16. Konsekwencje strachu 2/2
LA PAURA DEL BUIO -Maneskin
Gavin Reed miał nadzieję na spokojną nocną zmianę.
Nie miał obecnie przypisanej żadnej bardzo skomplikowanej sprawy, planował więc po zakończonym patrolu pogadać chwilę z Lucy na recepcji, po czym udać się na kanapę do pokoju socjalnego i zdrzemnąć się dyskretnie dopóki nie będzie potrzebny, wszystko wskazywało jednak na to, że szykuje się jakaś grubsza robota, a chodziło - jak zawsze - o Andersonów.
Wpadli na posterunek koło drugiej w nocy, a chwilę po nich również Jeffrey Fowler, śpiący i zły, ale gotowy do przejęcia kontroli nad sytuacją. a to z kolei zaskutkowało tym, że zamiast na ciepłym posterunku, siedział na miejscu zdarzenia, w pełnym umundurowaniu i przeglądał akta sprawy, raz po raz wracając do zdjęcia chłopczyka o zawadiackiej, piegowatej buzi i dziewczynki androida o przerażonych oczach i starał się za wszelką cenę uniknąć kontaktu z żywiołem jakim była roztrzęsiona North Manfred.
Był dobrym detektywem. Potrafił skutecznie łączyć fakty, śledzić tropy, znajdować poszlaki, ale obdarzony był trochę zbyt małą ilością taktu, by w tym momencie zadawać jej pytania, pozwolił więc Chrisowi się tym zająć, podczas gdy on sam czekał na wsparcie większej ilości oficerów i psów tropiących.
Strzepał śnieg z rękawa i z utęsknieniem pomyślał o własnym łóżku, w którym z pewnością leżała Tina, śpiąc w najlepsze, zapewne z Banksem, który lubił korzystać z nieobecności ojca i zajmować miejsce obok mamy w nocy.
-Macie coś? - z zamyślenia wyrwał go głos Connora, który wysiadał właśnie z samochodu razem z Damą.
-Gówno. - odpowiedział - Dzieciak wyszedł z domu, zostawił drzwi otwarte, nie wiadomo gdzie poszedł, szanowna pani mnistrowa dostała pierdolca i ciężko się czegoś od niej dowiedzieć, więc ten twój kundel wreszcie się przyda.
-Zaraz będą tu Emily i Jonas z owczarkami, będziemy szukać aż znajdziemy. - głos miał spokojny, ale twarz zupełnie bladą - Hank i Chloe sprawdzają okolice naszego domu. Kapitan tam też wysłał ludzi z psami, ale może być ciężko, Gemma jest androidem, nie ma swojego zapachu.
-Niech to szlag! - Gavin wcisnął ręce w kieszenie - Nie wiem jak ty, ale ja tu węszę porwanie. Młody ze swoim nazwiskiem jest piekielnie cenny.
-A co w takim razie z małą?
-Nie wiem. Może te dwie sprawy nie mają ze sobą aż tyle wspólnego ile myślimy że mają. Wilson trafiła do szpitala, mogła się po prostu przestraszyć i zwiać gdziekolwiek.
Android westchnął, po czym ruszył po schodach do domu przyjaciół. Serce mu waliło jak oszalałe i był pewien, że jeszcze trochę, a jego poziom stresu przekroczy skalę. Kapitan nie chciał, by się angażował, ale wiedział, że bezczynność doprowadzi go do szału, przyjechał więc ze swoją suczką i miał zamiar wziąć się do roboty.
Głos North słychać było absolutnie w całym budynku.
-Ale dlaczego wy ciągle tu jesteście do kurwy nędzy?! - zapytała rozpaczliwie, z początku nawet nie zauważając Connora, który wszedł do kuchni nie proszony.
Biedny Chris próbował zadawać jej pytania, Markus stał obok, trzymając dłoń na oparciu jej krzesła i nie mówił ani słowa, zakrywając drugą ręką usta, jakby było mu niedobrze.
