Rozdział 15 - Łyżwy na nogi i jazda
6 lutego Dean obudził się wyspany. Była sobota, za oknem drzewa pokryte były białym puchem, a okno zdobiły mroźne wywijasy. Wyciągnął się na łóżku i okrył lepiej kołdrą, bo poza nią było naprawdę zimno. Nie lubił zimowych poranków. Wolał, kiedy było ciepło, był zmarźluchem. Przytulił się do poduszki i postarał się znów zasnąć, ale nagle jego myśli kazały mu sobie o czymś przypomnieć.
Poród.
To dziś. To właśnie teraz się działo, Lisa rodziła. Nagle pożałował, że w ogóle się obudził. Przeraźliwy dreszcz przeszedł wzdłuż jego kręgosłupa i zrobiło mu się niedobrze. Mógł o tym zapomnieć, albo chociażby dziś umrzeć. Odechciało mu się wszystkiego. Tego dnia miał iść z Casem i Charlie na łyżwy, ale jedyna myśl, jaka krążyła mu w głowie to odwołanie tego spotkania. Skłamie, że się przeziębił, że złamał rękę albo ma krwotok wewnętrzny. W sumie teraz ze wszystkiego by się ucieszył, byle nie wstawać z łóżka, byle by nie myśleć o tym, że Lisa... Że ona... Rodzi jego dziecko.
Może jako ojciec powinien się cieszyć? Przecież to maleństwo będzie potrzebować miłości, tyle ludzi na świecie by się radowało z przyjścia na świat nowego człowieczka. Jednakże on nie był w stanie się cieszyć. Ludzie pragną mieć dzieci a nie mogą, a on... Miał tylko 16 lat, sam był dzieciakiem. Łzy nabiegły mu do oczu, usiadł na łóżku i uderzył pięścią w materac. Czemu Bóg był taki niesprawiedliwy? Czemu go wciąż karał, rzucał mu kłody pod nogi? Może naprawdę robił wszystko, by chłopak w końcu nie wytrzymał i odebrał sobie życie?
Nie, nie mógł o tym myśleć.
Miał Sama, był mu potrzebny. Poza tym co by powiedzieli rodzice? Nawet jeśli jest niebo, w które Dean nie do końca wierzył, to jakby ich tam spotkał, ojciec pewnie by go ukatrupił, a mama zapłakałaby się... Na śmierć. Na pewno byliby na niego wciekli, że to zrobił, że zostawił młodszego brata samego na świecie. Nie mógł im tego zrobić, dlatego myśli samobójcze automatycznie odrzucał. Już jakiś czas temu, gdy był w bardzo złym stanie, a możliwość zabicia się robiła się coraz bardziej atrakcyjna, zdecydował, że nie zrobi tego. Obiecał sobie, że będzie się męczyć na tej ziemi tyle, ile będzie mu to dane, ale nie zostawi Sama, nie pozwoli mu cierpieć.
- Ciocia woła nas na śniadanie - odezwał się Sammy wchodząc do pokoju. O wilku mowa, pomyślał Dean i spojrzał na brata.
Dzieciak miał już prawie 12 lat, a wyglądał na co najmniej 14. Był wysoki, niedługo przerośnie jego. Dłuższe włosy za ucho teraz były mokre, najwidoczniej chłopiec właśnie wyszedł spod prysznica. Starszy Winchester czuł, że jego braciszek wyrośnie na mądrego, przystojnego mężczyznę i już teraz był z niego dumny, mimo że czasem się droczyli. Sam był dla niego wszystkim, pozostałością po rodzinie, jego oczkiem w głowie, oprócz Jo, ale to inna historia. Dziękował Bogu, że chłopak nie pamiętał rodziców, nie pamiętał tej okropnej katastrofy i nie musiał cierpieć. Dean by tego nie wytrwał, mógł znieść wszystko, tylko nie smutek najukochańszej osoby.
- Okej, już idę - powiedział pod nosem, mając nadzieję, że chłopak nie zauważył jego czerwonych oczu od łez.
Przeliczył się.
