9.Powroty do domu

Something Wild - Lindsey Stirling

-Jadę do domu. - obwieściła Cody'emu Tina Chen, po zakończeniu swojej zmiany.

Wypowiadała to zdanie prawie codziennie a i tak za każdym razem napełniało ją ono taką samą satysfakcją i ciepłem. Kiedy dowiedzieli się z Gavinem o tym, że Banks pojawi się na świecie zgodnie uznali, że mieszkanko, które dzielili do tamtego momentu może nie być wystarczające i kupili sobie niedużą działkę na przedmieściach. Tina traktowała to miejsce jako swoje największe życiowe dzieło, wypieszczone i wymarzone. Sama wybierała wszystko, zaczynając na kolorach ścian i meblach, kończąc na najbardziej trywialnych ozdobach.

Co jakiś czas przypominała sobie z poczuciem winy, że przecież nie będzie przebywać tam sama i pytała Gavina co o sądzi o tym czy o tamtym, ale jej partner widząc jak bardzo zaangażowana i podekscytowana jest swoimi pomysłami umył od wszystkiego ręce i stwierdził że - cytując: ,,tak długo, jak długo nie pierdolnie im w sypialni neonowo różowej farby na ściany" to jest mu naprawdę wszystko jedno.

Tak więc ich obecne lokum było Tiny ogromną dumą i dlatego za każdym razem kiedy mogła obwieścić światu, że do niego wraca, aż nosiło ją z radości.

Ubrała kurtkę i wyszła z komendy, żegnając wszystkich skinieniem głowy. Gavin zabrał samochód, złapała więc taksówkę i po kilkunastu minutach znalazła się w znajomej dzielnicy.

Otworzyła drzwi spodziewając się znajomego, radosnego pisku i odgłosu małych stóp, ale zamiast tego przywitała ją cisza. Weszła do środka i wsadziła głowę przez drzwi sieni, zaglądając do salonu, zaniepokojona.

Gavin siedział w fotelu, odcień bledszy niż zazwyczaj, z głową opartą na dłoniach. Noga podskakiwała mu w nerwowym tiku. Kobieta nie zawracała sobie nawet głowy zdejmowaniem butów, wpadła tylko do środka i przyklękła przy nim.

-Co się stało? - zapytała nerwowo- Gdzie jest Banks?

-U siebie, położyłem go wcześniej do łóżka za karę. - wymamrotał, podnosząc na nią wzrok - Nic mu nie jest.

Tina trochę się uspokoiła. Jej dziecko było bezpieczne i na swoim miejscu.

-No to o co chodzi? - zapytała, siadając na kanapie obok. Znała Gavina na tyle dobrze, że doskonale wiedziała, kiedy coś jest nie tak, nawet kiedy starał się tego nie pokazywać.

-Właściwie o nic takiego, prasowałem sobie koszule jakąś godzinę temu.Zostawiłem na chwilę gorące żelazko w łazience, bo zadzwonił telefon. Siedział tam ze mną i coś opowiadał, więc kazałem mu niczego nie ruszać. Jak tylko skończyłem rozmawiać usłyszałem straszny łomot i od razu pobiegłem tam z powrotem. Młodemu jakaś zabawka wpadła pod deskę do prasowania, więc tam wpełznął i zwalił wszystko na siebie. Przestraszył się tylko, ale na niego nawrzeszczałem i wysłałem prosto spać.

-No i? - Tina ciągle nie rozumiała, gdzie jest problem, skoro jej syn jest cały - Aż tak się przestraszyłeś, że do tej pory cię trzyma?

Była tym zdziwiona. Banks był dzieckiem bardzo ciekawskim i ruchliwym. Lubił wsadzać palce tam, gdzie nie trzeba, chodzić w różne miejsca bez nadzoru rodziców, albo próbować nie do końca bezpiecznych aktywności, więc wypadki zdarzały mu się stosunkowo często i sądziła, że Gavin już się do nich przyzwyczaił. Na szczęście policyjny refleks obojga jego rodziców zazwyczaj pozwalał na złapanie lecącego przedmiotu (lub samego chłopczyka) w odpowiednim momencie.

-Nie, nie. - pokręcił głową - Chodzi o to, że trochę przesadziłem. On właściwie nawet nie zrobił nic złego, nie dotykał tego przecież specjalnie.

-No trudno, zdarza się. Przeprosisz go jak wstanie.

