15. Konsekwencje strachu 1/2
Place In Me - Luke Hemmings
Chloe przez te parę lat życia z Connorem, nauczyła się go prawie na pamięć.
Chłopak nie był szczególnie wylewny przy osobach, których dobrze nie znał. W miejscach publicznych, albo w pracy ukrywał silne emocje. Zawsze starał się najpierw przetrawić wszystko dokładnie w środku, zanim pozwolił sobie na reakcję, jednak dziewczyna potrafiła przejrzeć zasłonę jego zachowawczości bez większego wysiłku i wystarczył jej rzut oka, by całkiem trafnie stwierdzić, co dzieje się w głowie androida.
I teraz była pewna, że męczy go poczucie winy.
-Wszystko w porządku? - spytał, kiedy wysiadł z taksówki i podszedł do samochodu, w którym dalej siedziała z porucznikiem - Nic się wam nie stało?
-Nie. - mruknął Anderson - Po prostu jestem śpiący, zły i napierdala śniegiem jak Messerschmitt, a ja nie mam ochoty się gdzieś rozbić w środku nocy.
-Przesiądę się do tyłu. - zaproponowała natychmiast Chloe, otwierając drzwi, chociaż była to tylko wymówka by porozmawiać.
Hank również wysiadł, wsiadając na siedzenie pasażera, ale Connor nie zdążył znaleźć się za kierownicą, bo blondynka złapała go za dłoń.
-Co się stało? - zapytała.
Jedną z rzeczy, które najbardziej ją cieszyły, było to, że Connor przestał się przed nią chować. Nie odsuwał jej, kiedy sobie z czymś nie radził, nie zamykał się, a długo miał w zwyczaju to robić. Wiedziała, kiedy coś było nie tak, a on wiedział, że ona wie.
Odetchnął głębiej, zastanawiając co właściwie powiedzieć.
-Wydaje mi się… - zaczął w końcu -...że Gemma odzyskała wspomnienia.
-Oh. - Chloe nie była pewna, czy to dobrze, szczególnie w takiej sytuacji jak obecna - Dlaczego tak myślisz?
-Bo się mnie boi. - odpowiedział - Jej model jest bardzo popularny, nie skojarzyłem wcześniej faktów. Kiedy na was czekałem przejrzałem dokładniej maile od Magdaleny. Chciałem znaleźć model i numer seryjny androidki, która zajmowała się nią podczas rewolucji i okazało się, że… że kiedyś na nie polowałem. Na je obie. - skrzywił się - Hank na pewno to pamięta. I ona niestety chyba też.
Wyjął z kieszeni monetę i zaczął ją nerwowo podrzucać.
-To dziwne uczucie. - wymamrotał w końcu - Kiedy wzbudzasz w kimś lęk. Nieprzyjemne. Niby to nie moja wina, niby nie byłem wtedy defektem, a mimo wszystko to co wtedy robiłem dalej się za mną ciągnie. - poderwał nagle głowę z niepokojem, jakby coś bardzo niemiło przyszło mu na myśl i spojrzał na nią pytająco - Bałaś się mnie kiedyś?
-Że co? - zdziwiła się.
-No wiesz, jednak celowałem ci w głowę z pistoletu. I zastanawiałem się, czy kiedykolwiek…
-Cicho. - przerwała mu - Przestań gadać głupoty. Przez całe moje życie przestraszyłam się ciebie tylko dwa razy i to z zupełnie innych powodów. Raz, kiedy kierowała tobą Amanda i drugi raz wtedy, kiedy zobaczyłam cię przez okno, siedząc na dachu po śmierci Elijaha, bo nie miałam pojęcia kim jesteś.
Uśmiechnął się blado.
-Zaatakowałaś mnie wtedy częścią od anteny i przez chwilę byłem pewny, że mnie nią zabijesz, więc nie wiem które z nas bało się bardziej.