-Tłumaczę wam przecież, że nigdzie by nie uciekł, ani się nie schował, ja znam swoje dziecko. Ma więcej rozumu niż wy wszyscy razem wzięci! Siedzicie na tyłkach, a w tym czasie Olivierowi może się dziać jakaś krzywda! - głos jej się załamał i przestała na moment krzyczeć, by wziąć głębszy oddech.
-Jestem. - oznajmił nieśmiało Connor, nie wiedząc jak inaczej zwrócić na siebie uwagę.
Wszyscy podnieśli wzrok.
-O jak dobrze. - w oczach Chrisa błysnęła ulga - To ja już pójdę.
Wstał i wymknął się na dwór, podczas gdy North poderwała się na nogi i rzuciła mu na szyję. Dygotała cała, jakby była ciężko uszkodzona.
-Wreszcie ktoś kompetentny... - wykrztusiła, puszczając go w końcu - Błagam cię, zrób coś bo oszaleję.
-Co tylko będę mógł. - obiecał - Możesz mi przynieść jakieś jego ubranie, najlepiej nie uprane? Może być też poduszka, cokolwiek co miał niedawno przy sobie.
Natychmiast ruszyła na górę do pokoju chłopca, przeskakując po dwa stopnie na raz.
-Connor... - odezwał się Markus, po raz pierwszy odkąd chłopak się pojawił i rzucił mu rozpaczliwe spojrzenie - Powiedz mi szczerze, póki North nie słyszy, jakie są szanse na to, że go znajdziecie w tej śnieżycy?
Anderson zacisnął szczękę.
-Na pewno mniejsze niż podczas normalnej pogody. - przyznał w końcu - Ale zrobimy wszystko co się da. - uśmiechnął się słabo - Pamiętaj, że statystyka zawsze daje nam niezerową szansę na to, że stanie się coś nieprawdopodobnego.
-Przyniosłam parę rzeczy, mam nadzieję, że coś z tego będzie w porządku. - odezwała się pani minister schodząc po schodach z jaśkiem, na którym Olivier spał, pluszowym dinozaurem i paroma bluzami, przerywając ich rozmowę.
-Idealnie. Wezmę to na dwór, żeby Dama mogła złapać trop. - złapał dziewczynę za ramię i ścisnął w pocieszającym geście - Możecie się przejść po okolicy, zebrać jak najwięcej osób, wołać go, popytać, rozejrzeć się. Nie zaszkodzi.
Wątpił, by to wiele dało, ale chciał, by przyjaciele się czymś zajęli i nie mieli czasu na myślenie o czarnych scenariuszach, choć w głębi serca sam nie był pewien, czy tym razem wspomniana przez niego statystyka będzie po ich stronie.
***
Alice bała się prawie całe życie.
Kiedy jej pierwszy właściciel, jej ojciec, człowiek, który powinien się nią opiekować, uderzył ją po raz pierwszy, przestraszyła się. Coś w niej pękło i złamała jego polecenie. Uciekła do swojego pokoju, a potem dostała w skórę jeszcze mocniej. Od tamtego momentu właściwie nie czuła się całkowicie bezpiecznie ani przez chwilę.
A teraz biegła przed siebie ile sił w nogach, coraz bardziej przekonana, że żaden człowiek na tym świecie nie jest godny zaufania.
Kiedy Olivier wskoczył do rzeki, mężczyźni trzymający ją pod pachy natychmiast ją puścili i rzucili się za nim, rozpoznając w nim cenniejszą zdobycz, a dziewczynka odruchowo, niewiele myśląc, zaczęła uciekać.
Kobieta, która w tym czasie zdążyła podnieść upuszczony przez siebie pistolet, wystrzeliła w jej kierunku. Alice poczuła jak kula przeszywa jej ramię.
Nie zabiegłaby daleko. Któryś pocisk trafiłby ją w końcu w głowę, albo w nogi i to byłby jej koniec, nie miała za czym się schować, ani kogo zawołać o pomoc, zrobiła więc to, czego została nauczona, a co już raz zadziałało.
