Rozdział 21 - Wiedziałem, że tak będzie

- I jak było na randce? - to były pierwsze słowa, jakie usłyszał Dean tamtego wieczoru, gdy wrócił do domu. Ciocia Ellen stała na przedpokoju i patrzyła, jak chłopak ściąga buty. Szukała na jego twarzy oznak szczęścia, czegokolwiek. Nie musiała długo czekać, bo gdy spojrzał jej w oczy, ujrzała coś, przez ułamek sekundy, czego nie widziała w jego oczach nigdy wcześniej.

- W porządku - odpowiedział Dean. Nie miał zamiaru zwierzać się ciotce z przebiegu tego wieczoru, dlatego grzecznie czekał, aż ona ustąpi i pójdzie do kuchni, a on w spokoju będzie mógł się zaszyć u siebie. Niestety nic nie szło po jego myśli.

- Tylko w porządku? - uniosła brew zdziwiona, przecież to w porządku nie mogło opisywać tego, co przed chwila ujrzała w tych zielonych oczach.

- Tak ciociu - odparł chłopak starając się brzmieć normalnie, a nie z pretensja. Najlepiej powiedziałby jej, żeby dała mu spokój, ale nie umiał.

- Chodź, zrobię ci herbaty - kobieta ruszyła do kuchni, a chłopak zrezygnowany podążył za nią. Nici z odpoczynku i samotnie spędzonego wieczoru.

Gdy zaparzyła już herbatę i postawiła kubek przed nim, usiadła obok i przez moment wpatrywała się w niego.

- Wiec jesteś gejem? - zapytała wprost. Dean o mało nie zakrztusił się wrzątkiem. Odstawił kubek, żeby się nie oparzyć i zerknął za siebie sprawdzając, czy ktoś jeszcze jest na dole. Nikogo nie było, wiec wujek Bobby jeszcze siedział w garażu i grzebał w impali, a Sam uczył się w swoim pokoju. Mała Jo pewnie już spała, sądząc po tym, że nie kręciła się po kuchni. Miał jednak nadzieje, że mała się obudzi, by ciocia poszła do niej, a jemu dała spokój.

Spojrzał w końcu ciotce w oczy i parsknął.

- Nie - oświadczył, jakby go uraziła. Odchrząknął. Nie miał zamiaru się przed nią spowiadać albo usprawiedliwiać. To była jego decyzja co robił, czego chciał i jakiej był orientacji. Już wystarczyło mu to, że ciotka wiedziała, z kim się spotkał. Starczyło mu też własnych myśli, czy mu się zdaje, czy może sobie to wmówił i tak naprawdę jest hetero, a Cas to tylko próba. Bał się, że w końcu to okaże się prawda i znów zrani chłopaka, którego, był teraz pewien, niemiłosiernie w sobie rozkochał.

- Wiec jesteś... Jak to wy teraz nazywacie...

- Biseksualny - podpowiedział jej Dean czując, że ciotka będzie gorsza od Charlie, nie da mu spokoju.

- Kto jest biseksualny? - odezwał się Bobby, który właśnie wszedł do kuchni, pocałował żonę w policzek i zaczął myć ręce w umywalce.

- Dean - powiedziała Ellen patrząc na męża. - Zdejmij buty, to nie podwórko - dodała ostrzej pokazując palcem na ciężkie trapery wujka.

- Dobrze, tylko nie bij - Bobby wywrócił oczami, wrócił się na przedpokój gdzie zostawił obuwie.

- Serio? - w końcu usiadł obok Deana. - Lubisz jedno i drugie?

Dean zmieszał się i pokiwał głowa gotów na jakieś kazanie, ze to jest nienormalne, chore i w ogóle skąd on się urwał. Jednak to nie nastało. Spojrzał na wujka otwierającego piwo, które dostał od Ellen, napił się i zastanowił zerkając mu w oczy.

- Nie będę jak twój ojciec... - zaczął Bobby, ale nagle dostał ścierka.

- Bobby, nie zaczynaj - skarciła go kobieta.

- A co, nie mam racji? - zapytał z pretensja w głosie. Kobieta jedynie westchnęła i wróciła do przygotowywania ciasta na babeczki. - Mam - dodał mężczyzna i zwrócił się do chłopaka. - Twój ojciec był homofobem i wyobrażam sobie, co by Tobie nagadał, jednak ja jestem tolerancyjny. W twoim życiu gram rolę zastępczego ojca i może powinienem Ci dać jakaś reprymendę, ale... nie chce mi się w to bawić - przyznał. - Ja to akceptuje...

- Spoko - odparł Dean nie za bardzo przejęty słowami wujka. Nie miał chęci tego wysłuchiwać, nie lubił takich rozmów, a jeszcze zwierzanie się ze swoich uczuć i orientacji odrzucało Deana. To nie było w jego stylu i może ciocia i wujek chcieli dobrze, ale on nie miał chęci o tym rozmawiać. - Mogę już iść do pokoju? - zapytał.