-Co za szczęście, że to zrobiłam, prawda? Poza tym ty tylko do mnie celowałeś, a ja faktycznie cię postrzeliłam, więc chyba jednak z naszej dwójki jesteś bardziej zagrożony - pocałowała go w policzek - Gemma to dziecko. To normalne, że się boi. Odzyskała nagle mnóstwo złych wspomnień i potrzebuje czasu, żeby się z nimi na nowo oswoić. Nie przejmuj się.
Pokiwał głową, po czym zdjął z szyi szalik i założył go dziewczynie.
-Wracajmy, zanim Hank zacznie na nas krzyczeć.
W tym momencie drzwi pasażera się otworzyły.
-Możecie pogadać w domu? Jak tu zostaniemy do rana i nas zasypie po sam dach to wy do wiosny wytrzymacie, ale ja umrę z głodu! - odezwał się ze środka Anderson.
-Mówiłem. - mruknął Connor rozbawiony, po czym wsiadł i odpalił silnik.
***
False Confidence - Noah Kahan
Oliviera obudziło stuknięcie w okno. Otworzył oczy i rozejrzał się po pokoju, trochę zdezorientowany. Stuknięcie powtórzyło się.
Trochę się zaniepokoił. Wziął w ramiona kota, który spał obok na poduszce i podniósł się. Co prawda Drops w sytuacji zagrożenia byłby raczej bezużyteczny, bo prawdopodobnie po prostu schowałby się pod szafę, ale Ollie zawsze czuł się bezpieczniej, mając go przy sobie.
Podszedł do parapetu i wyjrzał na zewnątrz. Całe jego podwórko było zasypane śniegiem, którego jeszcze większa ilość sypała się z nieba. Z początku nie dostrzegł przyczyny hałasu, dopóki śnieżka nie rozbiła się o szybę, wywołując po raz trzeci ten sam hałas.
Spojrzał w dół i dostrzegł Gemmę, która przestępowała z nogi na nogę, owinięta w za dużą na siebie kurtkę.
Chłopiec otworzył szeroko oczy, po czym spojrzał na zegar stojący na jego szafce nocnej. Dochodziła pierwsza.
Otworzył okno.
-Co ty wyprawiasz? - zapytał - Chodź, otworzę ci drzwi, to pogadamy.
-Nie! - zaprotestowała, starając się mówić cicho, ale nie na tyle, by jej nie usłyszał - Nie chcę spotkać twoich rodziców.
-Nie ma ich w domu! - odpowiedział - Rusz się, bo zamarzniesz.
Zbiegł po schodach, zostawiwszy wcześniej kota w pokoju i przekręcił klucz w zamku.
Dziewczynka stała na wycieraczce i trzęsła się cała. Była wyraźnie nieszczęśliwa, ręce wciskając w kieszenie kurtki, która wyraźnie należała do Connora.
-Cześć. - uśmiechnęła się blado - Na pewno nikogo nie ma?
-Na pewno. Rodzice mają dzisiaj jakąś imprezę w ministerstwie, mówili, że wrócą późno w nocy. Nawet miałem do was iść z początku, ale mama nie była przekonana, odkąd poprztykała się z Janette no i ja też bardzo chciałem zostać w końcu sam na noc, bo trochę wiocha w tym wieku ciągle się bać spać w domu bez nikogo, no i się zgodzili. Co tu robisz? Coś się stało?
Gemma odetchnęła, jakby niepewna tego, co planuje powiedzieć.
-Uciekam. Do Kanady.
Olivier parsknął śmiechem, z początku myśląc, że to żart, zderzył się jednak z jej urażonym spojrzeniem.
-Ty tak poważnie? - spytał, unosząc brew- Ale dlaczego?
-Bo tak chciała zrobić Kara. Była jak moja mama, a ja już nie mogę wierzyć nikomu innemu. Ja się tam wszystkich boję. Nie zostanę u nich.
-Boisz się? - wytrzeszczył oczy - Boisz się wujka Hanka? Connora? Cioci Chloe?
