5.Miłość jak ocean
Ophelia - The Lumineers
Connor stał na parkingu przed szpitalem, oparty o maskę samochodu. Zdążył się już przebrać po pracy w jeansy i sweter. Podrzucał leniwie monetę, zamyślony i patrzył w gwiazdy, które późną jesienią pokazywały się na niebie bardzo wcześnie.
Miał ochotę wyrwać się z domu i pobyć sam na sam ze sobą przez chwilę. Wcześniej zawsze kiedy nie było przy nim drugiej osoby skupiał się na czymś innym. Pracował, analizował, czytał, planował.
Zmieniło się to wcale nie tak dawno, ale wyraźnie. Teraz częściej koncentrował się na sobie. Jego własne towarzystwo przestało być dla niego drażniące. Wiedział kim jest, co ceni najbardziej i czego chce. Czuł spokój. Spokój wynikający z wiary we własne umiejętności i z wiedzy, że ma za sobą niezawodne wsparcie, w każdej sytuacji kryzysowej. To uczucie było nowe i niepewne, ale podobało mu się i nie chciał z niego rezygnować.
Czekał więc teraz, zadowolony, kiedy wreszcie w drzwiach, przez które ciągle przechodzili ludzie i androidy, w obie strony, stanęła ta jedna na którą czekał.
Jedno spojrzenie na jej postawę i wyraz twarzy i już wiedział, że nie podziela ona jego dobrego nastroju.
Skórę na policzkach miała poszarzałą, krok ciężki. Mógł się domyślić, że coś jest nie tak, już po samym fakcie, że poprosiła by po nią przyjechał.
Nie odezwała się, widząc go, wtuliła jedynie twarz w jego klatkę piersiową i znieruchomiała.
-Cześć, słoneczko. - mruknął - Ciężki dzień?
-Mhm... - odpowiedziała - Wypadek w samym centrum, autobus i kilka samochodów. Dawno nie mieliśmy tylu zgonów. Dużo dzieci. - głos jej zadrżał.
Co jakiś czas zdarzał się taki kryzysowy dzień, jak to w szpitalu, a Chloe zawsze to przeżywała. To była jedyna sytuacja, kiedy wychodziła z pracy przemęczona, nie fizycznie, a mentalnie.
Objął ją mocno.
-To nie twoja wina. - powiedział, głaszcząc kojąco jej plecy - Zrobiłaś wszystko co mogłaś.
-Skąd wiesz?
-Bo cię znam i wiem, że jesteś tym niesamowita.
-Powiedz mi chociaż, że u was poszło lepiej... - westchnęła.
-Nie bardzo, niestety. Przeszukaliśmy całe archiwum, całą bazę danych, ale mamy dostęp tylko do jej numeru seryjnego, a one już od dawna nie funkcjonują, co może prowadzić do nieprawidłowości. Chcę pogadać z Markusem, w ministerstwie powinny być jakiejś jej dane, jeśli kiedykolwiek miała jakieś dokumenty. Janette i mała ciągle są u nas. Z dobrych wiadomości - dziewczynka ma się lepiej. Polubiła się z Olivierem, a on zachowuje się jak starszy brat. Chodzi po domu, dumny z siebie i pokazuje jej wszystko. Nie dają Damie spokoju, jak wrócimy będę musiał ją chyba zamknąć u nas w pokoju, żeby moment odpoczęła od dzieci, bo i tak ma anielską cierpliwość.
-Wiedziałam, że to się tak szybko nie skończy. Dobrze, że przynajmniej dzieciaki czują się dobrze.
-Myślisz, że możesz to dla mnie zrobić? - zapytał łagodnie, zmieniając temat i biorąc jej twarz w dłonie. Chciał ją rozweselić.
-Co takiego? -zdziwiła się.
-Wiesz co. Moją ulubioną rzecz.
Przewróciła oczami, ale uśmiechnęła się. Uśmiechem zmęczonym i słabym, ale szczerym.
-Dziękuję. - mruknął, całując delikatnie łuk jej górnej wargi, a następnie nos, policzki i czoło, dopóki wreszcie nie parsknęła śmiechem i nie odepchnęła go od siebie.