Bobby zerknął na Ellen i westchnął zrezygnowany.

- Jasne, uciekaj - powiedział. Dean od razu skorzystał i pobiegł na gore. Zanim jednak zamknął się w pokoju, zaszedł do Sama. Zapukał do drzwi.

- Proszę - odezwał się już dosyć męski głos młodszego brata i chłopak wszedł do środka. Zastał Sammy'ego nad książka od geografii. Uśmiechnął się pod nosem i oparł o biurko. - Hej Dean, już wróciłeś? - zapytał młodszy chłopak.

- No tak, już w sumie późno - zauważył.

- To ten... Byłeś z Casem? - zapytał niepewnie Sam.

Dean zagryzł wargę, a więc Ellen mu powiedziała.

- Ciocia powiedziała - ubiegł jego pytanie. - Nie dopytywałem, sama powiedziała - dodał chcąc się obronić, nie chciał wyjść na kogoś, kto wciska nos w nie swoje sprawy.

Dean zaśmiał się i pokiwał głowa. Odsunął drugie krzesło i usiadł obok brata. Patrzył mu w oczy i doszedł do wniosku, że jeśli miałby się komuś zwierzać ze swoich uczuć to właśnie Samowi. Ten dzieciak od zawsze był jego najlepszym przyjacielem, oczkiem w głowie i nigdy go nie zawiódł. Nie był jak typowe, irytujące rodzeństwo, które albo wchodziło Ci na głowę, albo zamykało Ci drzwi przed nosem. Sam był jakby bardziej przywiązany do Deana, może dlatego, że gdy stracili rodziców, Dean pozostał namiastką jego rodziny. Blondyn już jako mały dzieciak stawał w obronie brata i był przy nim zawsze. Jeśli Sam w nocy budził się z koszmarem, tylko Dean mógł go uspokoić, nawet cioci głos i ramiona nie pomagały. Tylko Dean, od zawsze. Teraz chłopak nie pamiętam rodziców, mało co świtało mu ze wczesnego dzieciństwa. Tylko on mógł wiedzieć, co czuł Dean i blondyn często przyłapywały ich na tym, ze rozumieli się bez słów. To nazywało się braterstwo.

- Spoko, wiem, nie musisz się tłumaczyć - poklepał brata po ramieniu. - Tak, byłem z Casem na... Randce - westchnął. Zerknął na twarz brata chcąc znać jego reakcje.

- Więc... Lubisz chłopców? - zapytał młodszy Winchester, ale to pytanie nie zdenerwowało Deana, jak te zadane przez ciocie Ellen. Jedynie uśmiechnął się i pokiwał głowa.

- Też... Chłopców też lubię - przyznał.

Sam spuścił wzrok na swoje dłonie i też się uśmiechnął.

- Okej, to fajnie. Powiem Ci szczerze, ze wiedziałem, że to tak się skończy - wyszczerzył się w stronę brata.

- Jak to? - zapytał.

- No wiesz. Cas jest w Ciebie w patrzymy odkąd pamiętam, a ty potrzebowałeś czasu, byś zrozumiał. Nie tylko on tak na Ciebie patrzył - zaśmiał się. - Może mam 12 lat, ale głupi nie jestem i swoje widzę.

Dean kiwnął i zaczął zastanawiać się nad słowami brata. Zabawne, że nawet ten dzieciak już dawno coś zauważył, tylko on nie mógł się uporać ze swoją natura.

Kiedy on tak dojrzał? Jeszcze pamiętał go takiego małego w śpioszkach biegającego po kuchni Singerów. Kto by pomyślał, że będzie już taki wysoki w wieku 12 lat, Dean nie chciał się zastanawiać, ile jeszcze ten dzieciak urośnie. Czuł, że będzie od niego wyższy. Czasem śmiać mu się chciało, gdy widział, że jest tak dojrzały i mądry, nie dorównywał dzieciakom ze swojego rocznika. Ba, był mądrzejszy od dzieciaków starszych od siebie o dwa lata. Dean nie znał drugiej takiej osoby, jak jego brat. Był z niego dumny i był pewien, że rodzice też by byli. Zwłaszcza mama. Była uczynna, kochająca i wspaniała, a przynajmniej taką ją pamiętał. Tęsknił za nią.

Czasem śniła mu się, że wciąż jest z nimi. Jak przytula Sama do piersi i po raz kolejny gratuluje mu oceny celującej ze sprawdzianu. Jak śmieje się z ojcem i razem w czwórkę siedzą przy stole. Marzenia senne czasem sprawiały, że czasem Dean nie wiedział, czy to sen czy jawa, a gdy się budził, chciało mu się płakać. Ile by dał, by znów ich zobaczyć, żeby chociaż ostatni raz poczuć truskawkowy zapach szamponu na włosach mamy i poczuć te mocne, silne ramiona ojca wokół siebie, gdy brał go na ręce i zanosić do sypialni, by go uśpić.

