6.Moja rodzina jest lepsza od twojej

Happy Now - Pentatonix

Kiedy Janette się obudziła, przez chwilę była pewna, że wszystko jest w najlepszym porządku.

Czuła na ciele ciężar ciepłej kołdry, z kuchni dobiegał odgłos ekspresu i zapach kawy, oraz ciężkie kroki Hanka. A następnie przypomniała sobie, że wcale nie powinna się znajdować w tym łóżku, pod tą kołdrą i w tym domu.

Otworzyła oczy i spojrzała na drugą stronę materaca.

Żołądek się w niej ścisnął na widok skotłowanej kołdry i niczego więcej. Nie było dziewczynki, która poprzedniej nocy zasnęła wtulona w jej bok.

Kobieta poderwała się na nogi i wybiegła na korytarz, czując jak jej umysł zaczyna kreować miliony negatywnych wizji.

W kuchni był jedynie porucznik, siorbiący leniwie kawę. Rzucił jej niechętne spojrzenie, nie odzywając się ani słowem i wrócił do tego fascynującego zajęcia, nie poświęcając jej więcej uwagi.

-Gdzie mała? - spytała cicho, rozglądając się.

-Na spacerze z Connorem. Nie martw się, w przeciwieństwie do ciebie nie jestem z tych co zapierdalają randomowe dzieci z ulicy.

-Oczywiście że nie. - obruszyła się - Ty jesteś z tych, co zapierdalają randomowe androidy, żeby budować z nimi patologiczną rodzinę!

Tylko żartowała, ale reakcja Hanka była zgoła inna, niż się spodziewała. Podniósł na nią wzrok, nagle lśniący i rozzłoszczony.

-Jakakolwiek by nie była - jest. Gdybym ja znalazł się w mieście, z obcym dzieciakiem, bez pieniędzy w środku nocy, nawet nie zastanawiałbym się trzech sekund, tylko dzwoniłbym po Connora, chociaż na co dzień jest wrzodem na dupie i pierdoli w kółko, że powinienem na siebie uważać, więcej się ruszać i lepiej jeść. A wiesz co on by zrobił? Przyleciałby z drugiego końca cholernego świata, gdyby było trzeba, bo to dobry dzieciak. Rachel w ogóle wie, że wyniosłaś się z Kanady? Mogę się założyć, że nie, a to dlatego, że odepchnęłaś od siebie ją i wszytkich innych. Pierwszą osobą, do której zwróciłaś się o pomoc, kiedy grunt ci się zaczął palić pod nogami jest twój były mąż, którego nienawidzisz. Więc odpierdol się od mojej rodziny, Janette, bo na pewno jest lepsza od twojej. 

Nie spodziewała się takiego wykładu. A już szczególnie nie tak wcześnie rano. Najwyraźniej Hank był w wojowniczym nastroju.

Nie zdążyła jednak niczego odpowiedzieć, bo drzwi wejściowe otworzyły się, a razem ze świeżym, wilgotnym powietrzem do domu wpadł wesoły, dziewczęcy śmiech.

Connor, z Damą na smyczy i małą androidką na baranach wkroczył do salonu, zdejmując w progu buty. Mała wplotła palce w jego przydługie włosy, buzię miała rozświetloną szczęściem.

-Dzień dobry. - odezwał się chłopak, stawiając ją na ziemi i poklepując lekko po policzku - Mam nadzieję, że się nie martwiłaś. Pomyślałem, że Gemmie przyda się trochę ruchu.

-I dlatego niosłeś ją na baranach? - rzucił Hank, uśmiechając się krzywo.

-Oh, to był tylko mały kawałek! -zaprotestował w odpowiedzi android.

-Jaka Gemma do cholery? - zapytała Janette, zupełnie zbita z tropu.

-Twoja sympatyczna towarzyszka poprosiła, żeby tak się do niej zwracać, więc szanuję to oczywiście. - wyjaśnił Connor, z ciepłym, prawie czułym uśmiechem - Wybrali to imię razem z Olivierem.