-Przestań, jesteśmy na parkingu!
-To może wracajmy do domu? - zaproponował, zasuwając do końca zamek jej kurtki.
-Tak, proszę, to wszystko czego mi teraz trzeba. - odparła, wciskając się na siedzenie pasażera.
Connor wsiadł za kierownicę i ruszył przez miasto, kątem oka dostrzegał jednak ciągle czułe spojrzenie Chloe.
-O czym myślisz? - zapytał w końcu.
-O tym, że naprawdę lubię Connora Andersona. - odpowiedziała, mrugając do niego porozumiewawczo.
Zastanowił się przez chwilę, po czym uśmiechnął pod nosem. Po raz pierwszy w życiu przyszło mu do głowy, że on chyba również go lubi.
***
-Może Gwendolyn? - zaproponował Olivier, przeglądając telefon. Przesuwał się od końca alfabetu w górę, dochodząc już do litery ,, g".
-Nie! - zaprotestowała dziewczynka, chichocząc pod nosem - Kto chciałby się nazywać Gwendolyn?
-Masz rację, raczej nikt. - wyszczerzył do niej ząbki - Genevive? Gemma? Gail?
W głębi domu trzasnęły drzwi i rozległy się głosy. Olivier umilkł i zaczął nasłuchiwać.
-O, nie... - jęknął - Mój tata przyszedł mnie odebrać.
-Twój tata jest niefajny? - zapytała ze zdumieniem dziewczynka. Nabrała jakiegoś niemiłego uczucia, jakby niepokoju.
-Nie, no coś ty. Jest super. Ale nawywijałem w szkole i chyba czeka mnie niezły ochrzan. - podniósł się z łóżka i zgarnął plecak - Lepiej pójdę. Postaram się wpaść niedługo. A jeśli już cię tu nie będzie, to ty przyjdź do mnie. W końcu masz adres. - uśmiechnął się i ruszył do drzwi.
-Gemma. - rzuciła jeszcze zanim wyszedł.
-Co takiego? - odwrócił się, ze zmarszczonymi brwiami.
-Podoba mi się imię Gemma.
-Oh. W porządku. W takim razie trzymaj się, Gemma.
Kiedy ostatecznie zniknął w korytarzu, dziewczynka się uśmiechała.
American Oxygen - X Ambassadors
Tymczasem w przedpokoju stał młody, krótko ostrzyżony mężczyzna o śniadej skórze i rozmawiał z porucznikiem, który opowiadał coś, potrząsając z irytacją siwą głową.
-Cześć. - przywitał się, próbując ocenić, czy ojciec jest rozgniewany. Nawet jeśli był, to na razie tego nie okazywał. Oczy rozbłysły mu na widok syna, jak zawsze.
-Cześć, Ollie. - przygarnął chłopca za ramiona i zmierzwił mu włosy - Słyszałem, że masz nową koleżankę.
-Tak. - pokiwał głową, wciąż nieco spięty - Mam.
-Opowiesz mi o niej w samochodzie?
-Jeśli chcesz.
W korytarzu skrzypnęły drzwi i z łazienki wyłoniła się Janette, z mokrymi włosami. Zatrzymała się w pół kroku, widząc gościa i otworzyła szeroko oczy. Olivier widział już wcześniej tego rodzaju spojrzenia, kiedy szli ulicą.
-Dzień dobry. - jego tata skłonił grzecznie głowę - Markus Manfred. Miło mi.
-Nawzajem. - odpowiedziała kobieta, co prawda nieco nielogicznie, ale mogli to usprawiedliwić jej zaskoczeniem.
-Markus! - rozległ się radosny głos od drzwi i do domu wpadła Chloe, obejmując przyjaciela na powitanie.
-Dobrze was widzieć. - odpowiedział, puszczając dziewczynę po chwili i poklepując po plecach Connora - Ollie, znajdź Dropsa i weź jego rzeczy dobrze? Ja muszę coś szybko ustalić z wujkiem.
-Jasne, tato. - odpowiedział, po czym ruszył na poszukiwania swojego kota, który większość czasu spędzał ukryty w najciemniejszych kątach domu.