Padła na ziemię i znieruchomiała. Przestała mrugać, przestała oddychać i zesztywniała, choć miała wrażenie, że jej serce bije tak głośno, że ją zdradzi.
-Do rzeki z nią.- rzuciła kobieta - Nie mamy czasu zabierać jej na części. Musimy poszukać chłopaka. Pewnie zamarznie, albo utonie, ale za zwłoki też możemy dostać niezłą sumkę.
Ruszyli w jej stronę, ale w tym momencie gdzieś za rogiem rozległy się syreny. Najwyraźniej ktoś zaniepokojony wystrzałem zadzwonił po policję.
Porywaczka zaklęła, po czym cofnęła się kilka kroków.
-Jebać ją. Zmywamy się i to już.
Nie ruszała się jeszcze przez moment, pozwalając niebieskiej krwi spływać na chodnik, ale zanim pojawił się ktokolwiek obcy, podniosła się na nogi i ruszyła przed siebie. Nie chciała być pochwycona ani przez policję, ani przez nikogo innego i pewnie skończyłoby się tym samym, co przez ostatnie lata - chowałaby się po ulicach jak bezpański kot, bez celu i planu, gdyby nie Olivier.
Nie mogła zostawić jedynego przyjaciela jakiego kiedykolwiek miała bez pomocy, ostatecznie schowała się więc pod ławką w parku i wysłała wiadomość do osoby, której bała się najmniej spośród wszystkich, których numery posiadała. Do Chloe. Streściła wszystko co się stało, podała dokładną lokalizację, od której zdążyła się już znacznie oddalić, po czym schowała twarz w kolanach i rozpłakała się.
***
W sytuacji, w której twoje dziecko zaginie, ostatnie pytanie jakie chcesz usłyszeć, to ,,czy umie pływać?" i Gavin o tym wiedział, a jednak musiało ono w pewnym momencie paść. Musiało, ponieważ spoglądał właśnie w głąb rzeki Deroit i z całą pewnością mógł powiedzieć, że w miejscu w którym Olivier Manfred do niej wpadł nie było gruntu. Na dodatek woda była lodowata, więc jeśli chłopiec pływać nie umiał, nie miał zupełnie żadnych szans na przeżycie i w takim wypadku, powinni raczej zacząć szukać ciała z łodzi niż żywego chłopca, ale trochę bał się odpowiedzi, patrząc na North, która wyglądała jak sama śmierć.
Wziął głęboki oddech, modląc się, by nie wypchnęła go śladem syna za barierkę, po czym zadał pytanie.
-Czy Olivier umie pływać?
-Umie. - odpowiedział Markus, przez zaciśnięte zęby - Ale niezbyt dobrze. Unikaliśmy wody, bo baliśmy się, że jak zmoknie to dostanie infekcji.
-W takim razie trzeba będzie przeszukać brzeg trochę dalej w dół rzeki. Tutaj nie miałby jak wyjść, a wątpię, by udało mu się poruszać pod prąd. - mruknął, spoglądając na sporą grupę poszukiwawczą, złożoną z przyjaciół i znajomych Manfredów.
Chcieli pomóc i mogli się przydać, ale Gavin w głębi duszy uważał, że wcale ich nie potrzebuje. Zawziął się i obiecał sobie, że odszuka chłopczyka, choćby miał własnymi rękoma przekopywać przybrzeżny muł.
Connor z Hankiem chwilowo znikli, by odnaleźć dziewczynkę, której ślady krwi na śniegu były na tyle świeże, że złapanie jej nie powinno stanowić problemu dla androida, ale Reed nie zamierzał czekać.
Zamierzał działać.
-Podzielcie ich na grupy, dajcie psom odświeżyć zapach i szukajcie. - polecił Jonasowi, młodemu policjantowi, który dopiero niedawno zaczął służbę. Trzymał na smyczy Jaeger'a - jednego z bardziej doświadczonych psów, z którym pracował po tym jak jego poprzedni opiekun odszedł na emeryturę.
