Rozdział 13 - Do dziesięciu
Tego dnia tuż po ciężkiej rozmowie między Casem a Deanem, blondyn nie wrócił do domu aż do wieczora. Obaj siedzieli słuchając Metallici i grając w monopoly, śmiali się i naprawdę fantastycznie dogadywali. Cas aż nie mógł uwierzyć, że Winchester coraz bardziej się przed nim otwierał. Bardzo mu współczuł, że musiał przechodzić coś takiego, ale starał się jak mógł, by być dobrym przyjacielem i być dla niego oparciem. Musiał pogodzić się z tym, że chłopak nigdy nie spojrzy na niego tak, jak on na niego patrzył, ale chyba w tej sytuacji nie mógł wymarzyć sobie lepszej relacji z Deanem. Zawsze mógł trafić gorzej, zawsze mógł być wyśmiany, odepchnięty, zhańbiony na oczach całej szkoły.
- Powinienem już iść - powiedział Dean zerkając na zegarek, dochodziła 21. - Nieźle się zasiedziałem.
Cas wzruszył ramionami i uśmiechnął się.
- Bez przesady, nie ma przecież problemu - przyznał, co było racją. Jego dom był dla Deana zawsze otwarty.
- Wiem, ale jeszcze muszę się pouczyć, mam parę zaległości - przyznał i zaczął pakować kasety. - W przyszły piątek robię urodziny w domu, przyjdziesz?
Niebieskookiemu aż zaświeciły oczy, czując wielką wdzięczność, że Dean go zaprosił. To bardzo dużo dla niego znaczyło, a w ostatnim czasie chłopak naprawdę na wiele imprez go zapraszał. Do tej pory nie mógł uwierzyć, że razem spędzili sylwestra i patrząc na fajerwerki o równej północy Cas mógł wpatrywać się w niego, jak patrzył w niebo. Miał wrażenie, że wszystkie gwiazdy odbijały się wtedy w jego oczach.
- Tak, z chęcią przyjdę - Dean zabrał plecak i obaj zeszli na dół. Cas również zaczął się ubierać. - Trochę cię odprowadzę, okej?
- Jest ciemno i dosyć zimno, nie wiem, czy to dobry pomysł - zastanowił się Winchester, ale w końcu ustąpił.
Ubrani ciepło wyszli na dwór i szli w ciszy przed siebie. Cas rozmyślał, jakby to było teraz zatrzymać się i pocałować te pełne, różowe usta blondyna. Jego wyobraźnia uwielbiała się nad nim znęcać. Często lubiła ukazywać mu takie obrazy na przykład na lekcji, kiedy powinien skupić się na tym, co mówiła nauczycielka.
- O czym myślisz? - zapytał nagle zielonooki wyrywając Casa z zamyślenia.
Brunet zagryzł wargę nieco speszony, bo ani nie mógł powiedzieć mu prawdy, ani nie potrafił kłamać.
- O sprawdzianie z angielskiego - odparł patrząc pod nogi. - Podejrzewam, że nauczycielka niedługo poda nam zagadnienia...
Dean zaśmiał się pod nosem i pokręcił głową. Novak lekko odetchnął, bo chłopak chyba złapał haczyk.
- Jesteś kujonem, jak mój mały brat.
Castiel wzruszył ramionami.
- Taki już jestem - i znów zapadła cisza. Jednak nie była to nieprzyjemna cisza. Obaj szli zerkając co jakiś czas na siebie, uśmiechając się i po prostu rozmyślając. W końcu dotarli do połowy odległości między ich domami i zatrzymali się. Dean odwrócił się przodem do Casa i spojrzał mu w oczy, westchnął głęboko z piersi wypuszczając parę z ust, którą brunet mógł poczuć na swojej twarzy.
- Dziękuję - powiedział w końcu po kilkunastu sekundach wpatrywania się chłopakowi w oczy.
- Za co? - zmarszczył brwi brunet, ale po chwili przypomniało mu się, co się stało po południu tego dnia. - Ah, za to. Nie ma za co, Dean, naprawdę.
- Jest za co. Byłem w dosyć kiepskim stanie, a ty... Po prostu mi pomogłeś - zmieszał się i uciekł wzrokiem.
Cas widząc to zaśmiał się w duchu, cały Dean nieumiejący rozmawiać o tym, co czuje.
- Nie dziękuj, od tego są przyjaciele - uśmiechnął się trochę szerzej i promienniej niż zazwyczaj.
- Racja... Od tego są przyjaciele... - powtórzył Dean i po prostu objął Castiela. Brunetowi zaparło dech w piersi, wstrzymał powietrze w płucach na tę chwilę, w której tkwił w ramionach Winchestera, a gdy tylko chłopak się odsunął, miał wrażenie, że upadnie. Dean puścił mu oczko i poklepał po ramieniu. - Do zobaczenia w poniedziałek - dodał i ruszył przed siebie.
