10. Wszystko idzie w złym kierunku
Każdy widział, że jego stan się pogarszał, nawet ktoś, kto nie znał go tak dobrze, jak ona, potrafił to zauważyć. Nie wiedziała, czy ktokolwiek wie, dlaczego geniusz ostatnio pił coraz więcej, coraz częściej zamyślał się, w sumie kompletnie odpływał myślami gdzie indziej. Nie słuchał, co do niego mówi. Właściwie nie słuchał nikogo, jakby przebywał poza swoim ciałem, poza swoim umysłem. Mogła się tylko domyślać, w końcu nie była głupia, potrafiła obserwować i wysuwać odpowiednie wnioski. Może nie do końca wierzyła w swoje domysły, przynajmniej tym razem, ale nic innego nie przychodziło jej do głowy. Nie zamierzała jednak poruszać tego tematu, był zbyt nierealny nawet w jej głowie, a co dopiero, jakby miała powiedzieć to na głos. Nie wiedziałaby nawet, jak ma to zrobić. Stanęłaby przed nim, chcąc coś powiedzieć, ale nie potrafiąc znaleźć odpowiednich słów. Nieznośna cisza przeciągałaby się coraz bardziej, a ona czułaby się okropnie. Dlatego nic nie mówiła, udając również, że niczego nie dostrzega. Dopóki Tony nie był zagrożeniem dla samego siebie, przynajmniej nie większym, niż zazwyczaj, mogła pozostać w miarę spokojna, tak przynajmniej myślała. Taką miała nadzieję i tak podpowiadała jej intuicja – nie mieszać się, przynajmniej na razie. Pozostawała jednak czujna.
Tygodnie mijały powoli, była pewna, że dla Starka każdy dzień wyglądał niemal tak samo. Z dokładnością potrafiła powiedzieć, ile to wszystko już trwało, od kiedy stan geniusza zmienił się tak diametralnie. Czterdzieści osiem dni. Właśnie tyle to trwało i nie zapowiadało się na zmiany, dlatego zdziwiła się, kiedy wchodząc do jego gabinetu, brązowe oczy od razu spojrzały na nią, a kąciki ust uniosły się w uśmiechu, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, że ona cały ten czas tutaj była. Myślała, że to będzie jedyna miła niespodzianka, jaka czeka ją tego dnia, ale pomyliła się. Geniusz w końcu odezwał się do niej, prowadząc całkiem luźną rozmowę, jakby poprzednie tygodnie nigdy nie miały miejsca, jakby je wymazał.
Jak szybko się okazało ten dzień musiał być przełomowy, a zaskoczeniom nie było końca. Przyjęła zaproszenie na kolację, która była niezwykle miła i przebiegła naprawdę spokojnie. Kolejne dni również nie należały do najgorszych, wszystko powoli zaczynało wracać do normy, właściwie Pepper mogła powiedzieć, że było nawet lepiej, niż zazwyczaj. Nawet nie zorientowała się, kiedy zaczęli spędzać ze sobą coraz więcej czasu, nie wiedziała kiedy dokładnie to wszystko się potoczyło, ale... po prostu się stało. Zaczęli spotykać się coraz częściej, poza biurem, coraz bardziej zbliżali się do siebie, więc kiedy tylko Tony o to zapytał, bez namysłu zgodziła się z nim chodzić.
Stark wydawał się w końcu być szczęśliwy, chociaż ona wciąż nie mogła przestać myśleć o tym, co było wcześniej. Tygodnie, które geniusz spędził gdzieś w mroku swojego umysłu wciąż ją prześladowały, zupełnie tak, jakby była jedynie chwilowym zapomnieniem. Nie chciała jednak psuć wszystkiego swoimi czarnymi myślami i nie pytając o nic, miała nadzieję, że wszystko to potrwa nieco dłużej, niż – jak miała się wkrótce przekonać – trwało.