Pokiwał głową, przejęty, ale detektyw na niego nie patrzył. Ruszył wzdłuż barierki, z nurtem rzeki, zapalając latarkę i uważnie oglądając brzeg. Żołądek miał ściśnięty.
Z początku nie traktował tej sprawy zbyt poważnie. Podejrzewał, że Olivier po prostu robi sobie głupie żarty, schował się gdzieś, ewentualnie poszedł do dziewczyny albo kolegów, ale teraz musiał przyznać, że sytuacja wygląda zdecydowanie gorzej.
Rozmawiał z Connorem i jasne było, że dziecko grzeczne, raczej samotne i chore na mukowiscydozę raczej nie wymykałoby się w taką pogodę. Psy co prawda doprowadziły ich na przystanek autobusowy, gdzie trop się urywał, co mogłoby potwierdzać jego podejrzenia, ale coś mu mimo wszystko nie pasowało.
A wtedy zadzwoniła Chloe i przesłała im wiadomość od Gemmy, która była dla nich jak odpowiedź na modlitwy, bo znacząco zawęziła obszar poszukiwań, ale nie sprawiła, że poczuli się spokojniejsi. W przypadku każdego zaginięcia najważniejsze są pierwsze godziny od wpłynięcia zgłoszenia, a teraz, kiedy wiedzieli, że chłopak wskoczył do rzeki tym bardziej musieli się spieszyć, bo było absolutnie lodowato.
Gavin był ojcem. Nigdy nie przypuszczał, że dane mu będzie pełnić tą rolę, ale życie potoczyło mu się w dość nieoczekiwanym kierunku i teraz był pewien, że gdyby szukali w tym momencie Banksa dawno już by zwariował ze strachu i prawdopodobnie zastrzelił parę osób. I dlatego też ignorował to, że moknie coraz bardziej od ciężkich płatków śniegu, że bardzo niewiele widzi i że wiatr dmucha mu w twarz - szedł ciągle przed siebie, wołając Oliviera.
Musiał przejść dobre dwa kilometry w dół Detroit, zanim zabetonowany, stromy brzeg, ogrodzony barierką zamienił się w kamienie. Ześlizgnął się na granicę wody, starając się nie pomoczyć i ruszył dalej, coraz bardziej sfrustrowany.
Grupa poszukiwawcza za nim poruszała się metodycznie i słyszał jej nawoływania. Zastanawiał się nawet, czy do niej nie wrócić i nie sprawdzić, czy czegoś nie odkryli, ale w tym momencie, dojrzał coś przed sobą, pośród zawieruchy.
Zaklął i rzucił się przed siebie, w biegu zrzucając kurtkę od munduru. Chłopiec leżał na brzegu, nieprzytomny, w połowie zanurzony w wodzie, jakby wyczołgał się z rzeki i na nic więcej nie miał już siły.
Reed złapał go za ramiona, wyciągnął na brzeg, po czym owinął w własne ubranie i podniósł. Zdziwiło go to, jak niewiele waży na swój wiek, nawet w piżamie całkowicie nasiąkniętej wodą. Ciemne włosy kleiły mu się do czoła, usta miał sine, a skórę jakby niebieską z wyziębienia.
Gavin wspiął się z powrotem na chodnik po czym sprintem przeleciał przez ulicę i wpadł do całodobowego sklepu spożywczego. Zignorował zszokowanego kasjera i barkiem otworzył drzwi na zaplecze, gdzie położył dziecko na stojącej tam kanapie.
-Detektyw Gavin Reed, policja Detroit! - warknął, zanim sprzedawca zdążył zadać mu jakieś pytanie - Jak masz pan tu jakiekolwiek ubrania, albo koce, to przynieś je pan.
Podniósł wzrok na chłopaka, który przerażony drżał w progu.
-Czego nie rozumiesz? - warknął - Chcesz żeby dzieciak zamarzł, czy co? Ruchy!