- Coś się stało? - Sam podszedł bliżej do łóżka Deana i usiadł na nim.
- Nic, Sammy, wszystko okej - uśmiechnął się swoim jakże sztucznym wykrzywieniem ust.
- Nie jestem głupi, nie jestem już dzieckiem - prychnął Sam. - Chodzi o Lisę? To dziś, prawda?
Dean przygryzł wargę i nie dowierzał, jak jego brat jest sprytny. Niby dzieciak, ale umysł miał tak otwarty, że czasem starszy Winchester tego nie ogarniał. To, ile książek chłopak umiał czytać też było zaskakujące. Dlatego też dogadywał się z Casem, lubił Casa... Może Dean powinien teraz o nim myśleć?
- Tak, ale nie chcę o tym gadać, Sammy - powiedział szczerze. Na szczęście chłopak pokiwał głową i nie drążył już tematu.
- To chodźmy na dół - zaproponował i już za moment obaj szli na śniadanie do kuchni. Na stole stały kanapki z masłem orzechowym i szklanki z kakaem. Ciocia Ellen krzątała się jeszcze przy kuchence gotując mleko, by zalać nimi czekoladowe płatki dla Jo.
Dziewczynka zauważywszy chłopców zeskoczyła z kolan Bobby'ego, który siedział na końcu stołu i czytał gazetę. Podbiegła do nich i obu naraz uścisnęła, oczywiście w pasie, bo była jeszcze mała. Spojrzała na nich do góry. Blond włoski spięte miała w warkoczyki, a uśmiech nie schodził jej z twarzy.
- Dzień dobry - powiedziała do nich i zaczęła podskakiwać. - Chodźcie, mama zrobiła kakao.
Obaj usiedli przy stole i zaczęli jeść. Dean nie za bardzo miał apetyt, słabo mu szło pochłanianie naprawdę dobrej kanapki. Myśli cały czas odlatywały mu do Lisy, wyobrażając sobie obrazy, które starał się od siebie odpychać. Przełknął kęs kanapki i prawie się skrzywił widząc w głowie obraz Lisy, z rozłożonymi nogami, krwią wokół. Słyszał jej krzyk, płacz, błaganie o pomoc i coś między jej nogami. Nie coś, a dziecko, dokładniej główka dziecka. Zagryzł wargę i wstał od stołu od razu idąc do łazienki. Nie usłyszał tego, że Ellen od razu poszła za nim wypowiadając kilka razy zmartwionym głosem jego imię. Zamknął się na klucz w pomieszczeniu i przemył twarz. Nie da rady przeżyć tego dnia, to za dużo.
- Dean? - zapukała ciocia. - Skarbie, wszystko w porządku?
Chłopak zakręcił wodę i spojrzał w swoje odbicie. Znów ta obrzydliwa twarz, znów tak brudna i przesiąknięta smutkiem.
- Tak ciociu, wszystko okej, słabo się poczułem. Zaraz przyjdę - słyszał, że kobieta długo nie odchodziła od drzwi, ale w końcu dobiegły go oddalające się kroki. Odetchnął i sięgnął do szafki za lustrem. Znów chciał to zrobić, znów pragnął oczyszczenia, chciał się uwolnić. Złapał za żyletkę i bez zastanowienia przejechał ostrzem po starych ranach, znów pozwalając, by krwawiły. Zabawne, że robił to kilka dni wcześniej, a już się za tym stęsknił. Bolało, jak zawsze, ale czując ten ból odłożył żyletkę na szafkę, oparł się o zlew i uniósł głowę do góry napawając się pieczeniem na ramieniu. Zapragnął odpłynąć, przypominając sobie nagle o tym, co wydarzyło się przed wakacjami zeszłego roku. Mógłby zrobić to jeszcze raz, mógłby zapomnieć o tym wszystkim i znów się naćpać.
