Rozdział 37 - Wszyscy zawiedli

Na nieszczęście Deana, gdy dotarł do domu, nikogo tam nie było. Nigdy w tak szybkim tempie nie dobiegł do swojego domu. Był w takim stanie, że bez namysłu wyjął z barku whisky wujka i wyjął z kieszeni torebeczkę z białym proszkiem. Sammy był w szkole, ciocia z małą była u koleżanki, a Bobby siedział w warsztacie. To był ten idealny moment, to musiało wydarzyć się teraz. Wszedł na górę i zabierając z łazienki żyletkę poszedł do siebie. Tam zamknął drzwi na klucz i usiadł na podłodze. Spojrzał na butelkę alkoholu i rozpłakał się.

Tak będzie lepiej, powinien zrobić to już dawno. Może i mama i tata będą wściekli, że zostawił brata, ale tak naprawdę był w dobrych rękach. Sammy miał rodzinę, powinien być szczęśliwym nastolatkiem, powinien żyć bez niego, bez kogoś takiego, jak on. Blondyn zrozumiał, że był tylko czarną owcą, ciężarem, nikim. Bratu będzie lepiej bez niego, pogodzi się ze stratą, da sobie radę. To był dzielny chłopiec. Chciał dla niego jak najlepiej, a czuł, że to on właśnie ściąga go na gorszą stronę, że przez niego z Samem jest gorzej, a chciał, by było z nim jak najlepiej. Był zdolny, był pewien, że osiągnie wszystko, co sobie wymarzy i musiało to być bez niego.

Złapał za kartkę papieru i zaczął coś na niej mazać. Zanim skończył, otwarł butelkę i wziął kilka łyków. Poczuł, jak mocny alkohol palił go w gardło, jednak nie przejmował się już tym. To i tak był koniec, potrzebował tylko odwagi, by to zrobić. Gdy wypił kilka łyków, rozsypał biały proszek na podłodze i wciągnął wszystko, co miał. Uderzyło go to od razu, jednak w połączeniu z alkoholem i jego stanem psychicznym, oraz ilością, jaką zażył, rozpadł się jeszcze bardziej. Zaczął łkać i krzyczeć na całe gardło. Wstał i zaczął zrzucać wszystko z szafek, cała pościel wylądowała na podłodze, wszystkie książki, lampka, nawet ubrania z szafek. 

Nienawidził siebie, nienawidził tego, kim się stał. Zaczął walić z całej siły w ścianę pięściami i łkał głośno. Czując mocny ból nagle oparł się o ścianę i zjechał po niej na podłogę uświadamiając sobie coś. A może nie powinien tego robić? Może nie zasłużył na to, by tak szybko skończyć swoje cierpienie? Powinien dalej istnieć i płacić za swoje czyny, za wszystko, co robił. To powinna być jego kara, powinien dalej czuć ten cały ból. Był kurwą, a teraz wszyscy o tym wiedzieli i powinien zostać i poczuć się jak prawdziwa dziwka, szmata, bo właśnie tym był. 

Był brudny. Świat nie zasługiwał na kogoś takiego jak on.

Chciał jednak zrobić teraz ostatnią rzecz. Wyciągnął z kieszeni telefon i ścisnął go mocno w dłoni. To było jego ostatnie życzenie. Chciał usłyszeć jego głos.

Ten ostatni raz.

Wykręcił numer Castiela z niemałym trudem czując, jak zawroty głowy nasilają się. Łzy spłynęły mu po policzkach. Czekał. Błagał na głos, żeby chłopak odebrał, mówił niewyraźnie jak bardzo go kocha, że chce go usłyszeć. Nie odbierał. Przed oczami rozmazywało mu się, dlatego ciężko było znów zadzwonić. Gdy w końcu udało mu się, czekał dalej. Teraz już łkał prawie krzycząc, by Cas odebrał ten pieprzony telefon.

