2
•Tony•
Zdziwiłem się widząc za drzwiami Stevena ale w duchu trochę mnie ucieszył, bo oznaczało to że jednak ktoś za mną tęskni i mój los nie jest obojętny dla każdego. Przez ten cały czas kiedy jeszcze starano się mieć ze mną jakikolwiek kontakt głównie odwiedzał mnie właśnie Rogers z tym samym pytaniem "Wszystko z tobą dobrze? Nie wyglądasz najlepiej". Te słowa, te dwa zdania mówiły niby nic ale gdy tak teraz o tym myślę to wcześniej musiało mu na mnie zależeć. Właśnie to mnie tak ucieszyło, że ktoś nadal o mnie pamięta i zależy na mnie oraz na moim szczęściu.
- Tony, wracaj. - Usłyszałem głos błękitnookiego, pstrykającego palcami przed moimi oczami.
- Przecież ciągle tu jestem. - Powiedziałem potrząsając głową.
- Stoisz, głową jesteś gdzieś indziej. - Stwierdził blondyn zdejmując buty.
- Psycholog Sherlock Rogers - powiedziałem z ironią i poszedłem do salonu.
- Duch wigilijny cię czasem odwiedza? - zapytał idąc za mną.
- Mówił, że jestem za przystojny i czuje się nie swojo w towarzystwie Iron Mana... Chyba mnie nie lubi. - Zerknąłem na niego.
- Humor jak zawsze ci dopisuje - Stwierdził kręcąc głową.
- A jaki mam być? Narzeczona mnie zostawiła kilka dni przed ślubem, moje serce znowu potrzebuje tego cholernego akceleratora, nie mogę złożyć zrobi w całość i nadal męczą mnie koszmary tych wszystkich scen. - Warknąłem zirytowany.
- Mam kurwa skakać z radości bo wszystko mi się wali, tylko dlatego że są jakieś durne święta bożego narodzenia i odwiedził mnie sam Kapitan Ameryka ze swoją wieścią bożonarodzeniową?! - krzyknąłem ale Steven tylko na mnie patrzył, jakby chciał żebym na niego krzyczał.
- Racja kurwa! Zabawie się w świętego Mikołaja, przemaluje zbroje, kupię Reny i razem z nimi będę stać tęczą rozdając prezenty dziwkom, złodziejom i włamywaczom! Bo tylko tacy ludzie tu teraz żyją ale ty jesteś na to za stary! Żyjesz jeszcze latami wojny, kiedy byłeś nikim, a potem nagle stałeś się bohaterem i wzorem cnót, a taką cnotką jesteś i byłeś dlatego, że żadna nie chciała się z tobą przespać, wczesniej dlatego, że nie dało się na siebie patrzeć, a potem dlatego, że zakochałeś się w kobiecie, która wyszła potem za mąż, a ty nadal ją kochasz! - Wyrzuciłem to wszystko z siebie krzycząc na wysokiego blondyna z czysto niebieskimi oczami obserwującymi moje ruchy w milczeniu i wielką wyrozumiałością.
Ulżyło mi jak mogłem to wreszcie z siebie wydusić i wykrzyczeć na kogoś innego niż moje odbicie w lustrze. Steven popatrzyłem na pochodząc bliżej. Spuściłem głowę zamykając oczy, lecz czując dłoń na ramieniu, podniosłem ją. Spotrzegłem że przyjaciel lekko się do mnie uśmiecha i w ciszy po prostu mnie przytulił. Nic nie mówił, nie potrzeba było słów. Cała złość ze mną spłynęła, a po moich policzkach zsunęły się pojedyncze łezki wtykając się w blondyna.
- Już dobrze Tony, było minęło... Możesz krzyczeć, wyżywać się na mnie bo rozumiem że jest ci ciężko. - popatrzył na mnie wycierając mu łezki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top