9. Wypowiedziana prośba


                    Nieprzespana noc dawała powoli o sobie znać, ale pomimo tego nie zamierzał się położyć, zbyt zajęty swoją pracą. Zresztą nie mógł pozwolić sobie teraz na myślenie o tym, o czym nie chciał, wolał się skupić na tym, co miał przed sobą, ignorując wszystko inne. Tak było prościej. Tak zawsze było prościej. Po prostu to wyprzeć, jakby nie istniało. Nie wiedział nawet, kiedy za oknami zrobiło się ciemno, dlatego kiedy wszedł do salonu, nieco się zdziwił panującą tutaj ciemnością, ale usiadł na kanapie, wcześniej nalewając do szklanki trochę whisky.
                    Tylko nie myśl o nim, powtarzał sobie w myślach, wbijając wzrok w oświetlone miasto. Ono nigdy nie spało, zawsze coś się działo, nie widział go nigdy w bezruchu, w otępieniu. Było jak żywy organizm, pracujący na okrągło, bez chwili spoczynku. Zastanawiał się, co takiego właściwie jest jego motorem napędowym. Ludzie? Jakoś w to wątpił, chociaż to było pierwsze, co przyszło mu do głowy.
                    Upił kilka łyków ze szklanki, gdy właśnie usłyszał komunikat Jarvisa. Niemal poderwał się z miejsca, zaskoczony, kompletnie się tego nie spodziewając. Przez cały dzień przecież powtarzał sobie, że już go nie zobaczy i stwierdził, że tak będzie lepiej, ale kiedy tylko jego AI się odezwało, wyprostował się na kanapie, niecierpliwie wypatrując w ciemności tych zielonych oczu.
                    Drzwi windy w końcu rozsunęły się, a Tony ujrzał wreszcie jego postać. Wyglądał tak samo, jak ostatnim razem, chociaż sam nie wiedział, dlaczego Loki miałby wyglądać jakoś inaczej. Niemal pokręcił głową do własnych myśli, ale powstrzymał ten odruch, wciąż wbijając spojrzenie w kłamcę, który powolnym krokiem wszedł do salonu.
                    - Przyszedłeś – odezwał się Stark w końcu. – Byłem pewny, że nie przyjdziesz.
                    - Nie powiedziałem, że nie przyjdę – zauważył Loki i uniósł kącik ust delikatnie, wciąż tak samo powoli kierując się w stronę geniusza, jakby specjalnie przedłużał ten moment.
                    - Więc to – zaczął Tony i przełknął ślinę – ostatnie spotkanie?
                    - Na to wygląda.
                    Stark w końcu nie wytrzymał. Przemierzył szybkim krokiem te kilka metrów, jakie ich dzieliły i niecierpliwie przyciągnął bruneta do siebie, od razu wpijając się w jego wargi. Poczuł, jak Loki uśmiecha się, ale odpowiedział na pocałunek równie zachłannie, co on. Od razu zareagował na dotyk kłamcy na swoich plecach, przyciągając go jeszcze bliżej siebie, najbardziej jak tylko mógł, niemal boleśnie. Psotnik ułożył dłonie na jego policzkach i oderwał się od jego ust, patrząc na geniusza.
                    - Chodźmy do twojego pokoju – wyszeptał Loki. Nie trzeba mu było tego powtarzać dwa razy, od razu skierował się w stronę właściwych drzwi, niemal ciągnąc kłamcę za sobą. Zatrzasnął drzwi za nimi i naparł całym ciałem na bruneta, zmuszając go do cofnięcia się o kilka kroków, aż w końcu wylądował na łóżku. Geniusz zaraz usiadł na jego biodrach, zaczynając składać pocałunki na bladej skórze jego szyi, zostawiając po sobie małe, czerwone ślady. Ciche westchnięcia, wydobywające się z lekko rozchylonych warg Lokiego, nie uszły jego uwadze. Oderwał się na moment od jego szyi, tylko po to, żeby ściągnąć z niego koszulkę i uśmiechnął się, kiedy Loki również pozbył się jego t-shirtu. Popchnął go, żeby się położył i zaczął przesuwać dłońmi po jego ciele, jakby je badał, jakby chciał je zapamiętać, wyryć każdy skrawek w swoim umyśle. Obserwował dokładnie reakcje Lokiego, słuchał jego rozkosznych westchnień i cichych jęków, sunąc dłońmi w dół, aż zatrzymał się przy podbrzuszu. Dopiero po chwili odpiął jego spodnie i uniósł się, żeby je z niego ściągnąć. Przywarł ustami do chłodnej skóry jego ud po wewnętrznej stronie, składając tam kilka pocałunków, na co Loki zareagował głośniejszym jękiem. Nie spieszył się, rozkoszując się każdą chwilą, każdym dotykiem, każdym dźwiękiem.