-Tylko wiesz Tinka, on ma cztery lata, a ja już tracę cierpliwość. A co będzie jak skończy osiem lat? Albo dziesięć? Albo jak będzie nastolatkiem i zacznie pyskować? Albo- nie daj Boże - okaże się do mnie podobny z charakteru! Moja mama jest aniołem, a i tak ledwo ze mną wytrzymała.

-Do czego zmierzasz?

-Chodzi mi o to, że się boję. - otarł twarz rękoma - Boję się, że któregoś dnia naprawdę nie wytrzymam. Nie chcę, żeby młody się mnie bał, żeby miał takiego ojca tyrana jak ja...

-Ćśśśś...- Tina zasłoniła mu usta dłonią - Przestań. Banks się ciebie nie boi. W ogóle. Ani trochę. Kocha cię najmocniej na świecie. A ty nie będziesz jak twój ojciec.

-Skąd wiesz? - wymamrotał detektyw, wciąż przytłumiony ręką Tiny.

-Jestem od ciebie mądrzejsza, to wiem. - uśmiechnęła się - Wymyślasz straszne głupoty, kochanie. Ja też się boję, co będzie jak urośnie. Ale jestem pewna, że cokolwiek się nie stanie jakoś sobie poradzimy. Możemy jeszcze ewentualnie gdzieś go odesłać. - mrugnęła żartobliwie do Gavina, który trochę się rozchmurzył.

-Nie. Mojej mamie będzie przykro.

-No właśnie. - poklepała go szczupłą dłonią po policzku, wstając z kanapy z uśmiechem.

Z jakiegoś powodu zawsze wierzyła w Gavina Reeda, nawet wtedy, kiedy wszyscy powtarzali jej, że nie powinna i że tacy ludzie jak on nigdy się nie zmieniają. Na tym etapie życia, była już pewna, że może powiedzieć całemu światu soczyste ,,a nie mówiłam?", bo wybrała właściwego człowieka.

I właśnie wróciła do domu.

***

Machine - Imagine Dragons

Gordon Hendriks biegł przed siebie, przebierając nogami tak szybko, jak tylko był w stanie. W kieszeniach brzęczała mu skradziona biżuteria, ale w tym momencie nią przejmował się najmniej, bo za sobą słyszał już pianie policyjnych kogutów.

Cały skok poszedł zupełnie nie tak jak powinien, a to wszystko z winy jego kolegi, który miał zjawić się samochodem pod jubilerem i nie dość, że tego nie zrobił, to jeszcze najwyraźniej nieźle wsypał Gordona.

Zboczył pomiędzy domy, rezygnując z panicznej i pozbawionej sensu ucieczki w dół ulicy, kiedy przy krawężniku stanął radiowóz i wyskoczyło z niego dwóch policjantów. Jeden - młodszy, natychmiast ruszył w pościg za Hendriksem, krzycząc coś niezrozumiale, a drugi, znacznie starszy został z tyłu i skoczył do bagażnika. Zbieg nie oglądał się dłużej przez ramię, by zobaczyć co takiego robi. Nie musiał, bo już po chwili tuż za nim rozległo się przenikliwe, groźne szczekanie.

-Stać! - zawołał policjant, wciąż biegnący kawałek przed psem.

I wtedy Gordon skręcił raptownie i przeskoczył przez płot do czyjegoś ogródka. Był pewien, że pozbył się przynajmniej czworonoga, ale zdecydowanie się przeliczył, bo glina wyhamował i ukląkł na jedno kolano tuż przed płotem, pochylając się do przodu, a potężne, srebrne zwierzę, które rozpoczęło pościg z pewnym opóźnieniem, dogoniło go akurat w odpowiednim momencie, by odbić się od jego pleców i skoczyć ponad ogrodzeniem.

Gordon zdążył zrobić jeszcze dokładnie dwa kroki, zanim poczuł zęby na swoim przedramieniu. Upadł na ziemię z wrzaskiem, tuż przy twarzy słyszał groźny warkot. Sięgnął wolną ręką do kieszeni, z której wyciągnął nóż i zamachnął się na wilczarza, ale nie trafił, a w czasie, który spędził na próbie wyrwania ręki z morderczego uścisku policjant przedostał się do ogrodu jego śladem.

Kiedy stanął nad ściganym w oczach miał rządzę mordu.

