2.Starzy (nie)przyjaciele
Thumbs - Sabrina Carpenter
-Niech to szlag! Morveux sanglant! - burczała pod nosem Janette, wysypując dwie tabletki na dłoń i łykając je bez namysłu.
Chodziła wokół taksówki, jak naelektryzowana, nie zważając na przerażone, ciemne oczy dziewczynki, które obserwowały ją z wnętrza. Zamierzała zabrać dziecko do szpitala, ale kiedy strach o jej życie minął, poczuła solidną irytację.
Co też smarkuli strzeliło do głowy, by tak się rzucać przez ulicę, nawet niezbyt ruchliwą, zamiast poszukać przejścia? To było głupie i niebezpieczne.
Niestety, nie mogła się jej o to po prostu zapytać, bo dziewczynka nie pamiętała niczego, zupełnie niczego. Nie wyglądała, jakby stało jej się coś poważnego, ale dostała zupełnej amnezji.
Trzęsła się cała. Nie lubiła dzieci, ale była jedyną osobą w okolicy i nie miała serca pozostawić istotki samej sobie, na drodze, w mieście, którego na ten moment zupełnie nie znała.
Miała nadzieję, że w szpitalu uda jej się pomóc, skontaktować z rodzicami - cokolwiek. Cokolwiek, byle mogła pójść dalej i uwolnić się od kłopotliwej odpowiedzialności. Załatwić co miała do załatwienia i ruszyć, szukając nowego domu.
Myślała o Francji. Przynajmniej problem bariery językowej by się rozwiązał. Jej matka była kanadyjką i cała rodzina od jej strony mówiła lepiej po francusku, niż angielsku, więc dla Janette posługiwanie się tym językiem zawsze było bardzo naturalne, bo słuchała go od małego.
Kiedy wreszcie się uspokoiła, wsiadła do taksówki, ignorując skonsternowane spojrzenie kierowcy, któremu kazała poczekać, tylko po to, by kręcić szaleńcze koła wokół jego samochodu.
Na szczęście tabletki zaczynały działać, kojąc jej nerwy.
-Gdzie jest teraz jakiś dobry szpital? - zapytała mężczyzny za kierownicą. Wolała nie ryzykować podawania ulicy, by potem przekonać się, że zamiast placówki medycznej na miejscu znajduje się myjnia samoobsługowa, albo coś w tym stylu.
-Teraz to chyba najlepiej na Belle Isle. - odpowiedział - Nowa rzecz, działa ledwo od pół roku.
-Belle Isle? - zdziwiła się - A tam nie było przypadkiem siedziby CyberLife?
-Oh, dalej tam jest. Zobaczy pani. - odpowiedział - Ustawić kurs?
Janette westchnęła głęboko.
-Niech będzie.
***
Kiedy wysiadły, Janette miała wrażenie, że wypatrzy oczy.
Zaraz obok wieży CyberLife czaił się potężny, kilkupiętrowy gmach szpitala, oświetlony i uderzający profesjonalizmem z kilometra. I zdecydowanie nie było go tutaj, kiedy ostatnio pojawiła się w Detroit.
-Nie zostawisz mnie, prawda? - zagadnęła dziewczynka, wczepiając się z mocą w jej rękę.
-Nie jestem twoją mamą. I od kiedy jesteśmy na ty?
-Przepraszam... - wyszeptała, spuszczając wzrok i wypuszczając z drobnych palców jej dłoń. Zadrżała w chłodnym powietrzu.
-Mes félicitations... - pomyślała sobie - Dzieciaka potrącił samochód, a ty jeszcze go stresujesz.
-Możesz mi mówić Janette. - mruknęła, tak miłym tonem, jak tylko potrafiła. Położyła rękę na ramieniu osóbki i popchnęła ją przed sobą w kierunku drzwi.
