3. Pierwszy mecz

Minęło kilka dni. Ten (nie)wyczekiwany dzień meczu nastał. Jakiekolwiek niebezpieczeństwo miał on oznaczać, musiałam go przeżyć. Nie wiem jakim cudem, ale wytrzasnęłam sobie zwolnienie z lekcji pod pretekstem pójścia na mecz... No cóż nie moja sprawa, że mi dali zwolnienie. Przyszłam na mecz. Raimon jeszcze nie mieli pełnego składu...? Dziwne. Stałam niedaleko boiska czekając na dalszy ciąg wydarzeń. Widząc, że przyjechali „Królewscy” nie wiadomo dlaczego się zdziwiłam, tak jakby była to drużyna, która nie miała tu być. Usiadłam na trawie oglądając przebieg wydarzenia. Jude był taki... taki... zadowolony? A mój wujek... nie skomentuję tego. Spojrzałam na drużynę Raimon'a i zauważyłam, że dołącza do nich nowy zawodnik. Powiem szczerze wyglądał na największego kujona na świecie. Usłyszałam tylko tyle, że ma na imię Willy Glass. Zaczęłam się stresować tym całym meczem, mimo, że w nim nie grałam. Raimon poszli szukać jakegoś zawodnika, który poszedł do łazienki. „Na prawdę? Tak przed meczem?” - pomyślałam. Po dziesięciu minutach wrócili. Zaczęłam się bać, stresować, wszystko co negatywne trząsało mną w tej chwili.

Mecz właśnie miał się zacząć. Oglądałam wszystko z skupieniem i stresem. Jude odmówił rzutu monetą? Co z nim nie tak? Przyszedł komentator. Twierdzę, że fajnie, gdy on jest, ale teraz strasznie się bałam i miałam wrażenie, że będzie tylko mnie bardziej stresował... Jedyne co było pewne to to, że znałam imiona chłopaków z Raimon'a. Raimon rozpoczęli. Willy podał do Kevin'a, a Kevin do Max'a. Max oddał piłkę Kevin'owi, który wyminął chłopaków z Akademii. Nie spodziewałam się tego. Wynik meczu był mi obojętny, byleby nikomu nic się nie stało. Kevin podał do Nathan'a. Chłopacy musieli pomęczyć się trochę z „naszą” obroną, ale ostatecznie wyszło na to, że Kevin strzela. Jego strzał nie wpadł do bramki. Joe podał do Jude'a, strasznie się bałam co będzie dalej, bo to nie jest strach o to, czy David zaśnie na lekcji, tylko o to czy komuś się coś stanie. „Jude, błagam, nie zrób nic nikomu.” - te słowa pchały się do gardła, ale nie mogły z niego wyjść. Daniel strzelił do bramki. Był goal. Ale widać było, że dla Marka strzał był ewidentnie za mocny. Biedak. Chłopacy, „Królewscy", byli jednak bardzo zadowoleni z swojego strzału. Mark ledwo się podniósł. Przecież on... on się wykończy broniąc te strzały dalej. Chociaż nie wyglądał na zmartwionego. Wyglądał na zmotywowanego...? Specyficzny gosć. I tak szły bramka za bramką. I chłopacy dostawali w twarz, a dostać w twarz od „Królewskich” to inny wymiar. Współczuję im. Nastała przerwa z wynikiem 10:0 dla Akademii Królewskiej. Zbiegłam do „mojej” drużyny. Jedyne co usłyszałam to: „Nie wtrącaj się.". Nie jestem na nich obrażona, ani nic takiego, bo wiem, że teraz zachowują się jakby ich coś opętało. Przechodząc obok zawodników Raimon'a zauważyłam, że jeden typek z ich drużyny dziwnie się na mnie patrzy. Uśmiechnęłam się do niego speszona. Po czym zaczęłam patrzeć, z tego samego miejsca jak są wykończeni... Widziałam jak Mark motywuje drużynę, ale wychodziło mu to na marnę. Było mi ich szkoda. Zanim jednak wybrzmiał dzwonek drugiej połowy poszłam do mojego wujka.
- Co ty ode mnie chcesz, Sabrina?
- Czego ty chcesz od nich?
- Zemsty, rzecz jasna.
- Czego?
- Problemy ze słuchem?
- Nie, wujku. Ale nie widzisz jak cierpią?
- Skoro nikt nie widział jak ja cierpię... To oni też mogą być niewidzialni. Nie rozumiesz?
- Zmienisz się kiedyś?!
- Nie. Idź już. I świętuj, że ty nie musisz tu grać.
Wyszłam bez słowa, słysząc gwizdek na drugą połowę.