Nie mieściło mu się to w głowie. Odkąd trafił pod opiekę Manfredów, Andersonowie pełnili w jego życiu bardzo ważną rolę. Opiekowali się nim jak członkiem rodziny i absolutnie uwielbiał ich towarzystwo. Nie miał pojęcia, jak mogliby komukolwiek wydawać się straszni, dziewczynka jednak nie wyjaśniła mu tego.
-Przyszłam się tylko pożegnać.
-Jezu, ty serio mówisz poważnie. - podrapał się po głowie - Przecież to nie ma sensu, Gemma. Masz jakieś dziesięć lat i żadnych dokumentów, nie przepuszczą cię tak po prostu przez granicę.
-Nie mów już tak do mnie. - rzuciła hardo - Mam na imię Alice.
Otworzył lekko usta w zdziwieniu, kiedy wreszcie dotarła do niego prawda, którą powinien był pojąć od razu, był jednak wciąż zaspany i zbyt zaskoczony, by przytomnie myśleć.
-Czyli odzyskałaś pamięć? - spytał.
-Tak. I dlatego nie mogę zostać. Muszę dostać się do autobusu jadącego przez granicę. Jestem mała, schowam się w luku bagażowym.
Olivier był bystry, rozsądny, a do tego wychowywał się w rodzinie, w której tematy takie jak przepisy i polityka przewijały się w rozmowach na porządku dziennym, wiedział więc, że ten pomysł jest bardzo, ale to bardzo głupi. Pokręcił głową.
-Nie. To się nie uda. To znaczy, może i się uda, ale co potem? Pada śnieg, jest lodowato na dworze. Dojedziesz do tej Kanady i co?
Dziewczynka zaczęła się wycofywać.
-Nie rozumiesz. - stwierdziła z żalem - Nie rozumiesz. Tak miałyśmy zrobić z Karą, tam będę bezpieczna…
-Na pewno nie bardziej niż tu. - prychnął - Kanada to nie jest jakaś kraina czarów, w której wszystko jest super. To jest dosłownie po drugiej stronie rzeki! Jak tam trafisz nie zmieni się nic, poza tym, że nie będziesz znała miasta ani ludzi. Dlaczego nie możesz po prostu wrócić do wujka Hanka, przecież…
-Próbowali nas skrzywdzić… -wymamrotała - Mogą spróbować znowu.
-Skrzywdzić? Kiedy? Jak? O co ci w ogóle teraz chodzi? - chłopiec poczuł się odrobinę zirytowany, tym, że przyjaciółka go nie słucha.
-Muszę już iść. - odwróciła się i chciała wybiec, najwyraźniej spłoszona jego złością, ale złapał ją za dłoń. Szarpnęła się, ciągnąc go rozpaczliwie w kierunku drzwi.
-Nie no, to jest totalna głupota! - zawołał bezradnie, starając się utrzymać równowagę - Dzwonię po mamę.
Wolną ręką sięgnął do kieszeni po telefon, ale wtedy zdarzyło się coś, czego zupełnie nie przewidział, mianowicie Gemma, która teraz kazała nazywać się Alice, zamarła na moment w przerażeniu, po czym skoczyła do przodu, wyrwała mu komórkę, po czym odepchnęła go tak, że aż upadł na ziemię i zaczęła uciekać.
Teraz już poważnie się zezłościł.
Wciągnął na piżamę zimowe buty, zarzucił kurtkę, wcisnął czapkę na uszy i wybiegł na dwór za nią.
-Zwariowałaś do reszty! - zawołał, potykając się na pokrytym śniegiem chodniku - Wracaj!
Dziewczynka wpakowała się do autobusu, który właśnie podjechał pod krawężnik, ignorując jego krzyki. Ollie wymamrotał pod nosem słowo, za które jego tata z pewnością by go skarcił i wszedł do niego jej śladem. Nie miał zamiaru pozwolić, by sama włóczyła się po mieście. Poza tym był już naprawdę wściekły. Nie przemyślał może swojej decyzji najlepiej, ale chciał odzyskać swoją własność i wygarnąć Alice co nieco.