Janette nie odpowiedziała, patrząc jedynie z niepokojem na dziewczynkę. Martwiło ją to nagłe usadowienie się małej w jej obecnym życiu. Chociaż z drugiej strony, odpowiednie duże jej przywiązanie do Hanka i androidów mogłoby pozwolić jej wynieść się wreszcie z Detroit.

-Gdzie Chloe? - zagadnął porucznik, odnosząc kubek do zlewu.

-Jeszcze dosypia. Ma dzisiaj wolne. Ale zaraz będę musiał ją obudzić, chciała iść z nami do ministerstwa.

-To ruszaj się. Nie mamy całego dnia.

Android pokiwał głową i skierował się do sypialni, pozostawiając resztę towarzystwa za sobą.

W środku panował przyjemny półmrok, dzięki zasuniętym zasłonkom, ale biała skóra i jasne włosy dziewczyny skotłowanej w pościeli były doskonale widoczne.

-Słońce... - rzucił, łagodnie dotykając jej policzka.

Blondynka poderwała się, jak gdyby ktoś strzelił obok niej z pistoletu, z oczami szeroko otwartymi z przerażenia.

-O rany! - westchnęła - Spóźnię się.

Chłopak uniósł brew, patrząc na nią z lekkim rozbawieniem.

-Jak to było? - spytał z przekąsem- ,,Jesteś pracoholikiem, Connor! Musisz częściej odpoczywać, Connor!"

-Przecież odpoczywam... - mruknęła, przecierając oczy - Tylko mój mąż mi w tym przeszkadza. Co się stało?

-Jeszcze nic. Ale chciałaś iść z nami do ministerstwa, więc bardzo możliwe, że ten stan nie potrwa już długo. To dalej aktualny plan?

-Oh, racja! - podniosła się i pocałowała szybko jego policzek - Już się ubieram. Dzięki.

Postanowił dać jej się w spokoju przygotować i ruszył z powrotem do kuchni, gdzie Gemma opowiadała Hankowi o ich porannym spacerze, szczerze podekscytowana.

I być może był to błąd, ale pozwolił sobie na odrobinę nadziei, co do dzisiejszego dnia.

***

Bang! -AJR

Janette była pewna, że podczas jej ostatniego pobytu w Detroit w tym miejscu było zupełnie nic i że właśnie w tym nic spędzała większość lekcji, z których uciekła razem ze znajomymi.

Stary, pusty plac pełen rupieci i starych mebli był idealny do tego typu celów. Pomiędzy kanapami, z których wystawały sprężyny, a stertami gruzu łatwo było się ukryć i napić alkoholu, również zdobytego zgoła nielegalnym sposobem.

To co stało tu teraz, w niczym tego nie przypominało.

Budynek ministerstwa był nowoczesny i naprawdę imponujący, niemal cały ze szkła. Ludzie i androidy wchodzili do środka i wychodzili, jak z każdego normalnego urzędu, załatwiając swoje sprawy i mijali samochód, w którym siedziało upchniętych pięć osób.

-Mówiłam panu, poruczniku, że powinien pan zastanowić się nad nowym samochodem? - zapytała Chloe, wychylając się z tylnego siedzenia.

-Markus? Jesteśmy. - odezwał się Connor, nie zwracając na nią większej uwagi. Janette ciągle nie mogła się przyzwyczaić do tego, jak roboty do siebie dzwoniły, bez przyłożenia telefonu do ucha, czy nawet bez jakiegokolwiek sygnału. Po prostu nagle odzywały się do osoby po drugiej stronie, zazwyczaj strasząc kobietę na śmierć - Którędy mamy wejść?

-Owszem. - odpowiedział Hank, czekając aż chłopak skończy rozmawiać - Mówiłaś o tym. Jakieś sto razy w przeciągu ostatnich dwóch tygodni. Jaki masz problem z moim samochodem?

-Taki, że się rozpada. I nie chcę, żeby ostatecznie zakończył swój żywot z panem w środku. Albo Connorem. Albo mną.

-Już wiem co robić. Musimy podejść pod tylne wejście i ktoś będzie tam na nas czekał. - rzucił Connor, najwyraźniej rozłączając się - Idziemy?

-Idziemy. - Hank wydawał się zadowolony, że rozmowa z dziewczyną została odłożona na później i szybko wysiadł.

