Rozdział trzydziesty pierwszy
Giovanna biegła przez wilgotny las, trzymała kogoś za rękę. To była kobieca ręka, miała trochę zmarszczek. Trzymała ją mocno i ciągnęła, dziewczyna ledwo co łapała oddech. Miała na sobie sukienkę w falbanki i różowe rajstopy, na głowie papierową koronę, która spadła z jej głowy. Dziewczynka chciała się zatrzymać, jednak ręka trzymająca jej dłoń kazała biec dalej. Mała Giov sapała i z jej oczu leciały łzy, spowodowane natłokiem emocji i silnym wiatrem. Brunetka potknęła się o wystający korzeń, poczuła, że ktoś ją podnosi. Znów biegła, usłyszała za sobą męski, rozmyty głos. Nagle gwałtownie ucichł, ręka kobiety zacisnęła się mocniej i na chwilę stanęły, potem kontynuowały ucieczkę. Zaczęło lać, a wszystkie obrazy zaczęły znajdować się za mgłą, mała Giovanna i niewyraźna sylwetka kobiety znikały.
Giov szybko otworzyła oczy i patrzyła na biały sufit. Zamrugała i przełknęła ślinę, poczuła, jak ręka Vinza oplata ją.
- Wszystko w porządku?
Dziewczyna pokiwała głową i odwracając się na bok, wtuliła w jego klatkę piersiową. Zamknęła oczy i znowu pomachała głową.
- Jesteś pewna? – rzekł Białooki i patrzył na skuloną dziewczynę. – Nie wiem, co się dzieje, ale możesz mi powiedzieć.
- Nie, wszystko jest w porządku – uniosła głowę, aby na niego spojrzeć. – Po prostu od czasu kiedy tu jestem mam dziwne widzenia.
Mężczyzna zmarszczył brwi. Giovanna wyciągnęła dłoń i pogładziła polik Ojca Chrzestnego.
- Dziękuje, miło wiedzieć, że ktoś się o mnie troszczy.
Vinz prychnął i pocałował jej czoło.
- Głównie to twoja zasługa – zaśmiał się. – Gdybyś nie pakowała się w kłopoty, nie musiałbym.
Dziewczyna uderzyła go delikatnie i zawtórowała, śmiejąc się. Ten sielankowy obraz, zakłócił im Paolo, pukający w drzwi i krzyczący przez drewno:
- Vincenzo, zejdź na dół!
Białooki niechętnie odkrył się i wstał. Roztrzepał dłonią jasne włosy i przeciągnął, ziewając.
- Czego oni ode mnie chcą z samego ranka? – spojrzał na rozwaloną na materacu Giov. – Jak zwykle trują dupę.
Dziewczyna uśmiechnęła się, usiadła w siadzie skrzyżnym.
- Czasem mam wrażenie, że specjalnie zwalają to wszystko na mnie – mówił i przebrał koszule.
Pomyślał nad czymś i odwracając się w stronę Giov, podszedł do łóżka i nachylił nad nią. Pocałował i napierał tak, że legła plecami na materac.
- Chyba pięć minut mi darują?
Powiedział i zaczął scałowywać szyję brunetki.
- Vinz, chodźże tu! – usłyszał krzyk rudowłosej z dołu.
Mężczyna głośno westchnął i unosząc się, założył krótki kosmyk włosów za ucho Giovanny. Wychodząc, dodał:
- Nawet pięciu minut...
Dziewczyna zaśmiała się i spojrzała na sufit. Westchnęła i wyciągnęła kluczyk z szuflady z nocnego stolika Ojca Chrzestnego. Obracała go w dłoni i masowała po skroni. Wypuszczając powietrze z ust, odłożyła go i mrużąc oczy, założyła na siebie sweter. Po cichu uchyliła drzwi i wolno stawiała bose stopy. Podeszła do ściany przy schodach i usłyszała:
- Ale teraz? W tej chwili? – mówił Białooki.
- Tak, teraz – odparła Beatrice.
Brunetka cichutko zaczęła stąpać po schodkach, wychyliła się nieznacznie, widziała prawie wszystkich w salonie.
- To poważne? – rzekł Ojciec Chrzestny i oparł się bokiem o próg wejścia do jednego z salonów.
