8

~Emil~

Znowu ta sama historia... Powtarza się ten sam moment, który zniszczył mi życie. Widzę ten sam piękny obraz chmur, nieba, czuję ciepło i słońce, które zawsze było mi bliskie. Mimo tego znowu dobijał mnie chód prosto z samego serca. Patrzę na swoje dłonie i jestem młody, moja skóra jest promienista. Zerkam na siebie i widzę zdrowego piętnastolatka z niepohamowaną energią i zapałem do działania. Jestem silny, jestem wolny, jestem zdrowy... I pełen radości. Nagle wiedzę jego... Jego zawiedzione i wściekłe spojrzenie na końcu długiej drogi. Stoi naprzeciw mnie i wlepia we mnie zawistne spojrzenie. Czuję nawet ból jego duszy, który rozdziera nas na kawałki, pali skórę, a toksyny tego wszystkiego zatruwają nas do szpiku kości.

O nie... Tym razem nie pozwolę ci odejść! Tym razem mi się uda! Tym razem do ciebie dobiegnę i cię powstrzymam!

Zaczynam biec i nie patrzę za siebie. Póki jestem zdrowy, nogi mnie niosą z niesamowitą szybkością, ale to wciąż za mało by do niego dotrzeć... Droga robi się coraz dłuższa, a ja z każdą chwilą słabnę... Moje nogi odmawiają mi posłuszeństwa, zaczynam dyszeć, a droga robi się coraz dłuższa, a on znajduje się jeszcze dalej... Czuję, jak moja skóra lekko się marszczy, postura się zmienia, całe moje ciało się starzeje... Biegnę dalej i z każdym krokiem jest jeszcze gorzej. Z każdym krokiem bardziej słabnę. Z każdym krokiem moja skóra jest przeżyta. Z każdym krokiem jestem starszy... Z każdym krokiem jestem bliżej, ale to na nic...

Wreszcie dobiegam do niego, ale jest już za późno... Patrzę na siebie i widzę tego Emila, którym jestem. Prawie trzydziestoletnim, bez energii i zapału. On też się zmienił na starszego. Wyciągam rękę ze łzami w oczach błagając.

— Proszę... Teraz będzie inaczej... Zaufaj mi, chodź ze mną! — łkam mocno i bez opanowania.

Patrzy na mnie morderczym wzrokiem, a potem widzę na jego twarzy obojętność na każdą moją łzę, na każdy mój ruch i na każde moje słowo. Modlę się w duchu, by ta historia nie skończyła się tak samo...

Nie mów tego, proszę... Nie rób mi tego po raz kolejny...

— Nie, Emil... Nigdy więcej ci nie zaufam.

— Proszę... Proszę, chodź ze mną, razem to wszystko naprawimy! — łzy ciekną mi ciurkiem z oczu, a on wciąż beznamiętnie na mnie patrzy. Bez życia, bez reakcji na bodźce... Bez niczego.

Nie mów tego po raz kolejny...

— Jesteś taki sam jak ojciec...

Jego słowa rozbrzmiewały mi w głowie echem, a każde powtórzenie dawało mi jeszcze większy cios w serce, które roztrzaskiwało się na miliard drobnych i szklanych kawałków. Dlaczego to zawsze kończy się tak samo? Dlaczego nigdy nic nie mogę zrobić? Dlaczego nie mogę po prostu oszukać przeszłości i mojego przeznaczenia...

— Nie! — krzyczę.

On odchodzi. Odwraca się i wolnym krokiem odchodzi. Jest coraz dalej, a ja coraz bardziej chcę za nim pobiec, ale nie mogę... To była jakaś siła, która nie pozwalała mi dalej iść... Pcham się przez nią, krzyczę za nim, ale to na nic... Znowu skończyło się to tak, jak zawsze się kończy...

Otworzyłem szybko oczy i gwałtownie się podniosłem wciąż krzycząc. Rozejrzałem się wokół siebie i okazało się, że jestem w łóżku, a to był tylko sen... No właśnie ten sen był nieodłączną częścią mojego życia. Prawie każdej nocy jest ta sama sytuacja... On zawsze mnie nawiedza i nie daje za grosz spokoju. Zawsze budzę się oszołomiony, ze łzami w oczach, z ciężkim oddechem i szybko walącym sercem. Przetarłem oczy i dotarło do mnie, że to rzeczywistość, która wcale nie była już tak kolorowa jak wcześniej.