Hol przypominał lotnisko, na którym nie tak dawno wysiadła. Ludzie poruszali się szybko we wszystkie strony, to przewożąc kogoś na noszach w stronę ostrego dyżuru, to zachodząc do recepcji. Pełno było pielęgniarek i lekarzy w fartuchach i z kubkami kawy z automatu w dłoniach.
Kobieta była tylko nieco skontakternowana, bo wejścia na ostry dyżur były dwa, zupełnie identyczne, po prawej i po lewej, bez żadnego wyraźnego powodu. Nie miała jednak czasu się nad tym zastanawiać.
Udało im się przebić do rejestracji. Za ladą siedział uprzejmy, młody mężczyzna.
-Dobry wieczór... - odezwała się Janette, odrobinę niepewnie - Znalazłam dziecko.
Jej rozmówca uniósł brew.
-Jak to znalazła pani?
-Potrącił ją samochód. - wskazała palcem na głowę dziewczynki - Nie pamięta niczego. Ani jak ma na imię, ani jak się nazywają jej rodzice. Nie ma też przy sobie telefonu, ani żadnych dokumentów, czy przedmiotów.
-Oh. - chłopak pokiwał ze zrozumieniem głową - Rozumiem. Jest androidem, czy człowiekiem?
-Że co? - do tej pory nie przyszła jej do głowy taka możliwość. Spojrzała w dół na dziecko - Czym jesteś?
Mała wzruszyła bezradnie ramionami. Nie wiedziała.
-Zawołam Pana Doktora... - westchnął recepcjonistka, po czym wcisnął kilka guzików na wewnętrznym telefonie i przyłożył słuchawkę do ucha.
Była zaskoczona. Spodziewała się przynajmniej godziny czekania.
Chwilę potem pojawił się w holu nieco zarośnięty, wyraźnie zmęczony, na oko czterdziestoletni lekarz w wymiętym fartuchu, ze skanerem termowizyjnym. Za nim podążał wyjątkowo przestraszony młody chłopak, który wyglądał na studenta, lub stażystę.
-Dobry wieczór. - przywitał się i uśmiechnął lekko do dziewczynki - Co to się stało? - zapytał przyjaźnie - Jakieś problemy z pamięcią?
Trącił ją żartobliwie w nos, wywołując na jej twarzy nieśmiały uśmiech, pierwszy jaki Janette miała okazję dostrzec. W policzkach pojawił jej się uroczy dołeczek.
Pokazał jej skaner.
-To jest takie magiczne urządzenie, które pokaże mi rozkład twojej temperatury ciała. Nie bój się, nic nie poczujesz.
Prześwietlił jej niewielkie ciało, po czym pokiwał głową.
-Wygląda na to, że jesteś androidem. - rzucił spoglądając na nią przyjaźnie.
-To dobrze? - zapytała, nieco przestraszona.
-Nie gorzej, ani nie lepiej, niż gdyby było inaczej. - przykucnął przed nią, ignorując zdziwione i odrobinę niechętne spojrzenie Janette - Teraz przynajmniej będziemy lepiej mogli ci pomóc. Ja niestety nie potrafię, bo specjalizuję się w ludziach, ale przyślę do ciebie kogoś, kto ma w temacie takich smerfów jak ty znacznie więcej doświadczenia. - poklepał dziecko po policzku - Okej?
Pokiwała głową.
-Evan, jak ściągniesz tutaj panią ordynator mechanicznego skrzydła w mniej niż pięć minut możesz wyjść do domu z zaliczeniem. - rzucił w kierunku stażysty, który poderwał się na nogi i wyrwał w kierunku wind.
Niedługo później przybiegł z powrotem, z drobną, uroczą kobietką, która musiała niemal biec by za nim nadążyć. Trzymała tablet w dłoni i kącikiem ust zdmuchiwała z czoła złote pasemka włosów, które wysunęły się z koka na czubku głowy.
-Dobry wieczór. Cześć! - zwróciła się najpierw do nich, a później do lekarza - Co się stało?
