3. Niespodziewane najście
Zastanawiał się, co tak właściwie wciąż tutaj robi. Już dawno powinien był opuścić to miejsce, a na dobrą sprawę w ogóle się tutaj nie pojawiać. Od początku wiedział, że to jest bardzo zły pomysł i na pewno nic dobrego z tego nie wyjdzie. Może i popełnił kilka błędów w swoim dotychczasowym życiu – do których oczywiście się nie przyznawał – ale nie mylił się, pojawienie się na tej planecie nie było najlepszym pomysłem. A to, że wciąż tutaj tkwił było jedynie kwestią przypadku, jak sam sobie usiłował wmówić. Właściwie tkwił tutaj ze względu na Thora, który najwyraźniej nie miał zamiaru jeszcze wracać, zbyt zajęty wbijaniem szczenięcego spojrzenia w Jane, za każdym razem, kiedy tylko była obok. Zastanawiał się, jak kobieta może to wytrzymać, on już dawno temu zwróciłby ostatni posiłek, gdyby blondyn spojrzał na niego takim wzrokiem choć przez chwilę. Jane jednak zdawało się to zupełnie nie przeszkadzać, wprost przeciwnie, szczególnie że sama również patrzyła tym swoim maślanym wzrokiem na boga piorunów. Czuł, że ma dosyć. Ich obojga, tych ich spojrzeń, tej planety. No i swoich myśli, których ostatnimi czasy za nic nie potrafił uspokoić i które wymykały się spod jego kontroli szybując między tematami, po których nie miał zamiaru się poruszać. A mimo to nie potrafił przestać. Nie ważne, jak bardzo się starał, jak bardzo walczył sam ze sobą – one wracały i to coraz częściej i coraz wyraźniej. Zastanawiał się za jakie grzechy, w końcu był uosobieniem idealności i takie rzeczy nie powinny mu się przytrafiać. Ale jakimś cudem zawsze się przytrafiały. Zawsze coś szło nie po jego myśli. W prawie każdym swoim czynie, swoim działaniu potrafił to dostrzec. To tak jakby los uparł się właśnie na niego, niszcząc najpierw te najmniejsze rzeczy, by zaraz dobrać się do tych większych, ważniejszych. I tak krok po kroku, po kolei, po cichu, niemal po omacku, tak że on nie potrafił dostrzec tego w porę. Kiedy docierało do niego, jak wiele rzeczy nagle się popsuło, było za późno, nawet jeśli starał się to jakoś odkręcić, to nic nie działało. Dlatego nie próbował, szedł naprzód, starając się udawać, że zawsze ma jakiś plan w zanadrzu. Ale nie miał, żaden as nie krył się w jego rękawie, czekając na odpowiedni moment, by go wyciągnąć. Może i znał kilka sztuczek, którymi potrafił zadziwić, ale to było za mało, zawsze za mało. To jak tonięcie i unoszenie się na powierzchni na zmianę. Raz zdarza się dryfować dość spokojnie, wszystko przebiega gładko, kiedy nagle nadciąga sztorm, woda staje się wzburzona, a on tonie. Zapada się w ciemną otchłań coraz bardziej i bardziej, nieważne jak bardzo się szarpie, jak mocno próbuje wydostać się na powierzchnię po kolejny oddech, coś nieubłaganie ciągnie go w dół, w tę przerażającą ciemność, z której – jak zawsze mu się wydaje – nie ma odwrotu. Jednak wciąż tutaj jest. Zawsze jakimś sposobem ponownie udaje mu się wynurzyć, złapać kilka nerwowych wdechów, by zobaczyć że wszystko się uspokoiło, zupełnie tak, jakby wcześniej nic się nie działo. I jedyne, co mógł zrobić, to dryfować jak najdłużej, w każdym momencie spodziewając się kolejnego sztormu, który w końcu nadejdzie. I nadszedł.
Do ciemnego pokoju nagle dostało się światło, kiedy drzwi otworzyły się na oścież, a w przejściu pojawiła się postać Thora. Zerknął tylko na niego ukradkiem, udając, że go nie dostrzega, zbyt zajęty własnymi myślami, które swoją drogą zostały kompletnie rozproszone w różnych kierunkach przez to nagłe wtargnięcie.