-Oddawaj telefon! - warknął, wciskając się na siedzenie obok niej.
-Nie! - syknęła - Doniesiesz na mnie rodzicom. Myślałam że jesteś moim przyjacielem!
-Bo jestem i dlatego próbuję cię uratować od kompletnej katastrofy! Czy ty masz pojęcie pojęcie co my robimy? Nawet nie zamknąłem domu, moja mama dostanie zawału przez ciebie!
-Nikt cię nie prosił, żebyś za mną szedł!
Przytuliła się do szyby, przyciskając do niej kieszeń z komórką tak, by nie mógł jej dosięgnąć, choć próbował. Wyglądała jakby chciało jej się płakać.
-Masz szczęście, że jesteś dziewczyną!
-Bo inaczej co byś zrobił? - odgryzła mu się, pociągając nosem - Mam więcej siły od ciebie!
-Ale najwyraźniej znacznie mniej rozumu! Oddaj mi to wreszcie, złodziejko!
-Hej, wy tam! - warknął kierowca, najwyraźniej rozzłoszczony, że z powodu słabej pogody musi prowadzić pojazd i nie może zdać się na jego automatyczność - Albo się uspokoicie, albo wysiadacie.
-Uspokoimy się. - rzucił Ollie pospiesznie.
-Wysiadamy. - odezwała się jednocześnie Gemma, podnosząc się i ruszając do wyjścia, gdy autobus zatrzymał się na pierwszym przystanku.
-Co? - chłopiec spojrzał na nią z przerażeniem - Jak to? Gdzie znowu idziesz?
Wyskoczył na śnieg za nią, mając wrażenie, że jeszcze sekundę, a naprawdę rozszarpie przyjaciółkę na strzępy.
Wylądowali przy brzegu rzeki, która pod wpływem porywistego wiatru była znacznie bardziej wzburzona niż zwykle, a dziewczynka kierowała się prosto do barierki.
-Gemma! - krzyknął znowu Olivier -Gemma!
-Nie nazywaj mnie tak! -odpowiedziała ze złością, po czym wychyliła się nad brzegiem wody i wypuściła telefon z ręki - Mam na imię Alice.
Chłopak patrzył jej w oczy, dysząc z wściekłości i bezsilności.
-I co teraz?! - syknął - Nie powinienem był nigdy za tobą iść, bo teraz jestem bez telefonu, w śnieżycy i piżamie, bez pieniędzy. - usiadł na ławce, podciągając kolana pod brodę - Boże, jaki ja jestem bezdennie głupi. A ty jeszcze bardziej!
-Nie mogłam ci pozwolić zadzwonić do nikogo.
-Świetnie. Jak dostanę infekcji płuc i umrę, to będę cię straszył po nocach. - wzdrygnęła się, ale zignorował to, sprawdzając rozkład jazdy - Następny autobus jest za dwadzieścia minut. Wracam nim do domu. A ty jedź sobie do tej Kanady, czy gdziekolwiek indziej chcesz.
Spojrzał na nią dopiero teraz i zauważył, że oczy jej się szklą. Nie chciał jej doprowadzić do płaczu, ale to co zrobiła, było absolutnie nie w porządku.
-Ja tylko chcę zrobić to co Kara… - wykrztusiła - To była moja mama.
Westchnął.
-Też miałem kiedyś inną mamę. I nie robiłem tego, co chciała żebym robił, całe szczęście.
Zapadła chwilowa cisza.
-Co się z nią stało? -zapytała Alice nieśmiało po chwili.