-Ta dzielna panienka wpadła pod samochód. - wskazał ruchem głowy na dziewczynkę - I dostała amnezji. - zmarszczył brwi, patrząc na koleżankę - Ile godzin już tu siedzisz?
W jej błękitnych jak niezapominajki oczach zapaliły się rozbawione iskierki. Wyszczerzyła łobuzersko zęby.
-Leci mi jedenasta, a co?
Doktor wytrzeszczył oczy.
-Dobry Boże, dziewczyno! Zaharujesz się!
-E, tam! - żartobliwie uniosła ramię, napinając biceps - Nawet nie wiesz ile tu siedzi siły!
-Mówię poważnie. Zajmiesz się tym, czy mam sprowadzić kogoś innego? Powinnaś iść do domu.
-Zajmę się, zajmę! - uśmiechnęła się do dziewczynki tak ciepło, że aż w pomieszczeniu pojaśniało. - Nie mogę dopuścić, by taka ważna osobistość trafiła w nieodpowiednie ręce, prawda?
-Dobra, ale zaraz potem ma cię tu nie być. - skinął im głową na pożegnanie i zniknął w jednym z korytarzy.
Młoda pani doktor przykucnęła tymczasem przed dzieckiem.
-Mam na imię Chloe. - przedstawiła się - Postaram się zobaczyć, co tam siedzi ci w główce i to naprawić, żebyś przypomniała sobie kim dokładnie jesteś, w porządku?
Ponownie pokiwała głową.
-W takim razie:zapraszam! - rzuciła i ruszyła przodem.
Janette nie ruszyła się z miejsca. Dziewczynka widząc to, również nie poczyniła ani kroku.
-Zapraszam. - powtórzyła nieco skontakternowana pani doktor.
-No idź. - rzuciła Janette, popychając dziewczynkę lekko za ramię.
-Nie zostawisz mnie, prawda? - szepnęła mała z przestrachem - Proszę, nie zostawiaj mnie tutaj.
Prawdę mówiąc, chciała się zmyć tak szybko jak to możliwe. Znalazła w końcu dziecku pomoc i opiekę wśród osób, które najwyraźniej radziły sobie w kontaktach z takimi skrzatami znacznie lepiej.
Nie miała pojęcia czemu mała upatrzyła ją sobie aż tak bardzo, ale widząc jej błagalne spojrzenie poczuła się niezręcznie i nie bardzo wiedziała jak ma się zachować, nie miała jednak serca odmówić.
W końcu pękła.
-Nie zostawię.
-Obiecujesz?
Odczuwanie takiej presji naprawdę nie należałoby do ulubionych czynności Janette.
-Obiecuję. - wycedziła przez zęby.
Dopiero wtedy dziewczynka podążyła za młodą lekarką przez korytarze, aż do dużego prywatnego gabinetu.
-Poproszę panią o pozostanie na zewnątrz. - odezwała się pod drzwiami - Mam nadzieję, że się nie boisz, słoneczko. - zagadnęła łagodnie, widząc nieufny wyraz twarzy swojej pacjentki - Obiecuję, że nie stanie ci się żadna krzywda.
Następne godziny obfitowały w samotne czekanie, całe mnóstwo czekania
Szpitalna poczekalnia działała na nią bardzo źle. Dłonie jej się trzęsły z każdą godziną coraz bardziej, przypominając jej o tym, o czym najbardziej chciała zapomnieć.
Po półgodziny do gabinetu weszła inna, ciemnoskóra lekarka i również z niego nie wyszła, co doprowadziło kobietę do jeszcze większego stresu.
Na domiar złego przyszedł SMS od jej terapeuty,głoszący że po raz kolejny nie zjawiła się na swojej wizycie.
-Brawo, Sherlocku. - mruknęła, ignorując go. Wiedziała, że nie pojawi się też na następnej i na żadnej innej, ale w tym momencie miała ważniejsze rzeczy na głowie, niż oznajmianie mu tego. A przynajmniej tak sobie wmawiała.