- Powinieneś w końcu wyjść z domu. Albo chociaż z tego pokoju – odezwał się Thor. – Jane mówi, że bledszy i tak już nie będziesz od siedzenia tutaj.
Blondyn zaśmiał się po tych słowach, jakby rzeczywiście udało mu się powiedzieć coś naprawdę zabawnego. Loki tylko obrzucił go chłodnym spojrzeniem swoich zielonych oczu. Thor jakby tego nie zauważył, bo wszedł do pokoju i podszedł do okna, jednym gestem odsłaniając żaluzje. W pomieszczeniu zrobiło się jaśniej, przyjemny mrok, jaki panował do tej pory, nagle uciekł, schował się pod łóżko oraz w sercu kłamcy, gdzie tkwił od zawsze.
Loki mruknął tylko niezadowolony i bardziej okrył się kocem, pod którym siedział, wciąż się nie odzywając. Poczuł, że przybrany brat patrzy na niego, ale on tylko wbijał wzrok przed siebie, jakby na ścianie było coś o wiele ciekawszego, niż w rzeczywistości. Thor westchnął głośno, a Loki po chwili poczuł jak materac łóżka ugina się pod jego ciężarem, kiedy usiadł.
- Naprawdę uważam, że powinieneś w końcu stąd wyjść – odezwał się blondyn po chwili milczenia i dopiero wtedy zielone oczy ponownie spojrzały na niego.
- Wyganiasz mnie stąd? – zapytał spokojnie, chociaż dało się wyczuć ostrzegawczą nutę w tonie jego głosu.
- Oczywiście, że nie. Po prostu... – Przerwał na moment, jakby szukał odpowiedniego słowa.
- Po prostu co? Martwisz się? – Niemal wysyczał kłamca.
- Właśnie. Martwię się.
Loki więcej się nie odezwał, jedynie prychnął dość głośno i nieco odwrócił, by siedzieć bardziej plecami do Thora. Po raz kolejny usłyszał jego głośne westchnięcie, a później, jak wstaje z łóżka i kieruje się w stronę drzwi. Czekał tylko na moment, aż blondyn wyjdzie, zostawiając go samego, ale zanim tak się stało, ten raz jeszcze spojrzał na brata i ponownie się odezwał:
- Stark o ciebie pytał.
Drgnął nieznacznie, jakby ta informacja była o wiele ważniejsza, niż chciał przyznać. Nie zrobił jednak nic więcej, idealnie udając że nie dosłyszał słów blondyna, a ten, nie doczekawszy się niczego, w końcu opuścił pokój, zamykając za sobą drzwi.
~*~
Nie do końca wiedział, ile jeszcze siedział w tym pokoju, bezmyślnie wgapiając się w odsłonięte już teraz okno. Na zewnątrz jednak wciąż było jasno, kiedy w końcu powoli zrzucił koc ze swoich ramion i podniósł się z łóżka, by wyjść z pokoju. Kiedy tylko zamknął za sobą drzwi, dwie pary oczu – jedne błękitne, drugie brązowe – spojrzały na niego z nieukrywanym zaskoczeniem. Obrzucił ich sylwetki jedynie szybkim spojrzeniem, nie odzywając się i skierował się do przedpokoju, gdzie stały jego buty.
- Wychodzisz gdzieś? – usłyszał, kiedy wciągnął jednego trampka w kolorze zielonym, prezent od Jane, która wręczyła mu pudełko, kiedy tylko przybyli, w ramach przeprosin i pogodzenia się. Dopiero, kiedy założył drugiego buta odwrócił się i spojrzał na kobietę, która przed nim stała, uśmiechając się delikatnie.
- Tak – odparł krótko, a jej uśmiech nieco się poszerzył, jakby nagle nabrała nieco więcej odwagi i pewności siebie.