~*~
Coś poszło nie tak. Właściwie prawie wszystko poszło nie tak. Miało być przecież bez żadnych wpadek, wszystko miało przebiec spokojnie, w końcu nie była to trudna misja. Jedna z łatwiejszych i każdy z nich zastanawiał się, co tak właściwie tutaj robił, ale prawie nikt nic nie mówił na ten temat, po prostu skupiając się na swoim zadaniu. W myślach jednak krążyło im, że Fury musiał się pomylić, albo zwariował, co właściwie nie było wcale przecież niemożliwe, w końcu wysłanie Avengersów jako ochroniarzy do kilku osób, nie było specjalnym zadaniem, z jakimi powinni się mierzyć. Nie wiedział, kto zawinił, miał kilka swoich opcji, ale myślał, że to wina każdego po trochu. Fury'ego, że nie powiedział im wszystkiego dokładnie. Ich, że nie przewidzieli ataku. Thora, że zadziałał nieco zbyt lekkomyślnie, zwracając na siebie uwagę. Lokiego, który pojawił się tak nagle tuż obok niego, chociaż nie powinien tam być. I jego, że dał się rozproszyć przez te zielone oczy.
- Zdajecie sobie sprawę z tego, co się stało? – zapytał ponownie Fury. Pytanie to padło już któryś raz z kolei i tak jak poprzednio zostało bez odpowiedzi. On nie miał zamiaru na to odpowiadać; przed jego oczami wciąż rozciągał się ten jeden, pieprzony obraz. Loki spadający w dół i w końcu uderzający w tak twardą, z tej wysokości, taflę wody. A on nie mógł nic zrobić, skrępowany atakiem przeciwnika. Jedynie patrzył, a obraz tego wrył się w jego umysł i nie zapowiadało się na to, że tak szybko go opuści. Niemal był pewny, że będzie go to prześladować, będzie to ostatnia myśl, z jaką będzie zasypiał i pierwsza, z jaką będzie się budził. To bezwładnie spadające w dół ciało.
- Chyba nie wiecie, jak wielkie straty ponieśliśmy. – Fury ponownie się odezwał. – Straciliśmy....
- Straciliśmy – przerwał mu nagle Stark, chociaż nie mówił o tym, o czym myślał czarnoskóry, ale ten oczywiście nie mógł o tym wiedzieć. Jedyna osoba, która mogła się tego domyślać siedziała tuż obok niego, ale Banner nawet nie zareagował, wpatrzony w blat stołu, przy którym wszyscy siedzieli.
- Straciliśmy dziś kilku ludzi, to dość bolesna strata – powiedział Fury, nie dając po sobie poznać zaskoczenia, kiedy Tony tak nagle się odezwał.
- Misja została wykonana, nawet jeśli było kilka rzeczy, które nie wyszyły do końca...
- Nie wyszły do końca?! – Tym razem to Nick przerwał geniuszowi. – Kilku zabitych agentów i parę tajnych informacji w rękach wroga, to dla ciebie kilka rzeczy, które nie wyszyły do końca?
Tony poczuł, jak zaczyna się irytować tym wszystkim, dlatego zacisnął dłonie w pięści, próbując nie wybuchnąć.
- Coś jednak udało nam się osiągnąć – odezwał się Fury po długim milczeniu, kiedy nikt więcej nie zabrał głosu. – Wyeliminowaliśmy wroga, który swoimi czasy zalazł nam za skórę. Nie odnotowaliśmy żadnych sygnałów świadczących o tym, że Loki mógł przeżyć.
Nie wytrzymał. Uderzył pięścią w stół, podnosząc się z krzesła, a wzrok wszystkich skierował się na niego. Nie przejął się tym jednak, teraz miał naprawdę gdzieś, co pomyślą, nie miało to znaczenia.
- Loki nie był tam, żeby nam przeszkodzić – warknął Stark, wbijając spojrzenie w Nicka, który przez krótką chwilę wyglądał nawet na rozbawionego.
- A niby w jakim innym celu miałby się tam pojawiać? Żeby pomóc? – Rozbawienie Fury'ego trwało jeszcze trochę, ale zaraz na powrót spoważniał.
- Tak – odparł niemal spokojnie Tony. – Właśnie tak, żeby pomóc.