Dopiero bardzo późnym wieczorem pani doktor wyszła z dziewczynką na korytarz.
Wyglądała na zmęczoną i nieco zmartwioną.
-Usiądź, słoneczko. My porozmawiamy. - poleciła małej i odciągnęła Janette na bok.
-I co? - zapytała niecierpliwie kobieta, zakładając ręce na klatkę piersiową.
-To poważniejsza sprawa niż zakładałam... - westchnęła blondynka - Wypadek nie spowodował żadnych szczególnych zewnętrznych uszkodzeń, było dość delikatne, ale problem wyraźnie tkwi w systemie, dlatego musiałam poprosić koleżankę, która zajmuje się softwarem o pomoc. Uderzenie zaskutkowało pęknięciem drobnego przewodu tyrium w głowie. Krew zalała mózg, powodując zwarcie, które uszkodziło moduł pamięci. Sam wylew nie jest problemem, tyrium usunie się samo, ale to spięcie to już cięższa kwestia. Zdarza się co prawda często w przypadku androidów, szczególnie delikatniejszych modeli, ale...
-Okej, okej! - przerwała młodej pani doktor, unosząc dłonie - Jak to naprawić?
Dziewczyna westchnęła.
-Nie da się.
-ŻE CO?!
-Nie da się. Pamięć może się zregenerować, ale szansa na to istnieje tylko w wypadku, w którym, dziewczynka zobaczy jakąś znajomą rzecz - twarz opiekuna, albo usłyszy czyjś głos. Może znajdzie się w miejscu, w którym kiedyś była, z którym wiążą się emocje. Pobraliśmy jej krew, mamy numer seryjny. Nasz szpital ściśle współpracuje z DPD, przekażemy tą próbkę i spróbujemy poznać jej imię i nazwisko. Może ją pani tutaj pozostawić...
-Nie! - przerwał im rozpaczliwiy okrzyk zza pleców Chloe - Nie, nie chcę tutaj zostawać!
Dziewczynka, która najwyraźniej podsłuchiwała poderwała się na nogi i objęła Janette w pasie z całych wątłych sił.
-Rany boskie! - kobiecie wyrwał się spanikowany okrzyk - Przecież Ty mnie wcale nie znasz, czemu się mnie tak uczepiłaś!?
Nie było to miłe, ale najwyraźniej dziecko się nie przejęła na tyle, by ją puścić.
Drobna pani doktor przestępowała z nogi na nogę, również nie mając pojęcia co powinna zrobić.
-Może pani z nią zostać, jeśli czuje się z panią bezpiecznie.
-Ale ja nawet nie chcę!
W tym momencie dziewczynka się rozpłakała.
Janette wpatrywała się z przerażeniem w blondynkę, błagając ją wzrokiem o pomoc, ale tej zupełnie się nie spieszyło. W jej spojrzeniu pojawiła się jedynie delikatna przygana. W końcu zacisnęła usta i podeszła do małej, próbując ją odciągnąć.
-Nie martw się, słonko. Zajmiemy się tobą odpowiednio. - rzuciła, kładąc jej dłoń na ramieniu - Na pewno ktoś na ciebie czeka i bardzo się martwi.
-Nie! - zaprotestowała słabo, podnosząc na Janette załzawione oczy. Skojarzyła jej się z małym, porzuconym szczeniaczkiem.
-No żesz kurwa mać... - wymamrotała tak cicho, żeby nikt nie miał szans jej usłyszeć - Jak długo to może potrwać.
-Nie wiem. - odparła Chloe łagodnie - Kilka dni?
Kilka dni. Tyle była w stanie znieść. Nie miała pojęcia, czemu została wybranką dziwnego, obcego dziecka, którego nawet nie lubiła, ale skoro to już się stało, postanowiła jakoś to przetrzymać. Pod jednym warunkiem.
