8.Sojusznicy i wrogowie
Ex's & Oh's - Elle King
Kiedy Janette wysiadła z samochodu z Connorem u boku, czuła się zdecydowanie lepiej. Poprzedniej nocy wykradła się z domu do apteki całodobowej po swoje tabletki. Nie musiała się martwić o ich wykupienie, bo jej recepta wciąż była jeszcze aktualna (choć już nie przez długi czas), a na dodatek międzynarodowa.
Android zmierzył ją podejrzliwym spojrzeniem, jakby doskonale wiedząc, co jest powodem jej stosunkowo dobrego humoru, ale nie powiedział ani słowa na ten temat.
-Jesteśmy na miejscu. - rzucił jedynie.
Hank postanowił zostać w domu razem z Chloe. Nie chciał odpowiedzieć jej na pytanie dlaczego nie wybiera się z nimi. Skrzywił się jedynie i mruknął coś niecenzuralnego pod nosem, stała więc pod pięknym, luksusowym apartamentowcem jedynie z mechanicznym chłopakiem i Gemmą, uczepioną jej rękawa.
-Kim właściwie jest ta Kamska, przypomnij mi? - mruknęła, zadzierając nieufnie głowę do góry, by dojrzeć ostatnie piętro budynku. Nie był tak wysoki jak najwyższe budynki w mieście, ale i tak całkiem imponujący.
-To obecna pani prezes zarządu CyberLife i siostra Elijaha Kamskiego. Był absolutnym geniuszem i bez jego wynalazków stworzenie androidów z pewnością nie byłoby możliwe. - odpowiedział, ale rysy mu stężały.
-Nie lubisz go? - zapytała z ciekawością, widząc jego niezbyt zadowolony wyraz twarzy.
-Nie znałem go. Ale Chloe znała. - odpowiedział krótko i to wystarczyło, by zrozumiała, że cokolwiek łączyło tego człowieka z żoną Connora nie było źródłem szczególnie pozytywnych wspomnień.
-A ta jego siostra jest równie genialna? Pomoże nam? - spytała Janette, by zmienić temat, wchodząc do budynku. Portier w recepcji skinął im jedynie głową, najwyraźniej uprzedzony o ich przybyciu.
-Miejmy nadzieję, bo jeśli nie ona, to nikt.
Android wcisnął przycisk z numerem piętra.
-Pięćdziesiąt pięć. - rzuciła Janette, by przerwać niezręczną ciszę - To dobrze wróży.
-Dlaczego? - spytali jednocześnie i Gemma i Connor, wlepiając w nią spojrzenia.
-Pięć to moja szczęśliwa liczba.
-Naprawdę? - chłopak przechylił głowę na bok, nagle zainteresowany - Co to znaczy, że liczba jest szczęśliwa?
Zmieszała się.
-To właściwie nic nie znaczy. To taka liczba, która jest dla ciebie istotna. Bardziej niż inne liczby. W pozytywnym sensie. Taka, która pierwsza przychodzi ci do głowy, kiedy ktoś każe ci wybrać, albo którą zaznaczasz w lotka. No wiesz, ulubiona. - wzruszyła ramionami - Nie wszyscy wierzą w tego typu rzeczy, ale zawsze byłam trochę przesądna. A ty masz jakąś ulubioną liczbę?
-Tak. - odpowiedział, ku jej zaskoczeniu - zupełnie bez wahania. Winda zatrzymała się z cichym dzwonkiem, a Connor uśmiechnął się, ale nie do niej i nie do końca wesoło - Dziewięć.
Wyszedł na korytarz, nie czekając na nią.
Wszystko tu wskazywało na to, że gospodarz apartamentu na ostatnim piętrze lubi odrobinę luksusu i co więcej - może sobie na niego pozwolić.
Android wcisnął guzik na ścianie i skrzywił się, słysząc ostry, elektryczny dźwięk dzwonka. W głębi mieszkania zastukały obcasy, a po chwili drzwi się otworzyły.
W progu stanęła młoda kobieta, mniej więcej trzydziestoletnia, ubrana jedynie w jedwabny szlafrok i szpilki. Ciemne, proste włosy dotykały jej ramion, lśniące inteligencją oczy przeszywały całą ich trójkę na wskroś.
-Detektyw promyczek! - zauważyła radośnie, pokazując w bezczelnym uśmiechu białe zęby.
