Rozdział 40 - Tak po prostu miało być
Cas nie umiał opisać tego, jak bardzo się ucieszył, gdy usłyszał, że Dean się obudził. Było z nim źle, nawet bardzo, a przez śpiączkę blondyna jedynie bardziej wariował. Miał koszmary, wciąż widział tę krew, jak chłopak leżał w niej wykrwawiając się, będąc bladym, zimnym, a życie ulatywało z jego ciała. Przerażające wizje powstawały w głowie bruneta, za każdym razem, gdy tylko zamykał oczy. Zaczął bać się snu, potrafił leżeć w łóżku z zapaloną lampką drżąc ze strachu przed własną wyobraźnią. Sytuacja z Deanem zmieniła go, teraz już nic nie będzie takie same.
Akurat leżał u siebie, gdy Gabe wpadł do jego pokoju i usiadł na łóżku.
- Jak się czujesz? - zapytał wpatrując się badawczo w brata.
- Bywało lepiej - przyznał cicho patrząc na swoje dłonie.
Blondyn przeczesał sobie włosy za ucho i uśmiechnął się lekko.
- To mam nadzieję, że poprawię ci humor - zaczął czekając, aż Cas na niego spojrzy. Gdy to zrobił, kontynuował. - Dean się obudził.
Miał wrażenie, jakby magicznie w jednej sekundzie wszystkie chęci do życia wróciły i uśmiechnął się szeroko. Usiadł i przytulił się z całych sił do brata. To była najlepsza nowina od kilku dni, aż zachciało mu się żyć, a złe myśli w jego głowie ucichły.
- Pojedziemy do niego? - zapytał chłopak pełen nadziei wpatrując się w miodowe oczy brata.
- Jasne, ubieraj się - nie musiał powtarzać dwa razy, gdyż brunet od razu wstał i zaczął się przebierać z dresów, w których chodził już od kilku dni w świeże jeansy, koszulę i bluzę. Gotowy zbiegł na dół.
- Ale moment, Cassie - odezwał się Gabriel. - Najpierw jedzenie. Musisz w końcu coś zjeść.
Zgodził się, a miał wyjście? W tym momencie mógł zrobić cokolwiek, byle jechać do Deana, zobaczyć go, że żyje. Że już nie leży we krwi, nie błaga o wybaczenie, nie płacze, że nie chce umrzeć. Że ma już kolorki na twarzy, że jego oczy nie są już pełne bólu. W tym momencie to było wszystko, czego chciał brunet.
Nie czekał długo, brat przygotował mu trzy tosty z serem i bekonem, polewając je dużą ilością ketchupu. Lubił ketchup, czasami mógł go jeść bez niczego. Okazało się, że był ogromnie głodny, zjadł to i poprosił jeszcze o dokładkę wywołując u Gabriela szeroki uśmiech. Prawda była taka, że przez ostatnie pięć dni Cas prawie w ogóle nie jadł. Nie umiał się zmusić, a każdy zapach przyprawiał go o mdłości. Teraz jednak było inaczej, Dean, JEGO Dean obudził się.
W końcu zapakowali się i ruszyli w stronę szpitala. Gdy zajechali na miejsce, Castiel niemalże pobiegł w stronę sali chłopaka. Kilka metrów przed nią zwolnił czując, jak uderza w niego cała ta sytuacja. Co on mu powie? A co jeśli Dean zapyta, czy był u niego?
Bo nie był.
Ani razu.
Bał się. Nie był w stanie przyjść tu, nie chciał patrzeć na nieprzytomnego chłopaka podłączonego do rurek. Czuł się winny, że ten cierpiał tak bardzo, że chciał odebrać sobie życie.
Zatrzymał się przed drzwiami i nie umiał się ruszyć. Poczuł dłoń brata na swoim ramieniu.
- Nie wejdziesz? - zapytał go chłopak. Cas spojrzał na niego zmieszany, to szczęście i pewność siebie znów zniknęły z jego oczu.
- N-nie wiem - wyznał cicho. - A co jeśli będzie na mnie zły? Pewnie mnie nienawidzi, nie chce mnie widzieć, bo go zostawiłem i przeze mnie...
Blondyn objął go mocno gładząc po i tak rozczochranych już włosach.
- Ciiiii, nie myśl o tym. Nie jesteś niczemu winien, a on cię kocha i na pewno chce cię zobaczyć - wyszeptał mu do ucha starając się jakoś go uspokoić.
- Tak myślisz? - zapytał chłopak odsuwając się trochę i wlepiając błękitne oczy w swojego brata.
Poczochrał jego czarne włosy i uśmiechnął się.
- No jasne.
Brunet odetchnął i kiwnął głową. Miał rację, powinien teraz tam wejść. Stanął przed drzwiami i złapał za klamkę. Powoli otwarł je i stanął patrząc na zgromadzonych tam ludzi. Wtedy go zobaczył, a wszystko wokół straciło sens. Widział tylko jego, siedzącego na białym szpitalnym łóżku, a na jego twarzy kwitł lekki uśmiech.
Uśmiech.
