Rozdział 49 - Musi stawić temu czoła

Dean starał się jechać jak najszybciej, jednak też uważnie, gdyż nie chciał z emocji, jakie go nagle opanowały zginąć za kółkiem. Wciąż nie docierało do niego, że Charlie zmusiła Castiela by do niego zadzwonił. Stara dobra Charls, zawsze musiała maczać w czymś palce, ale w tej sytuacji był jej bardzo wdzięczny. Gdyby nie telefon, wróciłby do domu, do ciotki i Jo, znów wysłuchując dzień w dzień, że jest coraz gorzej, a Bobby zawsze znał sposób, by było lepiej.

Ciężko mu się żyło z Ellen odkąd zmarł Bobby. Ciotka była tykającą bombą, czekającą na najmniej odpowiedni moment, by wybuchnąć. Wujek umiał ją ogarnąć, uspokoić i sprawić, że zmieniała do czegoś nastawienie, ale gdy jego zabrakło, ciocia zrobiła się nieznośna. Jo miała również dość sytuacji w domu, przez co planowała iść do szkoły z internatem.

On sam miał już dość mieszkania z ciocią i kuzynką. Tęsknił za Bobby'm, ogromnie. W pewnym momencie stał się dla niego jak prawdziwy ojciec i bardzo mu pomógł w najgorszym czasie. To u niego przesiadywał noce naprawiając samochody, nauczył się wiele w fachu mechanika i tak też odziedziczył po nim warsztat. Dzięki niemu dostał po ojcu Impalę, którą sam dokończył i doprowadził do stanu używalności. 

Całą swoją złość, miłość czy inne poboczne emocje przelewał właśnie na ten samochód. Przez te parę lat, odkąd wyszedł z psychiatryka i zdał prawo jazdy, samochód stał się jego oczkiem w głowie. Impala stała się jego dziecinką. Tak ją nazywał, bardzo uczuciowo do niej podchodził, jakby była najważniejszą kobietą w jego życiu. Nie zastanawiał się, czemu akurat ten samochód stał się taką jego ostoją, ale Bobby, gdy jeszcze żył, uważał, że dzieciak po prostu w tym samochodzie wyczuwał swoją rodzinę, swoje korzenie.

John kupił Impalę tuż przed ślubem z Mary, już wiedzieli, że na świat przyjdzie Dean. Chłopiec niemalże urodził się na tylnym fotelu tego samochodu, bo w ostatniej chwili dojechali do szpitala. Potem, gdy Mary miała nocne zmiany w pracy, tata usypiał małego Deana jeżdżąc po okolicy samochodem, dźwięk silnika dziwnie go uspokajał.

Tak też zostało mu do teraz.

Gdy czuł się źle, wspomnienia i inne złe demony nawiedzały go, wsiadał do auta i jechał przed siebie. Często nawet nie włączał muzyki, bo nie była potrzebna, sam pracujący silnik działał na niego jak lekarstwo. Od razu się wyciszał, potrafił się rozluźnić i spojrzeć na coś trzeźwo. Potrafił jeździć godzinami, oddając się tej przyjemności prowadzenia dziecinki, a czasem nawet do niej mówił. Nikt by nie pomyślał, że tak naprawdę wszystkie sekrety i smutki Deana Winchestera znał tak naprawdę tylko ten samochód.

Teraz gnał przez Kansas do domu swojej przyjaciółki z dzieciństwa, by spotkać się ze swoją byłą miłością. Byłą?, parsknął w myślach. Był głupi i naiwny, że przez tyle lat dawał się oszukiwać samemu sobie. Gdyby to była dawna miłość, teraz nie jechałby w tą stronę z sercem walącym jak młotem, aż piszczało mu w uszach. Trzymał sprawnie i mocno kierownicę, mimo nie do końca władnych dwóch palców u lewej ręki i jechał z myślą naprawy tego wszystkiego.

W końcu podjechał pod dom Charlie i wyłączył silnik. Zanim cokolwiek zrobił odetchnął kilka razy, ciężko i głośno, starając się na nowo złapać trochę powietrza, by nie zemdleć. Po chwili trzęsącymi się rękami otworzył drzwi i wysiadł. Spojrzał na dom przyjaciółki. 