Connor zmierzył ją karcącym spojrzeniem.
-Jakiś problem? - zapytała - Piszczysz pod moimi drzwiami o pomoc na tyle często, że odechciało mi się na takie okazje specjalnie ubierać, szczególnie w dni wolne od pracy.
-Przyprowadziłem kogoś.
-Widzę. Tym lepiej. Zawsze miło zrobić odpowiednie pierwsze wrażenie. - spojrzała na Janette zupełnie bez skrępowania i puściła do niej oko, a kobieta na moment straciła zdolność komunikacji. Kamska przesunęła się, wpuszczając ich do mieszkania, a następnie ruszyła korytarzem, zupełnie niezainteresowana tym, czy jej goście idą za nią.
-Wilson, jesteś zdecydowanie za stara, żeby o tym myśleć! - próbowała sobie wmówić Janette, z całych sił starając się nie spoglądać w kierunku długich, szczupłych nóg Magdaleny, która weszła do dużego przestronnego gabinetu w końcu apartamentu. Usiadła w fotelu i położyła stopy na blacie biurka, tym samym drastycznie utrudniając jej zadanie.
-No więc? - rzuciła, po chwili niezręcznej ciszy - O co chodzi tym razem? Znowu chcesz dać się porwać, albo wysadzić swój system? Ktoś planuje na mnie zamach? Wirus mordujący androidy?
-Co? - wykrztusiła Wilson, czując jak Gemma mocniej tuli się do jej nogi. Została zignorowana.
-Nie. Tym razem to sprawa bardziej osobista. - wymamrotał Connor w odpowiedzi.
-Ktoś wykopał ci kolejnego brata?
Twarz chłopaka stężała.
-Nie.
-Szkoda. Poprzedni okazał się całkiem rozrywkowy. - zastanowiła się chwilę - Chociaż przysporzył mi też więcej problemów niż miałam na to ochotę, więc może to i lepiej. - przeciągnęła się swobodnie - No więc?
-To jest była żona porucznika.
Janette ponownie została zmierzona od góry do dołu bystrym spojrzeniem kobiety i była prawie pewna, że zrobiła się czerwona.
-Aha. I co mam z nią niby zrobić?
-Z nią nic. Znalazła dziecko z amnezją, androida po wypadku. Dziewczynka bardzo się do niej przywiązała, co nieco uniemożliwia jej wyjazd z miasta. Chcieliśmy się dowiedzieć, czy dałabyś radę odzyskać jej pamięć, żeby mogła wrócić do rodziców.
Magdalena wpatrywała się w niego przez chwilę z niedowierzaniem.
-Chyba żartujesz.
-Dlaczego? - spytał ostrożnie.
-Serio? Przychodzisz do mnie z taką pierdołą? Z jakimś randomowym dzieckiem z ulicy?
-Ona tu jest. - upomniał ją delikatnie, ruchem głowy wskazując na dziewczynkę.
-Widzę przecież. - Kamska przewróciła oczami - Pamięć androidów to denerwująca kwestia. Mogą spaść z budynku, albo przestrzelić sobie mózg, ale moduł mieć całkowicie sprawny. Potkną się na chodniku, źle uderzą w główkę i nic nie da się zrobić. Na szczęście mam zajebiście wysokie IQ, więc odpowiedź na twoje pytanie brzmi: tak, na dziewięćdziesiąt procent dałabym radę odzyskać pamięć tego dzieciaka. Mamy tylko jeden problem.
-Jaki problem? - Connor westchnął ciężko, spoglądając na kobietę zmęczonym wzrokiem.
-Nie mam zamiaru tego robić.
-Co? - Anderson otworzył szeroko oczy - Ale dlaczego?
-Po pierwsze: to nie jest moja robota. Wiesz ile takich małych mechanicznych ludzików w tym mieście straciło pamięć, spadając z rowerka? Od tego są szpitale. Gdybym zaczęła się zajmować takimi pierdołami po trzech dniach miałabym skandujący tłum pod balkonem. Po drugie: co za nuda! - zakręciła się w fotelu z rozczarowanym wyrazem twarzy.
-Ale nikt w szpitalu nie jest w stanie nam pomóc. W tym właśnie problem.
-Co za pech.
W gabinecie zapadła cisza. Connor i Janette stali na środku pokoju, spoglądając po sobie bezradnie, a panna Kamska kręciła się w kółko na fotelu, zupełnie ich ignorując.