-Puść, Dama. - polecił suczce, która natychmiast rozluźniła szczęki i cofnęła się tak, by stanąć obok swojego pana, który przycisnął kolanem klatkę piersiową Gordona do podłoża, a wtedy mężczyzna wykorzystał swoją szansę i wbił nóż, który wciąż ściskał w ręce w jego łydkę.

Ku jego zaskoczeniu, policjant się nawet nie skrzywił. Uśmiechnął się tylko lodowato.

-Dziękuję, wezmę to. - prychnął, wyciągając broń ze swojej nogi. Na ostrzu było trochę błękitnej krwi. Podniósł mężczyznę na nogi i skuł go ciasno kajdankami, nie zważając na jego rozkrwawiony nadgarstek.

-Au! - syknął, spoglądając na glinę z nienawiścią. - To boli! Twój kundel prawie rozszarpał mi rękę!

-Sierżant Connor Anderson, Detroit Police Department. - przedstawił się, nie będąc ani trochę bardziej delikatnym - Jest pan aresztowany za rozbój, kradzież, ucieczkę oraz napaść na funkcjonariusza.

Chłopak popchnął przed sobą złodzieja, a następnie gwizdnął krótko na Damę, która zaczęła posłusznie dreptać przy jego nodze. Przeprowadził szybką diagnostykę, ale nic ważnego w jego nodze nie zostało uszkodzone.

Nie okazywał tego, ale był rozzłoszczony. Bardzo nie lubił, kiedy ktoś próbował atakować jego psa. Było to co prawda nieuniknione, ale zawsze kiedy się zdarzało, w zwykle dość łagodnym wobec swoich aresztowanych Connorze budziła się pewna brutalność.

Przy samochodzie czekał na niego Hank, z rękoma założonymi na piersi, wyraźnie zirytowany.

-Nudzę się jak ja pierdolę przy tych pościgach! - prychnął na jego widok.

-To dlaczego zawsze zostajesz przy radiowozie? - spytał spokojnie android, wpychając na tylne siedzenie przeklinającego pod nosem Hendriksa.

-A po chuj mam za tobą biegać? Zanim się zdążę rozpędzić zdążysz wrócić cztery razy, a ja tylko zrobię z siebie durnia i zmęczę niepotrzebnie stare kości. Ja to w ogóle nie lubię patroli. Jakbym chciał oglądać ulice to bym się zaciągnął do drogówki. Lepiej mi na starym, dobrym miejscu zbrodni, gdzie główny zainteresowany i tak już nigdzie nie spierdoli, bo nie żyje. - marudził po swojemu porucznik, ale Connor nie słuchał go ze szczególną uwagą.

Otworzył bagażnik, do którego od razu wpakowała się Dama, zadowolona z wykonanej pracy.

-Grzeczna dziewczynka. - odezwał się, drapiąc z czułością zwierzę po karku.

Something Good - alt-J

Uwielbiał Damę najbardziej na świecie i doceniał jej skuteczność, karność i niezawodność. Był to jego pierwszy pies, którego szkolił sam od szczenięcia i nawet nie próbował udawać, że nie lubi się nią chwalić, ale czasem brakowało mu wylewności Sumo. Wielki bernardyn lubił czasem nie bacząc na swoje gabaryty wpakować się chłopakowi na kolana, domagając się pieszczot lub jedzenia, a Connor niesamowicie go rozpieszczał, na co z kolei nie mógł sobie pozwolić z psem pracującym, który musiał być bezwzględnie posłuszny i w dobrej formie. Poza tym Dama żebranie o ludzką atencję uważała za zachowanie zdecydowanie poniżej własnej godności. Lubiła uwagę swojego pana, ale była psem zdecydowanie bardziej niezależnym, ceniącym własną przestrzeń i androidowi czasem brakowało tej niemądrej, szczenięcej radości, którą aż do końca życia nosił w sobie ich poprzedni czworonóg.

-Naprawdę lubię psy. - obwieścił, wsiadając na siedzenie obok porucznika.

-No co ty? - jego głos aż ociekał sarkazmem - Kurwa, dobrze że mówisz, bo jeszcze bym się sam nie zorientował. Może mi jeszcze powiedz, że Chloe ci się podoba.

-Oczywiście, że Chloe mi się... - nie dokończył, bo Hank trzepnął go po głowie, odpalając silnik, uśmiechał się jednak pod nosem.

Odwieźli aresztowanego na posterunek, gdzie przejął i wpakował go do aresztu Chris, a następnie po odmeldowaniu się u kapitana Fowlera mogli wracać do domu po złożeniu obietnicy, że do końca dnia wypełnią raporty z patrolu.