Łzy niespodziewanie zasłoniły mu wzrok i spłynęły po policzkach. Były gorące, parzyły mu skórę. Czując, że już nie daje rady osunął się bezwładnie na podłogę i schował twarz w dłoniach pozwalając, by krew spływała na niego. Płakał, nie dusząc w sobie głośnych łkań i gromkich łez. Miał dość, nie chciał teraz myśleć, nie chciał czuć. Siedział tak kilka minut starając się uspokoić. Nie wiedział, ile stracił czasu, ale gdy w końcu wstał i z całej siły uderzył kilka razy w ścianę, krew na jego ramieniu już zastygła. Przytrzymał bolący nadgarstek drugą dłonią i odetchnął kilka razy. Łzy zaschły na jego policzkach, a myśli i głosy w głowie ucichły, co od razu sprawiło, że poczuł się lepiej. Zdjął z siebie brudne ubrania, teraz całe przesiąknięte krwią i zabrał je do siebie do pokoju chowając do torby. Wiedział, że będzie musiał je przy najbliższej okazji spalić. Zabrał z powrotem do łazienki świeże ubrania, przemył się, myjąc przy tym włosy i ubrał się. Od razu poczuł się lepiej, a wszystko, co, odkąd tylko się obudził, męczyło go, zniknęło.
Gdy wrócił do kuchni, nikt nie zadawał pytań. Z radia leciała muzyka, a wszyscy siedzieli przy stole dyskutując o wypadzie do kina.
- Dean, idziesz z nami? - zapytał Bobby popijając gorącą jeszcze kawę.
- Nie, jestem umówiony z Charlie i Casem, idziemy na łyżwy - uśmiechnął się, co nawet dobrze mu wyszło.
- To Cas jeździ na łyżwach? - odezwał się Sam zdziwiony.
- To się zobaczy - zaśmiał się blondyn i poszedł na górę ubierać się. Myśli o Lisie odpłynęły, zakopał je głęboko, by w tej chwili nie miały jak wydostać się na powierzchnię. Zdążył ogarnąć pokój i założyć na siebie ciepły sweter, a do jego drzwi zapukała dwójka jego przyjaciół.
- Jesteśmy - oświadczyła Charlie wchodząc do pokoju, a tuż za nią przyczłapał Castiel. Dean spojrzał na chłopaka i uśmiechnął się.
- Hej wam, już możemy wychodzić.
- Naprawdę musimy iść na łyżwy? - zapytał nagle brunet wyginając sobie palce. To, jak bardzo nie chciał tam iść, to tylko on wiedział. Prawda była taka, że Novak nigdy nie był na chociażby wrotkach i czuł, że zrobi z siebie idiotę przed Deanem, a chciał tego uniknąć.
- Tak, musimy i nie marudź - ucięła szybko Charls i w trójkę poszli na dół się ubierać.
- A może chcecie kakao? - zapytała Ellen, która wychyliła się z kuchni patrząc na nastolatków. Za nią stała Jo, która uczepiona nogi matki również na nich patrzyła.
- Nie, ciociu, uciekamy, bo mamy zarezerwowaną godzinę - oznajmił jej siostrzeniec i zawiązał drugiego, masywnego buta.
Cała trójka wyszła z domu Winchesterów i skierowała się w stronę centrum miasta. Szli powoli, musieli uważać, bo Cas wciąż chodził z uciśniętymi żebrami, co przeszkadzało mu prawie w każdej czynności.
- Charls, myślisz, że to dobry pomysł, żeby zabierać Casa na łyżwy, gdy jeszcze ma te opaskę? - zapytał Dean idąc obok bruneta, który spojrzał na niego z nieukrywaną czułością.
- Tak, przecież tam będziemy. Nie mamy chyba zamiaru szaleć ani ścigać, a on musi kiedyś nauczyć się jeździć na łyżwach.
- On ma imię - zauważył Cas patrząc na przyjaciółkę. - I jestem tu, słyszę co mówisz.
- Aniołku, nie obraź się, ale naprawdę nie pozwolę, byś nie umiał jeździć, to podstawa, zwłaszcza w zimę - oznajmiła ruda dziewczyna i zakończyła temat.
