כ׳

Słuchałem tego co mówił Louis ze spokojem przez kilkanaście boleśnie długich minut.

Czułem jego smutek, to wszystko to było za dużo...

- Czy żałujesz?  - starałem się by mój głos się nie łamał. To było naprawdę trudne...

- Ja... Nie, nigdy - szepnął i uniósł na mnie swoje niebieskie tęczówki. Miałem ochotę go pocałować i to tak bardzo...

- Jeśli nie żałujesz to nie mogę udzielić ci spowiedzi - wyszeptałem patrząc na jego reakcje.

On jedynie westchnął i wzruszył ramionami.

- Czy mógłby ksiądz zbliżyć się?  Chciałbym powiedzieć coś ważnego - oznajmił na co ja pokiwałem głową w zrozumieniu i nachyliłem się stykając policzek z siatką.

Przez kilka chwil zupełnie nic się nie działo, a potem poczułem jego gorące wargi na moim chłodnym policzku.

Nawet nie zorientowałem się kiedy zaraz potem wyszedł pozostawiając mnie w osłupieniu.

- Boże, zesłałeś mi tak cholernie słodki owoc... - wyszeptałem sam do siebie.

~✝~

- Możemy porozmawiać?  - zapytałem niepewnie widząc, że staruszek poleruje podesty na świece swoją sutanną.

Stał do mnie tyłem kiedy się do niego zbliżyłem więc było mi łatwiej mówić.

- Tak oczywiście. W czym rzecz? - zapytał nie zaprzestając swojej pracy.

- Wiem co robisz - zacząłem bawiąc się palcami. Ten temat do najłatwiejszych wcale nie należał. - Nie podoba mi się to, że pchasz Louisa pod mój nos, ja to widzę - oznajmiłem patrząc na jego plecy kiedy ten nadal robił swoje.

- Lou to świetna omega - odparł jedynie, polerując teraz ołtarz, a następnie złoty kielich.

- Wiesz jakie mam zasady, nie po to pracowałem tyle lat na to, co teraz mam aby zostawić to wszystko dla niego - odparłem zgodnie z prawdą, nie miałem wątpliwości z tym, że nie chciałem skrzywdzić omegi, ale nie mogłem też zboczyć ze ścieżki, którą chciałem podążać.

- Skoro tak... To twoja decyzja, ale szkoda mi tego malucha, ale młody jest to prędko sobie kogoś znajdzie, choć będzie mu ciężko będąc nieczystym - po tych słowach spojrzałem z szokiem na staruszka. Czy on wiedział?  Nie... Nie mógł się dowiedzieć, nie ma takiej opcji. Jak?  Skąd?

- Skąd pewność, że on w ogóle z kimś no ten... - poczułem ciepło na policzkach więc odwróciłem się plecami na wypadek gdyby staruszek chciał na mnie spojrzeć.

Usłyszałem trzask więc gwałtowanie odwróciłem się i zobaczyłem jak kielich leży na podłodze.

- Wszystko w porządku? - podszedłem do staruszka bojąc się o jego zdrowie. Nie trudno o tragedię w tym wieku.

- Tak, dobrze. Ja tutaj ogarnę, a ty możesz iść na górę przygotować się do mszy.

- Na pewno? Może jednak jakoś pomogę?  - byłem zmartwiony, bałem się o zdrowie staruszka, bo pomimo wszystko był mi bardzo bliski. Ufałem mu.

- Tak idź synu - oznajmił podnosząc kielich.

Idąc do góry usłyszałem jak mówił coś do siebie, nie bylem dokładnie pewniej co powiedział, bo zrozumiałem tylko "białe coś na podłodze".

Myślę, że on wie...
++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++

Ah ten Dominik... Brak mi powoli słów na jego zachowanie. Współczuję Louisowi :c


18.10.2018r.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top