                    Stark w końcu pozbył się również swoich spodni, które wylądowały na podłodze i nachylił się, by złożyć kilka czułych pocałunków na podbrzuszu bruneta. Dopiero po chwili chwycił w palce jego bokserki i zsunął je delikatnie, czekając na jakikolwiek protest. Nie usłyszał jednak żadnego, dlatego zerknął w zielone oczy. Loki jedynie skinął głową bez słowa i nieco uniósł swoje biodra w zachęcającym geście. Nie czekał dłużej, ściągnął z niego bokserki i przez chwilę droczył się z kłamcą, błądząc palcami przy jego męskości. Kiedy usłyszał niecierpliwe mruknięcie w końcu chwycił jego członka, przesuwając po nim kilka razy, a z ust Lokiego wydarło się głośne westchnięcie. Nachylił się do jego ust, które delikatnie ucałował, ale zaraz pogłębił pocałunek, lekko podgryzając dolną wargę psotnika.
                    Puścił jego męskość i przekręcił Lokiego na brzuch, po czym chwycił jego biodra, delikatnie ale zdecydowanym ruchem. Zauważył, jak kłamca zaciska palce na poduszce, dlatego złożył kilka pocałunków na jego łopatce, jakby chciał go rozluźnić. Delikatnie ugryzł go w bok, by zaraz pocałować to miejsce, po czym nieco się odsunął. Włożył do ust swoje palce, nawilżając je najbardziej, jak mógł, przy okazji błądząc wolną dłonią po podbrzuszu boga. W końcu wyciągnął palce z i delikatnie wsunął jeden z nich między pośladki Lokiego. Nie przerwał, kiedy kłamca jęknął cicho i wcisnął twarz w poduszkę, po chwili dołączając drugi palec. Dopiero, kiedy Loki niemal całkowicie się rozluźnił cofnął dłoń i chwycił jego biodra. Powoli wszedł w niego do samego końca i westchnął cicho, czując jak mięśnie Lokiego zaciskają się na jego męskości. Dał mu chwilę na przyzwyczajenie się i w końcu zaczął się powoli poruszać. Jeszcze jakiś czas z ust psotnika wydobywały się ciche jęki bólu, ale zaraz sam zaczął wypychać swoje biodra, przystosowując się do ruchów geniusza, na co ten uśmiechnął się i zaczął wykonywać nieco pewniejsze pchnięcia. Jęki Lokiego zdecydowanie teraz nie brzmiały tak samo, jak wcześniej, a głośne westchnięcia tylko upewniły Starka w tym, że i on odczuwa coraz większą przyjemność.
                    Starał się przeciągnąć to jak najdłużej, dlatego czasami zamierał na chwilę, ale słysząc niecierpliwe mruknięcia bruneta, zaraz na nowo zaczynał się w nim poruszać. Wiedział jednak, że ten moment, chociaż tak wyczekiwany, dla nich obu nie potrwa zbyt długo. Oboje byli coraz bardziej nakręceni, a Stark co chwilę przyspieszał swoje ruchy, które stawały się nieco bardziej chaotyczne. Tony zsunął jedną dłoń na podbrzusze psotnika, by zaraz chwycić w dłoń jego członka, chcąc go jeszcze bardziej pobudzić. Loki wygiął nieco mocniej swoje plecy z przyjemności i jęknął głośniej.
                    Loki wciąż mocno zaciskał palce na poduszce, a czasami zagryzał poszewkę, ale w końcu odczuł spełnienie, oznajmiając to głośnym jękiem. Stark puścił jego penisa i na powrót chwycił biodra boga, wciąż wykonując mocne pchnięcia, aż wreszcie i on doszedł. Opadł na jego plecy, przyciskając policzek do skóry kłamcy i dopiero po chwili wysunął się z niego. Uniósł się lekko i odwrócił Lokiego na plecy, po czym wcisnął twarz w zagłębienie szyi bruneta, układając się na nim i próbując złapać oddech. Uśmiechnął się, czując palce we włosach i chłodną dłoń na swoim karku.
                    - Zostań – szepnął Tony, przymykając powieki. – Chcę żebyś był przy mnie.
                    Te słowa wypłynęły z jego ust, zanim zdał sobie sprawę z ich znaczenia. Nie wiedział, jak bardzo ciążyły mu od dłuższego czasu i poczuł niemal ulgę, kiedy w końcu padły. Jednak jedyną odpowiedzią, jaką się doczekał, był czuły pocałunek, jaki Loki złożył na jego skroni.