- Nie, aż tak nie, mimo wszystko jedz tam – powiedział Paolo. – I gdzie szlaja się ten kutas? Trzeba sprawdzić asortyment.
- Dobra, dajcie mu spokój, nie widział się z nią parę lat – powiedziała rudowłosa i popiła rumu z przeźroczystej szklanki. – Odpuście mu.
Narzeczony kobiety wywrócił oczyma i usiadł na kanapie.
- W takim razie, po prostu, załatw, co masz do zrobienia, jak chcesz, to pojadę z tobą.
Vinz przytaknął i uśmiechnął się pod nosem. Brunetka złapała z nim kontakt wzrokowy, zachwiała się i prawie spadła. Na szczęście zdążyła złapać się poręczy i unosząc dumnie głowę, zaczęła schodzić. Kiedy znalazła się w salonie, zamilkli, a Vincenzo podszedł do niej.
- W porządku, Paolo zbieraj się – rzekł, odwracając na chwilę głowę w jego stronę, potem zwrócił się do brunetki ciszej. – Jak chcesz podsłuchiwać, to musisz jeszcze nad tym popracować.
Dziewczyna spiorunowała go wzrokiem i oparła głowę o jego bark.
Białooki patrzył w lusterko i przekręcił kierownicę.
- Nie wiem jakim cudem dowiedzieli się, o potwierdzeniu, miejmy nadzieję, że pani Sofia jakoś sobie poradziła – odezwał się młodziaczek i podrapał umięśnioną ręką po głowie.
- Nie z takich rzeczy wychodziła – zaśmiał się i gwałtownie skręcił w uliczkę.
Zaparkował i wszedł do największego domu mody w Mediolanie. Zapukał do drzwi staruszki i usłyszał donośne: "proszę". Białooki wszedł do środka, a za nim Paolo. Pani Sofia przywitała ich uściskiem dłoni i od razu przeszła do meritum spawy.
- Na szczęście udało mi się sfałszować potwierdzenie dla nich — rzekła i usiadła w fotelu. – Było gorąco, mówię wam.
- Skąd wiedzieli, że dostaliśmy potwierdzenie od ciebie na prawdziwy towar? – odparł młodziaczek i stanął obok biblioteczki.
- Może macie kreta – odparła starsza pani.
Zapanowała cisza. Ojciec Chrzestny westchnął i mozolnie podszedł bliżej sofy.
- Myślałem nad tym – potarł czoło. – I szczerze, miałem nadzieję, że o tym nie wspomnisz, jak widać, myśl nasuwa się od razu.
Młody usadowił się na kanapie.
- To może być każdy, równie dobrze to może być pani – powiedział chłodno Paolo.
- Nie to raczej nie pani Sofia – odpowiedział Vincenzo. – Choć to niewykluczone.
Staruszka zaśmiała się i pokiwała głową.
- Podoba mi się wasza postawa – odparła. – Cieszę się, że jesteście czujni.
- Na razie musimy to obgadać, nic pani nie jest?
- Nie, u mnie tak dobrze, jak nigdy.
Vincenzo usiadł obok przyjaciela i westchnął.
- Musi być jakieś wyjaśnienie – powiedziała kobieta. – Prędzej, czy później się dowiemy.
- No tak, ale to ja jestem za to odpowiedzialny – popił kawy. – Nie mogę zostawić tego, żeby samo się rozwiązało.
Pani Sofia pokiwała głową:
- Identyczny, jak dziadek – wzruszyła się. – Nie martw się, jemu też zawsze wszystko się udawało.
Mężczyzna przytaknął i wstając, uściskał się z kobietą. Młodziaczek podał dłoń na pożegnanie i wyszli z chaosem patynującym w ich głowach.
Do rezydencji wszedł farbowany w idealnym humorze.
- Gdzie jest Vinz? – zawołał.
- Pojechał do staruszki, przed chwilą wyszedł — usłyszał krzyk rudowłosej, dochodzący z pralni.
Zamyślił się i wchodził po schodach, na niego wpadła Giov.
- O jak dobrze, że jesteś – powiedziała radośnie.- Muszę wyjść, a wiem, że nie mogę sama. Pójdziesz ze mną, co nie?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top