-Jak było w Waszyngtonie? - zapytał tymczasem Connor, uśmiechając się odrobinę tylko złośliwie.
-Dobrze być w domu, tyle ci powiem. Wiesz, jak bardzo nie lubię tego miasta. North co prawda się podobało, ale też już chciała wracać. Poza tym, że męcząco to było bardzo owocnie. Morrison nie dość że myśli bardziej przyszłościowo, to jeszcze jest do nas znacznie przychylniej nastawiona niż Warren.
-A ja wciąż żałuję, że ty nie wystartowałeś. - zażartowała Chloe, głaszcząca Damę za ich plecami.
-Proszę cię. Jakbym nie miał dostatecznie dużo roboty. - prychnął Markus - Porucznik mi mówił, że chcecie wpaść do ministerstwa, pogrzebać nieco więcej w danych tej dziewczynki.
-To nie będzie problem?
-Nie, jasne że nie. Dajcie tylko wcześniej znać. North wciągnie was tylnymi drzwiami, poza kolejką, mamy mnóstwo ruchu ostatnio.
-My to się umiemy w życiu ustawić! - roześmiał się Hank.
-Musimy się jakoś odwdzięczyć za opiekę nad naszym Olliem. To praktycznie jego drugi dom.
-Przestań, to taki dobry dzieciak, że to sama radocha mieć go u siebie. - zapewniła Chloe, poklepując go po ramieniu.
-Dzięki, ciociu! - odezwał się bardzo zadowolony z siebie chłopczyk, stając niespodziewanie w salonie z kotem pod pachą - Znalazłem Dropsa. Możemy iść. - zwrócił się do Markusa.
-Super. Pożegnaj się i jedziemy.
Olivier uścisnął wszystkich pospiesznie, nie zważając na pełne irytacji pomruki kota, uwięzionego między ludzkimi ciałami, podrapał Damę za uchem, po czym wyszedł z domu, wciąż mając gulę w gardle. Wsiedli do samochodu w milczeniu i po wpakowaniu zwierzaka w transporter ruszyli.
-Wiesz, że musimy pogadać, prawda? - spytał w końcu Markus, rzucając mu poważne spojrzenie - Twoja wychowawczyni dzwoniła.
-Wiem. - mruknął niechętnie Olivier, przygryzając nerwowo policzek od wewnątrz.
-No to może zacznijmy od ustalenia faktów. Pani Nollan twierdzi, że ,,wdałeś się w bójkę", ale jeśli mam być szczery, ciężko mi w to uwierzyć, więc może ty mi powiesz jak to wyglądało.
Ollie wbrew sobie parsknął pod nosem.
-To nie była bójka. Po prostu ten kretyn Jasper dostał ode mnie w nos, popłakał się i pobiegł do pani na skargę jak małe dziecko. Wyobrażasz sobie mnie w bójce, tato?
-Ollie!
-No co? Popatrz na mnie! Ważę cały tyle co jego pięść. Gdyby ten troglodyta miał na tyle odwagi żeby mi oddać złożyłbym się od razu i wtedy to ja byłbym ofiarą, ale że Jasper ma tylko mięśnie a jaj już nie, to jestem tym złym.
-Olivier! - skarcił go Markus nieco ostrzej, zaskoczony słowami chłopca. Wydawał się ciągle rozzłoszczony i co gorsza - zupełnie nie skruszony, bo co prawda zamilkł, ale niechętnie i przewracając oczami - To nie jest najważniejsze, czy ci oddał. Ważne jest czemu w ogóle go uderzyłeś.
Chłopiec zacisnął zęby i spojrzał za okno z zaciętym wyrazem twarzy.
-Zadałem ci pytanie. - odezwał się Markus po chwili napiętej ciszy.
-Wcale nie zadałeś.
-Dobrze więc... - westchnął, starając się utrzymać nerwy na wodzy - Zadaję więc teraz. Dlaczego uderzyłeś swojego kolegę?
-To nie jest mój kolega!