Wiedział na szczęście co robić i nie czekając dłużej zaczął zdejmować z Oliviera mokre ubrania, które tylko bardziej go wyziębiały, jedną ręką sięgając po telefon.
-Mam go. - odezwał się, kiedy tylko Jonas odebrał - Powiedz Manfredom, jestem w sklepie, żeby go zagrzać. Wysyłam ci lokalizację.
Rozłączył się, i natychmiast po wysłaniu wiadomości zaczął rozcierać nogi i ręce dziecka, żeby przywrócić w nich prawidłowe krążenie.
-Do kurwy nędzy, wyciągaj tam nogi, jak nie chcesz mieć trupa na zapleczu!
-To sklep spożywczy! - odpowiedział urażony chłopak zza lady, wracając w końcu z kocem, bluzą i kurtką - Przyniosłem z samochodu, to moje własne rzeczy.
-Zajebiście, jak chłopak przeżyje załatwię ci order za twoje zasługi! - prychnął Reed.
Na to kasjer już nie odpowiedział. Najwyraźniej zrobiło mu się trochę głupio. Obrócił się tylko, gdy parę minut później drzwi otworzyły się z hukiem i wpadł przez nie Markus, a zaraz za nim North.
-Ollie... - wykrztusiła na widok syna, po czym w dwóch krokach znalazła się przy nim, zdejmując z siebie płaszcz, żeby dodatkowo opatulić chłopca, którego i tak ledwo było widać spod wszystkich warstw, w jakie został owinięty.
-Znalazłeś go. - zwrócił się Markus do Gavina, który działał na najwyższych obrotach.
-Oczywiście, że go znalazłem. - odburknął, wciąż pocierając dłonie Oliviera, z którego trochę zszedł niezdrowy, siny kolor. Adrenalina zawsze sprawiała, że zachowywał się wyjątkowo, nawet jak na siebie, nieuprzejmie - Myśleliście, że żart wam robię, czy że dbam o waszą kondycję jak kazałem was tu ściągnąć?
Podniósł wzrok i złapał z ministrem trochę dłuższy kontakt wzrokowy, po czym westchnął. Po raz pierwszy w życiu, po Markusie Manfredzie było widać, że się boi.
-Nie ma za co. - rzucił łagodniej - A teraz dzwoń po karetkę.
***
Home - Dotan
Kiedy Olivier się obudził, pierwsze co go uderzyło, to wspomnienie przeraźliwego zimna. Nie miał pojęcia co się stało, pamiętał tylko, że wyczołgał się na brzeg rzeki, szczękając zębami, na granicy przytomności, a teraz zdecydowanie nie znajdował się na brzegu rzeki.
Było mu cieplej. Owinięty był w coś szeleszczącego, otaczał go szum głosów i silnika. Ktoś trzymał go za rękę.
-Mamo? - zapytał, uchylając oczy i krzywiąc się od światła.
Uścisk na jego dłoni się zacieśnił.
-Jestem.
Uspokoił się. Jej głos był pewny, spokojny, a to znaczyło, że wszystko jest w porządku. Mógł bezpiecznie spać dalej, jednak jakaś myśl nie pozwalała mu tego zrobić.
-Gemma? - wychrypiał. Musiał wiedzieć, czy przyjaciółka jest bezpieczna. Zostawił ją w końcu na pastwę losu i uciekł.
-Mamy ją. - poczuł zapach perfum North i jej usta na swoim czole - Niczym się nie przejmuj.
Tyle mu wystarczyło. Byli bezpieczni.
***
Kiedy Connor stanął w drzwiach komisariatu oczy absolutnie wszystkich spoczęły na nim.
Oddychał ciężko, na włosach, brwiach i rzęsach miał śnieg, wyjątkowo mokry i lepki. Futro Damy, stojącej posłusznie obok niego nie wyglądało lepiej. Mundur mu przemókł, twarz miał spokojną, ale potwornie, niesamowicie zmęczoną. A przez ramię miał przerzucone dziecko, które wyrywało się, kopało i płakało.
