Rozdział czterdziesty trzeci
Giovanna zaśmiała się i schowała głowę, opierając ją o klatkę piersiową Vinza. Uderzyła piąstką w jego bark i wciąż śmiała, krzycząc:
- Nieprawda!
- Jasne... - Białooki wywrócił oczami, ale kącik jego ust poszedł do góry.
Ręką objął ją na wysokości żeber i położył podbródek na czubku jej głowy. Zawiał przyjemny wiatr, który poruszył jasną apaszką, która obwiązywała szyje brunetki. Dziewczyna uniosła głowę i zmarszczyła brwi, wydymając dolną wargę.
- Nie powinieneś załatwiać jakichś spraw związanych...
Jasnowłosy zaprzeczył głowę, przerywając wypowiedź ukochanej.
- Nic się nie stanie, jeśli poszwendamy się jeszcze trochę. Beatrice na pewno ma wszystko pod kontrolą.
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i objęła mężczyznę wokół tali z uniesioną głową. Ojciec Chrzestny wpatrywał się w jej ciemne oczy długo, mrugał wolno i ignorował ludzi szturchających go, śpiesząc się do pracy lub domu. Patrzył w brązowe tęczówki długo, milcząc i zakładając pasmo włosów Giovanny za ucho. Ocknął się i odwrócił głowę, chwycił dłoń dziewczyny i zaczął kierować ku rezydencji powolnym krokiem. Zerwał się wiatr i ściągnął jedwabną apaszkę z szyi Giov, dziewczyna złapała się w miejscu, gdzie ów przedmiot się znajdował, otworzyła szeroko usta i puszczając rękę Białookiego, zaczęła biec za uciekającą częścią jej garderoby.
- Giovanna! - krzyknął Vinz.
Brunetka zatrzymała się, a jej źrenice rozszerzyły się dwukrotnie, jej ręce opadły, a ona popychana przez przechodniów stała w miejscu.
Przed jej oczami był ciemny las, mała dziewczynka o ciemnych włosach, jej babcia. Obie biegły, zdyszane rozległ się krzyk:
- Giovanna!
Zdyszana dziewczynka biegła ile tchu, potknęła się i upadła, poczuła ciepłą dłoń na ręce i mocno schwyciła dłoń babci. Wiatr świstał pomiędzy koronami drzew, niebo było zachmurzone szarymi obłokami. Przez jej ciało przechodziły ciary.
Brunetka zaczęła głośno oddychać, kiedy poczuła dłoń na swoim ramieniu i usłyszała głęboki głos ukochanego:
- Wszystko w porządku? - mówił zmartwionym głosem.
Giov pokiwała głową i do jej uszu doszedł gwar miasta, który zniknął wraz z pojawieniem się wspomnień. Już kiedyś widziała tę sytuację. Pomyślała, czemu znów jej się to przypomniało?
Chwyciła mocno dłoń Białookiego i uśmiechnęła się niemrawo, mężczyzna objął ją ramieniem i kontynuował drogę do domu, szli w ciszy. Vincenzo podrapał się po potylicy i westchnął głośno. Wiedział, że lepiej się nie pytać, bo brunetka i tak mu nie powie, co się stało. Przycisnął ją do siebie i zaczął wolno nucić. Dziewczyna lekko się uśmiechnęła i zaczęła nucić razem z nim. Zza chmur wyszło słońce, grzejąc plecy pary. Doszli do bramu i przekroczyli ją, otworzyli drzwi i skierowali w stronę kuchni. Rudowłosa przeglądała szafki i odwróciła, słysząc, że ktoś wchodzi.
- Wiesz, że będziemy musieli jak najszybciej porozmawiać z Madleigne - rzekła i zamknęła drewniane drzwiczki.
Ojciec Chrzestny pokiwał głową i przejechał ręką po powiece.
- Gdzie jest Franc? - zapytał i nalał wody do szklanki.
Czekając na odpowiedź, zaczął pić.
- Pewnie, gdzieś w ogrodzie - odparła, wychodząc z pomieszczenia i klepiąc przyjaciela po ramieniu.
Vinz zaczął się nad czymś zastanawiać i pocałowawszy brunetkę w czoło, skierował w stronę drzwi prowadzących na tyły rezydencji. Minął rudowłosą, która gładziła polik Paolo. Młody chłopak siedząc na kanapie, obejmował swoją narzeczoną, całując ją w czubek głowy. Ręką pokrytą tatuażami sięgnął pilota i wyłączył telewizor.
- Będziemy jechać? - zapytał i podrapał po skórze, widocznej przez dziury w ciemnych spodniach, znajdujące się na kolanach.
Vinz przytaknął i rzucił mu jakieś klucze, które chłopak złapał. Ojciec Chrzestny wszedł do ogrodu. Rozejrzał i skierował się w stronę największego drzewa, uśmiechnął, kiedy zobaczył farbowanego opierającego się o pień z zamkniętymi oczami. Najwyższy cicho podszedł do niego i ukucnął, aby usiąść obok. Francesco uchylił powieki i rozciągał szyję, drapiąc po jej tyle. Zgiął jedną nogę w kolanie i położył łokieć na nim.
- Będziemy się zbierać do twojej kochasi - powiedział Białooki, śmiejąc się.
- Pewnie - rzekł i oparł czaszkę o korę drzewa.
- Pamiętasz, że kiedyś siedzieliśmy tak, nie mając nic do roboty i zastanawialiśmy się, w jaki sposób potoczy się nasza przyszłość?
Farbowany zaśmiał się cicho i pokiwał głową.
- Dzisiaj też zastanawiam się nad tym - kontynuował Vincenzo. - Moje życie to istny chaos.
- Nie martw się, zobaczysz, że kiedyś wszystko się poukłada i zrozumiesz przeszłość.
Ojciec Chrzestny westchnął i założył splecione dłonie za kark.
- Mam nadzieję - zaśmiał się nerwowo. - Dobrze, że was poznałem.
- Chodź już, nie lubię, kiedy robisz się wylewny - uderzył go pięścią w środek klaty i zaczął wstawać.
- Racja twoja ukochana czeka - mówił Vinz z ironią.
Franc wywrócił oczami i śmiejąc, wszedł do salonu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top