-Posłuchaj mnie. - przerwał mu Markus, poważnie już zniecierpliwiony - Nie chcę cię karać, ale bicie innych ludzi bez powodu jest bardzo nieodpowiednie i będzie miało swoje konsekwencje, chyba że zechcesz mi podać tą przyczynę. To twój wybór.
-Przyczepił się do mnie. - zaczął wreszcie Ollie po kolejnej chwili ciszy - Nie znosi mnie od samego początku. I w zasadzie miałbym to w nosie, bo w kółko powtarza to samo i nawet nie umie wymyślić naprawdę dobrej obelgi, ale obraził mamę. I wtedy go walnąłem.
-Oh. - Markus uniósł brwi - Co powiedział?
-A mogę użyć brzydkiego słowa? Jako cytatu?
-Możesz.
Olivier nachylił mu się do ucha i wyszeptał obelgę, tak wulgarną, że ten aż wytrzeszczył oczy ze zdziwienia.
-Że co?! - spojrzał na syna z oburzeniem - Ile ten dzieciak ma lat?
-Czternaście. Jest dwie klasy wyżej. Ale nie mów mamie. Nie chcę żeby się martwiła, albo żeby zrobiło jej się przykro.
Markus poczuł się skonfliktowany. Pierwsza w jego głowie pojawiła się myśl, że wcale się Olivierowi nie dziwi i sam chętnie złoił by temu chłopcu skórę. Druga, że nie może tego powiedzieć na głos, bo to nie będzie zbyt wychowawcze, nie odzywał się więc przez chwilę.
-Mam przechlapane? - cichy głos wyrwał go z zamyślenia.
-Słucham?
-Pytam, czy mam przechlapane. Szlaban? Czy coś?
-Nie. Oczywiście, że nie. Rozumiem, że mogłeś się zezłościć. Ale nie chcę w przyszłości takich zachowań. Jak narobisz sobie problemów to nie pomożesz ani mi, ani mamie. Poza tym, będziemy musieli jej jednak powiedzieć. Bardziej będzie się martwić, jeśli coś przed nią ukryjemy. Następnym razem, kiedy stanie się coś takiego - przyjdź z tym do mnie. W porządku?
-W porządku.
-No, więc... - odezwał się znowu po chwili, tym razem już pogodniej - Miałeś mi opowiedzieć o swojej nowej koleżance.
***
Power Over Me - Dermot Kennedy
Olivier dość szybko w życiu zauważył diametralne różnice między swoimi rodzicami.
Ojciec był zwykle spokojny i opanowany, rzadko podnosił głos. Miał pod dostatkiem cierpliwości i zdrowego rozsądku, żeby zachować zimną krew w większości sytuacji, ale był też stanowczy i dość często nadmiernie zmartwiony i zdystansowany. Jego miłość była ukryta gdzieś w spojrzeniu, w sposobie w jaki kładł mu rękę na ramieniu, albo w tym jak głaskał go po ciemnych włosach. Rzadziej okazywana w słowach, była mimo wszystko stała, pewna i chłopiec był jej doskonale świadomy.
Z kolei matka była bardzo inteligentna, ale jeszcze bardziej emocjonalna. Częściej się śmiała, ale też częściej płakała i złościła. Łatwo było ją wyprowadzić z równowagi, ale miała do syna ogromną słabość i Olivier był w stanie ją niemal natychmiast udobruchać, kiedy wpadała w gniew. Rozpieszczała go bezwstydnie i otwarcie o tym mówiła, a jej miłość była jak ocean - wszechogarniająca, silna i doskonale widoczna.
Dlatego jej reakcja na jego widok była dokładnie taka, jak się spodziewał. Złapała go w progu w ramiona i podniosła do góry, przytulając mocno.
-Jestem za duży, żeby mnie dźwigać. - rzucił, zamiast zwykłego powitania.
-Nie jesteś i nigdy nie będziesz. - zaprotestowała ze śmiechem - Jestem androidem. Będę mogła cię podnieść nawet jak będziesz już większy ode mnie.
-To będzie głupio wyglądało.
-Uważaj, bo się przejmę. - odstawiła go na ziemię ze śmiechem. To było jedno z jej ulubionych powiedzonek - Jesteś głodny?