-Chodź, młoda. - rzuciła Janette, poklepując dziewczynkę po ramieniu - Pora znowu wziąć się do roboty.

Ruszyła ostatnia, ukradkiem łykając tabletkę niemal odruchowo. Trzecią tego dnia. Przyjemne otępienie przyćmiło jej stres.

Cała grupa prześlizgnęła się wzdłuż ściany budynku, aż do niewielkich drzwi zamkniętych na kod. Kiedy tylko przed nimi stanęli ktoś po drugiej stronie wpisał kod i je otworzył.

Twarz kobiety wydawała się znajoma. Miała na sobie czerwony, dopasowany garnitur i buty na wysokim obcasie. Długie, jasne włosy opadały jej nieskazitelną taflą na plecy. Miała w sobie elegancką pewność siebie, która sugerowała, że wie co robi.

Jej twarz rozjaśniła się na ich widok.

-Cześć! - przywitała się, unosząc dłoń w stronę Connora i Chloe - Dobrze was widzieć. - przeniosła spojrzenie na Janette i wyciagnęła do niej rękę - North Manfred, miło mi.

Kobieta przypomniała sobie gazetę, przeglądaną na przystanku. To stąd musiała kojarzyć żonę ministra. Zmierzyła jej wyciągniętą rękę niechętnym spojrzeniem.

-Janette Wilson. Możemy darować sobie te uprzejmości i po prostu załatwić co trzeba?

North uśmiechnęła się krzywo.

-Prosto do konkretów, jak widzę. Szanuję to, przypomnę pani jednak, że wchodzi pani do urzędu całkowicie omijając kolejkę i wszelkie procedury. Na pani miejscu zastanowiłabym się, czy uprzejmość to jest ta rzecz, którą powinnam sobie darować.

Janette nie zdążyła do końca zrozumieć przytyku, ani tym bardziej odpowiedzieć, odrobinę otumaniona, bo wiceminister pochyliła się już nad Gemmą.

-A ty musisz być nową koleżanką mojego Oliviera. - odezwała się przyjaźnie - Chodź. Spróbujemy się dowiedzieć, jak się nazywasz, co ty na to?

Dziewczynka pokiwała głową, po czym ruszyła chętnie za panią Manfred.

Ministerstwo od wewnątrz wciąż było imponujące, ale nieco bardziej chaotyczne niż na pierwszy rzut oka. Wszyscy biegali w rozmaitych kierunkach trzymając dokumenty pod pachą, telefony dzwoniły, ktoś przeklinał plamę z kawy na koszuli, jednym zdaniem cały budynek tętnił życiem.

-Zatrudniacie tu ludzi? - wyrwało się zaskoczonej Janette. North rzuciła jej takie spojrzenie, jakby ta powiedziała coś wyjątkowo niemądrego.

-Tak?

-Myślałam, że to ministerstwo do spraw androidów.

-Tak. Nie rozumiem, w czym tkwi problem. Zatrudniamy osoby, które wiedzą co robią i nadają się na konkretne stanowisko. Reszta to sprawa drugorzędna.

-No, nie udawaj, North! - rzuciła roześmiana Chloe, obejmując wiceminister w pasie - Przypomnieć ci co się działo jakieś trzy lata temu? ,,Łe, po co nam ludzie w ministerstwie, jesteśmy bardziej wydajni!".

-Co się działo trzy lata temu, zostaje w tamtym okresie. - sprzedała blondynce przyjacielskiego prztyczka w nos - Poza tym, tylko krowa nie zmienia zdania.

-Jestem prawie pewien, że gdyby Markus odpowiednio długo do niej przemawiał, z krową również by się udało. - rzucił Connor, obserwując je z uśmiechem.

North nie odpowiedziała, wcisnęła jedynie guzik przywołujący windę, zanim jednak ta nadjechała podbiegła do niej drobna, przestraszona dziewczyna w okularach.

-Pani Manfred...- odezwała się cicho - Mam tu dokument do podpisania, mogłaby pani...

-Pokaż mi. - dziewczyna złapała plik kartek i przejrzała go szybko - To nic pilnego, przekaż to do pana Fry'a proszę.

