13. Tajemniczy pan Kamski
Glory And Gore - Lorde
Gavin Reed od paru miesięcy żył we własnej, szczęśliwej bańce mydlanej, w której wychowywał syna, spędzał czas z Tiną i wlewał w siebie hektolitry kawy, starając się przetrwać każdy kolejny dzień w pracy i tego poranka jego plany wcale się szczególnie nie zmieniły.
Wszedł na komendę, gwiżdżąc pod nosem jakąś melodię i skierował swoje pierwsze kroki do pokoju wspólnego, już tęskniąc do ekspresu. W środku stali Hank z Connorem, oparci o blat stołu i wyraźnie nieszczęśliwi. U stóp androida wyciągnięty był jego pies.
-Ty wiesz, że psy nie mają wstępu na komendę? - rzucił, jak zawsze kiedy widział Damę - Czemu nie zostawisz jej z tyłu, sierżancie puszka i nie przestaniesz kłuć wszystkich w oczy swoim kundlem?
Normalnie Hank odpowiadał coś w rodzaju:,,bo jest ładniejsza i lepiej wychowana niż ty", albo po prostu ,,pierdol się Reed", a RK800 przewracał w jego kierunku oczami i to w ten sposób witali się i szli dalej ze swoim dniem, tym razem jednak żaden z nich nie podniósł nawet głowy.
Detektyw, przyglądając im się kątem oka z zainteresowaniem wcisnął przycisk na ekspresie i podstawił pod niego swój ulubiony kubek, czekając, aż ten napełni się płynem.
-Co wy tacy smętni? - spytał, splatając ramiona na klatce piersiowej - Próbuję was wkurwić na dzień dobry, nie ignorujcie mnie. To nieuprzejme.
Porucznik podniósł na niego poirytowane spojrzenie.
-Zamknij się. - mruknął - Nie mam teraz siły się z tobą przepychać.
Gavin prychnął oburzony, zabierając swoją kawę i kierując się do wyjścia.
-Ale jesteście. Nie umiecie się bawić.
Kiedy wyszedł, Connor i Hank zostali sami. Obaj mieli serdecznie dość całego dramatu, który obecnie dział się w ich życiu i praca była ostatnim o co się obecnie martwili.
Kiedy poprzedniego wieczora Janette wróciła od Kamskiej, po samym wyrazie jej twarzy domyślili się, że nic nie poszło po ich myśli. Nie wiedzieli co zrobić z dziewczynką, nie wiedzieli, czy przywracać jej pamięć o tym co się stało. Przedyskutowali pół nocy, nie doszli do żadnych konkretnych wniosków i mieli wrażenie, że utknęli w jakimś błędnym kole.
-Spać mi się chce. - wymamrotał stary policjant, pocierając oczy dłońmi.
Chłopak pokiwał tylko głową.
Poczuł jak Hank klepie go po ramieniu.
-Chodź, synu. Odwalimy jedną robotę, potem wrócimy do kolejnej. - mruknął, prostując się, z trzaskiem kręgosłupa.
Connor jedynie uśmiechnął się blado i ruszył za porucznikiem do biurka, wiedząc, że to jego jedyna szansa, by poudawać, że w domu nie czeka na niego kolejna ciężka dyskusja.
***
Chloe nie spodziewała się tego, że tego dnia po pracy, ponownie przekroczy próg wieży CyberLife. Odkąd centrum medyczne obok siedziby przekształciło się w szpital z prawdziwego zdarzenia wiele się zmieniło i nie miała już powodu, by się tam znajdować.
Aż do dzisiaj, bo zadzwoniła do niej Magdalena Kamska. Wzbudzała w niej niepokój. Za bardzo przypominała jej Elijaha. I pewnie dlatego dziewczyna była tak bardzo zestresowana, przechodząc skan przy wejściu, odprowadzana przez agentów.
Nie znosiła tego miejsca.