Stałam ze strachem niedaleko miejsca zdarzenia. Wystarczyły dwa słowa by mnie przestraszyć jeszcze bardziej, a brzmiały one: „zabójcza formacja". „Nie, chłopaki, błagam, nie!" - to błaganie mogło aktualnie walać się tylko po mojej głowie. Darek, Daniel i David wylecieli w powietrze, wirując, wykonując strzał i mówiąc: „Zabójcza formacja". Teraz to już po ptakach. Raimon oni mogą skończyć źle... Mark dostał... Nie mogę dalej na to patrzeć... Chwila... Czy Jude powiedział, że nie mają przestawać dopóki nie pojawi się na boisku?! Ale kto?! Poszłam do tego faceta raz jeszcze. Oburzona i wkurzona. Kogo on tym razem chce wciągnąć w kłopoty?
- Uczepiłaś się, co? - zapytał kpiąco.
- Żebyś wiedział. Kogo Ty znowu chcesz wyciągnąć na boisko?
- Niejakiego Axela Blaze'a.
Serce mi stanęło.
- CO?!
- Hahahaha. Śmieszna jesteś. Znasz typka? Lubisz go? Może się zakochałaś?
- A Ty go niby nie znasz? - ignorując pytanie na końcu zapytałam.
- Idź już, oglądaj jak twoi koledzy niszczą piłkę nożną.
Rzeczywiście strzelali w bramkę Raimon'a, ale technikami hissatsu i tak bez przerwy. Okropne! A później zaczęli robić wślizgi. Ale... ja miałam wrażenie, że to już nie w piłkę, ale w chłopaków z Raimon'a. 14:0, 18:0 dla ,,Królewskich", ale już widać było, że chcą tą piłkę wbić w chłopaków z Raimon'a niżeli tam, gdzie tak na prawdę powinni. Oni się z nich naśmiewają?! To jest... to nie są ci chłopacy, których ja znam. Wystarczyła chwila, aby zrobili coś jeszcze gorszego. Wiedziałam, że to kiedyś zrobią... oni zaczęli strzelać bezpośrednio w Marka, nie próbowali strzelić gola... próbowali go wykończyć! Tylko po to by Axel wszedł na boisko?! Nathan wstał?! On podbiegł do bramki i obronił strzał! Przcież to obłęd! Ale przyznam dzielny jest. On wogóle przeżył?! Przeżył... Uff... Jude był cały czas zadowolony. Nie mogę! To nie piłka nożna! To koszmar! Mark pomógł wstać Nathan'nowi, ale sam Mark był cały czas w niebezpieczeństwie... Jude podbił piłkę i już wiedziałam, że nie będzie dobrze. „Nie, błagam!" - krzczałam w myślach. Ostatecznie Daniel kopnął piłkę, ale wierzę, że strzał był równie potężny, co najróżniejsze strzały Jude'a. Mark spróbował bronić?! Czemu mnie to tak dziwi? On to prawie obronił... Kurczę... Ale mimo starań Evans padł na ziemię padając Jude'owi do pięt. 19:0, nie mogę, na prawdę... Jedyny, kto stał na nogach, to ten kujon, Willy Glass. Jednak w tej chwili nie wątpiłam w niego ani na moment. On po prostu uciekł?! Jak to?! Przecież był moją ostatnią nadzieją! Nie słyszałam tego co mówią „Królewscy", ale pewnie teraz sobie kpią i wywyższają się ponad wszystko. Znowu? Na prawdę? Znowu się z nich śmieją? „Przestańcie!" - myślałam błagająco. Łzy chciały mi lecieć, ale Mark zaczął wstawać! Łzy poleciały mi po policzku mimowolnie. Łzy zmartwienia. Zmartwienia o to, czy Mark zaraz nie trafi do szpitala. Czy on powiedział, że nie wszystko stracone?! Wow! Ale nie zmienia to tego, że będą go walili piłką. Tak też się chwilę później stało. Padał strzał za strzałem, a Mark był tak poturbowany, że nawet nie ma słowa, którym mogłabym to opisać. Było już 20:0 dla Akademii Królewskiej. Dosłownie jakieś dziesięć sekund później wszedł na boisko tak długo wyczekiwany bądź nie wyczekiwany Axel Blaze. Ja przez całą drugą połową siedziałam. Wstałam z ręką na klatce piersiowej. Tym razem łzy wzruszenia leciały zgodnie z moją wolą. Oczywiście „moja" drużyna była zadowolona ponad wszystko, że Axel się pojawił. A co dopiero Ray Dark. Ale o tym nawet nie warto wspominać. Nie wiem ile jeszcze można patrzeć na tą „bijatykę”, ale myślę, że Axel coś tu zmieni. Widać było, że od razu Axel poprawił humor chłopakom z Raimon'a.
- Axel... - szepnęłam do siebie.
Ale chwilę później moja nadzieja zamieniła się w załamanie. Ponieważ znowu przed moimi oczami ukazała się Zabójcza Formacja.
- Tylko nie to! - cały czas mówiłam do siebie - Co?!
Axel biegł na obronę „Królewskich", gdy strzał był tak mocny, że szkoda gadać. Co mu strzeliło? Bramkarz Raimon'a obronił  techniką hissatsu. Ale co to było? Nie wiem. Mimo wszystko to imponujące!
„Mark! Ty... Ty obroniłeś! Niesamowite!" - myślałam.
Uśmiech wszystkich z Raimon'a był, jest, będzie obrazem, którego nie da się zapomnieć! Mark podał do Axela... jest nadzieja, a nawet pewność, że za chwilę odwali się coś niesamowitego! No jasne! Ogniste Tornado! Z płaczem cały czas stojąc nie mogłam uwierzyć w to, co się dzieje. Łzy wzruszenia leciały automatycznie. Mamy bramkę kontaktową! My? Czemu „my”? Nie rozumiem siebie czasami. Okazało się, że po tym strzale „moja" drużyna oddała mecz walkoverem. Co Ty wujku kombinujesz? Raimon wygrali. Wynik jest mi obojętny. Ważne, że nikt nie trafił do szpitala. Idąc do domu myślałam o tym czy jeszcze raz będę musiała widzieć taki mecz.
- Mam nadzieję, że nie. - powiedziałam do siebie.
Jednak moje rozmyślanie przerwał SMS od Jude'a.