-Masz ładne buty. - odezwała się Gemma, bardzo nieśmiało, niespodziewanie i nie na temat.
Kamska przestała się kręcić.
-Dlaczego nosisz je do piżamy? - zapytała dziewczynka, jeszcze bardziej nieśmiało.
Magdalena uśmiechnęła się lekko.
-Bo taki mam kaprys.
-A ja też tak mogę?
-Każdy może. - podniosła głowę, spoglądając prosto na Janette - Pani się nazywa?
-Tak. To znaczy, Janette Wilson. - odpowiedziała w panice, nie spodziewając się w tym momencie żadnych pytań.
-Wspaniale. - podniosła się na nogi - Ta istota doceniła moje buty i teraz mam dobry humor, więc zobaczę, co da się zrobić, skoro już tu jesteście. Ale muszę się jednak przebrać, nie mogę tak iść do laboratorium. Chodźcie.
-Jaka jest szansa, że po drodze się potknie i powie, że już nie ma dobrego humoru, więc mamy się wynosić? - szepnęła Janette do Connora.
-Nie wiem. Magdalena zwykle kiedy już zgadza się na coś dotrzymuje słowa, ale w jej przypadku nigdy nie można niczego wykluczyć. - odpowiedział, idąc za kobietą.
-Poczekajcie na korytarzu. - odezwała się kobieta, znikając w pokoju.
Janette, Connor i Gemma stali wszyscy w niezręcznej ciszy, zastanawiając się, czy powinni o czymś rozmawiać, ale wybawił ich odgłos otwieranych drzwi. Podnieśli głowy, nawiązując niespodziewany kontakt wzrokowy z dziewczyną, która właśnie weszła do mieszkania.
Była młoda i ładna, z ciemno niebieskimi włosami związanymi luźno na czubku głowy. Otworzyła szeroko ciemne oczy.
-Echo? - zapytał android, unosząc brwi.
-Echo! - Magdalena wystawiła głowę zza drzwi sypialni, uśmiechając się szeroko. Wciąż miała na sobie szpilki, ale ubrana była w luźny dres i t-shirt, ciemne włosy spięła spinką - Dobrze że jesteś!
-Co oni tu robią? - spytała nowo przybyła, przyglądając im się, jakby zmieszana - Nie uprzedzałaś mnie, że ktoś przyjdzie.
-Nie uprzedzałam, bo nie są istotni. Załatwię za nich ich problemy jak zwykle, a zaraz potem możesz ich wyrzucić.
-Nie będę nikogo wyrzucać! - obruszyła się dziewczyna, ale Kamska już nie słuchała, zbierając z półki na korytarzu kilka dziwacznych kluczy i śrubokrętów - Wszystko okej, Connor?
-Tak. Chyba. - odpowiedział - To długa historia. A u ciebie?
-Stabilnie. - pokiwała głową - Wybaczcie, muszę się czymś zająć. - rzuciła, po czym znikła w jednym z pomieszczeń.
-Kto to był? - spytała Janette, właściwie nikogo konkretnego.
-To moja znajoma. I asystentka Magdaleny. - odpowiedział Connor. Kamska słysząc to parsknęła śmiechem.
-Coś nie tak? - spytał android, podnosząc na nią wzrok.
-Nie, nie, wszystko w jak najlepszym porządku, detektywie promyczek. Chociaż nie ukrywam, że byłoby w jeszcze lepszym, gdyby was tu nie było, także zapraszam do laboratorium. Sprawdzę co można zrobić i będziecie mogli sobie pójść.
Janette popchnęła przed sobą Gemmę, modląc się w duchu, by wreszcie udało się rozwiązać jej problem. Z drugiej strony - przywykła już nieco do obecności dziewczynki u swojego boku i myśl o tym, że jej zabraknie wydawała się nieco dziwna.
Cała trójka weszła do pomieszczenia za Magdaleną. Laboratorium nie było bardzo duże, ale na tyle przestronne i dobrze zorganizowane, że spokojnie mieściła się tu znakomita większość podstawowych potrzebnych urządzeń .
-Chodź. - kobieta skinęła palcem na dziewczynkę, wskazując ruchem głowy platformę na środku.
-Czy to zaboli? - zapytała niespokojnie Gemma, ściskając drobną dłonią palce Janette.