- Halo, czego ty ode mnie chcesz? - usłyszał w słuchawce i poczuł, jak rozrywa mu się serce na strzępy. Brunet powiedział to w taki sposób, że Dean zrozumiał, że tamten go nienawidzi. Tak właśnie było. Po co on dzwonił. Wziął butelkę i napił się jeszcze.

- Cas? Mój n-najdroszy Cas - powiedział gdy przełknął. Mówił tak słabym głosem, że miał wrażenie, że to nie on wypowiedział te słowa. - Teras będzie lepiej - dodał zalewając się łzami. Alkohol i narkotyki zaczęły działać. Odstawił butelkę obok.

Usłyszał jak chłopak po drugiej stronie słuchawki nabiera głośno powietrza.

- Dean? - tym razem głos jego ukochanego był inny. - O czym ty mówisz?

- O niczym, kochanie - jego własnie słowa tak bardzo go raniły. - Już nie będziesz przeze mnie cierpieć, już nikt nie będzie cierpieć. Będę za tobą tęsknić, aniele - nie mógł dłużej tego znieść i rozłączył się. 

Schował twarz w dłoniach i płakał głośno. Wsunął palce w przydługie włosy i ciągnąc za nie zaczął bujać się do przodu i do tyłu. Zanosił się głośno płaczem, że nie mógł złapać tchu. W końcu wziął do ręki butelkę i wypił alkohol do końca. Miał ochotę zwymiotować, ale postarał się powstrzymać ten odruch. Znalazł pod palcami cieniutką żyletkę. Metal był zimny, ostry, że podnosząc go pokaleczył sobie palce. Podciągnął rękaw bluzy, którą dziś ubrał, aż do łokcia i rozdarł zębami bandaż, który wciąż miał na przedramieniu. Ledwo widział to, co tam miał. Niegdyś nieskazitelna skóra, teraz pokryta rzędami blizn, starszymi płytkimi i białymi, kilkoma ciemnymi, poprzecinane wieloma świeżymi ranami. Przełknął ciężko i położył kąt żyletki przy samym nadgarstku i wbił w skórę. Zagryzł mocno wargę i przejechał sprawnie aż po łokieć rozcinając skórę i nie tylko. Krew spłynęła mu po rękach, obie zaraz opadły mu bezsilnie na ziemię. Piekło, paliło żywym ogniem, ale czuł, że tak powinno być. Tak powinno się to skończyć.

Już dawno.

Jednak coś nie dawało mu wciąż spokoju, ciągłe bzyczenie tuż obok niego. Wyciągnął prawą rękę w poszukiwaniu telefonu i gdy tylko miał go w dłoni, odebrał.

*** 

Castielowi omal serce stanęło, kiedy usłyszał ostatnie słowa chłopaka. Nie spodziewał się tego, ale co innego mógł zrobić Dean po czymś takim? Był w bardzo słabym stanie psychicznym, a to, co się dziś wydarzyło widocznie do końca go wykończyło. 

Wystraszył się.

Pierwsze co zrobił to wykręcił numer alarmowy i wezwał karetkę podając dokładny adres blondyna. Znał go na pamięć, więc nawet się nie zająknął. Powiedział, że jego... Ukochany chce popełnić samobójstwo i żeby się spieszyli, bo nie wiadomo ile mają czasu. Dopiero gdy się rozłączył poczuł, jak łzy spływają mu po policzkach.

Straci go?

Czemu nie podszedł i nie pomógł mu tylko pozwolił mu uciec? Czemu nie przeszło mu przez myśl, że chłopak będzie chciał się zabić? Przetarł oczy i starając się zachować spokój zaczął wydzwaniać do blondyna. Nie odbierał, czyżby było już za późno? Czy jego Dean już... Nawet nie umiał o tym myśleć, nie mógł. Wciąż dzwoniąc wyszedł ze szkoły nie zwracając uwagi na to, że jego rzeczy zostały w sali. Teraz musiał jak najszybciej znaleźć się w domu Winchestera, chociaż tak naprawdę nie miał pewności, czy to właśnie tam był chłopak. 