— Co się stało?! — Andrea wbiegła do mojej sypialni zestresowana.

— Nic, nic... Przepraszam, że cię obudziłem. Miałem po prostu straszny sen. — westchnąłem widząc jak Andrea podchodzi do mnie bliżej.

— Nie obudziłeś mnie... Całą noc nie śpię przez to wszystko. — usiadła na moim łóżku przecierając ręce z zimna.

— Która godzina?

— Przed piątą... Sądzę, że wolałbyś jeszcze sobie pospać... — rzekła smutno i już zaczęła zmierzać w stronę wyjścia.

— Andrea, poczekaj!— krzyknąłem, a ona zatrzymała się przy drzwiach. — W sumie to ja też po tym już nie zasnę.

— Chcesz pogadać? — wymusiła lekki uśmiech.

— Może rozmowa faktycznie dobrze nam zrobi. Jesteśmy już zbyt zmęczeni tłumieniem w sobie emocji.

— Chciałabym, ale nie wiem czy dam radę cokolwiek powiedzieć bez płaczu. To dla mnie cholernie trudne. Nie jestem gotowa na żadną tragedię i nie chcę słyszeć, że mojej siostrze coś się stało, Emil.

— Też nie chcę o tym słyszeć. Dalej wierzę, że to tylko głupi żart i że obudzę się z tego koszmaru, a ona nadal tu będzie...

— Nadzieja zawsze umiera ostatnia... — rzekła cicho wzdychając.

— I jest matką głupich. — prychnąłem.

Andrea zwyczajnie nie miała siły podnieść głowy i zbesztać mnie za te słowa, które w tej chwili były zupełnie nie na miejscu, ale jednak były oznaką bezsilności z mojej strony. Dziewczyna tylko spuściła wzrok na podłogę i zgarbiona bawiła się swoimi palcami. Przyzwyczaiłem oczy do ciemności i dostrzegłem, że ma na sobie pidżamę w grochy, a jej włosy są związane w niechlujny warkocz.

— Co będzie jutro? — bąknęła wciąż wgapiając się w ten sam szary punkt.

— Nie wiem... Nie wiem co będzie, ale my musimy zacząć normalnie funkcjonować. Już sporo czasu opuszczam swoją firmę. Wydzwaniają do mnie dzień w dzień i wiem, że jutro będę musiał się tam pojawić. — podparłem się na rękach i przysunąłem bliżej niej.

— Co?! Chcesz jak gdyby nigdy nic iść do swojej firmy i normalnie funkcjonować?! Tobie w ogóle zależy na Micaeli? — spojrzała na mnie z zabójczym wzrokiem pełnym wyrzutów, agresji i żalu.

— Nie o to chodzi. Ja muszę też jakoś zarabiać! Na siebie i na ciebie. Na nas. By nam się godnie żyło.

— Nie chcę żyć godnie... W ogóle nie chcę żyć w tej chwili. Mica była moją drugą połową i bez niej jestem po prostu nikim... Jestem zerem. Ona była dla mnie wszystkim. Całym światem i nawet więcej. Liczyłam po prostu na to, że będziemy blisko ze sobą całe życie. Że razem przeżyjemy własne wesela... Że razem będziemy wychowywać nasze dzieci... Że razem będziemy pochowane i razem pójdziemy do nieba bądź piekła... Nieważne dokąd, byleby razem! — wykrzyczała to ostatnie zdanie zanosząc się szlochem.

Łzy towarzyszyły jej już od wielu godzin, a ja wciąż nie miałem pojęcia co powiedzieć, co zrobić... To było przeraźliwie trudne dla mnie zrozumieć czyjeś emocje i pomóc komuś w walce z płaczem. Jako dziecko nigdy nie płakałem, a przynajmniej się starałem. Mimo wielu trudności na mojej drodze życia, musiałem wyprostowany iść i odczuwać najmniejsze ząbki ostrz rzucanych we mnie przez większość czasu.

