, szyi i na nagim obojczyku. Westchnęła błogo i odchyliła głowę, odsłaniając więcej białej skóry, ale po chwili zsunęła się z parapetu i popchnęła Connora lekko w tył.
Usiadł na łóżku i wciągnął ją sobie na kolana. Pochyliła się, chcąc pocałować go znowu, kiedy uniósł dłoń.
-Czekaj. - poprosił. Oddychał ciężko, ale oczy mu lśniły, kiedy przesuwał po jej ciele zachwyconym spojrzeniem.
W tej chwili był gotów własnymi rękami wybudować Kamskiemu pomnik, za to, że był w stanie wymyślić i powołać do życia tak perfekcyjną istotę, a chwilę później tymi samymi rękami zetrzeć go w pył, bo ośmielił się nie okazywać jej należytego szacunku.
-Wszystko okej? - spytała, zaniepokojona i jakby nagle niepewna siebie - Coś się stało?
-Nie... - uśmiechnął się uspokajająco, muskając kciukiem jej policzek, ale przypomniał sobie jej słowa.
Chciała wiedzieć co czuje. A w tej chwili wypełniało go jedno uczucie, które co prawda było w nim od dawna, ale które dopiero teraz poczuł z całą mocą, kiedy usłyszał, że to jego chce i jego potrzebuje.
-Kocham cię. - odezwał się tak cicho, jakby bał się jej wystraszyć, ale usłyszała.
Uśmiechnęła się z niedowierzaniem i pokręciła głową.
-Kocham cię. - powtórzył głośniej, wypróbowując brzmienie nowych słów na języku. Brzmiało przyjemnie i miękko.
Dziewczyna roześmiała się lekko, cała jakby rozpromieniona. Oparła czoło o jego czoło, kładąc mu ręce na ramionach i nawiązując połączenie, pozwalając na swobodny przepływ wspomnień i odczuć.
-Kocham Cię. - powiedziała, a on natychmiast doszedł do wniosku, że słyszenie tych nowych słów podoba mu się chyba nawet bardziej niż ich wymawianie.
Tego wieczora szeptał je tyle razy, że nie był w stanie tego policzyć.
Przyszedł do niej gotów ją oddać w ręce kogoś innego, jeśli tylko to miałoby uczynić ją szczęśliwą. Ale ona chciała jego, to jego wybrała i nic innego już się nie liczyło.
Przyszedł do niej gotów ją oddać.
Ale teraz nie miał już zamiaru dzielić się z nikim ani kawałkiem jej jakby skrojonych dla niego na miarę ciała, duszy i serca.
A już na pewno nie tego wieczora.
Kaboom!
Mamy to!
Dzisiaj się działo! :D Powiem wam, że to jeden z moich ulubionych rozdziałów, jakie kiedykolwiek napisałam, świetnie się bawiłam tworząc to.
Dajcie znać co i jak, trzymcie się cieplutko i myjcie rączki.
Pozdrawiam
~Gabu
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top