~Jude
Pamiętasz naszą rozmowę o David'dzie Evans'ie?

~Sabrina
Tak.

~Jude
Mark pokazał dzisiaj jedną z jego technik. Szczerze myślałem, że ona wyginęła wraz z śmiercią David'a Evansa.

~Sabrina
Ciekawe...

~Jude
Czekaj muszę obudzić David'a.

~Sabrina
Okej. Jak zawsze zasnął. Ale brzmi to jakbyś szedł obudzić małe dziecko.

~Jude
Domyślam się. Ale co poradzę? No raczej nic.

Byłam już w domu. Mieszkałam w nie małym, nie dużym domku, trochę oddalonym od miasta. Weszłam do domu nie witając się nawet z rodzicami poszłam po schodach do mojego pokoju. „Walnęłam" się na łóżko gdzie leżały słuchawki chciałam słuchać muzyki, ale przypomniała mi się wiadomość od nieznajomego. Tak bardzo chciałam znać odpowiedź na pytanie: Kto to? Ale nie umiałam sobie na to odpowiedzieć. Zostało mi tylko czekać skoro ta osoba napisała mi: „Kiedyś zrozumiesz.". Słuchałam muzyki przez kilka dobrych godzin. Jednak znudziło mi się to.
- Hmm... Co by tu porobić?
Spojrzałam na zakurzoną piłkę leżącą w kącie mojego pokoju. Wzięłam ją i poszłam na dwór. Stwierdziłam, że ją trochę poodbijam, ale nie będę robić wielkiego treningu.
- Ile ja piłki nie odbijałam... Porażka. - powiedziałam do siebie.
Piłka osuwała mi się z nogi i spadała. Po „setnej" próbie w końcu się udało.
- Tak!!! - krzyknęłam. - Udało się!
Krzyk było słychać tak głośno, że aż przyszła moja mama.
- Aaaa... Czyli po prostu wydarłaś się dlatego, że odbiłaś piłkę?
- No oczywiście! Od godziny próbowałam to zrobić! Przecież wiesz, że trudno panować nad piłką w powietrzu.
- Wiem, wiem.
Nastała godzina 17.00 poszłam zjeść kolację z rodzicami.
- I co jak tam na tym meczu? - zapytał tata.
- Nie najlepiej...
- Co się stało? - spytała mama.
- Bo... bo... bo... chłopacy na meczu... specjalnie uderzali w bramkarza przeciwnej drużyny...
- Rzeczywiście nie ciekawie. - powiedział tata ewidentnie zmartwiony.
- Wujek im kazał? - spytała mama.
- To było pytanie retoryczne, prawda, mamo?
- Pewnie tak. - powiedział tata.
- Czyli tak? Cały czas nie dostałam odpowiedzi. On ich do tego zmusił, a bardziej im kazał?
- Tak, oczywiście. - westchnęłam.
Po kolacji poszłam do pokoju. W sumie nie miałam co robić. Wyszłam na spacer, na boisko, oczywiście. Nie chciałam jednak grać, ale pooglądać jak inni to robią. A konkretnie było to boisko nad rzeką. Widok ludzi grakących w piłkę aż łapał za serce. Był taki wzruszający. Nie mogłam się od niego oderwać, chciałam tam być dopóki wszyscy ludzie nie pójdą. Mimo wszystko jutro do szkoły, więc o 20.00 musiałam się zbierać do domu. W domu zrobiłam prosto mówiąc pielęgnację wieczorną i poszłam spać.

___________________________________________
Mam nadzieję, że BiBiankaPL nie opuści nas tutaj. Twoje komentarze i zresztą jedyne komentarze w tej książce bardzo mnie motywują. Dziękuję za nie. Poza tym jesteś chyba jedyną osobą, która to czyta. Dziękuję. 🥹

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top