Nick był zaskoczony, nie dało się tego nie zauważyć. Już otwierał usta, wyraźnie zdenerwowany, ale Stark nie pozwolił mu się odezwać.
- Nie było cię tam, nie widziałeś tego – wysyczał przez zaciśnięte zęby, lekko drżąc od powstrzymywanego gniewu, chociaż wiedział, że za chwilę po prostu wybuchnie.
- Nie musiałem widzieć, żeby wiedzieć. Dziwi mnie jednak to, z jaką pewnością podchodzisz do tego, co powiedziałeś.
- Kurwa mać, jeśli mówię, że Loki był tam, żeby pomóc, to właśnie tak było – powiedział Tony podniesionym głosem, podchodząc do Nicka. – Wiem o tym, ponieważ...
- Tony ma rację. – Tym razem to Banner przerwał geniuszowi, wstając z miejsca. – Gdyby Loki był przeciwko nam, to miał idealną okazję do tego, żeby to pokazać. Zabicie kilku naszych wrogów raczej nie jest...
- Wątpię w to, doktorze, z całym szacunkiem, ale napady pańskiej... złości mogły mylnie wpłynąć na to, co się rzeczywiście działo. – Fury nie dał nawet dokończyć Bruce'owi tego, co chciał powiedzieć. Tony poczuł, że jeśli jeszcze raz ktoś komuś przerwie w połowie zdania, to wyskoczy przez okno.
- Pieprzcie się wszyscy – rzucił w końcu i skierował się do wyjścia. Nikt nie próbował go zatrzymać, a nawet jeśli, to tego nie usłyszał, głośno trzaskając za sobą drzwiami.
~*~
Dopiero po kilku dniach postanowił do niego pójść, mając nadzieję, że Tony jest już nieco spokojniejszy, niż ostatnim razem, kiedy go widział. Właściwie nie liczył na wiele, ale chociaż na to, że Stark nie wyrzuci go od razu za drzwi, może nawet uda mu się z nim porozmawiać, chociaż wiedział, jak bardzo wątpliwe to było. Szybko się jednak przekonał, że stan geniusza jest o wiele gorszy, niż zakładał na początku. Tony jedynie siedział na kanapie, z butelką whisky w dłoni i wydawał się niczego nie zauważać. Na stoliku przed nim, a także na podłodze i nawet na kanapie tuż obok niego, leżały puste już butelki. Banner nie powiedział jednak nic na ten temat i po chwili usiadł obok Starka, właściwie nie wiedząc, co ma powiedzieć. Przez całą drogę obmyślał różne scenariusze tego, co powie, ale każdy zawierał to, że prędzej, czy później, niezależnie od tego, co Bruce chciałby powiedzieć, Tony po prostu mu przerwie i odeśle, nie chcąc z nim rozmawiać. Właściwie nie chciał rozmawiać z nikim, nawet z Pepper. Z jednej strony doktor doskonale wiedział dlaczego, ale z drugiej, wątpił, że on cokolwiek z niego wyciągnie, już nie mówiąc o tym, że będzie w stanie pomóc.
- Kiepsko wyglądasz – powiedział w końcu Banner, spoglądając na geniusza, który wciąż milczał. – Jak się czujesz?
Wiedział, że to pytanie nie miało większego sensu, ale Stark chyba nawet go nie usłyszał. Westchnął cicho, czując że z tej rozmowy nic nie będzie, kiedy geniusz nagle na niego spojrzał.
- Nie musiał się tam pojawiać – powiedział cicho, niemal szeptem i napił się whisky. – Gdyby siedział na tym swoim pieprzonym Asgardzie nic takiego by się nie stało.
Bruce nie wiedział, co ma na to odpowiedzieć, dlatego przełknął jedynie ślinę.
- Mogłem coś zrobić – kontynuował Stark. – Cokolwiek, przecież nie byłem bezradny.
- Nie mogłeś, widziałem. Nikt nie mógł – odezwał się Banner ostrożnie, ale Tony i tak wyglądał nagle na zirytowanego.