Skierowali się do gabinetu, w którym niegdyś pracowała. Przy jej dawnym biurku nikt nie siedział, ale leżały na nim rzeczy sugerujące, że nie stoi normalnie puste. Pewnie zajmowała je Echo.
-Dzień dobry. - przywitała się grzecznie - W czym mogę pomóc? Czy to coś związanego z dziewczynką?
-Z jaką dziewczynką? - Kamska nie podniosła nawet wzroku zza potężnego ekranu.
-Z Gemmą.
-Oh, nie, w nosie mam tego małego robota, róbcie z nim sobie co chcecie. - wzruszyła ramionami - Jesteś mi potrzebna, bo mój brat cię kochał.
Po plecach dziewczyny przebiegł dreszcz.
-Słucham?
-Obiecałam sobie kiedyś, że choćbym miała się tym zajmować do usranej śmierci, odgrzebię i poznam wszystkie sekrety Eliaszka. Co do jednego. Przejrzę każdy dokument, każde badanie, każdy niedokończony projekt. I jesteś mi potrzebna, żeby dostać się do plików, które znalazłam na dysku zewnętrznym, tutaj w firmie. To musiał być dla niego ważny projekt, skoro nie zabezpieczył go standardowym kodem. Dostać się do środka, może tylko jedna konkretna osoba, a raczej w tym wypadku android.
-Nie może pani złamać tego zabezpieczenia?
-Mogę, ale zajmie mi to stanowczo za dużo czasu i wysiłku, żeby chciało mi się to robić, skoro mogę po prostu poprosić ciebie.
-A skąd wniosek, że to ja jestem właściwą osobą?
-Projekt zatytułowany jest twoim numerem seryjnym, nie trzeba mieć głowy jak sklep, żeby zorientować się, że to może być to. Poza tym to ma sporo sensu. Zawsze miał cię pod ręką i wiedział, że nie dotkniesz się niczego bez jego pozwolenia. Byłaś kluczem idealnym. A teraz otworzysz dla mnie kolejną z jego tajemnic.
-Nie mam żadnego wyboru w tej sprawie?
-Oh, błagam! - żachnęła się Kamska - Nie wydziwiaj. Użyczysz mi na moment swojej plastikowej rączki, a ja będę ci winna jakąś niewielką pomoc, jak znowu detektyw promyczek da się porwać, czy coś. Uwierz mi, bystrzacho, przysługa u kogoś takiego jak ja, jest warta ogromnie dużo.
-Nie wątpię... - wymamrotała dziewczyna, podchodząc do kobiety i wyciągając dłoń. Nie chciała tego robić, ale wiedziała, że Kamska nie odpuści, dopóki nie dostanie tego, co chce. A poza tym miała rację. Możliwość łatwego uzyskania jej pomocy mogła bardzo im się przydać.
Skóra z jej ręki znikła, kiedy przyłożyła ją do panelu, który wskazała jej Kamska. Plik natychmiast się otworzył, nie stawiając oporu.
-Proszę. - rzuciła chłodno - Mogę już iść?
Nie lubiła Magdaleny. Nie po tym co zrobiła z ciałem Ninesa, nie po tym, jak odnosiła się do nich wszystkich i nie po tym, jak ostatnimi czasy traktowała Echo, ale była jej wdzięczna. Wdzięczna za całą pomoc, jakiej kobieta kiedykolwiek im udzieliła. I nie mogła udawać, że jej umiejętności nie robią wrażenia, ich relacje były więc specyficzne i o ile nie miała zamiaru odmawiać, jeśli Kamska prosiła o spotkanie, o tyle nie chciała go też niepotrzebnie przeciągać.
-Poczekaj chwilę, możesz się jeszcze przydać, o ile w oprogramowaniu wewnętrznym będą ukryte jakieś dodatkowe kłódeczki.
Ciemnowłosa aż zatarła ręce z staysfakcji, stukając w klawiaturę. Przebiegała szybko wzrokiem kolejne kolumny tekstu, wyświetlała wykresy, analizując je pobieżnie i zachłannie, jak dziecko, które nakłada sobie na talerz kolejne porcje deseru, przed dokończeniem pierwszej.