-Tak. Jak zawsze. Chociaż ciocia Chloe bardzo starała się zakarmić mnie na śmierć.
-W takim razie chodź. - skinęła ręką - Zaraz coś dla ciebie znajdziemy. Słyszałam, że narozrabiałeś.
-Trochę. Uderzyłem Jaspera.
-Aha. A dlaczego?
-Bo jest podły i sobie zasłużył.
-Brzmi jak dobry powód dla mnie. - puściła oko do Markusa, który spiorunował ją wzrokiem, dając mu znak, że tylko się droczy - Jakieś konkrety?
Olivier odwrócił się do ojca z proszącym wyrazem twarzy, ale ten pokręcił stanowczo głową.
-Bo cię obrażał. - wymamrotał pod nosem.
North zatrzymała się wpół kroku, a następnie odwróciła zaskoczona.
-Naprawdę? - Olivier spodziewał się, że się zmartwi, ale chyba jej nie docenił, bo jedynie pochyliła się i pocałowała go w czoło.
-North... - odezwał się do niej telepatycznie Markus - Nie możesz go za to chwalić.
-A co, mam na niego nakrzyczeć, że stanął w mojej obronie?
-No nie, ale może wyjaśnij mu, że są lepsze sposoby na rozwiązanie takich problemów. - westchnął, wyciągając z lodówki butelkę tyrium i przytknął do ust.
Dziewczyna przewróciła ukradkiem oczami, ale przykucnęła przed synem.
-To kochane z twojej stronie, Ollie, ale w ten sposób to ty wpadasz w kłopoty, a nie on. Następnym razem powiedz lepiej, że przynajmniej za trzydzieści lat twoja mama będzie ciągle młoda i ładna, a jego wręcz przeciwnie.
Markus zakrztusił się gwałtownie.
Olivier parsknął śmiechem.
-Niezłe. Użyję tego kiedyś.
-Zawsze do usług. - podniosła się - Leć odnieść plecak na górę, zawołam cię, kiedy jedzenie będzie gotowe.
-Jasne. Dzięki. - chłopiec zarzucił tornister na ramię po czym ruszył powoli po schodach na piętro.
Dopiero kiedy drzwi jego pokoju zamknęły się za nim, Markus roześmiał się, kręcąc z głową niedowierzaniem.
-Jesteś zupełnie niemożliwa. - oznajmił, przyglądając się żonie z czułością.
-A nie mam racji?
-Masz. - mruknął całując ją w skroń - Zawsze masz.
-Cholerka, szkoda że tego nie nagrałam. Przypomnę ci to kiedyś. - odsunęła się z uśmiechem - Poza tym, nie chciałam go już umoralniać jakimiś wykładami, jestem pewna, że ty zdążyłeś już to zrobić jak należy po drodze.
-Nie jestem aż taki zły...
-Żartuję sobie przecież. Co jeszcze powiedział?
Markus skrzywił się boleśnie.
-Szczegóły nie są wcale aż takie ważne...
-Przestań! - prychnęła, bawiąc się wisiorkiem w kształcie księżyca - Że też dziecko tak się może w ojca wdać. Nic mi nie będzie, jak dowiem się co powiedział jakiś niewychowany gnojek a chcę znać szczegóły kłopotów, w jakie pakuje się mój syn.
Wyciągnęła rękę, a chłopak złapał ją z westchnieniem i nawiązał połączenie, przekazując jej całą rozmowę z samochodu. Kiedy wreszcie ją puścił, spodziewał się zdecydowanie czegoś innego, niż wybuchu śmiechu.
-Co cię tak bawi? - zapytał, zdziwiony.
-To jak się obaj przejmujecie. To miłe, ale zupełnie niepotrzebne. Jestem nazywana mechaniczną kurwą od tylu lat, że gdybym miała się za każdym razem martwić to już dawno straciłabym wszystkie nerwy, mój drogi.
-Przypomnieć ci, jaką akcję rozkręciłaś, kiedy Warren nie chciała podpisać porozumień?