~*~
                    Obudził się tuż przed świtem, za oknem wciąż był ciemno i przyjemny mrok panował również w pokoju. Bez trudu jednak widział mężczyznę, leżącego obok. Widział dokładnie rysy jego twarzy, przymknięte powieki i lekko rozchylone usta, przez które oddychał. Wydawał się być teraz taki spokojny, niezmącony żadnymi sennymi koszmarami, oddzielony od tego, co działo się w rzeczywistości, jakby przez tę krótką chwilę nie miało to znaczenia, albo jakby nie istniało zupełnie. Gdyby tylko mógł, chciałby tak leżeć i po prostu patrzeć na niego, kiedy śpi. Wiedział jednak, że nie może, musiał iść i to teraz, zanim mężczyzna się obudzi, nim otworzy oczy i spojrzy na niego. Nie mógł na to pozwolić, wiedział bowiem, że słowa, które mogłyby wtedy paść w jakiś sposób sprawiłby, że by został. A nie mógł. Już i tak to, co wczoraj usłyszał dawało mu wiele do myślenia, sprawiało że zaczął się wahać, ale nie mógł zostać, to przysporzyłoby tylko więcej kłopotów, im obu. I przede wszystkim cierpienia, a tego chciał uniknąć. Chociaż opuszczenie go, tak po prostu, bez żadnego słowa, bez żadnego pożegnania, czegokolwiek, było również bolesne, to wiedział, że było właściwe. Dlatego w końcu delikatnie wyplątał się z jego objęć, nieruchomiejąc tylko na krótką chwilę, by raz jeszcze posmakować tych ust, składając na nich delikatny pocałunek, po czym podniósł się z łóżka, zarzucił na siebie ubrania i starając się nie obejrzeć za siebie, wyszedł z pokoju, próbując nie myśleć o tym, że nigdy więcej najprawdopodobniej go nie zobaczy.
                    W domu Jane był nad ranem, niebo było już jasne. Jego brat nie spał, tak samo jak kobieta, dlatego wszedł niemal bezszelestnie do środka i zaszył się w swoim pokoju. To jednak nie trwało długo, bo zaraz drzwi otworzyły się i do środka wszedł Thor.
                    - Zaraz wychodzimy. Niedługo będziemy w domu – powiedział blondyn, posyłając mu uśmiech, jakby ta wiadomość miała uszczęśliwić kłamcę. Tym razem nie wysilił się na żaden gest, nie miał na to siły, ani ochoty, dlatego jego brat po chwili wyszedł, rzucając coś, żeby pożegnał się z Jane. Tak też zrobił, chociaż niechętnie, dał się przytulić, samemu niepewnie obejmując kobietę. Właściwie pozwolił na to tylko przez rozmowę, jaką odbyli nie tak dawno temu, to w sumie dzięki niej zdecydował się jednak do niego pójść.
                    Nie bardzo zwracał uwagę na to, gdzie idą. Dopiero, kiedy szedł Bifrostem zdał sobie sprawę, że naprawdę tutaj jest, że opuścili Midgard. Opuścili Nowy Jork, opuścili mieszkanie Jane, opuścili... opuścił jego, tak po prostu, jakby nic dla kłamcy nie znaczył, chociaż było inaczej. Nie mógł się do tego przyznać, nawet przed samym sobą, ale im dłużej tłumił to w sobie, tym mocniejsze to było. Przez krótki moment, kiedy przebywał z Tonym czuł się... lepszy. Tak chyba mógł to określić. Przede wszystkim nie czuł tego cholernego chłodu, który pełzł po każdym skrawku jego skóry, jego wnętrza, po nim całym. Który wypełniał go od środka, trwał niemal nieprzerwanie, a w obecności mężczyzny nagle znikał. Jakby nigdy nie miało go tam być, jakby był tylko wyobrażeniem Lokiego. Ale teraz, ten chłód, z całą swoją ogromną siłą, z całą pustką, jaką mieścił i z całym swoim mrokiem, nagle wrócił, a on wiedział, że nie ustąpi, dopóki ponownie nie znajdzie się przy Tonym.
                    Westchnął cicho, by zaraz unieść kącik ust w ironicznym uśmiechu, jakby witał chłód, jak dawnego przyjaciela, który nigdy o nim nie zapomniał i który – jak mu się wydawało – już nigdy go nie opuści.