Skąd na jego twarzy znalazł się uśmiech? To nie tak, że Cas się nie ucieszył widząc go, ale przecież dopiero co przebudził się po tym, jak chciał się zabić, a teraz tak po prostu siedział i się uśmiechał. Tak cudownie, lekko. Jak się oddychało? Był taki piękny, promieniał. Castiel nie spodziewał się takiego widoku, dlatego serce zaczęło szybciej pompować krew, a oddech stał się nieco cięższy. Ich spojrzenia spotkały się i wtedy już w ogóle wszystko stało się lepsze. To była ta zieleń, którą tak kochał. Żywa, wiosenna, głęboka. Idealna. Zrobił jeden krok do przodu, miał chęć podbiec do jego łóżka i mocno go objąć, wyściskać, wycałować i powiedzieć, jak bardzo się cieszy, że jest, że mu wybacza, że teraz już wszystko będzie dobrze. Tak bardzo chciał, by Dean wiedział, jak bardzo go kocha i, że to wszystko co się stało jest nieważne, już nie.
Jednak nie dane mu było tego zrobić. Nie zdążył nawet otworzyć ust, kiedy Ellen zagrodziła mu przejść i nagle wrócił do szarej, beznadziejnej rzeczywistości. Zakazała mu i obwiniła go za to wszystko.
Tak.
Miała rację.
To była jego wina i był głupi myśląc, że tak nie było. Poczuł jak łzy napływają mu do oczu i nie usłyszał co oni mówili. Po prostu wybiegł stamtąd zostawiając Gabriela daleko za sobą. To był koniec. Dean nie mógł się przecież postawić cioci, nie był pełnoletni, więc nie mógł o sobie decydować.
A więc tak zakończyła się ich historia? Trochę tragicznie.
Może tak po prostu miało być.
Poszedł pieszo w stronę domu inną drogą, przez las, żeby Gabe nie mógł go znaleźć. Usiadł pod jednym z drzew i rozpłakał się gorzko czując, jak wszystko, najmniejsza nadzieja rozpada się. Ktoś, kogo kochał ponad życie teraz go zostawi i już nigdy go nie zobaczy. Ellen miała rację, był toksyczny.
Nie miał pojęcia jak długo siedział w tym lesie, ale zaczęło robić się już ciemno i naprawdę zimno. Czy obchodziło go to teraz? Niekoniecznie, chociażby dlatego, że czuł się pusty, a łzy już nie leciały, już nie miał siły. Zaczął przysypiać drżąc z zimna. Zaczął padać deszcz, idealnie. Objął się ramionami i położył na zimnej, mokrej ściółce.
- Cas! - usłyszał z oddali głos i po chwili ktoś do niego podbiegł. To była Charlie. Podniosła go do pozycji siedzącej, mocno objęła, a on znów czując napływ żalu, smutku i cierpienia rozpłakał się wtulając mocno w nią. - Głupku, martwiliśmy się i przeszukaliśmy całą okolicę. Chcieliśmy już dzwonić po policję, zgłaszać zaginięcie - powiedziała cicho lekko nim kołysząc. Nigdy nie widziała go w takim stanie. Nie dziwiła się, że tak zareagował na wieść o wyjeździe Deana. - Pewnie będziesz chory, jak mogłeś przyjść tu w taki deszcz.
Jej też było przykro, że jej najlepszy przyjaciel, ktoś, kogo znała od dziecka teraz zniknie z jej życia. Wiedziała, że będzie za nim tęsknić, ale nie mogła tego porównywać do uczuć Castiela. On go kochał, a w tym momencie zakazano mu jakiegokolwiek kontaktu z chłopakiem. Pewnie też by się załamała na jego miejscu, zwłaszcza po tym wszystkim, co się wydarzyło. Nie była akurat w mieście, gdy Dean podciął sobie żyły, ale niedługo po tym przyjechała i nawet pojechała do szpitala. Może blondyn był w śpiączce, jednak i tak postanowiła mu powiedzieć, co o tym wszystkim myśli i miała nadzieję, że poszło mu w pięty. Kochała go jak brata.
- Cas, do cholery, nigdy więcej czegoś takiego nie rób - uniósł się Gabriel, który stał nad nimi. Myślał, że zwariuje. Na początku myślał, że chłopak pobiegł do samochodu, ale kiedy go tam nie zastał, zaczął się martwić. Miał nadzieję, że gdy będzie wracać, znajdzie go idącego chodnikiem, jednak zawiódł się. Wrócił do domu i czekał, ale po godzinie naprawdę zaczęły przychodzić mu do głowy głupie myśli. Bał się, że dzieciak poszedł i zrobił coś głupiego, ale chyba nie byłby do tego zdolny. Mimo to patrząc na wydarzenia z ostatnich dni nie był już tego taki pewien. W końcu zadzwonił po Charlie i razem zaczęli przeszukiwać park, pobliskie ulice i ogólnie całą okolicę. Na szczęście znaleźli go tutaj i nic mu nie było.
