1. Wesele, nuda oraz obserwator
Właściwie to nie wiedział, co tutaj robił. Wszystko, co do tej pory się stało mógłby uznać za co najmniej dziwne. Rzeczy przybrały niespodziewany, bardzo niespodziewany dla niego obrót, a z każdą chwilą wcale nie było lepiej, wprost przeciwnie. Znalazł się na Midgardzie przez Thora, tak, to było pewne i w tej kwestii nie miał żadnych wątpliwości. To w końcu on go tutaj przyciągnął niemal siłą, no w każdym bądź razie, siedział właśnie, nudząc się potwornie, wśród gości na ślubie Natashy i Clinta. Tak, właśnie. Na ślubie osób, które jeszcze wcale nie tak dawno chciał zgładzić. Z wzajemnością. Faktem było jednak to, że przebywał na tym hucznym – to trzeba było przyznać, w końcu rosyjskie korzenie agentki Romanoff, teraz już Barton, wpłynęły na to, że wódki nikomu nie brakowało – weselu. Na początku chłodna atmosfera, jaka panowała, oczywiście ze względu na jego obecność, teraz stała się luźniejsza. O wiele luźniejsza. Tak właściwie, to atmosfera była tak luźna, że nikt nie zwracał na niego uwagi. Pewnie, gdyby teraz wstał i po prostu wyszedł nikt by nie zareagował. No może jedynie Thor, ale to tylko może i tylko po jakimś czasie. Nie mówił, że tak było gorzej, wprost przeciwnie, w końcu nie zamierzał z nikim rozmawiać, a już tym bardziej świętować. Prawdą było jednak to, że mógłby w tym czasie robić o wiele ciekawsze rzeczy, na przykład patrzeć, jak rośnie trawa, bądź jak farba odchodzi ze ściany, czy jeszcze jakąś inną rzecz, równie porywającą, jak to, co właśnie robił. Czyli właściwie nic, poza siedzeniem i powolnym sączeniem jakiegoś napoju z procentami, który w gruncie rzeczy nie bardzo mu nawet smakował. Trzymał jednak szklankę w swoich dłoniach, tylko po to, żeby czymś je zająć. No i obserwował innych, bo właściwie nie miał nic lepszego do roboty, a niektóre rzeczy nawet i jego potrafiły rozbawić, chociaż uśmiech jaki pojawiał się wtedy na jego obliczu zaliczyć by można do bardziej litościwych i pogardzających uśmieszków, niż do szczerego uśmiechu, ale jakoś nikt nie miał mu za złe z tego tytułu. Pewnie dlatego, że nikt na niego nie patrzył. Tak, to chyba właśnie przede wszystkim dlatego.
Jednak tym razem nieomylny bóg, jak sam o sobie twierdził, bardzo się w tym momencie mylił, sądząc że to właśnie on jest obserwatorem, którego nikt nie widzi. Podczas, gdy on patrzył, jak któryś raz z kolei Thor podrzuca Natashę, jak gdyby nie ważyła więcej, niż powietrze, śpiewając przy tym piosenkę, którą przed chwilą ktoś go nauczył, w czasie kiedy Clint próbował jakimiś bardzo dziwnymi sposobami wyrwać mu swoją wybrankę życia, pewne brązowe oczy wpatrywały się w niego już od dłuższej chwili. Nie zwrócił na to uwagi, może gdyby to zauważył, to posłałby do właściciela tych oczu chłodne spojrzenie i prowokacyjnie oraz z pełną świadomością swego czynu, ignorowałby go. Tak zapewne by zrobił, gdyby tylko spojrzał w stronę schodów prowadzących na górę, gdzie znajdowały się pokoje gościnne, których, niestety – jak to powiedzieli z wielką skruchą nowożeńcy – nie wystarczy dla wszystkich. Fakt ten od razu mu się nie spodobał, chociaż reszta po prostu machnęła na to ręką, wiedząc że i tak upojeni alkoholem nie będą zwracać uwagi, gdzie i z kim obecnie śpią. On jednak nie miał zamiaru spać byle gdzie i z byle kim. Już wcześniej, podczas kiedy wszyscy znosili któryś z kolei toast za parę młodą, rozejrzał się dyskretnie, zapamiętując, który pokój jest największy i najwygodniejszy. Wtedy, w odpowiedniej chwili oczywiście, zamknie się w nim sam i spędzi spokojnie noc, bądź ranek, gdyż za oknami już od długiego czasu było ciemno, a nie zapowiadało się na to, by goście tak szybko zamierzali udać się na spoczynek.