-Tylko że... Tylko, że pan Fry kazał to pani pokazać. Noszę to między państwem trzeci dzień, naprawdę ułatwiłoby mi to pracę, gdyby po prostu to pani podpisała.

-Wiem, Mary i naprawdę mi przykro, ale nie mam zamiaru przegrać tej walki. - była śmiertelnie poważna - Dostaniesz premię. Zmykaj.

Po tych słowach wkroczyła do windy, nie zważając z początku na pytające spojrzenia przyjaciół.

-No co? - spytała w końcu - Sprawdzamy z Joshem kto pierwszy pęknie. Nie mogę dać mu tej satysfakcji.

-To chyba średnio profesjonalne. - mruknęła Janette, narażając się na chłodne spojrzenie.

-Być może. To prawdziwe szczęście, że mamy tu kogoś kto może ocenić moją pracę. Co ja bym zrobiła bez pani opinii? - odpowiedziała North, a następnie wyszła z windy i ruszyła korytarzem, z odrobinę gniewnym wyrazem twarzy.

Otworzyła drzwi do najbliższego pomieszczenia, po czym podeszła do pierwszego terminalu w rzędzie, który po odpaleniu okazał się szczególnie zabezpieczony. Dziewczyna wpisała hasło, po czym zmarszczyła brwi, widząc powiadomienie o błędzie.

-Co jest? - mruknęła wpisując hasło ponownie. Na ekranie pojawił się jakiś komunikat. North westchnęła głęboko, po czym przymknęła oczy, nawiązując połączenie. Najwyraźniej nikt nie odebrał.

-Josh? - odezwała się znowu po chwili - Czy jest tam mój mąż? Wspaniale, przyślij go do mnie. Że co? - zmarszczyła brwi - No weź, proszę cię, to pilne! Jakie papiery? Mam tam do ciebie zejść, czy co?

Westchnęła głęboko, najwyraźniej słuchając dłuższej odpowiedzi z drugiej strony.

-Dobra. Dobra, wygrałeś. Podpiszę ci to, tylko powiedz Markusowi, żeby się ruszył do archiwum. Cześć.

Rozłączyła się, po czym zaczęła wpisywać różne komendy, najwyraźniej bezskutecznie.

-To chyba nie działa zbyt sprawnie, co? - szepnęła Janette d o Hanka, stojącego obok, nie chcąc narazić się pani wiceminister jeszcze bardziej.

-Oglądałaś kiedyś jakiś inny urząd od wewnątrz? - odszepnął.

-Nie.

-A ja tak. I zapewniam cię, tutaj wszystko działa świetnie. Na zewnątrz miłe panie w okienkach udają, że żadne kryzysy nie istnieją i załatwiają co trzeba z uśmiechem odjebanym na tip top.

Usłyszeli kroki na korytarzu i wkrótce drzwi się otworzyły.

-Dzień dobry wszystkim. - Markus skinął im głową. Miał marynarkę i krawat, ale wszystko w lekkim nieładzie, jakby cały dzień biegał w pośpiechu z miejsca na miejsce. Istniała duża szansa, że właśnie tym się zajmował.- Co się stało?

-To gów... - zaczęła, już całkowicie zdenerwowana North, ale przerwała, orientując się, że w pokoju jest dziewczynka - System się wykrzaczył. Nie działa. - poprawiła się, niecierpliwie stukając paznokciami w blat biurka.

-Znowu?

-Tak, znowu! - prychnęła - Naprawdę musimy zrezygnować z tej wewnętrznej metody, serwery co chwila się przeciążają! Nie wiem co się dzieje, naprawdę tyle osób nie pamięta swoich własnych danych?

-Nie, kochanie, nie możemy zrezygnować z tej metody, ponieważ wtedy wszystkie te dane, których ludzie nie pamiętają prędzej czy później wyciekną. A wtedy czeka nas...

-...katastrofa. - North dokończyła równocześnie z nim - Tak, masz rację, po prostu szlag mnie przez to trafia mniej więcej cztery razy dziennie. Zerkniesz?