Czego powinien się spodziewać?

Nie miał pojęcia, co czeka go w środku, ale czuł, że chce mieć to już z głowy. Ruszył na ganek i zapukał do drzwi. Czekał, bał się, ogromnie. W końcu drzwi się uchyliły i zobaczył rude długie włosy.

- Dean, szybko dojechałeś - zauważyła Charlie i uśmiechnęła się. - Zapraszam do środka.

Chłopak wszedł do jej domu i rozejrzał się. Nie widział na razie Casa, pewnie brunet czekał w którymś z pokoi. Na samą myśl ścisnęło go w środku.

- Chodź do salonu, przygotowałam wam herbatę i ciasteczka. Będzie dobrze - powiedziała i położyła dłoń na plecach blondyna. Ten spojrzał na nią jakby ze spokojem, jednak w oczach widać było strach. Bał się, zauważyła dziewczyna, bał się, bo nie wiedział, co go czeka. 

Dean ruszył do salonu i zobaczył go, siedzącego na fotelu, jak najdalej od wejścia. Siedział skulony, w brązowym swetrze, z czarnymi poczochranymi włosami i niebiańsko-niebieskimi oczami wpatrującymi się w niego. Był wystraszony, Dean od razu to zauważył. Może nie widzieli się osiem lat, ale nie trudno było odczytać mowę ciała Castiela. 

- To ja pójdę do kuchni, okej? - przerwała tę głuchą ciszę dziewczyna i wyszła z pokoju. Zaczęła się martwić, gdy zobaczyła ten strach w oczach jej przyjaciela. Wiedziała, że będzie się bał rozmowy z Deanem, ale czy to nie za szybko? Może serio powinna posłuchać się Gabriela i nie pozwolić im na spotkanie. Okej, na pewno będzie na nią wściekły, że zorganizowała to wszystko, ale chyba zrozumie? Tak, na pewno zrozumie, coś wymyśli, Gabe w końcu ją kocha. Odetchnęła i poszła do kuchni robić obiad, jak już tu są obaj, niech pobędą trochę ze sobą.

***

To było przerażające. Gdy tylko usłyszał pukanie do drzwi, spiął się i usiadł na fotelu. Musiał się uspokoić, przecież nie chciał znów wpaść w panikę, a co gorsza w obłęd. Do tej pory miał koszmary, ale od roku było z nim lepiej i zaczął znów wychodzić do ludzi. Nie chciał chyba teraz zmarnować tego, co już osiągnął? Zdołał już prawie o nim zapomnieć.

Wtedy do salonu wszedł on, wysoki chłopak o blond, trochę przydługich włosach, ubrany w sprane jeansy, trapery, koszule w kratę i skórzaną kurtkę, z twarzą pełną piegów i tymi pięknymi, zielonymi jak wiosenna trawa oczami. Cas przełknął ciężko i skulił się bardziej chcąc ochronić siebie nie przed samym Deanem, a przed samym sobą. Przed tym, co udało mu się zamknąć, zakopać głęboko w świadomości, by nie przeszkadzało mu w codziennym życiu. 

Teraz znów musiał stawić temu czoła.

Gdy Charlie wyszła z pokoju i zostali sami, odwrócił wzrok i starał się oddychać miarowo. Przypomniał sobie słowa lekarza, że musi oddychać powoli, odpychać myśli, że wszystko jest okej. Jednak nie było okej. Przyczyna jego upadku, paranoi w jaką wpadł stała w tym pomieszczeniu i patrzyła na niego. 

Dean Winchester.

Jego największa miłość i największa zmora.

Nie patrzył na niego, ale zauważył kątem oka, że chłopak podszedł bliżej.

- Cas? - usłyszał swoje imię, wypowiedziane w bardzo delikatny sposób, jakby nie chciał go spłoszyć. Brunet podniósł wzrok. - Cas, porozmawiajmy - znów usłyszał, tym razem widząc usta, które wypowiedziały te słowa. Poczuł nagły przypływ złości, adrenaliny. Czy on chciał rozmawiać?

Brunet wstał z fotela i odsunął się w stronę okna, przez co Dean uniósł brew. Bał się, nie miał pojęcia, czego się spodziewać. Wybuchu płaczu, złości? Może chłopak zemdleje albo zwymiotuje? Nie wiedział, na co ma się przygotować.