-O, nie! To była zupełnie inna sytuacja, bo wtedy ta tępa szafiara ze względu na mnie rozbiła plany wszystkich naszych ludzi z tobą na czele i faktycznie, trochę się zdenerwowałam, ale teraz? Mam centralnie w dupie komentarze nastoletnich bachorów. Po prawdzie trochę mi nawet szkoda tego dzieciaka, bo jeśli mówi takie rzeczy, to znaczy, że albo wyniósł je z domu, czyli ma beznadziejnych rodziców, albo nauczył się w towarzystwie, co z kolei oznacza, że ma beznadziejnych kolegów. - poklepała go po policzku widząc, że wciąż nie jest przekonany - Zupełnie mnie to nie rusza.
-Zacznijmy od tego, że nigdy nie powinnaś musieć przyzwyczajać się do czegoś takiego. Nikt nie powinien. - wymruczał, wciąż oburzony.
Objęła go w pasie, kładąc głowę na jego klatce piersiowej.
-To prawda. Ale zmieniliśmy już bardzo dużo, a dupki były, są i będą już zawsze, więc nie mam zamiaru się nimi przejmować i ty też nie powinieneś. - wspięła się na palce i pocałowała go delikatnie w usta - A teraz lepiej zacznij robić jedzenie.
-Dlaczego zawsze ja muszę to robić?
-Ponieważ ja, kochanie, otrułabym nasze dziecko. - uśmiechnęła się - Więc lepiej bierz się do roboty.
***
4AM - Bastille
-Czy tylko ja widziałam cholernego ministra w tym domu? - zapytała słabo Janette, kiedy drzwi zamknęły się za gościem.
-Nie. Wszyscy go widzieliśmy. - Connor wydawał się zdziwiony - Nikt z nas nie ma uszkodzonych oczu. - jego wzrok jakby odruchowo uciekł w kierunku Chloe, która delikatnie pokręciła głową - Ah, to nie było dosłowne pytanie?
-Nie było. - potwierdziła, kręcąc głową z rozbawieniem - Markus to nasz dobry przyjaciel i często zostawiają nam Oliviera, kiedy muszą gdzieś służbowo wyjechać. - zwróciła się do kobiety.
Zauważyła już nieco wcześniej, że sierżant, mimo że pewny siebie i dosyć przyjacielski miewa problemy z rozumieniem niektórych aluzji i że w takich sytuacjach żona jest jego kompasem, wskazującym odpowiedni kierunek.
-Boże, Anderson przyjaźni się z ministrem... - mruknęła z niedowierzaniem, siadając na kanapie.
-Zrobię coś do jedzenia. - zaoferowała Chloe, kierując się do kuchni.
-Może ci pomóc? - zaoferowała Janette, z czystej przyzwoitości chcąc się odwdzięczyć za bądź co bądź - mieszkanie w jej mieszkaniu.
-Jeżeli chcesz. - skinęła głową.
-W takim razie, skoro łazienka jest już wolna, pójdę wziąć prysznic. - oznajmił Connor, po czym zniknął w korytarzu.
-Prędko stamtąd nie wyjdzie. - oznajmiła rozbawiona blondynka, odprowadzając go wzrokiem - Siedzi tam zwykle znacznie dłużej niż ja.
-Dlaczego?
-Bo lubi. - wzruszyła ramionami - Możemy zrobić placki z cukinii, nie zajmują dużo czasu. Trzeba tylko najpierw ją zetrzeć. - zmieniła temat, zaglądając do lodówki.
-Brzmi dobrze.
Androidka wyciągnęła warzywo na blat, razem z tarką i miską i podała Janette, a sama zaczęła nagrzewać olej na patelni, zdejmując wcześniej pierścionek i obrączkę z palców, aby ich nie pobrudzić.
Kolację robiły w milczeniu, ale nie czuły się niekomfortowo. Ciepła obecność młodej dziewczyny (prawdopodobnie we współpracy z dwiema tabletkami, które Janette łyknęła po prysznicu) sprawiała, że czuła się bezpieczna, a nawet trochę potrzebna. W końcu starła cukinię na placki, a to było zadanie dosyć odpowiedzialne.
