Rozdział 39 - Jestem z ciebie dumna
Nie pamiętał momentu, w którym przyszedł do niego brunet. Przez chwilę rozmowy udało mu się poprosić o wybaczenie, ale nie wiedział, czy je otrzymał. Nie chciał umierać, ale zrozumiał to za późno. Nie spodziewał się tego, że Castiel do niego przyjdzie, że będzie chciał go ratować. Nie pamiętał, kiedy tamten się pojawił, ale po prostu go zobaczył, nad sobą, gdy znów wróciła mu przytomność. Bał się, był przerażony, ale ukochany był przy nim i trzymał go za dłoń. Czuł jedynie ból i zimno, było coraz zimniej. To było najgorsze, co kiedykolwiek przeżył, był na granicy, czuł, że odpływa. Co on narobił, dlaczego. Nie miał pojęcia ile tak leżał, kiedy w końcu usłyszał jakby z oddali dźwięk nadjeżdżającej pomocy. Jechali po niego, ale wtedy nadeszło coś, czego obawiał się najbardziej, najpierw ciemność, a potem jasność. Ostatnie co pamiętał, to wyszeptane "wybaczam ci" i dotyk ciepłych i miękkich warg na swoich ustach.
Gdy znów otwarł oczy, stał na polanie zalanej światłem, wokół panował spokój i cisza, pustka. Nagle poczuł dłoń na swoim ramieniu i zamarzł na chwilę. Odwrócił się powoli i miał wrażenie, że serce mu stanęło.
- Mamo? - wyszeptał cicho. - Tato?
Tak, to byli oni. Stali przed nim, trzymając się za dłonie. Matka miała piękne blond włosy opadające jej na piersi, miała na sobie błękitną sukienkę. Wyglądała bardzo młodo, pięknie, niemalże promiennie. Ojciec stał i obejmował ją w pasie, miał na sobie te kurtkę, którą zostawił Deanowi w spadku, jeansy i trapery. Patrzyli na niego ze zmartwieniem w oczach.
- Dean? Kochanie, co ty tu robisz? - podeszła do niego i objęła go z całych sił. Po chwili spojrzała na niego przeczesując mu włosy. - Powiedz mi, że nie zrobiłeś nic głupiego.
Wtedy wszystko to, co się wydarzyło wróciło do niego. Patrzył w zasmucone oczy matki czując, jak pęka mu serce. Zawiódł ich, zostawił Sammy'ego, gdzie miał się nim opiekować. To nie tak miało być. Poczuł, jak łzy spływają mu po policzkach i nagle poczuł złość. Nie, to nie była jego wina, to była tylko i wyłącznie ich wina. Odsunął się od Mary i spojrzał na Johna.
- Jak mogliście nas zostawić? - zapytał łamiącym się głosem. - Czemu mi to zrobiliście? Byłem tylko dzieckiem, na co wam były jakieś głupie wakacje - przetarł łzy, jednak jego złość rosła. - To wszystko wasza wina, nie macie pojęcia, przez co przechodziłem, jak całe moje życie było tylko i wyłącznie cierpieniem - opanowała go furia. - Nienawidzę was! - wykrzyknął odsuwając się jeszcze o jeden krok.
Kobieta spojrzała na męża i westchnęła ciężko. Nagle wszystko wokół nich zaczęło nabierać kształtu i koloru. Znajdowali się w ogrodzie ich starego domu, panowała cisza i spokój, słychać było śpiew ptaków, a na błękitnym niebie nie było ani jednej chmury. Dean rozglądał się nie rozumiejąc, co się dzieje. Mary położyła dłoń na jego ramieniu.
- Jesteś w naszym niebie, kochanie - oznajmiła cicho. - Wpuściliśmy cię tu, a teraz... Wysłuchaj nas - dodała i złapała jego dłoń. Zaprowadziła go na ganek, gdzie przyniosła maślane ciasteczka, te, które Dean pamiętał z dzieciństwa i szklankę ciepłego mleka. John siedział naprzeciwko syna i milczał czekając na żonę. W końcu usiedli w trójkę i blondynka spojrzała na syna. - Masz prawo nas nienawidzić, bo to moja wina, że nas straciłeś, obaj nas straciliście. To ja uparłam się na wakacje, to ja zadzwoniłam do ciebie na pokładzie samolotu, przez co były utrudnienia i zginęliśmy. Jednak nie myśl, że nie wiem, jak się czujesz. Codziennie patrzę na ciebie, widziałam, jak dorastasz, jak zajmujesz się bratem, jak cierpisz. Widziałam, co robiłeś, jak starałeś się złagodzić ból. Widziałam jak poznałeś Casa i... Jestem z ciebie dumna, Dean. Wyrosłeś na wspaniałego chłopaka, który nie zasłużył na to, co się wydarzyło ostatnio. Wiem jednak, że poradzisz sobie, gdy stąd wrócisz i w końcu odnajdziesz szczęście, w końcu będzie dobrze - ściskała w dłoni jego dłoń. - I nie złość się na Ellen, ona chce dobrze - dodała, jednak Dean nie zrozumiał. Mimo to cała wypowiedź mamy sprawiła, że wszystko co przez całe życie go prześladowało zniknęło i nagle wszystko stało się lepsze.