Cas nie wiedział, kiedy sam zaczął iść w stronę swojego domu. Kręciło mu się w głowie, bo serce tłukąc mocno o żebra pompowało za dużo krwi i czuł jej szum w uszach.
Dean Winchester go objął.
Niebieskooki zawsze reagował bardzo emocjonalnie na każdy najdrobniejszy kontakt fizyczny z blondynem. Nie ważne, czy to przez przypadek musnął dłonią jego ramię, czy objął go naprawdę mocno i nazwał przyjacielem, to zawsze oddziaływało na Novaka.
Szedł rozmarzony dosyć powoli i wsłuchiwał się w chrzęst śniegu pod swoimi stopami. Tak był zaabsorbowany swoimi myślami, że nawet nie zauważył dwóch cieni poruszających się tuż za nim. Chłopak po cichu nucił sobie Nothing Else Matters pod nosem, gdy w końcu spojrzał na śnieg tuż przed sobą. Dwie postacie szły za nim. Dopiero teraz usłyszał ich ciche rozmowy i śmiechy, wcześniej nie docierały one do niego. Mimo, że chodnik był oświetlany, najbliższy dom był za około pół kilometra stąd.
Czemu jednak nie został w domu? Chciał sprawić przyjemność Deanowi i przede wszystkim chciał jeszcze trochę pobyć w jego towarzystwie, nawet przez myśl mu nie przeszło, że ktoś mógłby się napatoczyć i chcieć na niego napaść. Jaki on był głupi, mógł chociażby poprosić Gabriela, żeby odwiózł Deana, to też byłoby dobrym wyjściem.
Wstrząsnął go dreszcz, zimny pot zalał jego kark, a w głowie znów zawirowało, tym razem od adrenaliny. Zaczął liczyć do dziesięciu błagając w myślach, żeby to byli zwykli przechodni.
Raz. Dwa. Trzy. Cztery...
- Hej pedałku, co tak się włóczysz sam o tej porze? Szukasz przygód? - usłyszał za sobą Castiel i strach na moment go sparaliżował. Miał wrażenie, że za moment nogi pod nim się załamią i upadnie.
Pięć. Sześć. Siedem. Osiem...
- Pewnie poszukuje jakiejś przygody, albo sponsora... - usłyszał drugi głos, ale już jakby z oddali, szum krwi w uszach wszystko tłumił.
- Myślisz, że w szkole nie wiedzą, że jesteś pedziem?
- Zostaw go, Dan, on leci na Winchestera... - powiedzieli coś jeszcze, ale to już nie dotarło do świadomości Castiela.
Dziewięć.
Dziesięć.
Castiel rzucił się przed siebie starając się biec ile sił w nogach. Już po chwili czuł kłucie w klatce piersiowej i gardle od wysiłku. Miał nadzieję, że da radę uciec, nie brakowało mu dużo, był już tak blisko budynków mieszkalnych.
Jeszcze trochę.
Jeszcze chwila.
Jednak zanim dobiegł do czyjegoś domu, padł na chodnik całym ciałem pchnięty przez jednego z napastników. Zaczął się wyrywać, kopać, krzyczeć, ale zatkano mu usta lodowatą dłonią i natarto mu głowę śniegiem. Po chwili wciągnięto w krzaki. Chciał już wstać, ale wtedy wielki ból sprawił, że powietrze płuc wyrwało mu się. Dwóch chłopaków, których nie był w stanie rozpoznać, zaczęło kopać go gdzie popadnie. Dostał kilka razy w twarz, mimo że osłaniał ją dłońmi. Tył głowy i plecy również nie zostały pominięte, a najbardziej bolał brzuch i żebra, które w pewnej chwili chrupnęły. Wielkie, ciężkie buciory okładały jego chude ciałko aż do momentu, w którym usłyszał koguta policji. Był już na skraju utraty przytomności, gdy kopniaki ustały, a jakaś kobieta podbiegła do niego i ukucnęła obok.
- Jestem Jody Mills, jestem szeryfem policji, już dzwonię po karetkę. Jak masz na imię? - zapytała go kobieta, jednak on już nie zdołał odpowiedzieć.
***
Dean dotarł bezpiecznie do domu. Gdy tylko wszedł poczuł zapach wypieków, aż mu ślinka pociekła.
- Dean, Dean, chcesz babeczkę? - zapytała Jo od razu przybiegając do niego i chcąc do niego na ręce.
- Jasne, że chcę - wziął ją pod pachy i oparł sobie na biodrze, od razu idąc do kuchni. Na blacie leżały dwie duże blachy smakowicie wyrośniętych brązowych babeczek polanych ciemną czekoladą i posypanych strzelającą, kolorową posypką. Sam siedział przy stoliku zajadając jedną i popijając mlekiem, wujek Bobby pił piwo czytając gazetę, a ciocia Ellen krzątała się po kuchni.