Wracając jednak do jego obserwatora, który siedział na przedostatnim stopniu schodów ze szklanką czystej w dłoni. Tak właściwie usiadł tam tylko dlatego, że zaczęło go mdlić i postanowił odrobinę odpocząć, zanim ponownie poderwie się na kolejny pijacki pomysł kogoś z obecnych, z wielkim zapałem uczestnicząc w tego typu zabawie. Jeśli ktokolwiek mógł powiedzieć, że nie zwraca się w chwili obecnej na niego uwagi, to na pewno nie był to Loki, w którego przenikliwy wzrok wbijał jego obserwator.
Nawet Banner wydawał się dobrze bawić i nieco jakby się rozluźnił. Co jakiś czas jednak przypominał sobie o swojej dolegliwości i siadał gdzieś, gdzie było miejsce, jakby chciał sam siebie przekonywać, że przecież wszystko jest w porządku i że to tylko kilka procent więcej, niż zazwyczaj zdarzało mu się wypić, po czym jakby nigdy nic, w szampańskim nastroju wracał do zabawy. Nawet obserwator nie znał wszystkich gości, a kiedy próbował zagadać do jednego, uznał że jego próby spełzną na niczym, gdyż za nic nie potrafił dogadać się po rosyjsku, na co facet, z którym zamierzał podjąć konwersację, bardzo się oburzał. Odpuścił więc i nawet nie wiedział kiedy zostały same osoby, które znał przecież doskonale i z którymi nieraz współpracował.
Obserwator na moment oderwał wzrok od nordyckiego boga, przesuwając spojrzenie na ucieszonego Clinta, któremu w końcu udało się, chyba cudem, wyrwać Natashę z rąk Thora. Bóg piorunów przez chwilę nawet nie zorientował się, że kobieta zniknęła z jego rąk, za to sama Tasha nie wyglądała na zbytnio szczęśliwą faktem, że przez chwilę mogła poczuć się, jak kawałek mięsa, o które walczą dwa samce. Niemal parsknął sam do siebie na to porównanie, ale zaraz stwierdzając, że przedstawienie skończyło się po tym, jak Thor poklepał Clinta po plecach, przy okazji zwalając go z nóg, wraz z Natashą na rękach, spojrzał na kogoś innego. Tym razem padło na Rogersa i – o dziwo dla wszystkich, chyba nawet dla samego Kapitana – jego dziewczynę. Oczywiście Steve wypierał się tego, bronił się zaciekle rękami i nogami, i zapewne gdyby dało to jakieś lepsze efekty, to jeszcze swoją tarczą. Jak sam twierdził, to po prostu znajoma, którą poznał kilka tygodni temu. Oczywiście, kiedy Kapitan wcześniej mówił, że przyjdzie z osobą towarzyszącą, płci damskiej, wszyscy oczekiwali kogoś jego pokroju. Miłą, ładną i ułożoną dziewczynę, może z nieco staroświeckim gustem i zakochaną w latach 60., z manierami, z którymi nikt inny – poza Rogersem oczywiście – by nie wytrzymał. Pewnie właśnie dlatego wzbudziła taką sensację, bo gothka, z fioletowymi włosami, była ostatnią opcją, jaka komukolwiek mogła przejść przez myśl. Wyglądało jednak na to, że pomimo znacznej różnicy w wyglądzie i upodobaniach jakoś się dogadują. Tak właściwie dogadywali się świetnie i każdy, no prawie każdy, kto na nich spojrzał, mimowolnie uśmiechał się do siebie pod nosem. Największym skrzywdzonym w tej sytuacji wydawał się Coulson, który co jakiś czas posyłał w stronę Rogersa i jego towarzyszki znaczące spojrzenia i wzdychał głośno sam do siebie, jakby była to zarazem najgorsza i najlepsza rzecz, jaka mu się przytrafiła. Oderwał oczy od tej trójki, nawet nie wiedząc jak ma to skomentować w myślach i spojrzał na Bannera, który właśnie był pogrążony, jak mogło się zdawać na pierwszy rzut oka, w bardzo interesującej rozmowie z Pepper. Nie zamierzał zbyt długo przyglądać się tej dwójce, bo kobieta przyszła tutaj tylko i wyłącznie ze względu na niego i od razu zapowiedziała, że nie zostają na noc. Spojrzał więc w miejsce, gdzie siedział Fury. A raczej spojrzałby, gdyby czarnoskóry wciąż tam siedział, bo jak się okazało zniknął. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że Nick jakiś czas temu, próbując przekrzyczeć tłum oraz muzykę, stwierdził, że musi wracać. Tak więc na tym kończyła się lista gości, jaka jeszcze wytrwała. Znaczy, był jeszcze on sam, no i oczywiście ten, którego tak bacznie obserwował jeszcze kilka chwil temu. Ponownie wrócił wzrokiem do niego, w momencie, kiedy teatralnie przewracał oczami na kolejny pomysł Thora. Nie wiedział, na co tym razem wpadł bóg piorunów i jakoś w tej chwili mało go to interesowało, bo obserwowany nagle wstał, rzucając kilka słów w stronę swojego przybranego brata, po czym szybkim krokiem oddalił się na balkon, przymykając za sobą drzwi. Przez chwilę, długą chwilę, w sumie to bardzo, ale to bardzo długą i przeciągającą się chwilę, zastanawiał się, czy nie pójść za nim. Może świeże powietrze dobrze by mu zrobiło, pozwoliło nieco wytrzeźwieć i wrócić do zabawy, która wciąż trwała, jak głośno został o tym poinformowany krzykami i wiwatami z bóg raczy wiedzieć jakiego znowu powodu. W końcu podniósł się ze stopnia, na którym przysiadł i powoli skierował się w stronę balkonu, wciąż powtarzając w myślach wymówkę, że idzie się tylko przewietrzyć. Wyszedł na świeże powietrze i nawet udało mu się udać nieco zaskoczonego obecnością bruneta, który tylko zerknął na niego przez ramię. Opierał się o barierkę i patrzył przed siebie, znaczy robił to jeszcze przed chwilą, bo aktualnie zielone oczy były utkwione w Starku, a ich wyraz ani trochę nie świadczył o tym, by cieszył się z jego obecności. Wprost przeciwnie.
Jeszcze chwila i albo on wróci do środka, albo ja stąd wyjdę. I to drogą właśnie przez balkon, pomyślał Stark i odchrząknął cicho, chcąc coś powiedzieć.
- Wywalisz mnie stąd, jeśli i tym razem zaproponuję ci drinka? – zapytał nieco żartobliwie, chociaż przez moment uznał, że bóg może wziąć to na poważnie, a tym razem raczej nie miałby tyle szczęścia, co wtedy. Loki jeszcze przez chwilę patrzył na niego, po czym przeniósł wzrok na szklankę, którą Stark trzymał i prychnął cicho.
- Ten twój drink to po prostu czysta wódka, to po pierwsze. A po drugie masz tylko jedną szklankę, co świadczy o tym, że wcale nie chcesz się ze mną czymkolwiek dzielić – odpowiedział chłodno i wrócił do patrzenia na panoramę, jaka rozciągała się przed nim.
- Możesz się napić z tego – dodał Tony nieco ciszej, jakby mówił do siebie, a Loki albo tego nie usłyszał, albo udawał, że nie słyszy i wyglądało na to, że na tym ich rozmowa dobiegła końca. Jednak Loki nagle odwrócił się, opierając się tym razem o barierkę plecami i spojrzał prosto na Starka, jakby oczekiwał... no właśnie, czego? Że ten powie coś jeszcze? Że po prostu odda mu tę cholerną szklankę, czy może tego, że sam się stąd wyeksportuje? Tony nie miał pojęcia, więc nie zrobił nic, poza uniesieniem wzroku na boga, prosto w te zimne, niemal przeszywające na wskroś zielone oczy. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie zapytać, o co Lokiemu chodzi, ale zanim zdążył chociażby ułożyć najkrótsze pytanie w głowie, Asgardczyk odezwał się.
- Czemu tu jesteś?
Gdyby to był ktoś inny od razu domyśliłby się, że chodzi właśnie o miejsce, w którym aktualnie stoi. Jednak nie był to ktoś inny, tylko właśnie Loki, z tego powodu zaczął rozważać to pytanie na różne sposoby. Czy kłamcy chodziło o to, dlaczego jest na tym weselu, czy może o coś nieco bardziej wstecz? Myślami cofnął się tak daleko, że w głowie przypomniał sobie teorię powstania Ziemi i był gotowy przysiąc, że Loki za wszelką cenę próbuje zrobić z niego idiotę, kiedy ten ponownie się odezwał.
- Nie powinieneś być w środku?
Właśnie wtedy Stark zdał sobie sprawę z prostoty wcześniejszego pytania. Cóż, na pewno gdyby nie był geniuszem, od razu domyśliłby się przesłania, a tak zabrnął myślami odrobinę za daleko.