-Nie mam pojęcia. - wzruszył ramionami - Nie zajmowała się mną. Kochałem ją, jasne, kocham dalej, ale leżała całymi dniami w łóżku. Opieka społeczna mnie zabrała do domu dziecka. Po tym jak rodzice mnie adoptowali wymknąłem się raz albo dwa i poszedłem do mojego starego mieszkania, ale nikogo tam było. Nie wiem gdzie teraz są.
-Mój tata brał bordo i pił. Uciekłyśmy od niego.
Ożywił się trochę.
-Mój też. - uśmiechnął się gorzko -Normalnie przyjaciele lubią podobne gry komputerowe. My mamy podobne doświadczenia z dragami.
-Dalej się przyjaźnimy?
-Jasne, chociaż ciągle jestem na ciebie wściekły, ciągle wracam do domu i ciągle wisisz mi zniszczony telefon. Możesz mi przesłać nowy z Kanady. - prychnął pogardliwie - Próbowałem ci pomóc, ale jesteś uparta jak osioł, więc łaski bez.
Planował wrócić na własną ulicę, pożyczyć telefon od sąsiadki i wtedy zadzwonić do mamy, wolał jednak nie uprzedzać o tym dziewczynki.
-Będzie mi ciebie brakować. - odezwała się cicho.
-Nie.- pomyślał - Bo wujek Connor się dowie o wszystkim, to przechwyci cię na granicy, głupia.
Nie lubił skarżyć i gardził klasowymi kapusiami, ale to było co innego.
Usłyszeli kroki.
Supermassive Black Hole - Muse
Zza najbliższego rogu wyszło kilka postaci, które zmierzały w ich kierunku. Olivier się spiął.
-Co my tu mamy? - odezwała się jedna z nich, mężczyzną, ze okropnym uśmiechem na twarzy.
-Jest androidem? - spytała kobieta obok niego, taksując ich wzrokiem.
-Dziewucha tak, na pewno, kojarzę ten model. Schodzi we wschodniej Europie jak świeże bułeczki. Chłopak chyba nie.
Ollie i Alice zmierzyli się przestraszonymi spojrzeniami. Było ciemno, a dookoła nikogo nie było. Dziewczynka przysunęła się do przyjaciela.
-Uciekaj. - szepnął do niej - Jestem za wolny, nie dam rady, ale ty uciekaj.
Pokręciła głową gwałtownie.
-No nie wygłupiaj się! - syknął, po czym zakaszlał mocno.
Był znacznie mniej wytrzymały, poza tym zmęczył się już trochę, goniąc ją wcześniej, kiedy wcale nie biegła szybko. Nie miał szans dotrzymać jej kroku.
-Dobra, bierzcie oboje, najwyżej chłopaka się wyrzuci nad brzegiem.
-No rusz się! - wrzasnął, popychając Alice, ale nic to nie dało, bo kobieta wyciągnęła pistolet, mierząc prosto w jej czoło.
-Lepiej, nie, słoneczko, bo podziurawię ci plecy, jak tylko się odwrócisz.
Spanikował, zupełnie spanikował i wykorzystał tą jedną kartę z rękawa, której nienawidził używać, z którą czuł się głupio i do której zwykle się nie przyznawał.
-Mój tata to minister! - pisnął, bo naprawdę nic innego nie przyszło mu do głowy - Zorientuje się że mnie nie ma, zostawcie nas w spokoju.
I w momencie, w którym te słowa opuściły jego usta, zorientował się, że popełnił błąd. Popełnił błąd, bo oczy ludzi przed nim rozbłysły, napełnione rządzą zysku.
Przypomniało mu się, jak od zawsze rodzice chronili jego prywatność. Jak matka przytulała jego buzię do swojego boku, gdy znajdowali się w miejscach publicznych, jak ojciec chował go za połą płaszcza, lub zarzucał marynarkę na głowę, niby w formie żartu, jak jeździli na wakacje jedynie w spokojne, puste miejsca na uboczu, jak nigdy nie pozwolili, by jego twarz znalazła się na jakiejkolwiek okładce gazety.