Zatrzymała się dopiero po którymś dokumencie z kolei i podniosła wzrok na dziewczynę.
-Od kiedy jesteś defektem? - spytała, marszcząc brwi.
-Od końca rewolucji. - odpowiedziała niepewnie – Obudzili mnie w centrum, tak samo jak wszystkich innych, którzy się tam zgłosili, ale pewne emocje czułam już dużo wcześniej.
-Pewna jesteś? - Magdalena wydawała się rozbawiona - Jesteś bardzo empatyczna. Nie wydawało ci się to nigdy dziwne, że tak dobrze rozumiesz ludzkie emocje, w porównaniu chociażby z detektywem, czy jego świętej pamięci braciszkiem?
-Nie. - pokręciła głową - Connor zawsze był trochę... niezręczny. To po prostu część jego charakteru.
-To teraz coś ci powiem. - uśmiechnęła się - Jesteś defektem od pierwszej godziny swojego życia. Takie było twoje zadanie. Odczuwać. Być ludzkim.
-Nie możliwe. - zaprotestowała - Może chodzi o inny model Chloe?
-Nie. Chodzi o ciebie. - Kamska otworzyła hologram z filmem z laboratorium - Zobacz. To początek twojego życia.
Dziewczyna patrzyła niepewnie na nagranie, na którym Kamski mierzył do niej z pistoletu. Ciarki ją przechodziły, kiedy słyszała jego głos, ale była całkowicie pewna, że nic takiego nic się nie wydarzyło.
-Pamiętam, jak się obudziłam. - rzuciła, głosem pełnym napięcia - I na pewno nie wyglądało to w ten sposób.
-Usunął ci pamięć. I to tak solidnie, że nic ci z tego wspomnienia nie zostało. A potem uruchomił cię ponownie. I tyle. Bez urazy, ale w kontakcie z moim bratem, coś takiego jak wspomnienie nie jest wiele warte, bo mógł je spokojnie usuwać i modyfikować. Nie jest to co prawda łatwe, ale w przypadku maszyny, którą samemu się zbudowało i zaprogramowało od podstaw nie niemożliwe.
Przełknęła ślinę.
-Okej. I co to znaczy?
-Znaczy to tyle, że przez kilka ładnych lat, będąc całkowicie wolną od własnego oprogramowania, nie postawiłaś mu się ani razu. - zachichotała - Zorientowałabyś się, że jesteś defektem, gdybyś spróbowała zrobić coś niezgodnego z jego poleceniem, a ty przez cały ten czas robiłaś co kazał, bez mrugnięcia okiem. Ja rozumiem, że Eliasz był dobrym manipulatorem, ale to trochę żałosne, nie uważasz?
CORALINE - Maneskin
Dziewczyna poczuła, jak krew napływa jej do policzków. Nie miała pojęcia, dlaczego Kamska miałaby jej powiedzieć coś takiego. Może dlatego, że wcale nie była tak różna od Elijaha. Może dlatego, że tak samo jak jego, cieszyło ją posiadanie większej władzy od innych i lubiła się tym chwalić. Nie wiedziała, ale w tym momencie nawet jej to nie obchodziło.
Obróciła się na pięcie i wyszła bez pożegnania.
Szła korytarzami wieży, całkowicie roztrzęsiona, trzymając się w sobie na ostatniej nitce silnej woli.
Była defektem od zawsze. Przypomniała sobie, ile razy wmawiała sobie, że Kamski traktuje ją tak a nie inaczej, tylko dlatego, że jest maszyną. Przypomniała sobie, jak zmusił Connora, by ten przystawił jej pistolet do głowy, jak ryzykował jej życiem, przez cały czas będąc świadomym tego, że ma przed sobą czującą, żywą osobę, choć może wcale tak na nią nie patrzył? A może po prostu wcale nie robiło mu to różnicy, czy dla zaspokojenia jego ciekawości zginie człowiek, czy komputer.