- Oczywiście, że nie. - prychnęła w odpowiedzi Kamska - Jesteś androidem - nigdy w życiu nic cię nie zabolało. Raz, dwa!
Mała niepewnie zrobiła kilka kroków na przód, po czym weszła na platformę. Kamska chwyciła przewód i wpięła go w szyję dziewczynki, przytrzymując ją za ramię, a następnie usiadła do pulpitu, stukając w klawisze z prędkością światła.
-Tyrium zalało jej system, prawda? - zapytała, krzywiąc się - Słabo. Pobrałam jej pamięć, ale te pliki to totalna sieczka. Na pewno sporo uda mi się poskładać z powrotem, ale to dość precyzyjna robota.
-I ile to zajmie? - spytała Janette, czując jak serce jej przyspiesza. W końcu mieli właściwy trop.
-Tyle ile będę potrzebować. - Magdalena rzuciła jej niechętne spojrzenie - Nie lubię jak się mnie pospiesza. - odpięła kabel od karku Gemmy - Dam znać jak odkryję coś istotnego.
-Dziękujemy. - odezwał się grzecznie Connor, po czym skinął kobiecie głową na pożegnanie i wyszedł. Janette złapała dziewczynkę i wyszła za nim, zszokowana.
-Co ty robisz? - syknęła za nim - Nie powinniśmy jej jakoś przycisnąć, żeby powiedziała nam coś więcej?
-Nie. - odparł spokojnie - Próba przymuszenia panny Kamskiej do czegokolwiek budzi w niej raczej irytację, niż pośpiech.
-To co teraz?
-Teraz wracamy do domu. - wzruszył ramionami i wyszedł na klatkę, by wezwać windę, pozostawiając sfrustrowaną towarzyszkę za sobą.
***
One For The Road - Arctic Monkeys
Hank Anderson absolutnie nie znosił Magdaleny Kamskiej. Nie znosił tego jak dużo mówi nie na temat, nie znosił tego jak bardzo lepsza czuje się od wszystkich wkoło, nie znosił tego jak uśmiecha się z wyższością i nie znosił tego, jak bardzo mimo woli ją podziwia. A najbardziej nie znosił tego, jak w przypadku każdego problemu prędzej czy później muszą się do niej zwrócić, wysłał więc do niej Connora samego, by nie musieć patrzeć na jej pełen samozadowolenia wyraz twarzy.
Leżał teraz na kanapie i cieszył się względnym spokojem.
Usłyszał skrobanie pazurów na podłodze, a po chwili Dama wyciągnęła się wzdłuż mebla, wzdychając ciężko. Hank lubił udawać, że nie przepada za suczką po tym jak Connor przyniósł ją bez pytania do domu a i ona nie pragnęła zwykle jego towarzystwa. Chyba, że androida nie było w domu. Wtedy lubiła trzymać się blisko starego policjanta i pilnować się go aż do powrotu jej pana.
Spuścił dłoń z kanapy i musnął srebrny łeb Damy, w głębi duszy żywiąc do niej sporo sympatii.
-Poruczniku? - odezwała się do niego Chloe. Wydawała się zmartwiona. Otworzył jedno oko.
-Hmm?
-Sprzątałam pokój gościnny i znalazłam coś takiego. Czy to pana?
Podniósł się z ciężkim westchnieniem, patrząc na to, co dziewczyna trzyma w dłoni.
-Co to za gówno?
-Bardzo silne leki na uspokojenie.
Wstał, podszedł do niej żywo i wyrwał jej opakowanie z ręki.
-Gdzie to znalazłaś?
-Ścierałam kurze, spadło zza doniczki na parapecie.
Hank ruszył do pokoju gościnnego, z bardzo złym przeczuciem w żołądku.
***
Kiedy Janette weszła do domu, od razu wyczuła, że coś jest nie tak. Hank stał w korytarzu, tuż przed drzwiami i był absolutnie wściekły.
-Możesz mi wyjaśnić co to jest? - zapytał, wyciągając w jej stronę dłoń zaciśniętą na pudełku, które tego ranka położyła na oknie i zapomniała schować do walizki.
Zamarła. Odetchnęła głęboko, próbując nie spanikować, ani nie pokazać mu, że to pytanie ją przestraszyło.
-Xanax. Mam receptę od psychiatry.