- Cas? - usłyszał nagle bardzo słaby głos po drugiej stronie słuchawki, a jego serce zabiło mocniej. Jeszcze był, jeszcze żył, ale dało się słyszeć, że tracił siły.

- Dean? Dean, mów do mnie! - krzyknął Cas biegnąć w stronę domu chłopaka. Nigdy nie miał kondycji, ale adrenalina sprawiła, że nawet nie myślał o tym.

- C-Cas, tak bardzo sie pszepraaszam - łkał mu do słuchawki chłopak. Brunet też płakał, biegnąc ile sił w nogach.

- Mów do mnie, co zrobiłeś? Powiedz mi, że nic, błagam - ale był w stu procentach pewien, że zrobił sobie krzywdę. Miał jednak nadzieję, że zdąży, zanim tamten odpłynie.

Usłyszał cisze i po chwili syknięcie, a potem łkanie.

- Kocham cię, najmosniej - mówił coraz słabiej, a Castiel starał się biec jeszcze szybciej. - Chce... Tylko wiedzieć, szy... Wybaczysz mi?

Nie mógł tego słuchać. Był coraz bliżej, jeszcze jedna przecznica.

- Uspokój się i proszę, powiedz, że nic nie zrobiłeś - ale nie usłyszał odpowiedzi. - Dean? Halo, DEAN?! - krzyczał do słuchawki zalewając się łzami i pędząc w stronę domu chłopaka. To już tu. Rozłączył się i schował telefon do tylnej kieszeni spodni. Karetki jeszcze nie było, więc wpadł do środka i pobiegł na górę. Czuł to, okropny metaliczny zapach, którego miał nadzieję, że nie poczuje. Drzwi od pokoju blondyna były zamknięte. To chyba jakiś żart. Zaczął się dobijać, krzyczeć, by otworzył, ale nie było przecież na to czasu. Zaczął w końcu walić w drzwi, aż w końcu z całej siły kopnął i wyważył je. Może gdyby to nie była taka sytuacja byłby z siebie dumny, ale teraz nie miał głowy do myślenia o tym.

Zobaczył go.

I jego przedramię.

Rozejrzał się po pokoju. Był bałagan, wszystko było porozwalane na podłodze. Znalazł pierwszą lepszą bluzkę. Rozdarł ją na pół i padł na kolana przed prawie nieprzytomnym Deanem. Chłopak jeszcze miał otwarte oczy, jego gałki oczne poruszały się, więc była jeszcze szansa. Złapał jego rękę i mocno zawiązał materiał nad łokciem blondyna uciskając tak, by zatamować krwotok. Rozejrzał się po pokoju szukając czegoś jeszcze. Znalazł jakiś długopis, splątał kolejny supeł, wsunął długopis i obrócił kilka razy by mocniej zacisnąć materiał. Spojrzał na Deana, na jego bladą twarz.

- Już niedługo, kochany, zaraz będzie karetka - pogładził jego policzek nie mogąc przestać płakać. To nie mogło się dziać, to musiał być kolejny okropny koszmar.

Koszmar.

Dopiero teraz uświadomił sobie jak bardzo to, jak zastał Deana przypominało jego sny. Ta krew, blondyn leżący w niej, otwarte oczy i te blade policzki. To musiał być jakiś nieśmieszny żart, to nie mogło być prawdą. Nagle obrazy tych koszmarów nawiedziły go i jakby doznał deja vu. Czyżby przewidział, że tak to wszystko się skończy? Nie! Nie mógł o tym myśleć. Starając się odepchnąć co najgorsze złapał Winchestera za drugą dłoń.

- Cas? - usłyszał zachrypnięty słaby głos wypowiadający jego imię i spojrzał na chłopaka, który teraz tymi ledwo otwartymi oczami patrzył na niego.

- Jestem tu, jestem. Wyjdziesz z tego, obiecuję - wyszeptał i znów pogładził jego policzek.

- J-ja nie chce... Umierać - wydukał cicho Dean, na co Cas nie wytrzymał i rozpłakał się jeszcze bardziej. Te słowa uderzyły go najbardziej, jak mógł na to wszystko pozwolić. Zacisnął mocno powieki i odetchnął.