- I jak było u Casa? - zapytała ciotka wycierając dłonie o fartuch w stokrotki.
Dean postawił blondynkę na podłodze, sięgnął po babeczkę i usiadł koło brata.
- Bardzo dobrze... Mmmm... - oblizał się po pierwszym kęsie ciasta. - Wyśmienite ciociu - pochwalił kobietę, która w odpowiedzi uśmiechnęła się.
- To był pomysł Jo, to jej podziękuj.
Jo usiadła mu na kolanach i wyszczerzyła swoje szczerbate jeszcze uzębienie.
- Pyszne, Jo, spisałaś się - pochwalił ją blondyn, na co dziewczynka dała mu buziaka w policzek.
Mimo, że nie byli prawdziwym rodzeństwem, Dean bardzo mocno ją kochał. Była jego oczkiem w głowie, już dawno obiecał sobie, że jak będzie nastolatką, będzie ją chronić przed łobuzami, chociaż według wujka nie będzie to potrzebne, bo mała miała zadziorny charakterek i raczej sama będzie w stanie skopać im tyłki.
Po kuchni rozległ się dźwięk telefonu i Ellen odebrała go.
- Halo? Tak.... Co? O Boże... Tak, już go daję - ciotka zasłoniła dłonią słuchawkę. - Dean, do ciebie.
Blondyn zrzucił z kolan siostrę, odłożył babeczkę i wstał od stołu.
- Tak? - odezwał się, gdy tylko przyłożył aparat do ucha.
- Cześć Dean, z tej strony Chuck Novak, tata Castiela. - mężczyzna odetchnął. - Cas został napadnięty... Pobity, leży teraz w szpitalu...
- Co? - Deanowi zrobiło się słabo, aż musiał oprzeć się ręką o ścianę. - Wszystko z nim okej? Zaraz przyjadę.
- Nie, nie, Dean, nie przyjeżdżaj, jest poobijany, ale wszystko z nim w porządku. Dzwoniłem tylko zapytać, czy może nie mijałeś kogoś, kto mógłby go napaść.
Dean cały drżąc starał się skupić. Przetarł twarz i przypomniał sobie to, jak porzegnał się z brunetem, jak go objął... Boże, czemu on mu pozwolił samemu wracać? Czemu pozwolił, by go odprowadził? Mógł przecież zostać u siebie albo przyjść z nim aż tutaj, Bobby nie miałby problemu go odwieźć do domu. Co on narobił?
- Halo? Dean? Jesteś tam? - zapytał pan Novak lekko drżącym z emocji głosem.
- Nie, proszę pana, niestety nie pamiętam nikogo - przyznał z frustracją i poczuciem winy. - Czy mógłbym jednak przyjechać?
Mężczyzna po drugiej stronie telefonu westchnął ciężko.
- Możesz, jeśli ma kto ciebie przywieść. Cas leży na piętrze w pokoju dwunastym, jest nieprzytomny.
Deanowi ścisnęło się gardło, gdy usłyszał ostatnią informację.
- Dobrze, niedługo przyjadę, dziękuję - odłożył telefon i oparł się czołem o ścianę i odetchnął. To była jego wina, to przez niego ktoś go pobił, to on na to wszystko pozwolił.
- Dean, skarbie, to zawieźć cię? - zapytała Ellen zaniepokojona tą całą sytuacją.
- Byłbym wdzięczny - powiedział cicho chłopak i wyszedł z kuchni. Poszedł na górę i usiadł na łóżku. Miał chęć zacząć krzyczeć ile sił w płucach aż zedrze sobie gardło, jednak zamiast tego wstał, uderzył z całej siły pięścią w ścianę, przez co skaleczył sobie skórę na kostkach. Z kamienną twarzą usiadł z powrotem na łóżku i dopiero wtedy pozwolił, by jego ciało zawładnął spazm. Rozpłakał się szlochając dość głośno, tym razem nie przejmując się tym, czy mógłby go ktoś usłyszeć. Zawiódł, pozwolił na to wszystko, gdzie on miał głowę? Ten dzień nie tak miał się skończyć. Wszystko było nie tak.
Poszedł do łazienki przemyć twarz zimną wodą i chwilę odetchnąć. Przemył również krwawiące kostki na dłoni, chociaż tym razem ból mu nie pomagał. Zwiesił głowę nad umywalką nie chcąc patrzeć na swoje odbicie. Dlaczego nie myślał logicznie, czemu naraził go na niebezpieczeństwo?
- Dean, chodź już - zawołała z dołu ciotka.