- To świetnie, świeże powietrze na pewno dobrze ci zrobi. Już mówiłam Thorowi, że siedzenie całymi dniami w pokoju nie jest dla ciebie najlepsze, zaczęliśmy się trochę o ciebie martwić – powiedziała, wciąż patrząc na niego z takim samym wyrazem twarzy, z tym samym uśmiechem, jakby przynajmniej byli dobrymi znajomymi, którzy widzieli się co jakiś czas. Ale nie byli znajomymi, może i kobieta starała się, żeby tak to wyglądało, albo sama myślała, że tak jest. Oprócz tego, że była dziewczyną, z którą spotyka się jego przybrany brat, nie była nikim więcej. Może nawet była kimś jeszcze mniej znaczącym, w końcu była tylko śmiertelniczką, zwykłym człowiekiem.
- Potrafię sam o siebie zadbać – rzucił chłodno, a jej uśmiech nieco przygasł. Zaraz jednak, jakby przypomniała sobie o tym, ponownie uśmiechnęła się szeroko, chociaż od razu poznał, jak sztuczne to było i już otwierała usta, żeby powiedzieć coś jeszcze, ale on nie miał zamiaru tego słuchać. – Na razie.
Po tych słowach wyszedł, trzaskając nieco zbyt głośno drzwiami, jakby chciał podkreślić, że rzeczywiście opuścił mieszkanie i skierował się przed siebie. Powoli wciągnął powietrze przez nos, w końcu rzeczywiście od ślubu Clinta i Natashy praktycznie nie ruszał się z pokoju, a co dopiero z domu. Przez chwilę zastanawiał się, ile minęło dni. Niecałe dwa tygodnie, jedenaście, może dwanaście dni, nie był do końca pewny. Był przekonany, że wrócą na Asgard o wiele szybciej, Thor powiadomił go o tym, że zostają na nieco dłużej dopiero, kiedy wrócili do mieszkania Jane. Gdyby wiedział o tym od początku na pewno nie zgodziłby się na przybycie tutaj, ale już bez tej informacji wyciągnięcie go było nie lada wyzwaniem, domyślał się więc, dlaczego Thor nie powiedział mu o niczym wcześniej. Prychnął pod nosem, wciąż idąc przed siebie jedną z uliczek. Pamiętał, że jeśli wciąż będzie iść prosto, w końcu dojdzie nią do miasta. Chociaż sam nie wiedział, czemu chce się tam znaleźć, to nie zbaczał z tej drogi, pozwalając przez dłuższy czas wędrować swoim myślą w różnych kierunkach.
~*~
Siedział właśnie na kanapie rozkładając na stoliku przed sobą kolejne projekty, nad którymi zamierzał pracować, co jakiś czas popijając szkocką ze szklanki, kiedy włączył się alarm. Nad wyraz spokojnie podniósł głowę znad kartek i rozejrzał się, jakby nieoczekiwany gość miał pojawić się tuż przed nim.
- Jarvis wyłącz to cholerstwo i niech Dummy więcej nie grzebie przy zabezpieczeniach – mruknął do swojego AI, ponownie wracając wzrokiem do wzorów, które przeciętny człowiek na pewno by nie zrozumiał.
- Obawiam się, że alarm nie jest fałszywy, sir. Ktoś rzeczywiście dostał się do środka – powiadomił Jarvis, a on zaklął głośno, nieco zbierając projekty. Zerknął przelotnie na zegarek, który wskazywał dość późną godzinę jak na odwiedziny. Właściwie dopiero widząc 2:06 na wyświetlaczu zaniepokoił się alarmem. Podniósł się z kanapy, gotowy w każdej chwili wezwać zbroję.
- Możesz mi powiedzieć, kto taki chce żeby mu skopać dupę? – zapytał Jarvisa, samemu zastanawiając się, czemu jest taki spokojny. Bardziej zdenerwowało go to, że ktoś odciąga go od pracy, niż sam fakt alarmu i być może nadchodzącego zagrożenia.
- Oczywiście, sir. Ten rodzaj energii nie jest mi obcy – powiedział Jarvis, a on ściągnął nieco brwi, słysząc słowo „energii", gdyż nie wróżyło to nic dobrego. – Ostatnim razem odnotowałem go podczas ataku na Nowy Jork.