- Prze-przepraszam - wyszlochał Castiel. Gabe nie umiał być już na niego zły, nie kiedy widział, jak ten dzieciak cierpiał. Razem z Charlie podnieśli go i zaczęli prowadzić w stronę samochodu. Tam otulił go kocem i dał mu herbaty, którą przygotowała Charls jeszcze w domu. "Na pewno będzie zmarznięty, kiedy go znajdziemy" przypomniał sobie słowa dziewczyny. Nie zawiodła go i tym razem, miała łeb na karku.
Gdyby tylko nie była lesbijką...
Dojechali do domu, gdzie już prawie nieprzytomnego bruneta zaprowadzili na górę i położyli do łóżka. Potrzebował snu, odpoczynku od tego, co się wydarzyło. Współczuł mu.
- Co za suka z ciotki - warknęła Charlie, kiedy zeszli już na dół. Usiedli do stołu w kuchni. - Lubię ją, ale tym razem przesadziła. Jak można zrzucać winę na kogoś takiego jak Cas? On przecież nawet muchy by nie skrzywdził.
Gabriel zaśmiał się pod nosem na słowa rudowłosej.
- Nie chcę jej tłumaczyć, ale... Ona też ostatnio sporo przeszła. Jej siostrzeniec prawie popełnił samobójstwo - westchnął ciężko. - Bardzo słaba sytuacja, nie dziwię się jej, że chce stąd uciec.
- Że co proszę? - Charlie spojrzała na niego zaskoczona. - Chyba sobie żartujesz, prawda?
Pokręcił głową i spojrzał zmartwiony na przyjaciółkę. Bo chyba byli przyjaciółmi, tak mu się wydawało.
- Charls, a co ty byś zrobiła? Najpierw zginęła jej siostra, która tu mieszkała, teraz jej syn chciał się zabić, też tutaj. Może myśli, że to miejsce jest... nie wiem... Przeklęte? - parsknął słysząc, jak śmiesznie to brzmi. - Możesz się śmiać, ale czasem gdy myślę o śmierci mamy też mam ochotę stąd uciec, serio. Poza tym ona nie zna sytuacji Casa i Deana, więc po prostu z góry zakłada, że to wina mojego brata.
Wciąż patrzyła na niego jak na głupca, ale w końcu parsknęła i napiła się herbaty, która stała przed nią.
- Tobie te nerwy chyba też szkodzą - zaśmiała się i w końcu westchnęła. - Zostanę na trochę, żeby wesprzeć Casa. Boję się, że będzie chciał zrobić coś głupiego, musi się ogarnąć, musi wrócić do szkoły i dalej robić to, w czym jest dobry. Jakoś go do tego pchniemy.
***
Nie chciał się budzić, nie chciał wracać do tego, co się wydarzyło. Gdy na drugi dzień obudził się, czuł się jeszcze gorzej, niż zeszłego dnia. Nie miał pojęcia, jak znalazł się we własnym łóżku. Spojrzał bez emocji w okno i patrzył. Tak właśnie miało już wyglądać jego życie. Bezbarwne, samotne, smutne. Tego dnia Charlie bardzo delikatnie powiedziała mu, że Dean już wyjechał. Nie pytał jak, czemu tak szybko, jedynie pokiwał głową i wrócił do swojego pokoju. Aż serce ściskało, gdy patrzyło się na niego. To nie był już ten sam Cas.
Wyjechał, opuścił miasto Kansas i miał już nigdy nie wrócić do tego miejsca. Najcięższe były pożegnania, ale on nawet nie miał okazji, by go zobaczyć przed wyjazdem. Nie zdołał powiedzieć mu, jak bardzo go kocha, jak bardzo będzie tęsknić i że zachowa w głowie wszystkie ich wspólne wspaniałe chwile. Wszystko przepadło, nic już nie miało być takie same. Nadszedł moment, w którym każdy dzień miał wyglądać identycznie, w którym musiał walczyć o przetrwanie, by nie załamać się do końca.
Nie zdołał.
Już po trzech dniach od wyjazdu Deana zaczął świrować. Napady paniki i halucynacji wróciły, tak samo koszmary, przez które budził się w nocy z krzykiem. Ojciec nie wytrzymał i zadzwonił po pogotowie, gdy pewnej nocy znalazł Castiela z żyletką w ręce i kilkoma krwawymi liniami na nadgarstku. Nie chciał dopuścić do tego, by i jego syn skończył jak Winchester, dlatego najlepszym wyjściem było wysłanie go do szpitala psychiatrycznego. Chłopak nie opierał się, nie chciał już walczyć, gdyż dla niego wszystko już było stracone.
To był koniec jego szczęścia.
_________________________________
Wow, szybko dodałam ten rozdział, ale cieszę się. No i zaczyna się kolejna ciężka sytuacja w tym ff. Tym razem skupiłam się na Casie i szczerze jestem z tego zadowolona. Biedne dzieciaki, przeze mnie nie zaznają spokoju.
Jak zawsze proszę o pozostawienie po sobie chociażby gwiazdki, to bardzo ważne.
Pozdrawiam i do szybkiego zobaczenia xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top