-Sranie w banię! - prychnął - Receptę może i masz, ale na pewno nie na takie ilości, jakie tego wpierdalasz.
-Że co?
-Masz kurwa całą walizę w pustych opakowaniach po prochach na uspokojenie!
-Grzebałeś w moich rzeczach?
-Nie o tym teraz rozmawiamy! - warknął - Rozmawiamy teraz o tym, że ćpasz uspokajacze na potęgę. Przypomnieć ci, kto tak strasznie pogardzał piciem wódy? Może już wtedy radośnie łykałaś te swoje piguły? Czym się różni jedno od drugiego?
Chloe przemknęła koło niego i kucnęła przed Gemmą, szepcząc jej coś do ucha, po czym wzięła ją na ręce i zniknęła ponownie w głębi mieszkania. Connor, zupełnie zdezorientowany, podążył za nią.
-Różni się tym, że wódy żaden lekarz od dawna nikomu nie przepisał! - syknęła - Nie ma niczego złego w braniu leków, które są ci potrzebne Anderson!
-Oczywiście, że nie ma! Ale ja nie pytam jaka jest różnica między alkoholem a lekami! Pytam, co sprawia, że moje uzależnienie było gorsze od twojego!
Nie odezwała się ani słowem.
-Widzisz? Ja przynajmniej umiem się przyznać. A ty?
-To nie ma znaczenia, Anderson. - odpowiedziała, spuszczając wzrok - Kamska poskłada wspomnienia Gemmy, potrzebuje tylko trochę czasu. Nie powinno cię obchodzić moje życie, bo już bardzo niedługo znowu zniknę z twojego. Na stałe.
Patrzył na nią, przeszywająco i z gniewem, czuła to, mimo oczu uparcie wbitych w podłogę. Dopiero po kilku długich, niezręcznych sekundach odezwał się znowu.
-Zajebiście.
Odwrócił się i ruszył do swojej sypialni, nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem. Stała jeszcze przez chwilę w progu, nieco roztrzęsiona i zagubiona i dopiero po kilku głębszych oddechach zdołała zdjąć buty i kurtkę i potoczyć się do łóżka. Miała zamiar wziąć tabletkę, ale z czystego uporu postanowiła tego nie robić. W końcu wcale nie musiała i miała zamiar udowodnić to Andersonowi.
Jej spokój przerwał dopiero Connor, po paru ładnych godzinach, podczas których kobieta głównie drzemała.
-Twój telefon dzwonił w płaszczu mnóstwo razy. Przyniosłem go. - wyciągnął do niej urządzenie.
Janette skinęła głową i wzięła komórkę do ręki, odblokowując ją. Wytrzeszczyła oczy, po czym jęknęła boleśnie.
-Moja siostra dzwoniła. Musiała się dowiedzieć, że wyniosłam się z Kanady. Pewnie chce mi zrobić wykład.
-Powinnaś z nią porozmawiać. - rzucił łagodnie android, opierając się o framugę drzwi.
-Porozmawiać? Świetny pomysł, naprawdę. - prychnęła - Nie wiesz jak wygląda nasza relacja, to może daruj sobie takie dobre rady.
-Jakkolwiek by nie wyglądała, powinna wiedzieć gdzie jesteś.
-Czy ja czegoś nie powiedziałam? - poczuła narastającą irytację - Nie chcę i nie będę jej o tym informować. Podobno masz brata. Jeśli tak mu zawsze mówisz o wszystkim, to dobrze dla ciebie, ale nie zawsze posiadanie rodzeństwa to bułka z masłem!
Wyraz twarzy chłopaka nie zmienił się, ale jego oczy rozbłysły, trochę gniewnie, trochę smutno, a następnie odwrócił się i pozostawił ją samą bez słowa.
Wszystko wskazywało na to, że Janette straciła w tym domu kolejnego sojusznika.
Kaboom!
Mamy to. Za dzisiejsze pojawienie się tego rozdziału należy podziękować _abstrakcyjnosc.
Zagroziła mi swoimi widłami i poczułam się tym na tyle zmotywowana, że oto jest i jestem z niego całkiem zadowolona. Stęskniłam się za pisaniem Kamskiej.
Mam nadzieję, że się wam podobało!
Trzymajcie się ciepło.
~Gabu
Ps. Tak, obrazek z Ninesikiem bo lubię ból.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top