Przez lata suchości w oczach nie rozumiałem nikogo z wilgocią w oczach...

Przysunąłem się do Andrei zsuwając pościel na podłogę. Usiadłem obok niej, a moje serce przez stres i obawy zaczęło bić szybciej. Co ja mam teraz zrobić? Nigdy tego nie zrozumiem. Przybliżyłem się, ale zachowałem odpowiedni dystans między nami. Doszedł też do mnie fakt, że byłem w samej koszulce na ramiączkach i bokserkach. Jakoś ominąłem ten fakt w tym momencie. Położyłem ciepłą dłoń na jej zimnym i delikatnym ramieniu, a potem przyłożyłem swoje usta do jej czoła i lekko zmusiłem ją, by oparła głowę o moje ramię.

Jej ciemne włosy swobodnie opadły na moją koszulkę, a przez to, że moja twarz znajdowała się bardzo blisko jej ciemnego buklu włosów, poczułem ich przyjemny kwiatowy zapach. Całe jej ciało pachniało ładnie i kobieco... Nigdy dotąd tego nie czułem, bo nigdy zazwyczaj nie zbliżałem się do niej w ten sposób...

— Wiem, że ci teraz ciężko. — wyszeptałem łagodnie, a ona czuła się przy mnie bardziej bezpiecznie.

— To mało powiedziane. Jestem w rozsypce. Każdy dzień to udręka, a każda noc to piekło. Nie mogę spać... A wokół mnie są moje łzy. Gdy tylko zasypiam, ona mi się śni... Ani przez chwilę nie mogę przestać myśleć o tym, co się dzieje... W głowie mam scenariusze każdej sytuacji, która mogła ją spotkać i to ze szczegółami... — zatrzęsła się mówiąc o tym, a ja drugą ręką objąłem ją, by dać poczucie bezpieczeństwa. Chciałem po prostu pokazać jej, że dopilnuję, by jej teraz nic się nie stało.

— Też mnie to męczy. Nie jesteś w tym wszystkim sama. Tkwimy w tym razem i razem będziemy sobie pomagać.

— Sam wiesz, że poza nią nie mam nikogo. Bez niej jestem sama w tym całym świecie. Rodziców nawet nie znam. Nie mam pojęcia czy żyją, czy nie... Nie wiem też dlaczego postanowili nas oddać do domu dziecka. Zawsze mnie do dręczyło.

— Szczerze to ja również jestem sam na tym świecie. — wymamrotałem wlepiając wzrok w podłogę i smutno westchnąłem.

— Nigdy mi tego nie mówiłeś... Ale co się stało z twoją rodziną? — jej pytanie wbiło mnie w ziemię. Na wspominki tych chwil chciało mi się płakać... A to było tak okropnie nie w moim stylu pokazywać swoje najbardziej delikatne cechy.

— Powiedzmy, że w tej chwili oboje nie żyją.

— Ale ty przynajmniej wiesz jacy byli. Poznałeś ich i spędziłeś dużo chwil z nimi, racja?

— Tak... Ale to nie jest tak kolorowe.

— W każdym bądź razie... Nawet jeżeli moi rodzice byliby najbardziej okropnymi ludźmi na świecie, chciałabym to wiedzieć... Przynajmniej byłabym szczęśliwa, że jestem tutaj i wiem, że oni nie byliby dla mnie odpowiedni.

— Coś w tym jednak jest. Pewnie też na twoim miejscu bym się zadręczał ciągłymi pytaniami. Zresztą sam nie wiem jak to jest i mogę jedynie sobie wyobrazić.

— Mica nigdy się tym nie zadręczała... — wyszeptała, a jej ciało znowu zaczęło drżeć. — Ona zawsze była odważna i dumna. Jej nie obchodziło nigdy dlaczego byłyśmy sierotami. Żyła zawsze pełnią życia i doceniała to, że jesteśmy z tobą w Nowym Jorku. Imponowała mi tym. Zawsze chciałam być taka jak ona i mieć gdzieś to, co mówią i myślą o mnie inni.