-Znalazłem ją. - obwieścił wypranym z emocji głosem.
Spędził godzinę, próbując namówić dziewczynkę na wyjście spod ławki w parku i ogromnie żałował, że nie zabrał ze sobą swojej żony, która z całą pewnością lepiej wiedziałaby co zrobić w takiej sytuacji. Ostatecznie, zmęczony, zdesperowany i zaniepokojony faktem, że dziewczynka ciągle krwawi, dla własnego i jej dobra, postanowił użyć siły. Zignorował jej krzyki, jej szloch, jej próby ucieczki i zaniósł ją prosto do samochodu, a potem na komendę, przekonany, że jedynie policyjny mundur powstrzymał przechodniów, od podejrzewania go o porywanie dzieci.
Hank szedł za nim, nie odzywając się ani słowem, chyba nie chcąc dobijać ani siebie ani androida.
Chloe, która czekała na nich siedząc przy biurku porucznika, poderwała się na nogi.
-Gemma! - ściągnęła ją z ramion Andersona, oglądając uważnie jej buzię i ramię, by ocenić to, jak bardzo poważne są jej uszkodzenia - Chodź słoneczko, zrobię co mogę, żeby ci pomóc.
Była nieufna i przestraszona, ale poszła za blondynką, której towarzystwo najwyraźniej odpowiadało jej bardziej.
-Nie znosi mnie teraz jeszcze bardziej... - mruknął zniechęcony Connor.
-Trudno. Przynajmniej żyje i jest cała. - odpowiedział Hank, kładąc mu dłoń na ramieniu - Jebana Janette Wilson, wiedziałem odkąd tylko stanęła w naszych drzwiach że narobi nam problemów, ale nie spodziewałem się aż takiego rozpierdolu.
-Nikt się nie spodziewał. To dobry przykład tak zwanego efektu motyla, czyli wrażliwej zależności od warunków początkowych, anegdotycznego przedstawieniachaosu deterministycznego.
Porucznik parsknął cicho.
-Czyli jednak umiesz korzystać z Wikipedii?
Android nie odpowiedział, uśmiechnął się jedynie krzywo. Skupienie na definicjach i naukowych faktach sprawiało, że łatwiej było mu się uspokoić i zebrać myśli, ale teraz wyjątkowo zatęsknił za bratem.
Właściwie nie rozmawiali o Ninesie. Nie bardzo wiedzieli, co mieliby powiedzieć, ale takie komentarze padające między nim a Hankiem co jakiś czas, świadczyły o tym, że obaj wciąż o nim myślą.
Ruszył do pokoju socjalnego, za którego drzwiami zniknęła Chloe. Jego obecność w pomieszczeniu sprawiła, że dziewczynka siedząca na stole z podwiniętym rękawem cała się spięła.
-Mogę na chwilę? - zapytał łagodnie.
Blondynka pokiwała głową i odsunęła się, chowając narzędzia do torby, którą przyniosła ze sobą.
Nie podchodził do dziecka bliżej, niż to było konieczne, ale stanął naprzeciwko, opierając się o ścianę.
-Wydaje mi się, że odzyskałaś swoje wspomnienia... - zaczął - Czy to prawda?
Nie odpowiedziała, wbijając wzrok w podłogę.
-Czy to dlatego się mnie boisz?
Poczekał na jakąś reakcję, która jednak ponownie nie nastąpiła. Rzucił Chloe zrezygnowane spojrzenie, ale postanowił spróbować jeszcze raz.
-Wiem, że cię goniłem, ale nie wiedziałem wedy co robię. Byłem maszyną. Nie podejmowałem własnych decyzji. A dzisiaj nie mogłem cię zostawić w tym parku. Krwawiłaś. I mogłaś zrobić sobie jeszcze większą krzywdę.
Podniosła na niego spojrzenie, wciąż odrobinę niespokojne.
-Miałam opiekuna. - odezwała się wreszcie - Miał na imię Luther. Z początku chciał zrobić nam krzywdę, ale potem zmienił zdanie. Jesteś jak Luther.