Brunet wywrócił oczami i patrzył pod nogi, żeby nie przewrócić się na lodzie czy nie potknąć o jakąś zaspę. Ostatnio, gdy wyszedł na dwór kilka razy wywrócił się, przez co chodzić dwa dni obolały, żebra nie dawały mu o sobie zapomnieć. Zerkał co jakiś czas na Deana czując, że coś jest nie tak. Jednak jak mogło być wszystko okej, skoro Lisa właśnie leżała w szpitalu i rodziła, prawdopodobnie, nie jego dziecko. Oby.
Postanowił, że porozmawia z przyjacielem, gdy Charlie pójdzie po bilety i łyżwy. Obawiał się, że chłopak coś zrobił, dlatego teraz tak się uśmiechał i śmiał, jakby nic się nie działo. Okej, nie chciał, by blondyn był teraz załamany, cieszył się, że nie widać smutku na jego twarzy, ale coś podpowiadało mu, że z rana z chłopakiem nie było tak dobrze.
- Okej, to ja lecę po bilety i buty dla nas, nie ucieknijcie mi - i pobiegła w stronę kasy. Cas wiedział, że zejdzie jej się trochę dłużej, bo pracowała tam jej koleżanka, o dwa lata starsza, a Charlie się jej podobała.
Niebieskooki usiadł na ławce obok swojego przyjaciela i przyjrzał mu się.
- Wszystko okej? - zapytał starając się odczytać jego emocje z twarzy.
Dean zagryzł wargę i pokiwał głową.
- No jasne, że tak. Wszystko w jak najlepszym porządku, naprawdę.
- Nie wydaje mi się - Cas uniósł brew wciąż wlepiając swój wzrok w chłopaka.
Winchester westchnął i spojrzał na swoje dłonie.
- Możemy o tym nie gadać? Proszę. Czy naprawdę muszę ci mówić, jak jest, czy sam wyciągnąłeś wnioski nie wiem... Z mojego wyrazu twarzy, ruchów... Nie wiem co jeszcze - parsknął Dean.
- Owszem, ale z oczu - przyznał Cas. - Zrobiłeś to... Znów - westchnął i spuścił głowę. - Obiecałeś, że nie będziesz tego robić.
Blondyn nie zdążył odpowiedzieć, bo Charlie z uśmiechem na twarzy i łyżwami w dłoniach podeszła do nich. Nie czekali dłużej. Założyli buty na nogi i wyszli od razu na lodowisko. Cas stał w miejscu jak kłoda nie mogąc się ruszyć. Nogi rozjeżdżały mu się na wszystkie strony, a gdy tylko puszczał barierkę, jechał do przodu nie umiejąc się zatrzymać. W końcu postanowił, że spróbuje pojeździć, nie chciał się pokazywać Deanowi z najgorszej strony. Odepchnął się od barierki i ruszył przed siebie, jednak grawitacja nie chciała z nim współpracować i poleciał do przodu. Gotowy był na uderzenie twarzą o zimny i twardy lód. Zamiast tego poczuł na sobie dłonie i kurtkę na swoim czole. Równowaga wróciła, a jego wzrok zabłądził na twarzy Deana Winchestera.
- Mam cię - powiedział Dean dosyć cicho i uśmiechnął się. Castiel poczuł oddech chłopaka na swojej twarzy i gęsia skórka pojawiła się na całym jego ciele. Jaki on był piękny. Z tak bliska mógł liczyć piegi na jego nosie i policzkach, tworzyć z nich konstelacje gwiazd i łączyć je palcami. Z tak bliska widział ciemne kropeczki w zielonych tęczówkach chłopaka. Z takiej odległości nie umiał oderwać wzroku od jego oczu i ust. Cas przełknął zapominając o oddychaniu.
Stali bardzo blisko siebie, bo Dean obejmował Novaka w pasie starając się go podtrzymał i patrzyli sobie w oczy. Czy to była wieczność? Dla Castiela z pewnością. Jenak po chwili ta wieczność przeminęła, bo chłopak się odsunął. Brunet nie był pewien, ale jego przyjaciel polizał sobie usta. Sama świadomość podniosła mu ciśnienie jeszcze bardziej.
