1

•Tony•

Świetnie, znowu święta, kiedyś bym się z nich cieszył ale nie wtedy.

Od czasu rozstania się z Peper jakoś nic mnie nie cieszyło, a dom nagle stał się taki pusty, chodź ona sama była rzadkim w nim gościłem, ja w sumie również, większą cześć czasu spędzał w pracowni lub w zbroi Iron man'a. Nadal się to nie zmieniło ale wypadało by dziś wyjść z mojej jaskini i chodź trochę poświętować. Przecież tyle lat spędzałem wszystkie święta samotnie, przywykłem do tego.

Odłożyłem narzędzia i sięgnąłem po ręcznik, którym następnie wytarłem twarz, by zaraz później rzucić go na nowy model zbroi. Pracowałem nad nim już kilka miesięcy bo ciągle coś się nie udawało, albo to akcelerator albo to zwykłe usterki oprogramowania i znów musiałem zaczynać od nowa by wszystko było idealne. Westchnąłem patrząc na kupę śmieci, z których chyba nic już niewykrzese i ruszyłem na górę by zrobić sobie kilkuminutowe święta. Wszedłem na parter rozglądając się oraz wsłuchując w tą bezkresną ciszę, którą wiecznie czymś zagłuszałem. Strasznie za nią tęskniłem, wiedziałem doskonale, że ja byłem winny rozstania z Peper, a ten fakt sprawiał, iż czułem się jeszcze gorzej. Na początku starłem się jakoś ją odzyskać oraz rozkochać znów w sobie ale było jeszcze gorzej, nasze wieczne kłótnie o byle co, tysiące godzin spędzonych osobno oraz to kim, a raczej czym stała się przeze mnie, spowodowało nasze rozstanie kilka tygodni przez ślubem. Nie potrafiłem już nic zrobić, a zbroja nie mogła mnie obronić przed takimi ranami, nic nie mogło, więc zatraciłem się cały w pracę. Z początku wychodziłem do Avengers, by spotkać się z prawdziwymi przyjaciółmi ale później zamknąłem się w pracowni, a potem w sobie. Przez wiele miesięcy niewychodzłem z niej, a jak już to tylko coś zjeść czy załatwić się, nikogo nie wpuszczałem do domu, aż po tygodniu przestano mnie odwiedzać.

- Wszystko dobrze Panie Stark?- zapytała Veronica jednocześnie wyrywając mnie z zamyślenia.

- Zamów coś na wigilię, obojętnie co - odparłem otrzepując głową i przeciągając się oraz biorąc głęboki oddech, jednak szybko tego pożałowałem bo do moich nozdrzy doszedł zapach dwumiesięcznego nie mycia, który był tak mocny, że aż zakręciło mi się w głowie.

- Dobrze Panie Stark- odparło oprogramowanie wykonując moje polecenie, w pierwszym miesiącu siedzenia w pracowni udało mi się zainteresować ją w swoim domu by zastąpiła Jarvisa.

- Jakby coś było nie tak to będę w łazience- oznajmiłem kierując się do pomieszczenia aby wziąść długą kąpiel, na którą przecież zasłużyłem.

•Steven•

Uwielbiałem święta jednak nie kiedy musiałem spędzać je sam, Bucky Barners nie chciał mi towarzyszyć z powodów mi nieznanych, a reszta miała z kim je spędzać.
Brakowało mi również Tony'ego, nawet tych jego ironicznych, czy wrednych komentarzy, mimo tego wszystkiego to on i Bucky byli moimi najlepszymi przyjaciółmi, tak samo jak ojciec Starka, za którym oboje tęskniliśmy i od którego on niewiele się różnił.

Wstałem z kanapy, po czym przebrałem się w ciemne spodnie oraz niebieską bluzę z kapturem aby zaraz potem wyjść z domu i ruszyłem w stronę willi przyjaciela. Na zewnątrz akurat zaczynał pruszyć śnieg, a jego drobne płatki wirowały w powietrzu lądując na moich jasnych włosach. Zatrzymałem się za przystanku, jednak nie założyłem kaptura by cieszyć się chodź tą chwilą lekkiego puchu, który pojawiał się tu nad wyraz rzadko, a widok go w święta był prawdziwym cudem. Z rozkoszowania się wyrwał mnie nadjeżdżający autobus i po kupieniu biletu zająłem miejsce na końcu z dala od ludzi, który mogli poznać moją tożsamości, a żeby jeszcze bardziej to uniemożliwiać założyłem kaptur i skierowałem twarz oraz wzrok w stronę szyby. Na prawdę byłem ciekawy jak wielki Tony Stark spędza święta bożego narodzenia o ile w ogóle będzie je spędzał, bo po rozstaniu całkowicie się załamał co mocno mnie niepokoiło. Za każdym razem gdy go odwiedzałem nie wpuszczał, a nawet nie otwierał mi drzwi, więc przestałem przychodzić ale to noc wigilijna i nikt nie powinien jej spędzać sam, nawet my.

Droga na odpowiedni przystanek zajęła mi ponad godzinę, a że do jego domu było jeszcze daleko i nie chciał żeby ktoś wiedział gdzie on jest to ruszyłem tam pieszo. Po drodze mijałem ludzi, którzy w ostatniej chwili załatwiali swoje zakupy, męczyło by mnie takie życie w biegu, lata jakie przeżyłem teraz i podczas wojny zmieniły trochę mój punkt patrzenia na ten wyścig szczurów. Wolałem, jak wtedy, spacerować i bronić ludzi, lubiłem te nieprzewidywalne chwile oraz momenty kiedy niewiedziałem co się stanie.

Dom Tony'ego był nadal tak daleko, a ja już byłem cały mokry, więc postanowiłem zacząć biec, co znacznie przyśpieszyło moją podróż, która dobiegła końca i zadzwoniłem do drzwi z ogromną nadzieją, że mi je otworzy, a na mojej twarzy od razu pojawił się uśmiech kiedy to się stało. Po otworzeniu od razu spostrzegłem fakt, że był w samym ręczniku na biodrach, a po jego minie było widać, że spodziewał się kogoś innego

- Ty? Tu? Teraz? Nie masz jakiejś wystawy swoich możliwości, czy innych fanek? -zapytał patrząc na mnie. Jego duch wigilijny chyba jeszcze nieprzyszedł albo wolę go nie odwiedza.

- Zdziwię cię ale ja też mam święta- odparłem patrząc na niego.

- Wpuścisz mnie? -dodałem otrzepując śnieg z włosów.

- Dobra, tylko nie ubrudź swojej nieskazitelnej osobowości- odparł z tą swoją ironią, która niegdy go nie opuszczała.

Wreszcie jest, proszę nienarzekać, pisałam to od 4:23 do 8:30 i jak wam się podoba?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top