-Lunie deszcz. - rzucił Hank, krzywiąc się i spoglądając na niebo, na razie tylko lekko zachmurzone.

-Raczej nie, patrząc po prognozie pogody. Szanse opadów są dość niskie.

Porucznik mruknął coś tylko pod nosem, wsiadając do samochodu. Nie wydawał się przekonany i całkiem słusznie, bo kiedy tylko zamknęli za sobą drzwi na Michigan Drive zaczęło kropić.

-Ha! A nie mówiłem? - policjant uśmiechnął się z satysfakcją - Do takich rzeczy potrzebne są stare, ludzkie kości, a nie ten twój komputerek w głowie.

W głębi mieszkania rozległy się odgłosy drobnych stóp, a chwilę później do korytarzyka przed drzwiami wpadł chłopiec.

-Cześć! - przywitał się.

-Ollie! - Hank potargał go za włosy - Co tu robisz?

-Mój syn tak bardzo chciał zobaczyć swoją nową koleżankę, że aż musiałam go tu przywieźć. - North wystawiła głowę zza rogu. Jej długi, gęsty warkocz opadał jej na ramię - Dobry wieczór poruczniku. Cześć, Connor!

-Cześć, dobrze cię widzieć. - uśmiechnął się lekko - Gdzie Chloe?

-Jestem. - blondynka odezwała się z salonu, gdzie siedziała na kanapie, zajęta zaplataniem na głowie Gemmy jakiejś skomplikowanej fryzury.

-A Janette? - rzucił Hank, krzywiąc się odrobinę, wymawiając to imię.

-Nie wiem. - androidka wzruszyła ramionami, kończąc precyzyjny warkocz i pozwalając dziewczynce zejść na ziemię - Nie wyszła z pokoju od rana. Czeka na telefon od Kamskiej.

-Mamo, możemy iść na dwór z Damą? - przerwał im Olivier, w tym samym czasie zakładający buty.

-Możecie, tylko ubierz wszystko porządnie, błagam. - odpowiedziała North, spoglądając na syna z troską.

-Nie zamęczcie psa! - rzucił za nimi rozbawiony Hank.

***

Janette wyszła z pokoju, akurat w momencie, w którym za dziewczynką i chłopcem zamknęły się drzwi, a chwilę później otworzyły ponownie. Tego dnia czuła się okropnie. Nie wstała z łóżka ani na sekundę, jakby rozpaczliwe wpatrywanie się w telefon zużyło całe jej siły. To miejsce ją wykańczało. Zamierzała teraz pójść do łazienki, opłukać chociaż twarz wodą, kiedy coś co usłyszała kazało jej się zatrzymać i posłuchać.

W salonie rozległ się ciepły głos ministra, który najwyraźniej dołączył po pracy do syna i żony, której to słowa szczególnie przykuły jej uwagę.

-A co jeśli okaże się, że mała nie ma nikogo? Pójdzie do domu dziecka? Janette ją zabierze?

-Byłoby dobrze. - odezwał się spokojnie Connor - Gemma bardzo się do niej przywiązała. Była pierwszą osobą, którą zobaczyła po wypadku, pierwszą, którą zapamiętała. To nie byle co.

-Nie jestem pewna, czy byłoby tak dobrze. - Chloe wyraźnie nie była przekonana.

-A ja jestem pewna, że by nie było. - prychnęła North - Ta kobieta nie jest zdolna do opiekowania się sama sobą, nie mówiąc już o dziecku. Oddawanie jej tej dziewczynki byłoby skrajnie nieodpowiedzialne. Zresztą, żaden sąd nie udzieli jej praw do opieki nad nią.

-Jeśli Gemma nigdy nie posiadała oficjalnego opiekuna nie będzie tego potrzebować. W takim wypadku mała oficjalnie nie istnieje. - wtrącił się Markus.

Janette zaczynała czuć jak się w niej gotuje. Jak oni śmieli rozmawiać o niej w taki sposób za jej plecami?!

Take It Off - Silverlake String Quartet

-Nie możecie pozwolić, żeby ta biedna istotka z nią została,przecież to się może skończyć tragicznie! - pani wiceminister nie kończyła swojego wywodu - Chloe mi opowiadała, co się z nią dzieje - ona potrzebuje pomocy, a nie dziecka!