~*~
                    Kiedy tylko usłyszał pukanie do drzwi, wiedział kto to. Nawet nie musiał się zastanawiać, więc kiedy schodził na dół, zahaczył jeszcze o kuchnię i wyciągnął z lodówki dwa piwa, po czym poszedł otworzyć. Stark od razu sięgnął po butelkę i bez słowa wszedł do środka, kierując się do salonu, gdzie usiadł na kanapie. Banner zajął miejsce na swoim ulubionym fotelu i przez długi moment panowała cisza, kiedy żaden z nich się nie odezwał. Oboje tylko otworzyli butelki i napili się z nich, dopiero po chwili doktor pierwszy zaczął rozmowę.
                    - Już go nie ma?
                    - Już go nie ma – przytaknął Tony dość bezbarwnym tonem i ponownie się napił.
                    - Może wróci? – podsunął ostrożnie Bruce. Geniusz ponownie zamilkł na dłużej, ale wbił w Bannera uporczywe spojrzenie, pod którym doktor nie czuł się zbyt dobrze.
                    - Słuchaj, Bruce – podjął po chwili Tony. – Loki odszedł bez żadnego pożegnania, nic nie powiedział, po prostu... wyszedł, kiedy jeszcze spałem. Nie zostawił nic. Żadnej pieprzonej kartki, żadnej cholernej wiadomości, nic.
                    Banner powstrzymał się, by skomentować to, że Stark spędził noc z kłamcą, nie trzeba było być jakoś bardzo domyślnym, żeby wiedzieć, co robili, dlatego wolał – dla bezpieczeństwa swojego umysłu – pominąć ten fakt.
                    - To zawsze ja wychodzę. Wstaję pierwszy i bez słowa idę, licząc na to, że więcej tej osoby nie spotkam. – Tony westchnął głośno, by zaraz znowu się napić. – Nie wiedziałem, że kiedyś dojdzie do tego, że będę chciał obudzić się przy kimś i... zostać. Po prostu poczekać aż ta osoba otworzy oczy, spojrzy na mnie i może się uśmiechnie.
                    Ponownie zapadła cisza, a Stark wzruszył ramionami, jakby do własnych myśli, które już zachował dla siebie, nie mówiąc o nich doktorowi. Jakby niektóre z tych rzeczy były zbyt osobiste, może nawet zbyt bolesne, żeby powiedzieć je na głos. A może Tony po prostu się bał, może Loki uderzył w jakiś jego czuły punkt, sprawił że geniusz po raz pierwszy poczuł to, przed czym cały czas uciekał. I w tym momencie, wydał się Bruce'owi po prostu bezradny, a on nie wiedział, jak ma mu pomóc. Nie wiedział nawet, czy jakkolwiek da się teraz pomóc Tony'emu. Liczył na to, że wystarczy przeczekać najgorsze, a to miało dopiero nadejść, był tego pewny. Obawiał się, że stan Starka się pogorszy. Już teraz nie było zbyt dobrze. Właściwie już wcześniej stan geniusza pozostawiał wiele do życzenia, ale to było nic, w porównaniu do tego, jak może być później. Za dzień, dwa, a może dopiero za kilka tygodni. Obojętnie, czy wcześniej, czy później, Tony pogrąży się w tym bardziej i bardziej, zatraci, zapijając pustkę alkoholem, Banner mógł to niemal zobaczyć oczyma wyobraźni. I, cholera, kompletnie nie miał pojęcia, co zrobić. Coś zrobić jednak musiał, nie mógł pozwolić, by Tony przez jakiegoś nordyckiego boga popadł w takie odrętwienie.
                    - Wiesz, Bruce – ponownie się odezwał, nieco ciszej, niż poprzednio. – Chyba byłem szczęśliwy. Kiedy był obok.
                    Banner miał coś powiedzieć, ale Stark zaraz znowu się odezwał, jakby po chwili przemyślenia.
                    - Tak, byłem szczęśliwy. Wtedy, gdy mogłem na niego patrzeć, kiedy był na wyciągnięcie ręki, kiedy czułem jego bliskość. Może to zabrzmi dziwnie, ale...
                    Znowu zapadła cisza. Banner czekał na dalsze słowa geniusza; widział, że to, co chce powiedzieć wydaje się być ważne, może nawet najważniejsze w tych wszystkich rozmowach, jakie odbyli, ale milczenie przeciągało się niemiłosiernie.
                    - Ale? – zapytał ostrożnie Bruce, nie mogąc dłużej wytrzymać. Stark westchnął tylko, przymykając powieki i pokręcił głową, jakby zrezygnował z wcześniejszej wypowiedzi.
                    - Nieważne, zapomnij. Po prostu... zapomnij.
                    Banner nie mógł oprzeć się wrażeniu, że geniusz skierował to do siebie, a słowa, których nie potrafił wypowiedzieć schowały się gdzieś w głębi jego serca, które – jak stwierdził Tony niemal z rozbawieniem – posiadał.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top