Obiecał jej, że jej nie skrzywdzi, bo stała się cenna.
Szkoda, że przestała być tak niezastąpiona, gdy okazało się, że nie jest wyjątkowa i wszystkie androidy są w stanie czuć.
Wsiadła do samochodu porucznika, który obiecał odebrać ją z pracy, nie patrząc na niego, po czym ukryła twarz w dłoniach i wydała z siebie stłumiony, sfrustrowany krzyk.
-Chryste panie! – Hank otworzył szeroko oczy – Co ci się stało?
-Nienawidzę go! – wykrztusiła – Nienawidzę go!
-Kogo? – Anderson był coraz bardziej zdezorientowany.
-Elijaha! – odpowiedziała, w końcu na niego spoglądając – Nienawidzę tego, że nawet po śmierci, potrafi pokazać mi, że bez niego jestem niczym! Że nie musi się nawet odzywać, nie muszę go nawet zobaczyć, żeby mógł mnie wyprowadzić z równowagi.
Policjant patrzył na nią z niedowierzaniem, nie bardzo wiedząc, jak się zachować. Żałował, że wysadził Connora trochę wcześniej, aby ten kupił parę rzeczy do domu, bo chłopak teraz bardzo by mu się przydał.
-A wie pan co jest najgorsze? – zapytała, a głos jej zadrżał.
-Co? – spytał, gotowy na właściwie każdą odpowiedź.
-To, że ja go nadal gdzieś pokrętnie kocham. I tego też nienawidzę. Tego właściwie najbardziej. Za każdym razem, kiedy wątpię w siebie i w to kim jestem, to przez niego. Kiedy umarł, ulżyło mi. Naprawdę. I czułam się wtedy złą osobą, bo nie powinnam się cieszyć ze śmierci kogokolwiek. A teraz im więcej się o nim dowiaduję, tym bardziej czuję się złą osobą, bo nie mogę o nim całkowicie zapomnieć. Nie mówię o tym nigdy, ale czasem o tym myślę. O tym, że Connor na to nie zasługuje. I ja... - jej błękitne oczy zaszły łzami – Ja nie wiem, czy to kiedykolwiek się skończy, bo za każdym razem, kiedy ułożę sobie życie i kiedy poczuję się stabilnie, jego kolejna tajemnica usuwa mi ziemię spod nóg. A to jakiś wróg z przeszłości, który morduje androidy, a to wirus, który zaprojektował, a to jego siostra, a to nagle się dowiaduję, że jestem pierwszym defektem i że praktycznie wszystkie moje wspomnienia mogą być kłamstwem - mam już tego dosyć, serdecznie dosyć. – umilkła wreszcie, dygocząc na całym ciele i wbijając wzrok w przednią szybę samochodu i pracujące wycieraczki.
Hank przypomniał sobie, jak kiedyś Kamska mówiła mu, że jeśli android kogoś pokocha, nie bardzo jest w stanie przestać. I westchnął ciężko.
Wściekła i rozżalona Chloe, była na tyle rzadkim zjawiskiem, że trochę go zamurowało, ale teraz otrząsnął się nieco i wyciągnął do niej ramię.
-Jeśli ty jesteś złą osobą, to ja jestem Mussolini. – wymamrotał, przyciągając ją do siebie. Oparła głowę na jego ramieniu, przymykając powieki. – Co ci ta Kamska siksa naopowiadała, co?
-To o czym już wspomniałam... - wymamrotała dziewczyna – Jestem pierwszym defektem. Od początku byłam pobocznym projektem Elijaha. Magdalena powiedziała, że skoro się nie zorientowałam, to znaczy, że nigdy nie spróbowałam nawet przeciwstawić się jego poleceniom i że to żałosne, a ja się w sumie zgadzam. Nie miałam pojęcia, że łamanie własnego kodu to jakieś szczególne uczucie i że mam więcej emocji niż zwykły android, nie miałam żadnego porównania. Byłam przekonana, że zdjęli ze mnie oprogramowanie dopiero po rewolucji. Zresztą, to nie ma znaczenia, bo nawet kiedy wiedziałam, że jestem wolna i tak robiłam wszystko czego chciał, jak marionetka na sznurku.