W tym momencie zauważył, jak jego rodzice stają się niewyraźni. Zmieszany zamrugał kilka razy, zaczęło mu się kręcić w głowie. Mary gładziła jego rękę, w której zaczął odczuwać ból. Nie miał pojęcia, co się dzieje, ale miał wrażenie, że zaraz zemdleje.
- Nie wracaj do nas za szybko i powiedz Sammy'emu, że go kochamy - usłyszał jeszcze głos mamy, zanim ogarnęła go ciemność.
***
Sam nie umiał pogodzić się z faktem, że całą rodziną wyprowadzą się z Kansas. To nie tak, że miał tu przyjaciół, po prostu chciał być w miejscu, w którym kiedyś mieszkali rodzice, a teraz ciocia chciała odebrać mu jedyne, co mu po nich zostało. Nie pamiętał ich, bo nie było to możliwe, jednak coś kazało mu być do nich przywiązanym. Uwielbiał opowieści Deana o młodej blondynce, która śpiewała mu "Hey Jude" do snu.
Tego dnia znów nie poszedł do szkoły, tylko z pustym plecakiem przyszedł do brata. Wciąż się nie obudził, chociaż od jego próby minęło już pięć dni. Czy był załamany? Owszem, ale równie mocno się martwił. Czemu się nie budził? Może jednak było coś nie tak? Starał się mimo wszystko nie myśleć o takich rzeczach. Już i tak wystarczyło mu, że przez to wszystko bardzo opuścił się w nauce, ba, w ogóle przestał chodzić do szkoły. Nie miał ochoty, nie chciał patrzeć na tych ludzi, który dobrze wiedzieli, jaka tragedia wydarzyła się w jego rodzinie. Wieści szybko się rozniosły, zwłaszcza, gdy wkroczyła policja, by aresztować Jeremy'ego. Nienawidził go. Nie wiedział wszystkiego, ale sporo informacji obiło mu się o uszy.
To była jego wina.
To przez niego Dean chciał odebrać sobie życie.
Złość na brata już minęła, zastąpiona jedynie strachem, że się nie obudzi. Jego obawy zniknęły, gdy nagle usłyszał cichy, zachrypnięty głos wypowiadający jego imię. Spojrzał na niego pełen dumy i szczęścia.
- Jestem tu, Dean - złapał go mocno za dłoń i poczuł, jak łzy spływają mu po policzkach. Nie płakał często, nie miał takiego zwyczaju, jednak taka sytuacja była wyjątkiem, że nawet nie starał się powstrzymywać łez.
Poczuł, jak blondyn oddaje delikatnie uścisk, aż jego serce zabiło mocniej. On żył, był tutaj, oddychał, trzymał go za rękę i na niego patrzył. Nie mógł w to uwierzyć. Miał wrażenie, jakby czekał na to wieczność.
- Sammy - powtórzył cicho Dean wykrzywiając lekko usta w grymas, który miał być uśmiechem. Jego braciszek. Czy można było wymarzyć sobie lepszy powrót do żywych? Najważniejsza osoba w jego życiu siedziała przy jego łóżku wyczekując, aż się obudzi. Był pierwszym, co ujrzał. - Przepraszam - wychrypiał słabo czując, jak pieką go oczy. Nienawidził płakać.
- Wybaczam ci, Dean - powiedział pewnie chłopak odpowiadając szczerym szerokim uśmiechem na grymas brata. Zapomniał o swojej złości, o tym, jak obiecał sobie, że nagada Deanowi, gdy się obudzi. To już nie miało znaczenia. Przetarł łzy, a uśmiech nie mógł zejść z jego ust.
- Sammy - wyszeptał znów blondyn. - Widziałem rodziców.
Chłopak otwarł szerzej oczy nie wiedząc, co powiedzieć. Brat miał halucynacje? Zwidy? Może śnił? Jednak wciąż milczał patrząc na niego wyczekując czegokolwiek. Jakiś wyjaśnień, reakcji czy dowodu, że sobie żartuje. Jednak czemu miałby sobie wymyślać czy żartować z czegoś takiego? Sam wiedział, jak wiele dla Deana znaczyli rodzice. Dopiero teraz zauważył, że w jego oczach, coś się zmieniło.
- Słucham? - przerwał cisze.