Znieruchomiał momentalnie. Szybko jednak odzyskał rezon i już miał zadać kolejne pytanie swojemu AI, ale w tym momencie drzwi pomieszczenia, w którym obecnie był, otworzyły się. Przez chwilę nie widział nic, poza panującym mrokiem, ale zaraz w ciemności mignęły mu zielone tęczówki, co tylko potwierdziło jego przypuszczenia. Nawet nie drgnął, kiedy postać Lokiego weszła do pokoju, ukazując mu się w pełni, rozwiewając przy okazji ostatnie fragmenty nadziei, że może to jednak nie będzie on.
- Czego tu szukasz? – zapytał dość spokojnym, jak na tę sytuację głosem. Przez myśl przemknęło mu, żeby zamiast pytać go o cokolwiek, przyzwać swoją zbroję, ale nie zrobił tego. Na usta kłamcy zawitał delikatny, nieco kpiący uśmieszek.
- Podobno o mnie pytałeś – odezwał się w końcu, jakby właśnie złożył mu najzwyczajniejszą w świecie wizytę. Już nie mówiąc o tym, że był środek nocy, bo to w tym wszystkim było najmniej dziwne. Tony sam usłyszał, jak głośno przełknął ślinę. Nie, nie bał się go, po prostu zaniepokoił się tym, skąd Loki się tego dowiedział. Nie przypominał sobie, by wspominał o tym Thorowi, właściwie nie widział boga piorunów od hucznego wesela. Niemal słyszał, jak wszystkie trybiki w jego głowie próbują złożyć jakąś jedną, spójną całość, a wzory nad którymi jeszcze przed chwilą pracował nagle wydały się dziecinnie proste w porównaniu z tym, z czym właśnie się mierzył. Loki nie wyglądał, jakby zamierzał mu pomóc, stojąc jedynie i patrząc na Starka dość cierpliwie, jakby chciał mu pozwolić samemu wpaść na rozwiązanie. I w końcu mu się udało. Banner! Pamiętał, jak mimochodem, niby od niechcenia zapytał go, czy wie coś o Lokim, zaraz jednak pytając również o Thora i Jane, tuż po tym, jak wyszli ze spotkania u Clinta i Natashy. Jakimś cudem udało mu się go dorwać sam na sam, bez udziału nikogo, a już tym bardziej Pepper, pod pretekstem jakichś nowych badań. Zapamiętał, jak Bruce wspominał coś o tym, że kilka razy widział się z Jane u niej w mieszkaniu, gdyż zdarzało się jej dzwonić po doktora, gdy nad czymś się trudziła. Banner oczywiście zawsze chętnie przyjeżdżał, nie tylko ze względu na to, że go to interesowało, ale dlatego, że po prostu już taki był. Pomimo swojej drugiej, dość agresywnej natury, Banner był spokojnym człowiekiem, przynajmniej bardzo starał się takim być, w końcu wszyscy doskonale wiedzieli, co by się stało, gdyby doktor dał się łatwo wyprowadzić z równowagi.
- Owszem, pytałem – powiedział w końcu, chociaż wydawało mu się, że milczał całą wieczność. Zdecydowanie za długo zajęło mu pozbieranie tego wszystkiego w logiczną całość, jak na geniusza w ogóle się nie popisał i raz jeszcze odniósł wrażenie, że Loki po prostu próbuje zrobić z niego idiotę. Stark pomyślał, że może to jakiś jego nowy plan, chce pokazać mu przed nim jego własne słabości, to że może jednak nie jest tak błyskotliwy, jak myślał, a wtedy, kiedy najmniej będzie się tego spodziewał, kłamca po prostu zaatakuje, idealnie trafiając w najczulszy punkt. Uznał, że to może być bardzo prawdopodobne i pasujące do Lokiego.
– Nie mów, że przejąłeś się tym aż tak bardzo, by składać mi tę jakże przyjemną, nocną wizytę – powiedział Stark, kiedy Loki wciąż milczał. – Ale doceniam. Widzę, że wszystko dobrze, niepotrzebnie tak zamartwiałem się na śmierć, jak widzisz nie mogę spać po nocach, a teraz chciałbym wrócić do pracy, więc z łaski swojej idź sobie. Twój brat i Jane na pewno wydzwaniają po wszystkich, pytając gdzie jesteś. Nie zdziwię się, jak zaraz i do mnie zadzwonią. Jarvis, nie było przypadkiem do mnie żadnych telefonów?