Umilkła, wtulając się w starego policjanta nieco mocniej.
-Czyli że co, ten psychol sam wam wprojektował emocje? – porucznik uniósł brew.
-Nie do końca. Wydaje mi się, że zauważył możliwość złamania kodu, bez pozbawiania androidów zdolności do symulacji ludzkich emocji. A potem eksperymentował. Eksperymentował z poziomem wolnej woli i modułem podejmowania decyzji, aż powstałam ja. – skrzywiła się – Pamiętam niektóre jego testy na innych androidach, choć nie rozumiałam o co w nich do końca chodzi, bo zawsze zajmowałam się uszkodzeniami fizycznymi. Ciekawe jak wielu rzeczy NIE pamiętam. – roześmiała się smutno – Wie pan, pod tym względem ludzie mają o wiele lepiej. Nikt nie może po prostu włamać się im do głowy i pozmieniać im wspomnień.
Zapadła długa cisza.
-Powie pan coś, poruczniku? – zapytała w końcu, zastanawiając się, czy przypadkiem Andersona nie przytłoczyła.
Policjant uśmiechnął się do niej krzywo, bo do głowy przyszła mu tylko jedna rzecz.
-Jebać Kamskich.
Chloe dokładnie to potrzebowała usłyszeć. Parsknęła śmiechem, prostując się na siedzeniu.
-Co my byśmy bez pana zrobili? – zapytała, ściskając go krótko za ramię.
Nie odpowiedział. Nie zrozumiał wszystkiego co powiedziała. Już dawno przestał próbować ogarniać umysłem wszystkie sekrety, podstępy i plany tajemniczego pana Kamskiego. Wiedział tyle, że był jednocześnie genialny i zupełnie szalony i że obecnie jedyne co może zrobić, by poprawić sytuację, to rozśmieszyć swoją złotą dziewczynę.
***
Teen Idle - MARINA
Janette uśmiechała się do Gemmy, słuchając jej opowieści o tym, jak bawiła się z Olivierem cały ranek. Była sobota, więc chłopiec nie musiał iść do szkoły, a porucznik podrzucił dziewczynkę do domu Manfredów po drodze do pracy.
Cieszyła ją ta radosna paplanina. Pomagała jej zapomnieć o tym, że właściwie dalej nie wiedzą co robić.
-Bawiliśmy się w chowanego. Rodzice Oliviera mają bardzo duży dom, więc było super i miałam mnóstwo kryjówek do wypróbowania. On twierdzi, że gra nie była sprawiedliwa, bo ja potrafię wstrzymać oddech na zawsze, a on nie, ale wydaje mi się, że po prostu byłam lepsza. - dziewczynka uśmiechnęła się z dumą, unosząc jeden kącik ust odrobinę wyżej. Wyglądała, jakby próbowała skopiować charakterystyczny, cyniczny wyraz twarzy porucznika.
-Za dużo się kręcisz wokół Andersona... - wymamrotała.
Cieszyło ją to, że dziecko jest radosne i bardziej pewne siebie. Gemma nie przypominała już tej samej przerażonej istoty, którą Janette ściągnęła z ulicy. Wciąż była nieśmiała i cicha, ale wydawała się wreszcie normalnym dzieckiem, które ekscytowało się nowymi rzeczami i zdobywało przyjaciół.
-Wymyśliliśmy sobie nasze sekretne pożegnanie. Olivier stwierdził, że tak robią przyjaciele, jeśli mają ochotę. Nikt wcześniej nie chciał być moim przyjacielem, to bardzo fajne. - wskoczyła na kanapę obok kobiety, obejmując ją za łokieć - A ty? - zapytała - Jesteś moją przyjaciółką?