— Masz rację... Ona była jedyna w swoim rodzaju.

— Ona zawsze dodawała nam tej radości. A teraz ciężko wyobrazić sobie życie bez niej...

— Jutro naprawdę muszę podjechać do swojej firmy... Tyle że nie chcę cię zostawiać tu samej. — westchnąłem widząc jej czerwoną twarz i wilgotne oczy nawet przez ciemność. — Pojedziesz ze mną.

— Nie mam ochoty pokazywać ludziom swoich łez. Zwłaszcza, że to są twoi pracownicy, których pewnie jeszcze spotkam milion razy.

— Nie będziesz musiała ich wszystkich widzieć. — wstałem z łóżka i podszedłem do wielkiej szafy z lustrem bez celu. — Użyczę ci swój gabinet. Nikt tam nie wchodzi, póki nie zaproszę.

— Dziękuję, Emil. — chwyciła mnie mocno za rękę, gdy chciałem wrócić. Ścisnęła dosyć silnie i kurczowo, a po mnie przeszedł łaskotliwy dreszcz.

— Nie ma sprawy, nie dziękuj za to. To przecież normalne. — zgromiłem ją wzrokiem dając do zrozumienia, że czułości i wdzięczności nie są dla mnie pożyteczne i tylko wytrącają mnie z równowagi.

— Wrócę już do łóżka. Może uda mi się zasnąć i przespać chodziaż jedną godzinę. — odgarnęła włosy wystające z jej warkocza i posłała mi lekki, wymuszony uśmiech.

— Z całego serca ci tego życzę, byś wypoczęła. Nie mogę patrzeć jak się męczysz. — odrzekłem i spuściłem swój martwiący wzrok, by nie pomyślała o mnie jak o miękkim i uczuciowym mężczyźnie, który na każdym kroku pokazuje swoje emocje.

— Ty też wypocznij. Należy ci się zwłaszcza po tym, jak starasz się wszystko ułożyć.

— Co masz na myśli?

— Starasz się mnie pocieszać, martwisz się o mnie i dbasz o moje dobro... Zawsze miałam cię za egoistę, ale pokazałeś mi swoją drugą stronę, która jest cudowna. Poczułam się jak twoja młodsza siostra. Najwięcej znaczy dla mnie to, że opatulasz mnie silnym ramieniem bezpieczeństwa. Może ty tego nie dostrzegasz, ale ja widzę każdy szczegół. Dzięki tobie czuję się znacznie lepiej. Dziękuję. — zerknęła na mnie wychodząc z mojej sypialni i pomachała delikatnie ręką.

Czułem, że moja twarz robi się zaróżowiona. Nienawidzę rozmawiać o takich czułych rzeczach... Zawsze mnie zawstydzają. Ostatni raz, gdy się otworzyłem przed kimś był dość dawno temu. Teraz nie mam osoby, do której mogę mówić o swoich problemach. Nie doceniałem tego, że taką posiadałem, aż w końcu przyszło mi się mierzyć z konsekwencjami i nie mieć do tego nikogo...

~Andrea~

Byłam mu wdzięczna za to, co dla mnie robił. Wiem, że gdy nie ma mnie w pobliżu, a on zostaje zupełnie sam, nie może sobie z tym poradzić i mocno to przeżywa. Może i nawet tego nie zauważa, ale sprawiał, że mimo tej całej sytuacji uśmiechałam się dzięki dobroci jego serca. Kątem oka zauważyłam, że speszony odwraca się, gdy juz wychodziłam.

Wróciłam do salonu, gdzie miałam rozłożoną kanapę. Nie uśmiechało mi się spanie ani odpoczynek. Moje oczy już od wielu godzin nie zaznały suchości. Ciągle się zadręczałam, ciągle myślałam i ciągle miałam to samo poczucie winy... W końcu gdyby nie mój pomysł, moja siostra byłaby tu ze mną. Wyobrażałam sobie, co mogło się z nią stać i to z masą szczegółów. Gdy tylko zamykałam oczy, widziałam ją jak ktoś ją brutalnie morduje albo gwałci, a ona krzyczy. Kolejne łzy ciekły po moich policzkach. Popadałam w paranoję. Przez to wszystko każdy przedmiot mi ją przypomina. Na przykład jeżeli ubrania na krześle ułożą się w ludzką postać, myślę że ona właśnie tam jest. Co chwila słyszę dziwne stukania. Wiem, że to jest spowodowane deszczem na dworze albo gradem... Jednak z tyłu głowy zawsze jest złudna nadzieja, że to właśnie ona tam jest.