Wilson wkroczyła do salonu, skupiając na sobie wzrok wszystkich, lekko zaczerwieniona na twarzy. Utkwiła w North rozwścieczone spojrzenie.

-No witam. Skoro już tu jestem, możesz mi równie dobrze powiedzieć swoją opinię w twarz, jeśli starczy ci odwagi.

-O kurwa... - jęknął Hank, który nabrał nagle ochoty, by uciec gdzieś bardzo daleko.

Androidka nie straciła rezonu. Skinęła jej grzecznie głową, jedynie spojrzenie miała odrobinę prowokujące.

-Z radością. Sądzę jednak, że nie będzie to konieczne - słyszała pani wszystko.

-Mogę wiedzieć, co takiego miałabym zrobić Gemmie, że aż wszyscy spiskujecie, by pozbawić mnie możliwości opieki nad nią? - syknęła - To czysta ciekawość, nie zależy mi na tym, by mieć ją ze sobą - wręcz przeciwnie. Możecie być spokojni.

Sama nie wiedziała czy mówi szczerze.

-Obawiam się, że właśnie nic by pani nie zrobiła. - odpowiedziała spokojnie North - A raczej zrobiła za mało. Gemma potrzebuje nauki, uwagi i wychowania jak każda mała dziewczynka.

-Kochanie... - odezwał się Markus, jakby próbując ją ułagodzić, ale Janette weszła mu w słowo.

-Nie zapominaj gówniaro, że już raz byłam matką... - poczuła, jak gardło jej się ściska - I radziłam sobie doskonale.

-Nie rozmawiamy o tym, co była pani w stanie zrobić kiedyś. Rozmawiamy o tym, co jest pani w stanie zrobić teraz, a ja po prostu martwię się o dziecko, które zasługuje na normalne życie. Jest pani uzależniona od leków na uspokojenie, bierze pani coraz większe dawki - zatruje się pani kiedyś i co wtedy stałoby się z małą? Zostałaby sama? Znowu?

-Kto z was zaczął opowiadać im te wierutne bzdury?! - ryknęła Janette, patrząc na Connora, Hanka i Chloe, którzy z szeroko otwartymi oczami obserwowali to co się dzieje, najwyraźniej nie wiedząc co powiedzieć.

-To teraz nie ważne. Chodzi mi o to, że żeby mieć kolejne dziecko, musi się pani najpierw uporać sama ze sobą.

-Zamknij się! - wrzasnęła Wilson, którą wzmianka o kolejnym dziecku, wypowiedziana na dodatek tak spokojnym tonem doprowadziła do ostateczności - Zamknij się! Myślisz, że wiesz jak to jest być matką, ale ten twój chłopaczek nie był częścią twojego ciała, nie urodziłaś go i nie byłaś pierwszą osobą, która go zobaczyła i usłyszała!

North zmieniła się na twarzy, z której odpłynęło całe tyrium i poderwała się na nogi.

-Nie masz pojęcia, jak to jest kochać kogoś tak mocno, że gdyby ktoś kazał ci wybierać między nim a resztą ludzkości, to trzy razy wybrałabyś jego. Nie masz pojęcia jak to jest patrzeć na istotę, którą sama stworzyłaś! A co najważniejsze - nie masz pojęcia jakie to uczucie, stracić kogoś takiego, więc nie masz prawa oceniać tego, jak sobie radzę. Nie czułaś tego bólu, nie patrzyłaś na swoje dziecko jak cierpi, nie słyszałaś nigdy jak się dusi i walczy o oddech!

Ruch North był zabójczo szybki. Nikt nie zdążył się nawet zorientować, co takiego się dzieje, kiedy jej wyprostowana, płaska dłoń uderzyła z impetem w twarz Janette, pozostawiając po sobie czerwony, piekący ślad.

Kobietę absolutnie zamurowało. Wpatrywała się w androidkę przed sobą z rozchylonymi ustami, widząc jak jej oczy płoną rozpaczą, oburzeniem i zimną furią. Nie oderwała od niej tego strasznego wzroku, nawet kiedy Markus objął ją mocno od tyłu i odciągnął, całą zesztywniałą, szepcząc jej coś gorączkowo do ucha.

Spodziewała się, że ktoś skarci panią minister za to co zrobiła, albo chociaż zapyta czy Janette nic jej nie jest, ale tak się nie stało. Connor obrzucił ją jedynie wstrząśniętym spojrzeniem, po czym odszedł na bok z przyjaciółmi, trzymając Markusa za ramię.