- Nie podchodź - odezwał się zachrypnięty Cas. Dean zatrzymał się i westchnął ciężko. Co miał zrobić, wyjść stąd? Nie, nie może. Skoro już tu jest, muszą to załatwić.

- Cas, proszę - powiedział spokojnie i powoli ruszył w jego stronę. - Wysłuchaj mnie.

Brunet spojrzał na niego wielkimi oczami, jakby nie dowierzał jego słowom.

- Wysłuchać cię? - odezwał się nagle pełen siły i odwagi. - Ciebie? Co mi powiesz, że nie miałeś wyjścia? Że przepraszasz? Mam gdzieś twoje przeprosiny, masz w ogóle pojęcie, co ja przeszedłem przez te osiem lat?! - uniósł się. Dean otwarł szerzej oczy, nigdy nie widział takiego Castiela. Chłopak zacisnął mocno pięści i mówił dalej. - Jesteś świadom, co się ze mną działo? Nie! Bo ciebie nie było. Nie było ciebie, gdy cię potrzebowałem! - krzyknął. 

- Nie mogłem... - zaczął spokojnie Dean, lecz nie dane było mu dokończyć.

- Czego nie mogłeś?! - krzyknął Castiel. - Przyjechać tu gdy stałeś się pełnoletni? Kłamałeś! Nie kochałeś mnie, skoro pozwoliłeś mi zwariować, siedzieć w psychiatryku i nie uczestniczyć w życiu! - Winchester stanął jak wryty. Co? - Czekałem na ciebie, czekałem sześć lat, aż wrócisz, aż tu będziesz! Czekałem, a ty się nie zjawiłeś. Nie było cię, nie chciałeś być! Przez ciebie stałem się wariatem, przez to, że nie chciałeś wtedy do mnie zadzwonić stałem się kimś, kim nigdy nie chciałem być!

Dean powoli podszedł trochę bliżej.

- O czym ty mówisz? - zapytał, jednak chłopak zrobił kolejny krok do tyłu i oparł się plecami o ścianę. Miał łzy w oczach, ręce mu się trzęsły.

- Nienawidzę cię! - krzyknął Castiel, a Dean cofnął się o krok. - Nienawidzę cię tak bardzo, że nie chcę cię widzieć. Nie chcę cię tu, nie chcę! Nie chcę, żebyś znów zrobił ze mnie wariata, nie chcę znów tam trafić, nie chcę znów tego przechodzić! - krzyczał. Łzy spłynęły mu po policzkach. - Nienawidzę cię - powtórzył, jednak tym razem łagodniej. - Nie było cię, gdy cierpiałem, więc nie chcę cię, gdy jest lepiej. Jest lepiej, Dean - spojrzał na niego zapłakany. - Już prawie zapomniałem, a ty się zjawiasz. Zjawiasz się, gdy jest lepiej. Lepiej bez ciebie, lepiej, bo nie ma cię tu - położył dłoń na swojej piersi. - Nie chcę, żebyś wrócił.

Nastała cisza. 

Dean wpatrywał się w chłopaka chłonąc wszystkie słowa przez niego wypowiedziane. Im bardziej docierało do niego ich znaczenie, tym bardziej czuł ból w ciele, jakby ktoś wbijał mocno ostrza w jego serce. Żałował, że w ogóle tu przyjechał. Czemu w ogóle dał się namówić, żeby tu przyjechać? Żeby usłyszeć to wszystko? Żeby dostać jeszcze raz w twarz? Żeby zobaczyć, że to czego się obawiał stało się prawdą? Castiel go nienawidził i nie było już na to ratunku. Kiedyś chciał, by go znienawidził i tak się stało. Spieprzył, zniszczył to już dawno i teraz z głupią nadzieją wrócił, że będzie lepiej, że może uda się to jakoś naprawić.

Nie.

Było za późno.

Castiel po wybuchu zjechał powoli po ścianie na podłogę i usiadł, obejmując ramionami podkulone nogi. Cały drżał i patrzył przed siebie cicho płacząc. Powiedział to, powiedział wszystko, co leżało mu na sercu, co czasem krzyczał do ścian, gdy był sam w domu, teraz wykrzyczał mu to w twarz. Oddychał ciężko i starał się uspokoić. Poczuł lekką ulgę, jakby ktoś chociaż trochę odjął mu ten ciężar, który nosił od tych 8 lat.