Minister podszedł do terminalu i dotknął go ręką, a jego skóra znikła. Monitor zgasł, a po chwili zapalił się ponownie. Wpisał hasło ponownie. Nic się nie zmieniło. Najpierw przez dziesięć sekund, a potem przez dwadzieścia.

-Mówiłam.

Minęło kolejne dziesięć sekund, a następnie kolejne dziesięć, a wreszcie system się otworzył.

-Działa. - Markus pokiwał głową z zadowoleniem - Bardzo, bardzo powoli, ale działa. Wystarczy trochę poczekać.

-Ustaliliśmy już dość dawno temu, że ty masz cierpliwości za nas dwoje, a ja mam ciebie. Pamiętaj, żeby po drodze do domu zajechać do apteki.

-Pamiętam.

-I Oliviera trzeba odebrać wcześniej. Pamiętaj, że ma...

-Pamiętam. - przerwał jej, cofając się w stronę wyjścia - Pamiętam o wszystkim.

North wzięła oddech, jakby miała zamiar powiedzieć coś jeszcze, ale odpuściła. Pokiwała tylko głową i wróciła do terminalu.

-Trzymajcie się, widzimy się pojutrze. - chłopak poklepał Connora po ramieniu, wychodząc - Kocham cię. - rzucił jeszcze do żony.

-Wiem. - odpowiedziała swobodnie, nie odwracając się, a chwilę później ministra już nie było.

-Okej. - westchnęła North - Sprawdźmy w takim razie, co my tu mamy.

Wklepała wszystkie dane, jakie uzyskali z jej krwi i poczekała chwilę na wyniki wyszukiwania.

-I co? Jest coś? - rzucił Hank, niecierpliwie przytupując.

-Nie. Zupełnie nic. - dziewczyna brzmiała zdecydowanie na bardziej zaskoczoną niż tego oczekiwali - Wiecie co to znaczy?

-Nie? - porucznik uniósł brew.

-To znaczy, że nikt nigdy nie wyrobił jej żadnych dokumentów. Zupełnie poważnie liczyłam na imię i nazwisko, ale powinna mieć przynajmniej paszport wyrobiony na numer seryjny, albo cokolwiek innego. A tutaj nie ma nic! A to z kolei oznacza, że najprawdopodobniej nikt nigdy się nią nie zajmował. Nie tak naprawdę.

Zapadła głucha cisza. North ze zmartwionym wyrazem twarzy przykucnęła przed Gemmą, która wydawała się nie rozumieć, co się dokładnie dzieje, ale wyraźnie widziała, że

-Przykro mi, kochanie. Chyba jednak nie mogę ci pomóc.

Dziewczynka pokiwała głową.

-Nie szkodzi.

Janette była tą, która powiedziała to, co pomyśleli wszyscy.

-To co teraz robimy?

***

Back To You - Selena Gomez

Gavin przyglądał się Tinie, stojąc na światłach, w drodze na komendę. Upinała ciemne włosy w kok na czubku głowy. Jego wieczne spóźnialstwo sprawiło, że była już w stanie perfekcyjnie się uczesać i pomalować podczas jazdy.

-Gavin, czy ty mnie w ogóle słuchasz?

-Przepraszam, zapatrzyłem się. - wyszczerzył do niej zęby.

-Moja twarz to pierwsze co widzisz każdego ranka. Myślałam, że po takim czasie nie będzie już robiła na tobie takiego wrażenia.

Tuż przed tym, jak światło zmieniło się na zielone pochylił się i pocałował jej policzek. Ten sam co zawsze.

-Potraktuj to jako komplement, złotko. I powtórz jeszcze raz to co mówiłaś.

-Mówiłam, że mały był jakiś rozpalony rano. Boję się, że się rozchoruje i nie będzie mógł iść do przedszkola, a co my wtedy z nim zrobimy?

-To co zawsze. Oddamy go do mamy.

-Nie, Gavin, nie możemy jej tak ciągle wykorzystywać. - rzuciła mu karcące spojrzenie, poprawiając ostatnie odstające włoski.