Kiedyś myślał, że przesadzają, ale faktem było, że nie istniała taka rzecz, której Manfredowie by nie zrobili, żeby go odzyskać całego i zdrowego, gdyby coś mu się stało i nie chodziło nawet o pieniądze.
Kto miał Oliviera, miał w ręku Markusa, który dla syna równie dobrze zszedłby ze stanowiska, wycofałby się całkowicie z życia publicznego, porzucił projekty i żądania, wyrzucił do kosza wszystko, nad czym tak długo pracował.
Ollie był bronią.
-Sprawdź to. - rzuciła kobieta, nie opuszczając pistoletu.
Mężczyzna obok wyjął tablet i wpisał parę słów w wyszukiwarkę.
-Nie ma tu za wielu zdjęć, a przynajmniej żadne z bliska i w dobrej jakości, ale to może być on. - uśmiechnął się- To może być ukochany dzieciaczek tego cholernego robocika, który trzyma to miasto na sznurku i jego robotycznej dziwki! - odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął śmiechem - A to gratka!
-Nie mów tak o mojej matce! - warknął, chociaż był śmiertelnie przerażony.
-Będę mówił jak mi się podoba, koguciku. Zniesiesz nam prawdziwe złote jajo. - skinął na na trzech mężczyzn za sobą - Sprawdźcie dziewczynę.
Złapali Alice pod ręce, choć wyrywała się, kopała i gryzła. Jeden z nich wyciągnął nóż i rozciął jej dłoń, a następnie wyciągnął z kieszeni dziwne urządzenie, przypominające trochę termometr z niewielkim ekranikiem, które zamoczył w tyrium, po czym podał je towarzyszowi z tabletem.
-Numer seryjny i model.
-Mam ją w bazie danych, ostatni właściciel był zarejestrowany jeszcze przed trzydziestym ósmym, od tamtej pory nic.
-Świetnie, pakujcie ją. Nie możemy tu stać, jesteśmy za bardzo na widoku.
Kobieta podeszła do Oliviera, przyłożyła mu lufę do tyłu głowy, po czym popchnęła go do przodu, ale chłopiec nie miał zamiaru dać się porwać. Przyjrzał się reszcie napastników. Mieli plecaki, w których mogła znajdować się broń, ale z pewnością nie mieli jej nigdzie na wierzchu. Rzucił spojrzenie w kierunku rzeki i wpadł na pewien pomysł.
Zatrzymał się.
-Co ty wyprawiasz? - fuknęła na niego kobieta - Ruchy!
Nie ruszył się.
Szturchnęła go pistoletem w ramię, a wtedy złapał jej dłoń i pochylił się i ugryzł z całej siły.
Kobieta wrzasnęła, odruchowo upuściła broń i rozluźniła uścisk. Tyle mu wystarczyło. Nie chciał zostawiać za sobą Alice, ale wiedział, że jeśli ucieknie, ma większe szanse jej pomóc. Nie był szybki, ani silny, ale potrzebował przebiec zaledwie parę metrów. Zanim ktokolwiek zorientował się co się dzieje rzucił się do przodu, prześlizgnął nad barierką, która na szczęście nie była szczególnie wysoka i nim zdążył się zastanowić nad tym co robi, zleciał głową naprzód do lodowatej, ciemnej wody.
***
-Dlaczego na litość boską dałeś jej klucze od domu? - warknął Hank, opierając się o samochód i szczękając zębami z zimna.
Próbowali dostać się do środka od trzydziestu minut. Kiedy podjechali na Michigan Drive drzwi okazały się zamknięte na głucho. Co prawda w środku paliło się światło, ale Gemma ani nie odpowiadała, ani nie otwierała, ani w ogóle nie dawała znaku życia.
-Żeby była bezpieczna. Nie chciałem zamykać jej od zewnątrz, w razie pożaru, albo jakiegoś innego zagrożenia.
