Rozdział czterdziesty piąty
Vinz odgarniając rozwiane włosy z oczu, mówił niskim głosem:
- Dobra, zrobimy tak – oblizał szybko górną wargę. – Ja, Paolo i Francezco pójdziemy kulturalnie przekonać bankiera do zeznawania.
Rudowłosa zamrugała, a na jej twarzy pojawił się grymas.
- A ty i Giovanna – wskazał podbródkiem na kobietę. – Pojedziecie do Ilario po coś. On będzie wiedział, o co chodzi.
Brunetka westchnęła i spojrzała na Ojca Chrzestnego z wyrzutem.
- Nie patrz się tak na mnie – prychnął, starając się nie uśmiechać. – Nie po to tyle razy cię ratowałem, żeby teraz się tobie coś stało.
Dziewczyna wywróciła oczami. Samochody stojące w korku zaczęły głośno trąbić, a kierowca starego auta wrzeszczeć na wszystkich. Giovanna odwróciła się i zaczęła odchodzić, wciągając do płuc powietrze wymieszane ze spalinami, chcąc zrobić kolejny krok, poczuła dużą dłoń zaciskającą się wokół jej nadgarstka i nim zamrugała, jej twarz znalazła się na klatce piersiowej Vinza, który objął ja szczelnie ramieniem i garbiąc się, szepnął:
- No, nie dąsaj się.
- Nie dąsam się – żachnęła się i uniosła głowę, patrząc w jasne oczy ukochanego. – Myślałam, że mam nie lubić Ilario – uśmiechnęła się i zacisnęła usta.
Mężczyzna zdjął ręce z czarnowłosej i odsunął, burcząc pod nosem:
- Spadaj wredoto.
Giovanna zaśmiała się, posyłając najwyższemu całusa oraz udając, że nie widzi jego uśmieszku. Podeszła do rudowłosej i nucąc cicho, patrzyła na czubki swoich butów, wpadając czasem na przechodniów.
- Mam nadzieję, że nie będę musiała znowu kogoś zszywać – westchnęła Beatrice i przeczesała dłonią gęste włosy, których pukle opadły na ramiona kobiety.
Młodsza zaśmiała się i spojrzała na nią.
- Mam jedno pytanie, mogę je zadać?
Starsza wzruszyła ramionami, jej wyraz na twarzy złagodniał.
- Pewnie.
- Jak poznałaś Vinza? – brunetka przystanęła na chwilę.
Starsza zmrużyła oczy i przechyliła głowę do boku, po czym parsknęła. Nie oglądając się za Giovanną, ruszyła dalej i rzekła:
- Stare dobre czasy – spojrzała delikatnie w dół na dziewczynę, która ją nadgoniła. – W zabawny sposób.
Zamilkła, a młodszą zaczęły drażnić dźwięki klaksonów. Giov wydęła dolną wargę i nie odezwała się, idąc w milczeniu, rozmyślała intensywnie. Ocknęła się, kiedy do jej uszu dotarło dzwonienie dzwonów kościelnych, rozbrzmiewających w Mediolanie. Beatrice zatrzymała się, więc ustał stukot kobiecych obcasów. Brunetka podniosła wzrok, przed jej oczami znajdował się wysoki, zniszczony budynek, z którego niedawno wyszli. Starsza zapukała lekko do drzwi i nacisnęła klamkę, nie czekając na pozwolenie wejścia. W progu rzekła głośno:
- My do Ilario – wyminęła mężczyznę z opatrunkiem na nosie.
Niższa szybko szła obok Beatrice, po chwili znalazła się w pomieszczeniu, gdzie przy biurku siedział brunet, a na kanapie trzeci osobnik. Ciemnooki widząc kobietę, wstał i zaczął mówić:
- A tak... Vinz uprzedzał, że przyjdziecie – schylił się, aby wyjąć coś z szafki i podając to rudowłosej, dokończył. – Zapomniałem wam dać jeszcze to.
Giovanna spojrzała na bruneta, a ten mrugnął do niej. Dziewczyna szybko odwróciła głowę.
- Przecież my też tam zamawiamy broń – wyszeptała Beatrice i uniosła wzrok na ciemnowłosego.
- No właśnie, próbują nas odciąć od wszystkiego. Ja nie wiem, co Vinz im zrobił, ale wygląda na to, że naprawdę się uparli.
- Hmm... No nic, o to się nie martw, on ma wszystko pod kontrolą – brąchała pod nosem, przewracając strony. – Dzięki.
Poklepała go po plecach i zerknęła kontem oka na speszoną brunetkę. Zaczęły iść korytarzem, a Giovanna stanęła i odwróciła się zmieszana.
- Nie wytrzymam z ciekawości, co on zrobił Francezco, że ten prawie złamał mu nos?
Mężczyzna zaśmiał się, spoglądając na zranionego kolegę.
- Powiedźmy, że nachalnie podrywał jego żonę.
- Aaa... - czarnowłosa pokiwała głową i uśmiechnęła się nieśmiało.
Skierowała do czekającej kilka kroków dalej Beatrice i po raz kolejny poczuła powiew powietrza na twarzy. Przygryzła wargę, zastanawiając się, czy z jej ukochanym wszystko teraz w porządku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top