-A... - zaczęła, rozglądając się wkoło. To miejsce źle na nią działało i wiedziała, że jeśli będzie musiała przebywać w tym miejscu przez kilka godzin dziennie, to mocno się na niej odbije - A czy istnieje szansa, pozostania poza szpitalem, z dziewczynką, do czasu rozwiązania sprawy?
Pani doktor skrzywiła się niepewnie.
-Wie pani, raczej nie. Mamy odpowiednie procedury, w takich przypadkach, których musimy przestrzegać. Nie znamy pani, mogłaby pani ją porwać i...
-W takim razie nie ma mowy. Nienawidzę szpitali i nie będę w nim przebywać dla żadnego dzieciaka.
Mierzyły się spojrzeniami. Janette się zdziwiła, bo jej silny charakter i wzrok kontra młode, niedoświadczone osóbki, takie jak ta przed nią zwykle wygrywał w przedbiegach, ale dziewczyna spuściła błękitne oczy dopiero, kiedy mała, wciąż przyklejona do kobiety poruszyła się niespokojnie.
I dopiero w starciu z tymi oczami pełnymi łez lekarka poległa.
-Za miękka jestem na tą robotę... - mruknęła pod nosem - Dobrze. Nagniemy nieco zasady w tym przypadku. Ale musimy założyć dziewczynce opaskę z nadajnikiem. Nie chcemy, żeby została porzucona. W ten sposób będziemy wiedzieć, gdzie się znajduje. - spojrzała na dziecko - Zgadzasz się?
Pokiwała entuzjastycznie głową. Łzy zaczynały wysychać, a na jej buzi pojawił się nieśmiały promyczek nadziei.
-W takim razie za moment wrócę. - rzuciła i zniknęła za rogiem. Po chwili wróciła, z wąską opaską, którą zapięła na szczupłym nadgarstku.
-Nie radzę jej zajmować. Natychmiast zostaniemy o tym powiadomieni, a ostatnia zapisana lokalizacja będzie nadpisana. - oznajmiła.
-Za kogo mnie masz? - oburzyła się, kręcąc głową.
-Zabezpieczam się na wszelką ewentualność, proszę pani. Proszę nie utrudniać mi pracy. - w ciepłym głosie zabrzmiała zniecierpliwiona, może nawet odrobinę groźna nuta.
-To groźba...? - spytała nieufnie.
Chloe podniosła głowę z niedowierzaniem i oburzeniem.
-Słucham? - prychnęła - Oczywiście, że nie! Ale w tym momencie postępuję niezgodnie z procedurami i ryzykuję stanowiskiem dla pani komfortu osobistego i dla tej biednej dziewczynki! Próbuję pomóc, oczekując w zamian jedynie odrobiny szacunku i współpracy, więc... - przerwała. Pomasowała skronie, biorąc głęboki oddech. - Przepraszam. - odezwała się w końcu - Po prostu proszę jej nie zdejmować, dobrze?
-Dobrze. - odpowiedziała Janette, zbyt zaskoczona, by odpowiedzieć cokolwiek innego - Nie zdejmę.
Blondynka podniosła się z klęczek.
-Ma pani gdzie z nią przenocować w mieście?
-Coś się znajdzie.
-W porządku. - zerknęła na zegarek z westchnieniem - Wpół do jedenastej w nocy. Zamordują mnie. - mruknęła, zanim spojrzała na nią ponownie - Mogę prosić o pani numer? Zadzwonię, kiedy tylko czegoś się dowiem.
Janette podyktowała jej pokornie swój numer telefonu, nie chcąc już drażnić jej bardziej niż to potrzebne.
-Dziękuję. Pójdę już, jeśli pani pozwoli. Dobrej nocy.
Odeszła korytarzem, pozostawiając skonsternowaną Janette za sobą.
-Co teraz? - spytała pogodnie dziewczynka, już uspokojona i zadowolona.