- Przepraszam - oprzytomniał Cas i zdołał wydukać z siebie parę słów. - Mówiłem, że nie umiem jeździć. - zaśmiał się i pokręcił głową czując, jak policzki palą go żywym ogniem.
- Nie ma sprawy. Daj dłoń - podał mu rękę czekając, aż ten ją złapie. Niebieskooki zagapił się na nią. Czy Dean właśnie proponował mu wspólną jazdę na łyżwach, za rękę? - Pouczę cię trochę jazdy i będę cię amortyzować.
Chłopak nie był w stanie nic odpowiedzieć. Kiwnął głową i złapał lekko dłoń blondyna.
- Co tak lekko? Ściśnij moją dłoń, jak facet, wiem, że masz sporo siły - powiedział Winchester uciskając mocniej jego rękę. Brunet zrobił to, ścisnął jego dłoń i zaśmiał się. - Zuch chłopak, to jedziemy.
I jechali.
Razem.
Trzymając się za ręce.
I nie wyglądało to tak gejowsko, jakby Cas sobie wyobrażał. Dean naprawdę go amortyzował. Dzięki tej dłoni był w stanie jechać, a gdy był bliski upadkowi, chłopak łapał go w pasie i przywracał do pionu. Czy mogło być lepiej? Novak zapomniał o bożym świecie czasem też zapominając o poruszaniu nogami, by się nie wywalić. Ciężko było myśleć, kiedy taki Dean Winchester trzymał cię za rękę i pomagał ci jechać na łyżwach.
- Jak się bawicie? - zapytała ich Charlie, gdy stali przy barierce, by odpocząć, a raczej to Cas ubłagał Deana, by się zatrzymali. Z tych emocji nogi mu się trzęsły i bał się, że naprawdę zrobi sobie krzywdę.
- Dobrze, Cas już nieźle sobie radzi.
- Widziałam - Charls spojrzała na Castiela w znaczący sposób, a chłopak spalił jeszcze większego buraka, niż wcześniej. Przełknął ślinę i spojrzał na swoich przyjaciół.
- Chce mi się pić, ja zaraz wrócę - i tak prześliznął się trzymając zimną rurę w dłoniach w stronę wyjścia. Gdy stanął już na ziemi, odetchnął czując, jak kolana mu się trzęsą. Usiadł na ławce by ściągnąć łyżwy.
- Braeden jest w szpitalu, słyszałeś?
- Jak miałem nie słyszeć, skoro zaraz do niej jadę?
- A więc to twoje dziecko? - do Casa dotarła ta odpowiedź i aż osłupiał. Wytężył słuch.
- Tak. Robiła te cholerne badania na ojcostwo ze mną i to mój dzieciak. Ale Winchester ma kasę, dlatego trzeba go wkręcić w to, nie? Idiota dał się jej zwieść.
- Ale ty się nie dałeś.
- Wpadliśmy, ale jestem na studiach, spokojnie mogę to ogarnąć, tylko potrzeba jest kasa tego dzieciaka.
Cas wstał z ławki i mało nie pogubił nóg, gdy zaczął biec w stronę lodowiska. Wpadł na nie z impetem wywracając się od razu, przecież nie miał na nogach łyżew, czemu nawet teraz musiał być niezdarny?
- Cas, co ty wyrabiasz? - podjechał do niego Dean i pomógł mu wstać. - Co tu robisz bez łyżew?
- Dean... Tam... Tam jest ojciec... Ojciec dziecka Lisy - powiedział próbując złapać trochę powietrza.
__________________
Trochę przed terminem, ale musiałam wstawić ten rozdział. Ostatnio wena trzyma się mnie, więc bardzo się cieszę :D
Co myślicie o tym rozdziale?
Oczywiście czekam na opinie, czyli wasze komentarze i gwiazdki, one dodają mi chęci do pisania i napędzają moją wenę. Po prostu potrzebuję znać wasze zdanie o tym, co piszę.
Do następnego,
pozdrawiam xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top