Pokiwał głową.
-Tak, Gemmo. Jestem jak Luther.
Poruszyła się niespokojnie.
-Mam na imię Alice. - szepnęła.
Connor odważył się podejść bliżej i wyciągnąć do niej rękę.
-W porządku, Alice. Obiecuję, że nie zrobię ci krzywdy. Jesteś bezpieczna. Chcę tylko, żebyś odpowiedziała mi na parę pytań.
Wahała się jeszcze moment.
-Co z Olivierem?
-Znaleźliśmy go. Pojechał z rodzicami do szpitala.
Trzymał dłoń wyciągniętą jeszcze przez chwilę, aż w końcu dziewczynka uścisnęła ją delikatnie.
-Przepraszam. - wymamrotała - Narobiłam niezłego bałaganu, prawda?
-Nawet nie masz pojęcia. - odpowiedział, może niezbyt delikatnie, ale zupełnie szczerze - Ale nie musisz się już tym przejmować. Zamiast tego powiedz nam lepiej, co się właściwie stało. Dokładnie.
***
Gdy Reed wrócił do domu nad ranem, był zmarznięty na kość i zły, ale jednocześnie wyjątkowo z siebie zadowolony. Znalazł dzieciaka. Oddał go gdzie trzeba. Mógł iść do łóżka.
Tina stała przy blacie w kuchni, popijając kawę i wyjmując tosty na talerz. Gavin pocałował ją w czubek głowy, po czym natychmiast wziął jednego i odgryzł pół, nie zważając na to, że jest gorący i parzy go w język.
-Zjadasz właśnie śniadanie naszemu dziecku. - zauważyła Tina z irytacją.
-Dokarmią go w przedszkolu. Poza tym jakoś to przeżyje i tak niewiele robi, żeby potrzebować tyle żarcia. - odpowiedział, z pełnymi ustami.
-Rośnie, kochanie i to zdecydowanie szybciej niż bym chciała. Ciężka noc?
-Taaa... Zaginęła ta mała, która od jakiegoś czasu siedzi u Andersonów i syn ministra. Szukaliśmy ich całą noc.
-O mój Boże... - dziewczyna otworzyła szerzej oczy - Jak to się stało? Znaleźliście ich?
-Znalazłem chłopaka, Connor znalazł dziewczynkę. Doszło do tego w tak durny sposób, że aż szkoda opowiadać, zapytaj na komendzie, ewentualnie wyjaśnię ci wszystko jak wrócisz, bo tak kurewsko chce mi się spać, że jeszcze moment i położę się tu gdzie stoję.
-A myślałam, że po ząbkowaniu Banksa przywykłeś do braku snu. Starzejesz się chyba.
Pokazał jej jedynie żartobliwie środkowy palec, odprowadzany jej śmiechem, kiedy kierował się w kierunku korytarza. Zajrzał jeszcze do pokoju syna i uśmiechnął się na jego widok.
Ulżyło mu, że leży w łóżku jak co rano, a nie gdzieś na brzegu rzeki, siny z wyziębienia.
Podszedł do chłopca, złapał go pod ramiona i podniósł. I tak zaraz trzeba by go było budzić, a on chciał się przywitać.
-Tato? - zapytał, zaspany i zupełnie bezwładny, opierając policzek o jego ramię - Co się stało?
-Nic, gnomie. - mruknął - Chyba po prostu się starzeję. I cieszę się, że tu jesteś.
***
Kaboom!
Dzisiaj dosyć długi rozdział, na dodatek ze sporą ilością Gavina, za którym zdążyłam się stęsknić. Mam nadzieję, że się wam podobało.
Dajcie znać i napiszcie też co u was.
U mnie zaczęła się szkoła, ale postaram się pisać regularnie dalej, zwłaszcza, że zbliżamy się nieuchronnie do końca, a ja mam sporo pomysłów na całkiem nowe rzeczy.
Trzymajcie się ciepło!
~Gabi
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top