-Teraz? - kobieta zastanowiła się - Teraz pojedziemy do motelu i pójdziemy wreszcie spać.
***
Hit the Road Jack - Ray Charles
Spokój nie trwał długo.
Janette miała wykupiony pokój jedynie na dwie noce. Potem miała zamiar wynieść się z Detroit i nigdy nie wrócić, a okazało się, że na później właściciel motelu ma już zarezerwowane wszystkie miejsca i musiały się przenieść.
Dziewczynka bardzo chciała poznać miasto, ale kobieta jej na to nie pozwoliła. Wychodziła jedynie do sklepu po coś do przekąszenia.
Była przerażona z godziny na godzinę coraz bardziej.
Nie miała pojęcia jak zajmować się mechanicznym dzieckiem i bała się, że jeśli gdzieś je zabierze przedstawiciele szpitala wyślą za nią jednostkę antyterrorystyczną.
A gdyby je zgubiła, wtedy wydarzyłaby się prawdziwa tragedia, bo nawet nie mogła go zawołać. Nie chciała mu nadawać żadnego imienia. Liczyła, że w przeciągu kilku dni istotka odzyska to oryginalne, a w jej odczuciu w ten sposób przywiązałaby ją do siebie jeszcze bardziej.
A teraz jeszcze okazało się, że każdy motel, na który mogła sobie pozwolić, jest wypełniony po brzegi. W poprzednim została tak długo, jak tylko mogła, do samego wieczora, ale w końcu trzeba było poszukać czegoś nowego i był to prawdziwy koszmar.
Janette spędziła kilka godzin na jeżdżeniu i dzwonieniu po rozmaitych miejscach, które nie przekraczały jej wąskiego budżetu i z rosnącą złością odkrywała, że nigdzie nie ma wolnego miejsca.
Wyklinała na czym świat stoi, po francusku, siedząc nocą w zimnym parku, licząc, że androidzie dzieci nie znają tylu języków co dorośli i zastanawiając się, co się do licha stało, kiedy uświadomiła sobie, że jest dziewiętnasty listopada. Trzy dni przed świętem dziękczynienia.
Wszyscy podróżowali ze stanu do stanu, gnali do rodziny, a ona, od lat spędzając tego rodzaju uroczystości samotnie, nie zorientowała się w sytuacji aż do teraz.
Dziewczynka drzemała na ławce, oparta o jej ramię, zmęczona emocjami i tym co się działo, a jej tymczasowa opiekunka poczuła się zupełnie bezradna.
Nie mogła przecież tułać się jak bezdomna przez te kilka dni, które oddzielały ją od wyników poszukiwań.
Pozostała jej co prawda jedna możliwość, jedna, rozpaczliwa możliwość, ale naprawdę bardzo nie chciała jej wykorzystywać. Wszystko wskazywało jednak na to, że skończyły jej się alternatywy.
Skoro już zgodziła się zaopiekować tą dziwną osóbką, nie chciała jej dać zamarznąć na dworze.
Potrząsnęła nią lekko za ramię.
-Wstawaj. - poleciła - Musimy iść.
-Gdzie? - mruknęła sennie.
-W bezpieczne miejsce.
-Ciepłe?
-Ciepłe. - pokiwała głową.
Nadeszła pora, by odwiedzić starego przyjaciela.
***
Gdy nocny autobus zatrzymał się na znajomej ulicy dochodziła trzecia w nocy.
Janette westchnęła głęboko, zbierając w sobie siłę, by podejść do drzwi. Miała ochotę porzucić dziewczynkę pod schodami i uciec, ale to mogłoby się dla niej źle skończyć, a kobieta nie lubiła mieć wyrzutów sumienia.
Wzięła tabletkę już wcześniej, bo inaczej pewnie nawet by się nie odważyła spróbować.
To miejsce mogło zadziałać na nią jeszcze gorzej niż szpital, ale liczyła, że uda się tylko zdrzemnąć tu do rana, a następnego dnia znaleźć gdzieś jakieś miejsce dla ich dwójki, nie za miliony monet.