- Ty głupi idioto, coś ty narobił - powiedział Cas przez zaciśnięte gardło. Nagle usłyszał z oddali syreny karetki, która zbliżała się do domu. - Nie umrzesz, przyrzekam, zaraz przyjedzie pomoc.

Chłopak zaczął łapać ciężko powietrze, brunet nie mógł na to patrzeć. To była jego wina, jego.

- W-wybacz m-mi - odezwał się jeszcze bardzo słabo, oczy przymykały mu się, tracił przytomność. Cas wciąż gładził jego policzek. Nachylił się i przyłożył czoło do jego czoła.

- Wybaczam, Dean - załkał. - Wybaczam. Zostań ze mną, błagam.

Poczuł, jak głowa blondyna zrobiła się cięższa, oparła się o jego dłoń. Nie mógł się powstrzymać i ucałował delikatnie usta ukochanego i załkał głośno. Położył rękę na jego piersi, serce jeszcze lekko biło. Właśnie w tym momencie do pokoju weszli ratownicy medyczni i odciągnęli go. Stanął nieopodal by patrzeć, jak zajęli się blondynem. Zaczęli ogarniać Deana, założyli mu maskę z tlenem na twarz, położyli na nosze, założyli opaskę uciskową i bandaż na ranę. Znieśli na dół i włożyli do karetki. Kobieta w czerwonej kurtce jeszcze podeszła do Castiela i poklepała go po ramieniu.

- Świetna robota, dzięki tobie chłopak przeżyje - oznajmiła. Wsiadła do samochodu i odjechała razem z blondynem karetką.

***

Szpital poinformował Ellen i Bobby'ego o tym, co się stało. Od razu pojechali do szpitala, by sprawdzić, jak z Deanem, jednak żadne z nich nie zostało wpuszczone. Chłopak akurat przechodził operację, więc musieli czekać. Przeciął sobie nie tylko żyłę, ale też nieco ścięgno, przez co mógł mieć niesprawną rękę. Na szczęście nie ruszył tętnicy, dzięki czemu nie wykrwawiał się tak szybko. Jedyną dobrą wiadomością było to, że przeżyje. 

Charlie i Gabriel również dotarli do szpitala, by poinformować ich o tym, dlaczego to wszystko się wydarzyło. Ciocia była wstrząśnięta faktem, że niczego nie zauważyła. Jak mogła być tak ślepa, by przez ponad miesiąc nie zwrócić uwagi, że jej siostrzeniec ćpał i ciął się. Co było z nią nie tak? Nagle zaczęła podważać to, czy aby na pewno spełniła się jako opiekun prawny i gdzie popełniła błąd. Rozpłakała się i wyszła z Bobbym nie mogąc patrzeć na Deana.

Gabe szybko opuścił szpital, by zaopiekować się swoim bratem. Był w szoku, kiedy przyszedł do domu i powiedział, co się wydarzyło. Miał całe dłonie we krwi, tak samo bluzkę i spodnie. Dostał ataku paniki, płakał i krzyczał, że to jego wina, że to przez niego Dean prawie umarł. Stał nad umywalką i wciąż mył dłonie mówiąc, że krew się nie zmywa, raniąc już sobie paznokciami skórę. Chuck nie czekał, od razu wsiadł w samochód i zawiózł go do przychodni, by podano mu leki uspokajające. Był wstrząśnięty zachowaniem syna, żałował, że nie zmusił go wcześniej do wizyty u lekarza. On również zawiódł.

 Wszyscy zawiedli.  

________________________________

Wow, udało się. Muszę przyznać szczerze, że płakałam pisząc ten rozdział. Mam nadzieję, że udało mi się u was wywołać jakieś emocje tym, co napisałam. Piszcie xx

Żal mi ich obu, nieźle ich zniszczyłam xD

Jak zawsze proszę o gwiazdki i komentarze, motywują do pisania!!

Pozdrawiam i do szybkiego zobaczenia xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top