Rozdział dziewiętnasty
Białooki przeszedł przez korytarz, wszedł do gabinetu dziadka. Ominął wszystkich i zaczął przeszukiwać szuflady. Usilnie czegoś szukał, nerwowo przeszukiwał biurko. Z przyśpieszonym lekko oddechem odwrócił się do biblioteczki i rozwalając papiery, lustrował wzrokiem. W końcu znalazł mały, stary kluczyk. Tylko jedna osoba mogła go przełożyć, najwyższy zacisnął pięść. Odetchnął i przycisnął klucz do klatki piersiowej. Zorientował się, że "rodzina" już przyjechała i unosząc głowę do góry, schował przedmiot do tylnej kieszeni spodni. W międzyczasie do pomieszczenia wślizgnęła się brunetka i usiadła na podłodze przy krańcu sofy, tak żeby nie zwracać na siebie uwagi, ale też, żeby Vinz jej nie zauważył. Jeden z nieznanych jej mężczyzn, spojrzał na nią, zmarszczył brwi, uśmiechając się do niej. Dziewczyna przyłożyła palec wskazujący do ust i kazała mu nic nie mówić. Ten zaśmiał się cicho i skierował wzrok na Vinza, który zaczął mówić.
- Dobra, piątka z was tu zostaje i będziecie się wymieniać. Nie obchodzi mnie kto. Dogadajcie się, kto i kiedy. Nasi przyjaciele robią się coraz odważniejsi. Musimy działać szybciej.
- Pojutrze mamy spotkanie z Madleigne, więc nic więcej na razie nie zrobimy Vinz – rzekła rudowłosa i przejechała mu dłonią po ramieniu, a później poklepała.
- Czy coś zginęło? – powiedział Białooki i ułożył kartki, które porozrzucał, a później usiadł za biurkiem.
- Nic, oprócz tego, że próbowali znaleźć plan i skład.
Ojciec Chrzestny pokiwał głową. Giovanna patrzyła na niego, zdawał się inny. Jego twarz była ściągnięta, nie tak jak zawsze roześmiana. Był spięty i postawny, na twarzy oziębły. Giov zdecydowanie wolała swojego Vinza. Choć musiała przyznać, wyglądał groźnie, ale przez to cholernie męsko. Potarł swoją żuchwę, na której były małe blizny, które mogła zauważyć tylko osoba przyglądająca mu się uważnie i z bliska. Zmarszczył swoje ciemne brwi i przeczesał jasne włosy.
- Franc, co się z tobą dzieje? - powiedział wybawiciel Giov i zlustrował go wzrokiem. – Może z łaski swojej wrócisz z tej zasranej krainy, w której się znajdujesz i zajmiesz się sprawą.
Farbowany westchnął ciężko i spojrzał w oczy Vinza. Jego przeszedł dreszcz, nigdy nie widział takiego chaosu w oczach przyjaciela. Nie wiedział nawet, jak się czuje, zdawało się, jakby miotały w nim wszystkie możliwe emocje. Ojciec Chrzestny machnął ręką, litując się nad nim. Opadł plecami na fotel. Poczuł się dziwnie obserwowany, przejechał wzrokiem po twarzach i nagle natknął się na świecące oczy brunetki. Złapał się za czoło i spojrzał na nią wymownie. Reszta mafii obróciła głowy, żeby zobaczyć, co jest przedmiotem zainteresowania Vinza.
- Musisz mi to zawsze robić? – powiedział i wstał. – Jesteś taka uparta.
Podszedł do Giov, która wstała. Ominął Paolo i Beatrice, złapał za jej głowę i westchnął. Dziewczyna znów zobaczyła rozluźnioną twarz Vinza. Tak, taką właśnie uwielbiała. Prawdziwą.
- Może nas zapoznasz – powiedział jakiś mężczyzna. – I wyjawisz tajemnicę, rozwiejesz plotki o niej.
Vinz odwrócił się i zamyślił, spuścił ramiona, teraz nie miał już wyjścia.
- To jest Giovanna, przybłęda, która sprawia mi same kłopoty. Bardzo wścibska i uparta. Lepiej uważajcie na nią, bo wpakuje was w kłopoty.
Brunetka zaśmiała się. I uśmiechnęła do wszystkich, zarzuciła ręce na barki swojego wybawcy, sprawiając tym, że musiał się trochę ugiąć.
- To jest Vinz. Najbardziej marudny facet, jakiego poznałam. Najukochańszy, cudny, który ciągle ratuje mi tyłek i nie zrobiłabym nic bez niego. Więc będę mu zatruwać życie.
Paolo wybuchł śmiechem i rzekł:
- Chyba to już koniec zebrania. Zbierać dupy.
Giovanna leżała na łóżku obok Vinza. Położyła się na brzuchu i podparła na łokciach. Białooki zaplótł ręce za szyją i obrócił głowę w jej stronę.
- Musiałaś co nie? Musiałaś?
- Inaczej nie byłabym sobą – rzekła i zamrugała.