-Poczekaj tutaj, na chodniku, a ja porozmawiam. - poleciła dziewczynce - Nigdzie nie idź i nie daj się porwać. Jak coś będzie się działo, to krzycz.
Po tych słowach postąpiła kilka kroków przed siebie i nacisnęła dzwonek do drzwi. Poczekała chwilę, ale nikt nie odpowiedział, nacisnęła go więc ponownie.
Gdzieś w głębi domu zapaliło się światło.
Minuta. Dwie. Trzy.
Wreszcie się zniecierpliwiła.
-Anderson! - zawołała. Przyszło jej do głowy, że pewnie jest pijany i potrzebuje dodatkowej zachęty, by się ruszyć - Anderson, otwórz!
Uderzyła pięścią w drzwi raz i drugi. Właśnie brała trzeci zamach, kiedy wejście w końcu stanęło otworem.
Na progu, przecierając oczy stała znajoma postać. Znajoma, ale zupełnie nie ta, której Janette się spodziewała.
Młoda pani doktor ze szpitala wyglądała na poirytowaną, ale kiedy dostrzegła kobietę na progu na jej twarzy pojawił się niepokój i troska.
-O rety. - otworzyła szeroko oczy - Pani Wilson. Co się stało? Coś z dziewczynką?
Wyglądała inaczej niż wcześniej. Złote włosy, wcześniej upięte, teraz spływały falami aż do szczupłej talii, a szpitalny uniform zastąpiony został wygodnym, przydużym dresem, ale to z pewnością była ona.
Janette zamarła, w całkowitym szoku.
-Dziewczynka? - powtórzyła zamroczona - Nie, wszystko z nią okej.
-Co się w takim razie stało? Czemu mnie pani woła?
-Jak to? Wołałam...
-Anderson. - dziewczyna wydawała się coraz bardziej zdziwiona i zdezorientowana - Wołała pani Anderson. Tak się nazywam.
Teraz już Janette przestała rozumieć cokolwiek.
-Jak? - wykrztusiła tylko.
-Zwyczajnie. - błękitne oczy błyszczały zdziwieniem w ciemności. Wyraz twarzy lekarki wyraźnie mówił jej, że ta w tym momencie diagnozuje jej poważną chorobę psychiczną - Po mężu.
-MĘŻU?! - wyrwało się Janette, znacznie głośniej niż to planowała. Biedna Chloe aż podskoczyła na progu, nie spodziewając się podniesionego głosu.
-Tak... - odpowiedziała z przestrachem, nie wiedząc jak tym razem zareaguje - Mam go zawołać?
-O, koniecznie! - wybuchła - Muszę z nim pogadać!
-Oh... - blondynka była zupełnie zbita z tropu, nie miała pojęcia jak się zachować - W takim razie może wejdziecie do korytarza, na dworze jest zimno.
Janette skinęła na dziewczynkę, która posłusznie przykleiła się do jej pleców i weszła za dziewczyną do przedpokoju. Serce się w niej zatrzymało, w przeciwieństwie do myśli w jej głowie, które gnały jak rozpędzony pociąg, prosto przed siebie.
-Ile ta dziewuszka może mieć lat? Dwadzieścia? Dwadzieścia pięć? Co spowodowało, że zechciała tego starego chlejusa? - myślała, przestępując z nogi na nogę.
Z głębi mieszkania dobiegała cicha rozmowa i po chwili z korytarza wyłoniła się postać, znowu z całą pewnością nie ta, której się spodziewała.
Był to młody mężczyzna, wysoki i dobrze zbudowany, o ciemnych oczach i brązowych włosach, które - nieco przydługie - kręciły mu się za uszami co tylko dodawało mu uroku.