-Żartujesz sobie? Truje mi dupę mniej więcej dwa razy dziennie, dzwoniąc i żądając naszego dziecka. Dosłownie, żądając. Banks ją uwielbia, ona ma obsesje na jego punkcie. Jak młody do niej pójdzie oboje będą mieli zajęcie, a my będziemy mieli spokój, więc Boże, tak, odrobina gorączki byłaby bardzo porządana.

-Jak możesz, Gavin!

-Jeśli cię to pocieszy, to powiem ci, że na pewno okaże się, że to tylko twoja matczyna paranoja.

Uderzyła go lekko w ramię. Uśmiechnął się pod nosem. Ten dzień zapowiadał się jak każdy inny.

***

-Panowie, to zaszło zdecydowanie za daleko.

Connor i Hank stali przed biurkiem kapitana Fowlera ze spuszczonymi głowami, jak dwa szczeniaki, którym spuszcza się reprymendę.

-Od tygodnia nie robicie niczego innego, tylko szukacie danych tego jednego dzieciaka. Wiecie ile takich mamy w bazie? Ile takich przewala się dziennie przez to cholerne miasto? Jebane androidy - bez urazy - niby takie odporne na wszystko, a wystarczy popukać je w czoło i cała ich pamięć znika jakby nigdy jej nie było. Nie mogę sobie pozwolić na to, żeby moich dwóch najlepszych oficerów poświęcało czas na takie pierdoły.

-To nie jest pierdoła, Jeff...- mruknął Hank - To jest w pewnym sensie sprawa osobista.

-Tym bardziej nie chcę, żebyście się w to angażowali. Przekazuję tą sprawę na Cody'ego i Tinę.

-Ja pierdolę... - jęknął Anderson - Do nich? Naprawdę? Równie dobrze mógłbyś ją umorzyć!

-To doskonali policjanci.

-Nie. I doskonale o tym wiesz. Tina - owszem, może, ale nawet ona nie rozwiąże tego sama, a co dopiero z tym pacanem Codym, który nadaje się jedynie do noszenia kawy, do ciężkiej cholery!

-Hank, ja jestem za stary, żeby się z tobą kłócić. Zdążyło mi się znudzić przez te wszystkie lata. Mam dla was nową sprawę, przy której jesteście mi bardziej potrzebni.

-Kapitanie... - Connor, widząc bezradną minę porucznika próbował jeszcze coś ugrać.

-Sierżancie. - przerwał mu natychmiast Fowler - To nie podlega negocjacjom. Musicie mi znaleźć dwóch gwałcicieli. Zwiali z miejsca zdarzenia i ślad po nich zaginął. Jutro przekażę wam akta.

Zapadła cisza. Dopiero po chwili android cicho westchnął. Położył dłoń na ramieniu Hanka.

-Przynajmniej Dama się ucieszy. - rzucił z bladym uśmiechem. Obaj policjanci wyszli i ruszyli do samochodu.

-Chodź, młody. - rzucił do chłopaka zmęczonym tonem - Twoja żona czeka z kolacją. I moja niestety też.

-Masz jeszcze jakiś pomysł? - zapytał chłopak nieśmiało, popychając szklane drzwi.

-Jeden. - odparł Hank, z zaciętym wyrazem twarzy - Ostatni. I co gorsza, wcale mi się on nie podoba.

***

Czy to ptak? Czy to samolot? Nie, to nowy rozdział, po bardzo, bardzo długiej przerwie. Mam nadzieję, że ktoś jeszcze tutaj jest.

Miałam gorszy okres, całkowity brak weny i dużo, dużo na głowie. Wiem, że odrobinę zawaliłam, ale nie złośćcie się - tym razem nie przeproszę. Potrzebowałam tego czasu dla siebie i wyszedł mi tylko na dobre.

Teraz wreszcie pisanie znowu zaczęło mi sprawiać radość i powoli wracam, z rozdziałem niezbyt długim i niezbyt dobrym, ale potrzebuję się rozgrzać od nowa. Nie chcę niczego obiecywać, ale postaram się, by rozdział na dwa tygodnie się pojawił. A czeka nas dużo dram, haha.

Mam nadzieję, że trzymacie się nieźle!

Przesyłam wam dużo uścisków

~Gabu

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top