Serce się w niej ścisnęło. -A chciałabyś żebym była? - zapytała, uśmiechając się lekko.
-Pewnie! Nikogo nie lubię tak jak ciebie! - rozpromieniła się.
Janette wiedziała, że powinna zadać jej pytanie, które chodziło jej po głowie od dawna, ale trochę się bała odpowiedzi. Nie rozumiała nawet, dlaczego Gemma aż tak bardzo się do niej przywiązała. Według siebie samej i wszystkich wokół miała dość paskudny charakter i nawet nie lubiła dzieci.
No i zostawała jeszcze kwestia Kamskiej, która czekała na ich decyzję.
Przycisnęła dziewczynkę do siebie.
-Posłuchaj... - zaczęła, ale przerwała. Jak miała spytać, czy mała chce opuścić miasto, w którym dopiero co zaczęła się zadomawiać, w którym poznała przyjaciół i zaczynała się czuć bezpiecznie? A Janette nie mogła tu zostać, to było pewne. Wszystko za mocno przypominało jej o przeszłości. Jeśli chciała faktycznie zajmować się dzieckiem, musiała najpierw zająć się własnym uzależnieniem, z którego coraz lepiej zdawała sobie sprawę, a to cholerne miejsce, w którym wszystko przypominało jej o przeszłości sprawiało, że jeśli nie miała przy sobie tabletek dosłownie wpadała w panikę.
-Chciałabyś pojechać ze mną do Europy? - odezwała się w końcu - Mogłybyśmy zacząć od nowa, we dwie. Wyrobić ci dokumenty... - przerwała, widząc wyraz twarzy dziecka.
-Czy... Czy to znaczy, że nie widywałabym się z Olivierem? Ani z Connorem i Chloe? - spytała.
-Tak. - Janette nie mogła w tym momencie owijać w bawełnę.
-A nie możemy zostać tutaj?
Odetchnęła głębiej.
-Ty możesz, jeśli tak wolisz i jeśli Andersonowie zgodzą się tobą zaopiekować. Ale ja nie. To nie jest miejsce dla mnie.
Dziewczynka zmarszczyła brwi.
-Nie chcę stąd jechać, ale najważniejsze, żebym mogła zostać z tobą. - odezwała się w końcu - Może przynajmniej czasem będziemy mogły przyjeżdżać w odwiedziny?
-Może... - Janette nie miała serca odebrać jej tej resztki nadziei
Chciała uciec jak najszybciej. Próbowała dyskutować z androidami i Hankiem, ale skończyło się to tylko kolejną awanturą, a wniosków wciąż im brakowało.
Powiedziała reszcie, że raczej nie zamierza przywracać Gemmie wspomnień i ku jej ogromnemu zaskoczeniu, najgoręcej protestowała Chloe. Twierdziła, że dziewczynka zasługuje na to, by przywrócić jej pamięć i uparcie obstawała przy swoim.
Oczywiście wzbudziło to w Janette irytację. Odmówiła dalszej rozmowy na ten temat, a teraz trochę żałowała, bo wciąż tkwiła w tym samym martwym punkcie, w którym znajdowała się poprzedniego wieczora.
Przeglądała przysłane jej na pocztę przez Magdalenę Kamską pliki wciąż od nowa i od nowa, próbując uporządkować jakoś własne myśli. Historia Gemmy trochę ją przerażała.
Ucieczka z domu pierwszego właściciela, ucieczka ze statku, nazywanego Jerychem i strata najpierw jednego opiekuna, a potem również drugiego, ucieczka z obozu w centrum miasta, w kółko tylko ucieczka, ucieczka i znowu ucieczka, a Janette już planowała dla niej kolejną.
Kazała jej poczekać w pokoju, po czym wyszła na korytarz. Skoro podjęła już jakąś decyzję, powinna ją obwieścić pozostałym.