Po długich rozmyślaniach, zaczęłam się gorączkowo modlić. Nie robiłam tego od czasu podstawówki, gdy nauczyciele upiększali nam obraz Boga. Jednak po piątej klasie, Emil zadecydował o nauce w domu, która nic nam nie przyniosła. Po osiemnastce obie skończyłyśmy z nauką i nie chciałyśmy podchodzić do matury. Zresztą od pierwszej klasy nie przynosiłyśmy dobrych ocen, dlatego to wszystko było dla nas bezsensowne... A może właśnie gdybyśmy skończyły szkołę i podeszły do matury, nie szukałabym tych chorych castingów...

Zmęczenie wzięło nade mną górę. Nie zdziwiłam się, bo w końcu płakałam większość czasu i żaden organizm by tego po prostu nie wytrzymał bez chwili snu. Budziły mnie koszmary... Tak jak Emila. Słyszałam, że po cichu błaga, by to się skończyło... Nie mam pojęcia czy do ze względu na Micę czy dręczy go coś innego.

Rano miałam pod oczami gigantyczne worki. Szłam do ludzi. Mimo, że tylko chwilowo miałam ich widzieć, to chciałam wyglądać normalnie. Od razu naładowałam duże ilości korektora, by to przykryć. Gdy tak stałam przed lustrem w łazience i wcierałam kosmetyk w twarz, zaskoczył mnie Emil, który bez pytania po prostu tak wszedł.

— Możesz nie wchodzić? A co jakbym siedziała na toalecie? Lub się przebierała? — zrobiłam mu wyrzuty.

— Przepraszam. Przez całą noc dręczyły mnie straszne sny... Nie mogłem wytrzymać sam w pustym pomieszczeniu. — oparł się o framugę drzwi i jedną ręką przetarł twarz ziewając. Nie wyglądał najlepiej.

— Dobrze, ale następnym razem chodziaż zapukaj. — westchnęłam nie chcąc go bardziej denerwować.

— Widzę, że oboje nie wyglądamy dzisiaj dobrze...

— Nie musiałeś mówić mi tak tego w twarz... Czego się spodziewasz po mnie? Mam za sobą przepłakaną noc i w połowie nieprzespaną. Do tego moje włosy sterczą na wszystkie strony i muszę się tapetować, by wyglądać choć trochę lepiej, ale i tak to nie za dużo pomoże...

— Przepraszam. Nie chciałem mówić, że źle wyglądasz... Wyglądasz przynajmniej lepiej ode mnie i wcale nie musisz się malować.

— Przy tobie nawet nie chcę, bo widziałeś mnie już w najgorszym stanie. Problemem jest to, że idę do ludzi... — przewróciłam oczami zakręcając korektor i biorąc w rękę jasno różowy błyszczyk.

— Czym różnie się ja od reszty?

— Ty jesteś jak rodzina. Nie wstydzę się przed tobą pokazać, gdy wyglądam jak potwór. — zaczęłam powoli nakładać kosmetyk na usta.

— Jeśli traktujesz mnie jak rodzinę, to może mnie posłuchasz jak rodziny i zgodzisz się z moimi słowami, że nawet po nieprzespanej nocy, po długim i intenstywnym płaczu, czy bez makijażu i z gigantycznymi worami pod oczami, dla mnie jesteś tak samo ładna jak zawsze. — zatrzymałam różdzkę od błyszczyka na ustach, a nasze spojrzenia spotkały się w wielkim lustrze. Przez kilka sekund nie odrywaliśmy od siebie wzroku, aż w końcu Emil wyszedł z łazienki dając mi trochę przestrzeni.