Winchester wziął głęboki wdech, przetarł otwartą dłonią twarz i wyszedł z pokoju. Naciągnął rękaw prawej ręki na dłoń, by nie było widać rany na kostkach. Zszedł na dół i nie odzywając się, założył na plecy kurtkę i razem z wujkiem Bobby'm poszedł do samochodu. Oparł się czołem o zimną szybę i nie odzywał się. Przez całą drogę rozmyślał o tym, co się wydarzyło chwilę po tym, jak zostawił Casa samego i jak chłopak musiał teraz cierpieć. Pewnie go nienawidził, pewnie jego rodzina go nienawidziła, dlatego jego tata nie chciał, żeby przyjeżdżał. On siebie nienawidził jeszcze bardziej, czuł się winny tej całej sytuacji. W kompletnej ciszy zajechali pod szpital i weszli do środka. Długo nie szukali pokoju, w którym leżał Castiel, ponieważ na pierwszym piętrze już z daleka było widać całą rodzinę Novaków.
- Dobry wieczór - odezwał się Bobby i uścisnął panu Novakowi dłoń, który stał pod drzwiami sali, gdzie leżał jego syn.
- Dobry wieczór - odparł mężczyzna i spojrzał na Deana. - Wejdź do środka, jest teraz sam, śpi.
Dean pokiwał głową i powoli wszedł do pokoju. Rozejrzał się po białych ścianach szpitalnej sali i w końcu odważył się spojrzeć na swojego przyjaciela.
Castiel leżał na łóżku okryty białą pościelą. Miał podłączoną kroplówkę i jeszcze jedną aparaturę, która mierzyła mu rytm bicia serca. Podszedł bliżej i usiadł na taborecie, który stał tuż obok łóżka. W końcu przyjrzał się twarzy Novaka i skrzywił się. Miał złamany nos, podbite oko, skaleczoną brew i wargę. Był nieco opuchnięty. Na dłoni, która leżała na jego piersi również widniały fioletowe już siniaki. Dean od razu wyobraził sobie to, jak Cas leżał na ziemi skulony i zasłaniał twarz przed ciosami. Miał chęć dopaść tego, co to zrobił i rozszarpać go na strzępy. Był wściekły, na niego i na siebie, że nie było go przy Castielu, przy nim nic by się nie stało, wróciłby bezpiecznie do domu i teraz pewnie siedział przy książce lub spał. Jednak stało się i niebieskooki leżał teraz tutaj.
Cały poobijany.
Przez niego.
Przez jego bezmyślność, brak odpowiedzialności i głupotę. Castiel przecież był drobnym chłopakiem, niewinnym i przede wszystkim był... Homo. To na pewno był ktoś ze szkoły, na pewno właśnie dlatego go zbili.
- Przepraszam Cas - szepnął Dean. Instynktownie złapał go za dłoń i ścisnął.
- Dean? - blondyn aż podskoczył, gdy usłyszał szept Castiela i puścił szybko jego dłoń, jakby parzyła, mając nadzieję, że chłopak nie zarejestrował tego. Spojrzał na niego i odetchnął trochę z ulgą.
- Tak, to ja, jestem tu.
Brunet wziął kilka ciężkich oddechów i jęknął z bólu. Dean zaalarmowany wstał by sprawdzić, czy coś stało.
- Spokojnie... Dean, mam tylko złamane dwa żebra - poinformował go niebieskooki powoli przekręcając opuchniętą twarz w jego stronę. - I nie przepraszaj, to nie twoja wina.
Dean zmieszał się i przygryzł wargę nie wiedząc co powiedzieć. Spuścił wzrok i pokręcił głową.
- Mogłeś zostać w domu - przyznał i znów spojrzał na przyjaciela. - Mogłem pomyśleć i nie pozwolić ci mnie odprowadzić, a potem wracać samemu.
Cas postarał się zaśmiać, ale jedynie skrzywił się z bólu.
- Przestań... Nie mogłeś wiedzieć o tym, że dwóch chłopaków z naszej szkoły mnie dopadnie i skopie...
Cas przerwał, a Dean miał już coś powiedzieć, gdy brunet nagle złapał Winchestera za nadgarstek i spojrzał na niego z przerażeniem.
- Dean... Oni... Oni powiedzieli, że Lisa kłamie... Powiedzieli, że to nie twoje dziecko...
_____________________
Rozdział miał się pojawić już dawno, a czasu było brak. W końcu udało mi się coś naskrobać, ale mam wrażenie, że jest to dość słabe, nie podoba mi się. A co wy myślicie? Mam jednak nadzieję, że nie spieprzyłam fabuły i da się to czytać :/
Postaram się jednak jeszcze popracować nad moimi błędami, jakie popełniam w pisaniu...
Liczę na komentarze i gwiazdki xx
Pozdrawiam xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top