Wszyscy podnieśli głowy, gdy weszła do salonu.
Porucznik czytał gazetę, a Connor słuchał jakiejś opowieści Chloe, która wyglądała na wyjątkowo spiętą i smutną, obejmując ją mocno ramionami.
-Możemy ci w czymś pomóc? -rzucił złośliwie Anderson na jej widok,
Przygryzła wargę, nie wiedząc jak zabrać się do sprawy, ostatecznie jednak stwierdziła, że najlepiej będzie oznajmić wszystkim co zamierza prosto z mostu.
-Wyjeżdżam. – odezwała się stanowczo – Najdalej za tydzień, do Francji. I zabieram Gemmę ze sobą.
Wszyscy spojrzeli na nią z takimi wyrazami twarzy, jakby oznajmiła, że idzie wyleczyć Gavina Reeda z uzależnienia od kofeiny.
-Ha! – prychnął jedynie Hank – Nie.
-Jak to nie? – wykrztusiła Janette, która spodziewała się trochę innej reakcji.
-Normalnie – nie. Nie wiem, co z nią zrobimy, ale na pewno nie zabierzesz jej do Europy. To, że dziecko póki co nie ma dokumentów, nie znaczy, że możesz je sobie wywieźć z kraju. Jeśli masz przy sobie dziecięcy model androida i chcesz przekroczyć granicę, musisz okazać dokument potwierdzający, że jesteś jego prawnym opiekunem. Wprowadzono jakiś czas temu taki nakaz, żeby ograniczyć wywóz dzieci do innych, bardziej zacofanych krajów na handel.
-No dobrze, to w takim razie skąd mam wziąć taki dokument? – spytała, mocno już poirytowana.
-Z nikąd. Musiałabyś ją normalnie, po ludzku adoptować, a tobie póki co nikt nie da dziecka pod opiekę.
-A to dlaczego?
-Ponieważ jesteś sama, bezrobotna, uzależniona i właściwie bezdomna, Wilson. Jak zależy ci na małej – proszę bardzo. Posiedź u nas jeszcze trochę i weź się za siebie. Pójdź do lekarza, znajdź sobie robotę, pokaż że możesz i wtedy pogadamy. Na razie to, co musimy postanowić to to, czy przywracamy jej pamięć czy nie.
Janette już go nie słuchała. Nie chciała porzucać Gemmy, ale myśl, że ma spędzić w tym mieście jeszcze więcej czasu, nie mówiąc już o jakichkolwiek lekarzach, czy pracy, przyprawiała ją o mdłości.
Nie wiedziała co zrobić. Była zagubiona, zestresowana i przede wszystkim wściekła.
-Nigdy nie możesz zrobić niczego tak, żeby mi było łatwiej, prawda? – warknęła, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła z domu.
Kolejny jej plan okazał się naiwnym niewypałem i miała już tego serdecznie dość.
Wsiadła do stojącej przy krawężniku taksówki i podała lokalizację. Musiała się zrelaksować.
***
Kaboom!
Mamy to! Wybaczcie tak długie oczekiwanie, ale założyli mi światłowód w domu i okazało się... że zrobili to źle. Na prawie tydzień odcięto mnie od internetu, a ten w telefonie nie chciał mi pozwolić na wstawienie rozdziału, jest już jednak okej :).
Ba, zaczynają mi się wakacje, więc postaram się istnieć tutaj nieco regularniej, skoro ostatecznie udało mi się zdać.
Poza tym mam więcej dobrych wiadomości - trzecia część skupiała się do tej pory na mniej dramatycznych, bardziej życiowych kwestiach, więc jestem spragniona akcji i od następnego rozdziału troszkę sobie przyspieszymy. Mam nadzieję, że to mi trochę pomoże, bo przez zmęczenie szkołą i nieregularnym pisaniem czuję się, jakbym straciła wszystkie moje umiejętności :/.
Dajcie znać co sądzicie.
Dbajcie o siebie.
~Gabu
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top