Najwyższy dał już sobie spokój. I zamknął oczy. Poczuł, jak coś się przysuwa do niego. Giov dotykała swoim bokiem jego i położyła głowę na poduszce. Jego kącik ust uniósł się. Oplótł ręką jej talię i nachylił w jej stronę.
- Nieźle całujesz jak na pierwszy raz – na jego twarzy pojawił się uśmieszek i pocałował ją przeciągle w szyję.
Dziewczyna przymknęła oczy i wyciągnęła głowę, lekko mrucząc. Po chwili Giov zaśmiała się i uniosła brwi rozbawiona:
- Czemu sądzisz, że nie miałam nikogo wcześniej?
- Nie mów, że już to robiłaś?
Brunetka zaśmiała się i pogłaskała go po głowie.
- Tego to nie, ale całować to całowałam się dużo.
Dotknęła swoimi wargami jego. Vinz lubił czuć jej ciepłe usta i podsunął się do góry, złapał za jej tył głowy i przechylił ją trochę. Tak dziewczyna całowała świetnie. Ustami Giov złapała dolną wargę wybawcy i odsunęła od jego twarzy.
- Moja babcia powiedziała, że go nie lubi i on nie jest dla mnie. Co prawda był uroczy i mnie szanował. Jednak jakoś nam nie pykło, może babcia miała rację.
- I dobrze – powiedział i zaczął znów całować dziewczynę.
Białowłosy odkleił się od niej i potarł nosem o jej.
- Ale jestem wkurzony, że to ja nie jestem pierwszym.
- A tak, racja. Jest nawet takie przysłowie: mężczyzna chce być pierwszą miłością kobiety, kobieta ostatnią mężczyzny. Ja mam lepiej - zaśmiała się.
- Zawsze potrafisz polepszyć mój humor – powiedział nudnym tonem i padł plecami na materac.
Dziewczyna oplotła jego szyję rękoma i pocałowała w czoło.
- O jej, nie gniewaj się. Nic na to nie poradzę... No weź.
- Pojutrze idziemy do opery – rzucił i pogładził jej czarną czuprynę.
Dziewczyna przytaknęła i położyła żuchwę na jego absie. On uniósł się do góry i klepnął w jej tyłek.
- Dobra bella, wstawaj. Beatrice zrobiła już kolację.
Dziewczyna przewróciła oczami i podeszła do niego, uśmiechnęła się do siebie:
- Ale ja mam ochotę na coś innego.
- Ta, a na co?
- Na ciebie – powiedziała i zaśmiała się.
- To już nie na swojego byłego?
Dziewczyna westchnęła i palnęła go w głowę.
- Jeśli chcesz, mogę do niego iść - machnęła ramieniem i zaczęła wychodzić.
Vinz chwycił ją za łokieć i przycisnął do siebie. Złapał za jej głowę, unosząc do góry i patrząc w jej bystre oczy, po czym pocałował.
- Ani mi się waż. Bo nie przeżyjesz ani jednego dnia beze mnie.
Paolo i Pierro siedzieli już przy stole. Dziewczyna podeszła do swojego miejsca i usiadła.
- Pierro zdejmuj z blatu syry – wrzasnęła Beatrice.
Mężczyzna poprawił karmelowe włosy i zdjął nogi ze stołu. Do pokoju wszedł Roberto i usiadł.
- A gdzie Franc? – zapytał Vinz i odsunął sobie krzesło.
Posadził swoje cztery litery na siedzeniu i rozejrzał się po twarzach domowników.
- Nie jest głodny. Podobno. Sądzę, że mu przejdzie – odpowiedziała narzeczona młodziaczka i położyła patelnie na stole.
- Martwię się o niego. Najgorsze, że nie wiem, co mu jest – potarł swoją porcelanową twarz Roberto i chwycił widelec.
Giov po posiłku poszła na górę i zapukała do drzwi Francezco. Otworzyła je. Pokój był przytulny. Na podłodze był stary dywan, na nim fotel i komoda. Na starym, zabytkowym łóżku siedział Franc. Giov przełknęła ślinę i podeszła do niego. Usiadła obok i trwali chwilę w ciszy. Brunetka ścisnęła wargi i oplotła rękoma jego ramiona, docisnęła do siebie jego muskularne ciało. Położyła żuchwę na jego głowie, kiedy poczuła, że drży. Na jej sukienkę spadła łza. Pogładziła jego plecy i starała się nie rozpłakać. Poczuła, jak klatka piersiowa farbowanego się rusza i usłyszała, cichy, męski płacz.
- Tak tęskniłem – powiedział. – Jak ja jej nienawidzę.
Giov nic nie rozumiała, ale przytuliła go mocniej. On oparł głowę na jej ramieniu.
- Tęskniłem – zapłakał.
Dziewczyna schowała dolną część swojej twarzy w jego czuprynie i pogładziła delikatnie po barku. Zdawał się teraz taki bezbronny.
Atmosfera w pokoju była gęsta.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top