- Chciałem się przewietrzyć. Wiesz, dużo alkoholu, duchota i tego typu rzeczy – odpowiedział w końcu, siląc się na najbardziej obojętny ton, na jaki go było w tej chwili stać. Loki tylko uniósł jedną brew, jakby chciał podważyć jego słowa, jakby przed nim samym chciał zdemaskować to kłamstwo, które tak usilnie sobie wmawiał. Ale nie odezwał się. Jedynie kąciki jego ust nieznacznie drgnęły, jakby Loki chciał się uśmiechnąć, ale Stark uznał to za przywidzenie, bo kiedy tylko mrugnął, brunet wciąż patrzył na niego równie chłodno, co przed chwilą.
- Zresztą nieważne – odezwał się Loki po chwili milczenia, dając tym samym Tony'emu do zrozumienia, że kompletnie nie kupił jego wersji, po czym odszedł od barierek i bez żadnego więcej słowa, wszedł do środka, kierując się, jak Stark zdołał zobaczyć, w kierunku schodów, po których zaraz się wspiął, znikając mu tym samym z oczu.
~*~
Za punkt honoru tej nocy postawił sobie, żeby się upić. Miał ku temu swoje powody, z którymi nie zamierzał się z nikim dzielić. Nie zamierzał się nimi dzielić nawet ze sobą, a co dopiero z kimkolwiek tutaj z obecnych. Tak więc ze swoim wielkim postanowieniem usiadł do stołu, przy którym obecnie siedział Rogers ze swoją dziewczyną oraz Coulson zapatrzony na nich, jak w obrazek i sięgnął po butelkę nieotwartej jeszcze wódki. Nie kłopotał się tym razem szklanką, pijąc z gwintu, coraz więcej i więcej, i gdyby nie to, że ktoś siłą wyrwał mu butelkę, wypiłby ją sam do końca. Właściwie niewiele mu do tego brakowało, chociaż nawet nie zwrócił na to uwagi, zbyt pochłonięty swoimi myślami i udawaniem, że świetnie się bawi. Dopiero, słysząc znany mu tak dobrze głos, uniósł wzrok na kobietę, przekonując się tym samym, że to właśnie Potts zabrała mu wódkę, robiąc mu teraz kolejny wykład, którego nie miał zamiaru słuchać. Właściwie nie miał zamiaru słuchać go tak bardzo, że w końcu wstał od stołu, zachwiał się, robiąc kilka niepewnych kroków i odtrącając od siebie rękę swojej asystentki, wymamrotał tylko, że musi iść do łazienki, po czym skierował się w jej stronę.
Dopiero, kiedy reszta zaniepokoiła się jego nieobecnością, usłyszał pukanie do drzwi. Uznał, że nie jest to najlepszy moment. Właściwie to był jeden z najgorszych momentów, jakie ktoś mógł sobie wybrać, żeby chcieć pójść do łazienki, gdyż właśnie siedział, w sumie na wpół leżał na podłodze, obejmując sedes, jakby był to jego dobry znajomy. Pukanie jednak nie ustało i zanim zdążył powiedzieć cokolwiek, drzwi łazienki otworzyły się, ukazując w przejściu Natashę. Uśmiechnął się z trudem, jakby chciał pokazać, że ma wszystko pod kontrolą, ale kobieta tylko skrzyżowała ręce na piersi, patrząc na niego.
- Składałem ci już życzenia? – zdołał zapytać w miarę normalnie, za co sam siebie w tym momencie podziwiał.
- Tak, Stark. I to nie raz – odpowiedziała Natasha, po czym podeszła do niego.
Chwilę mu zajęło, żeby doprowadzić się w miarę do porządku, a raczej pozwolić Natashy doprowadzić się w miarę do stanu używalności, przynajmniej na tyle, żeby z jej pomocą dojść do jednego z pokoi gościnnych. Raz jeszcze pogratulował jej ślubu, tym razem już mniej wyraźnie i upewniając, że dalej sobie poradzi, stanął przy drzwiach, do których przyprowadziła go Natasha. Miał wielką nadzieję, że pokój był pusty, a jeśli już musiał mieć jakiegoś współlokatora na noc, żeby nie była to Pepper. Wszedł do środka trochę niepewnie, ale w pomieszczeniu było tak ciemno, że nie był w stanie dostrzec niczego. Nawet blask reaktora w tym momencie na niewiele się zdał, zresztą przekraczając próg pokoju i robiąc te kilka kroków w stronę łóżka, poczuł się tak zmęczony, że stwierdził, iż wszystko mu jedno. Dotarł jakoś do mebla i bardziej upadł, niż się położył, niemal od razu zasypiając.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top