W Chloe również zaszła zmiana. Do tej pory wydawało się, że ciepły wyraz sympatii na jej twarzy jest już częścią jej rysów, ale teraz buzię miała zaciętą i rozżaloną.

Hank natomiast, kiedy już się nieco otrząsnął, wstał z kanapy, złapał byłą żonę za ramię i pociągnął ją za sobą do pokoju gościnnego. Zamknął drzwi, a następnie zwrócił w jej stronę rozwścieczone spojrzenie.

-Co ty sobie wyobrażasz?! - syknął - Zwariowałaś do reszty?

-Ja zwariowałam? - oburzyła się - To ona się na mnie rzuciła!

-I dobrze, powinna jeszcze poprawić z drugiej strony! - warknął Anderson - Nie widzisz niczego poza czubkiem własnego cholernego nosa i pudełkiem prochów na uspokojenie. Popierdalasz sobie po moim domu i tworzysz sobie jakieś chore założenia, które potem automatycznie traktujesz jak jedyną słuszną prawdę. Bo przecież ,,mi się tak kurwa wydaje", więc tak na pewno musi być. Czy twoja siostra nie powiedziała ci kiedyś czegoś takiego? - zapytał z przekąsem.

-Nie opowiadaj mi tu o mojej siostrze!

-Dlaczego? Jest mądrzejsza od ciebie! Może gdybyś posłuchała Connora i z nią pogadała coś by do ciebie dotarło.

-Tak jakby Connor tak często rozmawiał z tym swoim legendarnym bratem! - prychnęła - Odkąd tu jestem nie mieli ze sobą kontaktu ani razu!

-Bo Nines kurwa nie żyje! - ryknął Hank, całkowicie już wyprowadzony z równowagi - Naprawdę nie widzisz, że znowu to robisz?! Co ty sobie myślisz, że ich życie jest jakieś idealne, bo są mechaniczni? Wykrzyczałaś tej dziewczynie prosto w twarz, że nie wie jak to jest bać się o życie własnego dziecka, a wie! Wie lepiej niż ci się cholera wydaje! Co to za różnica, że jest androidem?!

Janette się nie odezwała, mrugając z zaskoczeniem.

Hank, kiedy odezwał się po kilku chwilach ciszy, był tak rozwścieczony, jakim jeszcze go nie widziała odkąd pojawiła się ponownie w mieście.

-Nie masz pojęcia jaka ilość śmierci, bólu i życiowego gówna otacza te biedne dzieciaki. - syknął -Nie masz pojęcia, ile czasu minęło, zanim którekolwiek z nich mogło powiedzieć, że jest bezpieczne, nie wspominając o jakimkolwiek szczęściu. Gdzieś ty była przez ostatnie lata?! Nie słyszałaś o jebanej rewolucji? O obozach koncentracyjnych dla androidów w środku Detroit?! Co jest z tobą nie tak?!

Kobieta czuła się, jakby ktoś uderzył ją ponownie. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo życie i czas przeciekało jej do tej pory przez palce. Co robiła w czasie powstania, które zmieniło świat? Nie pamiętała. Pamiętała, że słyszała o nim, że obojętnie przesuwała wzrokiem po krzykliwych nagłówkach, ale czy się przejęła? Nie.

-Tkwisz w jakiejś jebanej bajce, w której ciągle masz kontrolę nad własnym życiem, a wszystko co ci się nie udaje jest winą kogoś innego. Bo przecież jeśli ktoś radzi sobie lepiej od ciebie, to na pewno dlatego, że nie ma żadnych problemów, a nie dlatego, że zebrał dupę do kupy, a kiedy wytyka ci się prawdę, wpadasz w szał! - ciągnął dalej Hank, zupełnie bezlitośnie - Nie ma niczego złego w tym, że sobie nie radzisz. Ja też sobie kurwa nie radziłem i pewnie zapiłbym się na śmierć albo przegrał w rosyjską ruletkę, gdyby mi ktoś w odpowiednim momencie nie pomógł. I to jest to co powinnaś zrobić - poprosić o jebaną pomoc i uświadomić sobie wreszcie, że to ty jesteś odpowiedzialna za swoje własne problemy, a nie ktokolwiek inny!