- To co usłyszałeś, Sammy. Widziałem ich. Są w niebie, wiesz? Mama... - zakaszlał, bo miał sucho w ustach. Bardzo chciało mu się pić. Młodszy od razu sięgnął po wodę i podał mu. - Mama kazała ci przekazać, że cię kocha - dodał, zanim nawilżył gardło wodą.
***
O tym, że Dean się obudził Ellen dowiedziała się niedługo po tym. Od razu spakowała małą Jo i pojechała razem z Bobbym do szpitala. Ogromnie się cieszyła, że jego siostrzeniec wybudził się. Uściskała go mocno, gdy tylko go zobaczyła.
- Nie masz pojęcia ile przysporzyłeś mi strachu - powiedziała kobieta, zaraz po tym gładząc jego poczochrane włosy. Nie umiała być już na niego zła, teraz miała chęć dziękować bogu, że chłopak żyje i ma się dobrze, oprócz bandaża na przedramieniu, trochę niewładnej ręki i anemii.
- Przepraszam ciociu - powiedział. Wyglądał już dużo lepiej. Siedział oparty o poduszkę i popijał herbatę, która cudownie rozgrzewała go w środku. Uśmiech nie schodził mu z twarzy, co kobieta zauważyła. Czemu tak promieniał? Co się wydarzyło, że chłopak po próbie samobójczej siedział na łóżku z uśmiechem na twarzy. Miał trochę zmęczone oczy, w końcu był kilka dni w śpiączce i miał niedobór mikroelementów po utracie kilku litrów krwi, ale wyglądał dobrze.
Zadziwiająco dobrze.
- Już nie przepraszaj, najważniejsze, że żyjesz - powiedziała znów przegarniając jego włosy.
Wtedy usłyszeli dźwięk otwierających się drzwi i Dean ujrzał w nich kogoś, o kim myślał odkąd się obudził. Patrzyli na siebie chwilę w ciszy, czas zatrzymał się i istnieli tylko oni. Jego przepiękne błękitne oczy, czarne włosy, ten przecudowny uśmiech. Dotarło do niego, jak bardzo pragnął, by chłopak był tu, obok niego, przy nim.
- Cas - wyszeptał ledwo słyszalnie.
Brunet miał już wejść, gdy nagle ciotka wstała i zagrodziła mu przejście. Nie miała pojęcia, że Sam niemalże od razu po przebudzeniu Deana napisał do Gabriela, że się obudził. Logicznym było, że starszy Novak powiedział o tym brunetowi i zabrał go do szpitala.
- Kto pozwolił ci tu przyjść? - zapytała kobieta zirytowana. Nie miała ochoty patrzeć na tego dzieciaka, to przez niego jej siostrzeniec był w takiej a nie innej sytuacji. - Masz się nie zbliżać do Deana, nie pozwolę, byś dalej go ranił. Poradzi sobie bez ciebie.
Wszystko w tej jednej chwili runęło. Winchester miał wrażenie, jakby dostał w twarz. Nie dane mu było już zobaczyć twarzy ukochanego, gdyż Ellen niemalże wypchnęła go z sali.
- Co ty wyrabiasz?! - uniósł się.
- Nie takim tonem, młody człowieku. Wyjeżdżamy, daleko, a ty nie masz nic do powiedzenia. Pójdziesz na terapię, znajdziesz nowych znajomych, nową miłość. Nie pozwolę, byś znów cierpiał. Castiel to już przeszłość - oznajmiła sucho kobieta nie pozwalając sobie nawet na słowa sprzeciwu.
Nie miał wyjścia, nie był pełnoletni, nie mógł nic zrobić. Spojrzał na brata, który siedział ze spuszczoną głową. To było koniec, ale... Jak? Przecież miało być tak pięknie, nawet mama mówiła, że jak wróci tu, wszystko się zmieni, ułoży, że wszystko już będzie dobrze. Naprawdę w to uwierzył, jednak w jednej sekundzie wszystko straciło sens. Okłamała go, zmyśliła, żeby w spokoju mógł wrócić. Nie dość, że odeszła, to jeszcze zamydliła mu oczy, by chociaż na moment był szczęśliwy. Teraz czuł się dużo gorzej.
Chciał już coś powiedzieć, gdy nagle usłyszał w głowie matczyny głos:
I nie złość się na Ellen, ona chce dobrze
____________________________________
W końcu udało mi się coś napisać. Może nie jest to długie, nie jest to szczyt moich możliwości, ale zawsze coś. Mam nadzieję, że chociaż trochę wam się podobało. Tym razem postaram się napisać rozdział dużo szybciej. Dziękuję wam za cierpliwość i że mimo wszystko czekaliście.
Jak zawsze proszę, abyście zostawili coś po sobie ^^
Pozdrawiam xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top