Winchester patrzył na bruneta trzymając jedną dłoń na piersi. Bolało, ogromnie bolało. Oczy piekły go od łez, które zebrały się od natłoku tych wszystkich emocji. Nie potrafił się ruszyć, a w tej chwili powinien uciec. Powinien wyjść z tego domu, bez słowa i już nigdy nie wracać. 

Cas miał prawo go nienawidzić, miał rację. Mógł wrócić, mógł zostawić Ellen, Bobby'ego i Sama i wrócić tu, do Casa, by znów z nim być. Co go zatrzymało? Co mu nie pozwoliło tego zrobić? Nie umiał odpowiedzieć na te pytania, nie znał na nie odpowiedzi. Starał się, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Co miał mu teraz powiedzieć? Że był głupcem wpatrzonym w siebie, pogrążonym tak bardzo w swoim cierpieniu, że zapomniał o tym, że może wrócić? A może bał się, że zrobi z siebie idiotę, że gdy wróci, Cas go wyśmieje i tak jak teraz powie mu, że go nie chce?

Czekał na niego.

Czekał tyle lat, a on się nie zjawił.

Dean w końcu zebrał się w sobie i odwrócił, by wyjść. Nic tu po nim, zrozumiał, że nie jest mile widziany i nie powinien wracać. Czuł, że jak wyjdzie stąd nie będzie w stanie odjechać samochodem, był zbyt roztrzęsiony. Musiał stąd wyjść. Ruszył do drzwi.

- Dean?

***

Charlie już po chwili pożałowała, że jednak pozwoliła im się spotkać. Krzyki, jakie słyszała z salonu przerażały ją i bała się, że chłopak znów się rozpadnie. Nie, Gabriel tego jej nie wybaczy, jeśli jego brat znów trafi na oddział psychiatryczny i znów przez kilka tygodni nie będzie się odzywać. Nigdy nie słyszała, żeby Castiel tak krzyczał, tak się zachowywał.

Siedziała w kuchni i nie była w stanie zająć się gotowaniem. Wsłuchiwała się w słowa bruneta zza ściany i kręciła głową. Co jej przyszło do głowy? Zamiast wrzucać go do jednego pokoju z powodem jego paranoi powinna trzymać go od niego z dala. A co ona zrobiła? Oczywiście pozwoliła, ba, namówiła Casa, by ten spotkał się z Deanem. Co za kompletna pomyłka. To nie byli już oni młodzi, bez okropnej przeszłości i po ciężkich przejściach. Kiedyś chciała, żeby byli parą, ale teraz chyba jednak nie było już na to szans.

Słyszała, jak Dean próbował się odezwać, ale Cas mu na to nie pozwalał. Wybuchnął. Po tylu latach wyrzucił z siebie to wszystko, tylko obawiała się skutków tego wszystkiego. Bała się, że jak po tym wejdzie do salonu, zastanie Castiela w rogu pokoju bujającego się i patrzącego ślepo w przestrzeń.

Nie, na to nie pozwoli.

Może powinna wejść do pokoju? Może powinna przerwać to spotkanie, wygnać Deana i uspokoić Castiela? Ale... Miałaby tak po prostu wystawić Winchestera za drzwi? Jaki byłby z niej człowiek, gdyby zrobiła coś takiego? Przyjaźniła się z nimi oboma, obu kochała jak braci, a teraz, gdy odzyskała Deana miała go wyrzucić?

Zdecydowanie nie.

Musiała czekać.

A cierpliwość nie była jej silną stroną.

_______________________________________

W końcu udało mi się napisać kolejny rozdział. I jak wrażenia? Mam nadzieję, że wam się podoba :D Pamiętajcie, żeby zostawić coś po sobie ;)

Postaram się, żebyście nie musieli zbyt długo czekać na 50 rozdział. Hmm.. to już pięćdziesiątka, może dodam coś ekstra? Macie jakieś pomysły? Piszcie!

Pozdrawiam i do następnego xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top