-Nie było nas godzinę Connor, może chwilę dłużej, przez ten jebany śnieg. Nic by się jej nie stało, a przynajmniej nie musielibyśmy teraz sterczeć tu na dworze. - wyprostował się i ruszył przed siebie, skręcając za róg domu - Chodź.
-Po co?
-Gówno. Nie będę czekał aż dostanę odmrożeń. Rusz plastikową dupę!
Android rzucił zmęczone spojrzenie w kierunku Chloe, ale poszedł posłusznie za marudzącym starym policjantem, który drwiącym gestem wskazał na uchylone okno prowadzące do salonu.
-Rób co do ciebie należy. - prychnął - Już raz tędy wchodziłeś. Pół godziny na tej pizgawicy to za dużo jak na moje nerwy.
-Mam znowu wybić szybę?
-Wydaje mi się, że możesz pominąć ten etap, skoro jest otwarte. - Hank przewrócił oczami.
Connor otworzył okno do końca, po czym cofnął się o krok, złapał za framugę i wciągnął do środka.
Dama, leżąca spokojnie w swoim posłaniu, rzuciła mu zaintrygowane spojrzenie i zamerdała subtelnie ogonem.
-Cześć, dziewczynko. - rzucił miękko - Wszystko w porządku, nie przejmuj się.
Podniósł się i ruszył do drzwi, w których faktycznie były klucze. Przekręcił je, wpuszczając do domu Chloe i porucznika.
-Pójdę od razu do Gemmy. - rzuciła dziewczyna, zdejmując buty i kurtkę - Pogadam z nią.
Ruszyła korytarzem, zostawiając za sobą męża, który przysiadł w fotelu i zagwizdał cicho na psa. Suczka natychmiast znalazła się przy jego łydce, obwąchując go dokładnie. Wyciągnął rękę i podrapał ją za uchem, pozwalając jej oprzeć srebrny łeb na swoim kolanie i przymknąć z zadowoleniem oczy.
Nie lubiła przytulania, ani siedzenia na kolanach, jak Sumo, a on zawsze to szanował. Nie przygarnął jej, by go zastąpić. Przygarnął ją, bo kiedy tylko ją zobaczył, poczuł, że są sobie nawzajem potrzebni.
Poza tym Sumo kochał wszystkich. Porucznika, którego znał najdłużej pewnie najbardziej, ale był tak samo wylewny wobec Connora i Chloe, jak i odwiedzających ich gości. Należał do wszystkich w rodzinie tak samo, natomiast Dama była jego.
Lubiła resztę domowników, zachowywała się grzecznie wobec przyjaciół, cieszyła ją zabawa z Olivierem, ale widać było jak na dłoni fakt, że właśnie jego wybrała sobie na swojego człowieka, a on to lubił. Czuł się dzięki temu trochę bardziej wyjątkowy.
-Connor! - przerażony głos Chloe wyrwał go z zamyślenia - Nie ma Gemmy. -rzuciła, oddychając ciężko - I właśnie dzwoniła North. Nie ma też Oliviera. Zniknęli.
Kaboom!
Wreszcie jest nowy rozdział :D Postanowiłam jednak podzielić go na dwa, bo wychodzi mi okropnie długi, a nie chciałam, żebyście czekali jeszcze dłużej.
Życie ostatnio mi się układa całkiem pomyślnie, chociaż mam naprawdę dużo do roboty. Prowadzę na tyle aktywne życie towarzyskie, że aż jestem z siebie dumna. Piszę jednocześnie inną pracę, którą również możecie znaleźć u mnie na profilu: Son of the Captain (szybka autoreklama: zapraszam, jeśli jesteście zainteresowani, bo lubię atencję), ciągle opiekuję się koniem, a do tego mój starszy brat bierze ślub za trzy dni, więc jesteśmy w wielkim przygotowawczo-weselnym chaosie.
Dajcie znać co tam u was i jak wam się podobało. Postaram się przyjść z dalszym ciągiem jak najszybciej.
Ściskam
~Gabu
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top