Janette nie odezwała się ponownie. Oddychała ciężko, ze wzrokiem wbitym w podłogę i nie podniosła go aż do chwili, kiedy usłyszała jak porucznik wychodzi z pokoju trzaskając drzwiami. Twarz jej płonęła, dłonie się trzęsły.

Siedziała w pomieszczeniu próbując uspokoić pędzące myśli, aż do późnej nocy. Wieczorem Gemma próbowała dostać się do środka, by położyć się spać, ale kobieta przekręciła wcześniej klucz w zamku i nie chciała wpuścić nawet jej.

Słyszała głosy domowników, kroki na korytarzu, niespokojne rozmowy, ale wyszła dopiero w momencie, w którym wszyscy położyli się do łóżek. Łyknęła tabletkę, po czym wymknęła się z domu i wezwała taksówkę.

Po wielu latach nadeszła wreszcie pora, by Janette Wilson odwiedziła swojego syna.

***

Dear Theodosia - Leslie Odom Jr, Lin Manuel Miranda

-Tato, w mojej szafie coś jest. - odezwał się cichy głosik, tuż przy uchu Gavina Reeda.

Otworzył jedno oko, spoglądając w lekko skośne, lśniące w ciemności oczy swojego syna.

-Co jest w twojej szafie? - zapytał, zaskakująco przytomnie. Bycie rodzicem nauczyło go, że żadne pytanie, o żadnej porze nie jest zbyt absurdalne, by być prawdziwym. Strasznie chciał zasnąć z powrotem, zwłaszcza, że długo przerzucał się z boku na bok, targany wątpliwościami, ale wszystko wskazywało na to, że nie będzie mu to dane.

-Nie wiem.

-A nie możesz zapalić światła i sprawdzić?

-A co jeśli to zły pan?

-Na litość boską, młody, co jakiś zły pan miałby robić w twojej szafie?

-Chować się.

-Przed kim? - spytał, licząc jeszcze naiwnie, że uda mu się uniknąć wstawania z łóżka.

-Przed tobą. Przecież to robisz w pracy, nie? Szukasz złych panów, którzy się chowają.

-Ale... - Tina nagle poruszyła się niespokojnie. Miała bardzo twardy sen z którego ciężko było ją wyrwać, wszystko miało jednak swoje granice.

Reed westchnął.

-Dobra, chodź. Zobaczymy co jest w tej twojej szafie. Tylko bądź cicho, żeby nie obudzić mamy.

Wstał i ruszył za Banksem do jego pokoju. Chłopiec wskoczył do łóżka z napięciem wpatrując się w ojca.

-A co jak jest uzbrojony? - spytał - Może też weź pistolet?

-Myślę, że jakoś sobie poradzę. - mruknął Gavin, otwierając drzwi od mebla.

Dziecko miało rację w jednym względzie - w szafie faktycznie coś było, ale nic, czego nie należało się spodziewać.

-Ubrania. Ubrania. Buty. Żadnych złych panów. Ani potworów.

-Mhm... Może coś mi się przyśniło. - mruknął Banks, spuszczając wzrok.

-Super. Mogę wracać spać?

-A możesz ze mną zostać aż zasnę z powrotem? - chłopiec podniósł na niego proszące spojrzenie.

Gavin odetchnął głęboko.

-Nie ma takiej opcji, nie będę latał w tę i z powrotem jak debil. Jak chcesz

żebym został to musisz mnie przekimać już do samego rana.

-Zgoda.

Detektyw zgasił światło w pokoju, po czym wcisnął się na miejsce obok syna, obejmując go ramieniem.

-Dzięki, tato.

-Śpij, młody, albo cię wsadzę do tej szafy i wtedy faktycznie będzie tam potwór. Taki, który nie daje się wyspać własnemu ojcu.

Banks zachichotał cicho, a Gavin uśmiechnął się pod nosem. Myślał, że jest taki mądry, taki dorosły zanim jego dziecko się urodziło, a okazało się, że człowiek który nie skończył nawet pięciu lat jest w stanie codziennie utemperować jego ego na sześć różnych sposobów nawet o tym nie wiedząc.

I nie mógł być z tego powodu szczęśliwszy.

***

Kaboom!

Wreszcie nowy rozdział jest a na dodatek dość długi. Mam nadzieję, że się wam podobało, bo ja osobiście jestem całkiem zadowolona.

Trochę dramy, trochę domowego ciepełka i Gavin w roli ojca jako odskocznia od innych emocji. 

Dajcie znać jak było i trzymajcie się zdrowo!

~Gabi

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top