Nie wiedział, czemu mówi to wszystko, ale nie mógł przestać. Doskonale wiedział, że wygaduje same bzdury, ale to już było o wiele lepsze, niż ta cisza, w której stali, mierząc się wzrokiem, a on zastanawiał się, o czym Loki w tym momencie myśli. Sam nie chciał poznać swoich myśli, bo doskonale wiedział, w jakim kierunku by zawędrowały.
- Nie, sir, nie odnotowałem żadnych telefonów do pana – odpowiedziało AI, nie łapiąc jego żartu. Westchnął i przewrócił teatralnie oczami na moment zapominając o sytuacji w jakiej się znalazł.
- Widzę, że ktoś tutaj ma poczucie humoru – odezwał się nagle Loki, a on ponownie spojrzał w jego zielone oczy.
- Jarvis nie zawsze zna się na żartach, czasem bierze wszystko nieco zbyt dosłownie – wyjaśnił, nie wiedząc po co to robi. Tym razem to Loki przewrócił oczami, a on zdał sobie sprawę, że brunet nie mówił o Jarvisie, tylko o nim. Niemal uderzył się w twarz, ale powstrzymał wielką chęć żeby to zrobić, zamiast tego zmienił temat. – Właściwie to po co przyszedłeś?
- Bo najwyraźniej masz do mnie jakąś sprawę, skoro o mnie pytasz – powiedział i podszedł do niego. Poczuł, jak wszystkie mięśnie nieznośnie się spinają, ale kłamca tylko usiadł na kanapie, na której i on niedawno siedział. Oparł się i zarzucił nogę na nogę, przy okazji krzyżując ręce na swoim torsie. Jakoś nigdy nie zwracał na to uwagi, ale przez myśl Starka przemknęło, że wszystkie gesty, jakie właśnie wykonał świadczyły o tym, żeby się do niego nie zbliżał, żeby trzymał dystans. Nigdy też jakoś nie zwrócił uwagi na to, jak idealnie zarysowane były kości policzkowe Lokiego. Po raz kolejny poczuł naglącą chęć przyłożenia samemu sobie w twarz i po raz kolejny się powstrzymał, również siadając na kanapie. Tylko po to, żeby coś zrobić i nie musieć na niego patrzeć zaczął zbierać projekty ze stołu, układając je idealnie kartka na kartce, jakby miało to dla niego wielkie znaczenie, żeby wszystko było prosto. Oczywiście nigdy wcześniej nie zwracał uwagi na takie rzeczy, wszystko zostawiał w nieładzie, jaki sam zrobił, ale w tym momencie byłby gotów posegregować wszystkie swoje dokumenty alfabetycznie, tylko żeby nie musieć patrzeć na Lokiego, żeby jak najdłużej odwlec moment, kiedy w końcu będzie musiał spojrzeć w te zielone oczy i... i właśnie, co dalej? Zapytać o to, co wtedy się stało? Nie wiedział nawet, czy psotnik w ogóle pamięta takie wydarzenie, równie dobrze mógł je wyrzucić z pamięci zaraz po tym, jak wtedy opuścił pokój.
- Właściwie to chciałem cię o coś zapytać – powiedział w końcu, dając sobie spokój z papierami i unosząc wzrok na Lokiego. Ten jedynie uniósł jedną brew, czekając na jego dalsze słowa, które za nic nie chciały mu przejść przez gardło. Które nawet nie uformowały się w jego głowie w jakąś logiczną całość.
- Tak? – zapytał Loki na pozór spokojnie, chociaż doskonale wyczuł naglącą nutę w jego głosie. – O co takiego chcesz mnie zapytać?
Musiał to zrobić. Po prostu musiał wiedzieć, jeśli nie zapyta teraz, to nigdy może już nie mieć do tego takiej okazji, jak w tej chwili. Warunki były wprost idealne. Jeśli się nie dowie, to nie da mu spokoju już nigdy.
- Przespałem się z tobą? – wypalił w końcu, już żałując tego pytania, kiedy tylko wypowiedział pierwszą sylabę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top