- Właśnie, że mogłem! – warknął, mocniej zaciskając palce na szyjce butelki. – Dałem się rozproszyć, złapać niemal jak dziecko, gdyby nie to, to Loki...
Przerwał nagle, jakby zdał sobie sprawę, że wymówił jego imię i ponownie się napił, opróżniając butelkę prawie do końca.
- Przecież to nie twoja wina – powiedział doktor cicho.
- Przestań pieprzyć, Banner! – żachnął się. – Doskonale wiesz, że nikt inny by mu nie pomógł, oprócz mnie. I mogłem to zrobić, ale... nie zrobiłem, bo...
- Bo nie mogłeś.
Stark tylko wbił spojrzenie w Bruce'a, jakby szukał potwierdzenia jego słów. Jakby chciał wiedzieć, że naprawdę nie mógł nic zrobić, że to nie z jego winy, Lokiego już nie ma. Nie wydawał się być jednak do końca przekonany i westchnął głośno, przymykając powieki.
- Wiesz, za każdym razem, kiedy zamykam oczy, to wciąż go widzę. Jakby był tuż przede mną. Uśmiecha się tym swoim ironicznym uśmiechem, jakby uważał się za lepszego i jest na wyciągnięcie ręki – powiedział cicho i uniósł rękę przed siebie. Palce zacisnęły się na powietrzu. – Ale nigdy nie mogę go złapać. Jakby znowu się ze mną droczył, jakby była to tylko kolejna zabawa, kolejna jego sztuczka. Ale nie jest, wiem że nie.
Ponownie zamilkł na nieco dłużej i napił się, chociaż w butelce prawie nic nie było.
- Wciąż widzę, jak spada. Cały czas, nie mogę się tego pozbyć z głowy. – Ponownie westchnął i otworzył oczy. – Leci w dół, tak bezwładnie, a ja... może tylko to sobie wymyśliłem, ale widzę przerażenie w jego oczach. Nie tak miało być, wiem o tym, ale nie zrobił nic więcej. Po prostu spadał, a ja mogę mieć tylko nadzieję, że nic nie czuł, że stracił przytomność. Że...
- Nie cierpiał? – podsunął Banner, kiedy Tony znowu zamilkł. Stark pokiwał głową i spojrzał na doktora.
- Właśnie, że nie cierpiał.
Znowu zapadła cisza, tym razem o wiele dłuższa, niż jakakolwiek poprzednia. Oboje wydawali się być pogrążeni we własnych myślach.
- Myślisz, że kiedykolwiek mu zależało? – zapytał nagle Tony. – Na mnie?
Bruce spojrzał na niego, nieco zaskoczony, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Zaraz jednak odchrząknął cicho, jakby się zreflektował.
- Myślę, że w innym wypadku nie pojawiałby się tam – odpowiedział w końcu. – Był tuż przy tobie, jakby chciał pomóc, jakby... się martwił o ciebie.
Właściwie Banner nie do końca wiedział, czy tak było, uznał, że to wydaje się dość prawdopodobne, nawet bardzo, jak pomyślał o tym raz jeszcze. Zresztą, po tych słowach, Tony wydał mu się jakby spokojniejszy. Jakby coś, co bardzo go dręczyło, nieco odpuściło, chociaż na krótką chwilę i doktor niemal sam odczuł ulgę.
- Nawet jeśli to kłamstwo, to najlepsze jakie słyszałem – podsumował Stark, a kąciki jego ust uniosły się, niestety, w dość smutnym uśmiechu.
- Myślę, że sam doskonale znasz odpowiedź na swoje pytanie – powiedział po chwili Banner, patrząc na geniusza. – I myślę, że Loki nie chciałby, żebyś...
- Nie wiesz, co by chciał. – Stark nagle warknął i podniósł się z kanapy, dając tym samym znać, że ich rozmowa dobiegła końca. – Zresztą ja też nie wiem. Zawsze był jedną, wielką, pieprzoną zagadką. Zagadką, którą musiałem rozwiązać, chociaż chyba mnie to przerosło.
- Kochałeś go... – Bardziej stwierdził, niż zapytał, ale Stark i tak nie miał zamiaru odpowiadać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top