Rozdział 2

Wiktoria

Wampirzyca patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami zaskoczona. Na pewno nie na co dzień miała do czynienia z magiem. Zachichotałam rozbawiona z jej miny.- Wybacz że się śmieję nie chciałam ale wyglądałaś prze zabawnie.- oznajmiłam patrząc na nią.- jestem czarodziejką ale nie musisz się niczego obawiać. Jestem bardzo dobrą osobą. Heidi stała tam jeszcze patrząc na mnie zaskoczona a potem się otrząsnęła.
- Jak możesz być czarodziejką?- spytała.- one nie istnieją.
- Obrażasz mnie.- zachichotałam rozbawiona.- zważywszy że tu w tej chwili stoję.
- Udowodnij.- zażądała wampirzyca patrząc na mnie wyczekujący i założyła ręce na piersi. Wzruszyłam ramionami. W moich rękach pojawiła się kula ognia. Niewielka ale tyle wystarczyło żeby udowodnić prawdę. Stałyśmy na uboczu oddalone od reszty. Heidi wytrzeszczyła oczy po czym spojrzała na mnie w szoku.
- Jak to możliwe że płomień nie robi ci zadnej krzywdy?- cofnęła się o krok. Dla wampirów ogień rzeczywiście jest szkodliwy.
- Magowie są bardzo silnie związani z naturą.- oznajmiłam patrząc na nią.- dlatego nie czyni im żadnej krzywdy.
- Niesamowite!- zachwyciła się też chciałabym tak potrafić!- pisnęła.
- Mogę cię nauczyć.- obiecałam.
- Serio!? Dzięki!- rzuciła mi się na szyję i uściskała. Zarumieniłam się.
- To jak będzie? Pokażesz mi ten zamek czy będziemy tu tak stały?- zachichotałam ponownie a ona razem ze mną. Podała mi ramię.
- Bedę zaszczycona.- popatrzyła na mnie z uwielbieniem w oczach.
- Z przyjemnością z panią pójdę.- obie zachichotałyśmy kiedy ujęłam Heidi pod ramię ruszyłyśmy w stronę zamku. Kiedy przechodziłyśmy pomiędzy korytarzami rozglądałam się wszędzie z zachwytem ale speszona.- Tu jest pięknie, ale trochę dla mnie za zimno.- powiedziałam bo chłód który bił od tych marmurów był naprawdę nie przyjemny.
- Jesteś w miejscu pełnym wampirów kochanie.- szepnęła mi Heidi do ucha przez co się zarumieniłam. Zachichotała i poprowadziła mnie razem na czele z grupą dalej. Otworzyła masywne drzwi do sali tronowej i weszłyśmy do środka.
- Zakryj oczy.- poprosiła kiedy minęłyśmy próg. Spojrzałam na nią zaskoczona.
- Dam radę.- zapewniłam ją chociaż nie wiedziałam czy rzeczywiście dam radę oglądać taką rzeź. Rozejrzałam się po sali z zachwytem. Mój wzrok przyciągnął czyjeś spojrzenie. Był to bardzo przystojny młodzieniec z burzą czarnych loków, skórą białą jak śnieg i krwisto czerwonymi oczami. Moje serce zabiło dwa razy szybciej. Nieznajomy uśmiechnął się do mnie pięknie a ja czułam że do słownie frunę. Unoszę się w powietrzu. Co się ze mną działo?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top