-Bardzo ładne. - rozległ się niespodziewanie cichy głosik za ich plecami, aż kobieta podskoczyła. Odwróciła się przez ramię i dostrzegła dziewczynkę, która z uwagą przyglądała się odłożonemu na bok pierścionkowi Chloe.
-Dziękuję, kochanie. - odpowiedziała, z błyszczącymi oczami.
-Skąd to masz?
Dziewczyna odeszła na moment od patelni i kucnęła przed dzieckiem.
-Dostałam. - uśmiechnęła się - Jest dla mnie bardzo ważny, zresztą jak cała moja biżuteria.
-Pokażesz mi?
-Pewnie. - rzuciła Janette spojrzenie - Zerkniesz na te placki?
Kobieta stanęła przy kuchni, wciąż przysłuchując się rozmowie toczącej się za jej plecami.
-A więc... - zaczęła Chloe, pokazując małej dłoń - Lewa ręka jest cała dla mojego męża. - wyjęła ozdobę z drobnej rączki i wsunęła z powrotem na serdeczny palec - Pierścionek zaręczynowy, obrączka... - dodała, nakładając również drugi krążek -... i bransoletka. - podciągnęła rękaw, pokazując subtelny łańcuszek - Pierwszy prezent jaki od niego dostałam.
Teraz również Janette przypatrywała się temu co się dzieje.
-Na drugiej ręce mam podobną. - pokazała prawy nadgarstek, na którym faktycznie widniała identyczna ozdoba, ale zamiast zawieszki z błękitnym kwiatkiem widniała na niej taka z drobnym, srebrnym ptaszkiem - To... - zamilkła na chwilę - Kojarzy mi się z przyjacielem.
Przeszła szybko dalej, jakby chcąc uniknąć zbędnych pytań.
-No i mam jeszcze dwa naszyjniki. Jeden od przyjaciółki... - pochyliła się, pokazując wisiorek w kształcie słońca -... i drugi od porucznika.
Teraz Janette pochyliła się, by zobaczyć wyraźniej, co takiego dziewczyna dostała od Hanka, ale nie zdołała, bo Chloe poderwała gwałtownie głowę.
-Jesteś pewna, że te placki się nie palą?
Janette odwróciła się na pięcie. Placki się paliły.
***
Connor czuł, jak woda spływa mu po twarzy. Chloe zawsze odrobinę się śmiała z tego, jak wiele czasu spędza pod prysznicem, a porucznik burczał pod nosem za każdym razem gdy przychodził rachunek za wodę, ale chłopak nie mógł nic poradzić na to, że to właśnie w takich okolicznościach najlepiej mu się myśli.
Usłyszał ciche skrzypnięcie drzwi od łazienki, następnie delikatne kroki i szelest zrzucanych ubrań, a w końcu odgłos odsuwanej zasłonki.
-Cześć. - odezwał się, mierząc dziewczynę spojrzeniem. Znał jej ciało, znał je doskonale, ale mimo wszystko zawsze kiedy mógł na nie spojrzeć tak jak teraz, kiedy nie było niczym osłonięte, czuł się jednakowo zaskoczony. Zaskoczony tym jak bardzo jest i piękne i tym, że w ogóle dostał od losu możliwość oglądania go.
-Cześć. - odpowiedziała, dołączając do niego i pozwalając, by ciepłe strumienie spłynęły po złotych włosach w dół pleców.
-Czemu zawdzięczam tę wizytę? - zapytał rozbawiony, gdy objęła go za szyję.
-Niczemu szczególnemu. - Kropelki wody osadzały się na jej jasnych rzęsach. - Po prostu czasem jestem zmęczona towarzystwem.
-A moim nie? - zapytał, pochylając się tak, że ich usta dzieliły milimetry.
-Nie... - szepnęła, mrużąc oczy, sekundę przed tym, zanim wreszcie ją pocałował - Twoim nie.
Kaboom!
Wreszcie to mamy. Szkoła to potężny zjadacz i czasu i weny, mam jednak nadzieję, że wam się podobało.
Dajcie znać, pijcie wodę i trzymajcie się zdrowo!
~Gabu
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top