Rozdział trzydziesty drugi

- A mam wybór? – zapytał ze śmiechem farbowany.

Brunetka zaprzeczyła głową i posłała mu słodkie spojrzenie. Narzucając na siebie sweter, weszła do holu. Wsunęła stopy w mocarne buty i zerknęła na Francezco, ten czekał na nią przy drzwiach.

- Masz rację, nie masz wyjścia – pokiwała czupryną i uniosła palec do góry. – Bo gdybyś ze mną nie poszedł, musiałabym iść sama, a Vinz skopałby ci tyłek – zaśmiała się.

Farbowany kiwając głową na boki i patrząc na nią wymownie, odparł:

- Nie skopałby mi tyłka, ale nie chciałoby mi się z nim użerać.

- Myśl jak chcesz, ważne, żebyś ze mną poszedł – odwróciła głowę i nacisnęła klamkę.

Wyszli przed rezydencję i weszli na chodnik, dziewczyna szła blisko Francezco, czuła się bezpiecznie, poza tym chodnik był wąski. Minęli mnóstwo kolorowych drzew, doszli do placu w centrum. Giovanna skierowała się w stronę poczty, pchnęła mocarne drzwi i znalazła w tłumie zapracowanych ludzi, szybko wchodzących i wychodzących z budynku, jakby od tego zależało ich życie. Powoli brunetka podeszła do wolnego okna i adresowała kopertę, z uśmiechem podziękowała pani w okienku i stanęła obok mężczyzny.

- Załatwione – pokazał gestem, dotykając kciuka palcem wskazującym. – Możemy wracać.

Franc pokiwał głową i przepuścił dziewczynę przodem, w tłumie ledwo co się odnaleźli, więc Giov chwyciła Francezco za dłoń. Przeszli stłoczeni kawałek i w końcu znaleźli się na stosunkowo pustej przestrzeni. Brunetka odwróciła się, mając dziwne przeczucie, jej wzrok napotkał białe oczy. Znane jej dobrze, inteligentne, pełne wyrazu oczy Ojca Chrzestnego. Puściła dłoń przyjaciela i zamrugała energicznie, kiedy Vincezo stanął przed nią i patrzył się na nią z góry.

- Co ty tutaj robisz? – rzekł łagodnie, choć jego mina raczej nie była zadowolona.

Giovanna uśmiechnęła się i chciała coś powiedzieć, jednak Vinz mówił coś do Franca.

- Odpierdoliło tobie? Czemu jej słuchasz? – mówił spokojnie. – Nie ma mnie przez chwilę, dobrze, że akurat wracałem...

- Skąd? – zapytała szybko ciekawa brunetka.

Ojciec Chrzestny odwrócił się w jej stronę i napotkał ciekawski wzrok brunetki.

- Skądś – powiedział sucho.

Francesco patrzył się na nich i zmarszczył brwi.

- Masz – Vinz rzucił Francowi kluczyki od auta, a ten je złapał. – Zaparkowałem przy alei, koło butiku. Ja wrócę pieszo z Giov.

Mówiąc to, położył dłoń na plecach dziewczyny i delikatnie pchnął, oddalając od farbowanego.

- Dlaczego za każdym razem on mnie zostawia samego? – mruknął Francezco pod nosem i skierował w stronę samochodu.

Brunetka szła obok swojego wybawiciela i trykał go ramieniem o bok.

- No rozchmurz się – rzekła i złączyła ich dłonie razem.

Vinz wywrócił oczami i patrzył przed siebie, mimo to ułożył wygodnie rękę Giov w swojej.

- Już wiem, czemu jesteś taki naburmuszony – śmiała się i zobaczyła, jak Białooki zerka ukradkiem. – Po prostu jesteś zazdrosny i wkurzony, że trzymałam dłoń Francezco.

Mężczyzna zatrzymał się i popatrzył na dziewczynę.

- Wcale nie, źle to interpretujesz – rzekł na wdechu. – Zresztą możesz trzymać kogokolwiek za dłoń.

Brunetka roześmiała się jeszcze bardziej i przytulił wieżowca.

- Jesteś zazdrosny – mówiła. – Że wyszłam z nim, a nie z tobą, ale wiesz – spojrzała do góry. – Lubię trzymać tylko twoją dłoń.

Ojciec Chrzestny prychnął i nachylając się, zgarbił, składając krótki pocałunek na wargach dziewczyny.

- A ja lubię mieć tylko ciebie w ramionach – powiedział i zaczął kontynuować ich spacer.

Dotarli do rezydencji i przeszli przez ogród. Białooki zatrzymał dziewczynę, chwytając za jej nadgarstek i przyciągając blisko do siebie. Pogładził jej czarne włosy i założył kosmyk za małżowinę uszną. Brunetka cielęcym wzrokiem, nie rozumiejąc, co się dzieje, patrzyła w błyszczące oczy mężczyzny. Vincenzo przejechał po jej lekko różowym poliku kolosalną dłonią, nie przerywał kontaktu wzrokowego, ani panującej ciszy pomiędzy dwójką. Zjechał oczami na drobne usta dziewczyny i dotknął wargą wargi Giov. Dziewczyna zamknęła powieki i odchyliła głowę, nieważne, który raz Białooki ją całował, za każdym razem jej serce kołatało w ekspresowym tempie. Przechylając twarz, aby mieć lepszy dostęp w pocałunku, włożyła dłoń pomiędzy włosy Vinza i gładziła mu kark. Została zamknięta w szczelnym uścisku, który dawał jej niewiarygodnie dużo ciepła, przyjemnego ciepła. Podczas tej czynności ich nosy tryknęły się parę razy, a oni byli poza światem rzeczywistym. Giov powoli otwierała oczy, a w tym czasie Vincenzo oddalał się od twarzy brunetki. Dziewczyna dotknęła jego ust i cmoknęła subtelnie.

- A ciebie co naszło? – szepnęła.

Vincenzo uśmiechnął się i przycisnął ją do siebie.

- Nic – rzekł promiennie i spojrzał na dół w oczy Giov.

Brunetka zmarszczyła nos i oparła głowę na torsie mężczyzny.

- Zawsze chciałam kogoś, kto mnie pokocha – powiedziała cicho. – Nie wierzyłam, że naprawdę to się stanie.

Ojciec Chrzestny westchnął i pocałował ją w czoło:

- Nie kochasz kogoś za jego wygląd, czy jego ubranie albo fantazyjny samochód, kochasz, ponieważ śpiewa pieśń, którą tylko ty możesz usłyszeć.

Na twarzy Giovanny ukazał się uśmiech, a ona składając całusa na mostku mężczyzny, rzekła:

- Próbujesz mnie poderwać na Oscara Wilda, no nieźle – zaśmiała się.

- Cholera znasz to... – zagarnął ją w szczelne objęcie.

- Nie powiem, nawet mi to pasuje — powiedziała i przymknęła oczy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top