-Dobry wieczór. - odezwał się uprzejmie, co było pewnym nadużyciem, biorąc pod uwagę godzinę. Głos miał miły. Ciepły i przyjemnie zachrypnięty. Wyciągnął do niej rękę. - Sierżant Connor Anderson. Jak mogę pani pomóc?
O jego nogę otarł się rudy kot.
I tego było już za wiele. Jego obecność w tym domu wydawała się po prostu niewłaściwa i przelała czarę goryczy.
Nie uścisnęła dłoni chłopaka.
-Okej! - warknęła, unosząc dłonie - Co tu się dzieje i gdzie jest kurwa Hank?!
***
Seven Nation Army - The White Stripes
Porucznika Andersona w nocy obudziło dobijanie się do drzwi. Zignorował je, myśląc, że to ktoś za oknem, u sąsiadów. Kiedy nie ustawało, przyszło mu do głowy, że to Chloe. Kiedy się kładł jeszcze jej nie było, a mogła zapomnieć kluczy.
Rzucił spojrzenie na zegarek.
Trzecia.
-Boże, zwariowała do reszty. - mruknął odwracając się na drugi bok i obiecując sobie solennie, że rano walnie jej wykład. Jego przypuszczenia potwierdził jej głos na korytarzu.
Zdziwiły go jednak hałasy, których dziewczyna właściwie nigdy nie robiła, kręcąc się po domu. Do tego dosłyszał jakieś krzyki i obce głosy, na tle tych znajomych.
Podniósł się poirytowany i wychylił głowę z sypialni.
-Connor, co tam się odpierdala?! - burknął, przeciągając się. Poczuł jak coś nieprzyjemnie strzeliło mu w plecach.
Głosy w korytarzu zamilkły.
-Connor?! - zawołał ponownie.
-Możesz tu przyjść? - dobiegła go w końcu odpowiedź.
Wyklinając pod nosem hałasujące androidy ruszył do drzwi. Po drodze przypomniał sobie o chłopcu, który spał w pokoju gościnnym.
-Jezu, no co? - burknął, wyłaniając się w końcu z cienia - Robicie taki rumor, że zaraz pobudzicie dzieciaka. Co to za... - urwał.
Scena, którą dostrzegł przed sobą sprawiła, że poczuł się jakby się wcale nie obudził. Kobieta stojąca przed jego drzwiami wejściowymi zdecydowanie nie mogła się tu znajdować naprawdę. Po prostu nie mogła. A już na pewno nie z małą dziewczynką.
Potarł oczy.
Wciąż tam była.
-No? - odezwała się w końcu z irytacją - Powiesz coś wreszcie, czy będziesz się tak gapił?
Dopiero wtedy uwierzył faktycznie w to co widzi.
-O żesz ja pierdolę! - sapnął, zszokowany.
-Możesz mi wyjaśnić, co się dzieje w tym domu?
-Ja?! - zawołał, potrząsając siwą głową - JA mam TOBIE mówić co się dzieje?! Co ty tu kurwa robisz?!
Connor i Chloe rzucili sobie zupełnie skonsternowane spojrzenie.
-Hank, kto to jest? - odezwał się, marszcząc brwi.
-To! - Anderson oskarżycielsko wyciągnął w kierunku kobiety palec wskazujący - To jest Janette Wilson. Moja była żona.
Kaboom!
Mamy to!
I nie wiem jak wy, ale ja się bawię super dobrze 😅 Dawno nie miałam takiej radochy, jak przy pisaniu ostatnich scen.
Także no - zaczynamy zabawę. I cytując moją ulubioną postać z ,,Hamiltona":,, Watch them run! They will tear each other into pieces, Jesus Christ this will be fun!"
Mam nadzieję że spodoba wam się patrzenie na to, jak przez te pięć lat pozmieniały się życia naszych ulubieńców. Mam w zandrzu jeszcze wiele wesołych niespodzianek 😉 Dajcie znać jak wam się podoba.
Trzymajcie się ciepło, dzięki że jesteście.
~Gabu
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top