- O czym myślisz? - wyrwał go z zamyślenia Sam. Dean wrócił do rzeczywistości i parsknął.

- O niczym, Sammy - przyznał spuszczając wzrok.

- O rodzicach? - nastała cisza. Sam nie był głupi, znał już ten maślany wzrok, gdy Dean odpływał, a oczy zachodziły mu łzami. Nigdy nie przyznał mu się do tego, jak często rozmyśla o mamie i tacie, ale Sam wiedział, widział. Nie raz przyłapywał brata na rozmyśleniach.

- Nie - odezwał się Dean i westchnął. - Tak.

Sam przyjrzał mu się.

- Jak ich pamiętasz? - zapytał. Często o to pytał, ale Dean nie za bardzo był rozmowny na ten temat. Nie dziwił mu się.

- Słabo, jak przez mgłę - skłamał. Akurat niektóre wspomnienia o rodzicach były ostrzejsze od innych. Możliwe, że to było związane z traumą, jaką przeżył. Nie lubił o tym rozmawiać.

Sammy pokiwał słabo głową. Postanowił nie ciągnąć tego tematu, to był grząski grunt. Nastała cisza i obj siedzieli ze spuszczonymi głowami wpatrując się w swoje dłonie. To Dean pierwszy się odezwał.

- Lubię go, wiesz?

Młodszy chłopak uniósł wzrok na brata.

- Casa? - zapytał.

- Tak - blondyn uśmiechnął się lekko. Co on wyrabiał, rozmowa o uczuciach była przereklamowana, ale może nie czas był na rozmyślanie o tym.

- Czyli będzie kolejna randa? - ucieszył się szatyn. - Wiedziałem, cieszę się.

Dean wyszczerzył się dumny z siebie.

- Wiesz, ja też się cieszę.

***

Ellen kończyła zmywać naczynia. Chłopcy już na pewno spali, jednak ona i Bobby jeszcze siedzieli na dole. Jej mąż popijał drugie piwo.

- Nie musiałeś wspominać o tym, jaki był jego ojciec - odezwała się w końcu kobieta wycierając dłonie o fartuch. - Powinien go pamiętać tak, jak go pamięta. Nie powinieneś go uświadamiać.

- Czy ja wiem... - zastanowił się Bobby i upił kolejny łyk gorzkiego napoju. - Dzieciak już ma 16 lat, powinien chyba wiedzieć, jaki był jego ojciec, zwłaszcza, że...

- Bobby... - usiadła obok męża. - On jest jeszcze za młody i nie powinien wiedzieć. I tak jest słaby psychicznie, pozwól lu chociaż trochę być szczęśliwym. Widziałeś, jaki wrócił szczęśliwy? Nawet z tą całą Lisą taki nie był - zaśmiała się. - Kto by pomyślał.

Mężczyzna upił kolejny łyk, oblizał usta i odstawił butelkę na stół.

- Ale dzieciak powinien wiedzieć, że jego ojciec był homofobem, bo tak został wychowany. Sam pamiętam, jak John mówił, że zrobi wszystko, by jego synowie nie wyrośli na pedałków, jak jego brat - parsknął. - Nie odzywałem się, bo po co - wzruszył ramionami.

Ellen wywróciła oczami. Oczywiście sama pamiętała te słowa. Kochała swoją siostrę i chciała dla niej jak najlepiej, ale uważała, że kobieta źle wybrała. John może na pierwszy rzut oka wydawał się kochającym mężczyzną, ale widziała, jak wyjmował piersiówkę z wewnętrznej kieszeni kurtki i popijał. Bała się o siostrę i tak naprawdę chciała powiedzieć o tym Mary, gdy wrócą z wakacji. Nie zdążyła.

- Ellen, spokojnie - odezwał się Bobby i przysunął się, by ją objąć. - Ja nie jestem, jak John i mi to nie przeszkadza. Niech będzie szczęśliwy nie ważne, z kim. Chłopcy są dla mnie jak synowie, dobrze o tym wiesz.

Kobieta uśmiechnęła się lekko.

- Zrobię dla nich wszystko - wyznała.

- Wiem, ja też.

Oboje wiedzieli, jak źle było z Deanem i widok jego tak szczęśliwego był dla nich czymś, co sprawiło, że mieli nadzieję na lepsze jutro.

Bo te dzieciaki zasługiwali na wszystko, co najlepsze.

Wszystko.

________________________________________

No i mamy kolejny, luźny rozdzialik. Jest trochę krótszy od wcześniejszych, ale mam nadzieję, że miło się wam czytało. Oczywiście dedykacja dla Acotosia, bo to ona zaproponowała pomysł na rozdział. Także mam nadzieję, że cię nie zawiodłam ^^

Kolejny rozdział będzie pewnie niedługo, bo wena wciąż trzyma :D

Zapraszam do komentowania, bo komentarze (i gwiazdki też) sprawiają, że mam chęć dalej pisać, bo widzę, że mam dla kogo.

Pozdrawiam xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top