Skończyłam kombinowanie z moją twarzą i jedyne co zrobiłam, to przeczesałam swoje włosy, by nie było kołtunów. Moje włosy naturalnie były lekko pofalowane na końcach, przez co nie widać było ich naturalnej długości, która była aż do pośladków. Teraz była do połowy pleców przez wielkie skręty na końcówkach. Zrobiłam z tej szopy niechlujnego koka. Mimo tego, że był niestaranny, potrzebowałam masy drobnych spinek, by go utrzymać. Ubrałam na siebie zwykły szary dres, by wtopić się i by nikt nie zwracał na mnie większej uwagi.

Emil przygotował tosty z serem, szynką i ketchupem. Przez sam zapach zgłodniałam, a teraz mogłam pochłaniać to śniadanie z wielką przyjemnością. Naprawdę nic nie daje mi tak dużej przyjemności jak jedzenie...

Po krótkim sprzątaniu po śniadaniu, ruszyliśmy samochodem do firmy Emila. Mieściła się dość niedaleko od jego domu. Może i Emil nie był znany w całym Nowym Jorku ze swoją firmą, ale miał dość spore zainteresowanie i zyski. Każdy sądzi, że cały Nowy Jork to tylko wielki dom sławnych ludzi... To błąd. Też mieszkałam w Nowym Jorku, ale nie w centrum. Nie było tego wszystkiego, co mówią w gazetach.

Gdy tylko Emil zaparkował na firmowym parkingu, od razu pomógł mi wysiąść z samochodu. Nie wiem czy odezwał się w nim dżentelmen czy może chciał się przed kimś popisać. W każdym bądź razie nie potrafiłam opanować swoich emocji i dość szybko zaczynałam łzawić. Zasłoniłam się szalikiem i czapką, ale to nic nie dawało. Weszliśmy do środka. Emil prowadził mnie za rękę. Trzymał moją zmarzniętą w rękawiczce dłoń i nakierowywał mimo, iż wiedziałam gdzie mam iść.

Jak zawsze moim oczom ukazała się oślepiająca biel wymieszana ze stonowaną szarością. Podobał mi się ten wystrój, ale był zbyt sztywny i szpitalny... Emil był dość bogaty, ponieważ jego firma przynosiła spore zyski. Sam budynek i pomieszczenia w nim były projektowane przez najlepszych. Nie było rzeczy, które by do siebie nie pasowały. Wszystko lśniło czystością i przyciągało wzrok.

Po zdjęciu kurtek, ruszyliśmy windą na górę, gdzie mieściły się miejsca pracy innych ludzi. Od razu po otwarciu windy, zauważyłam ludzi pracujących przy swoich biurkach i komputerach. Zapewne coś sprzedawali, robili transakcje lub tłumaczyli coś innym przez telefon. Jedyne kolorowe w tym miejscu były karteczki samoprzylepne, których każdy miał pod dostatkiem.

Stałam obok Emila, prawie stykaliśmy się barkami, gdy nagle wszyscy spojrzeli w naszą stronę. Wgapiali we mnie durne spojrzenia i musiałam się stresować, że widzą mój płacz. Jednak zwracali uwagę na to, że ich szef przybył ze mną... Byłam tu tylko, gdy nikogo nie było i to dość rzadko. Nagle poczułam jak nad moją głową w wyobraźni pojawia się immunitet. Ci ludzie nie mogli mnie oceniać, nie mogli rozmawiać ani nie mogli źle na mnie spojrzeć. Byłam w końcu obok ich szefa...

— Wracajcie do pracy, co to ma być? Komitet powitalny? — zaczął klaskać w dłonie, gdy ujrzał moje skrępowanie ich spojrzeniami.

— Gdzie jest twój pokój? Chcę jak najszybciej się zmyć... — szepnęłam ciągnąc go za rękaw garnituru.

— Zaprowadzę cię. 

Podążyłam za nim szybkim krokiem mijając mężczyzn i kobiety, którzy byli we mnie znacząco wpatrzeni. Ciekawiło mnie, co teraz o mnie myślą. Emil nie mówił im, że jesteśmy przez niego adoptowane z Hiszpanii. Nikomu się tym nie chwalił. Teraz zapewne spektuowali, że ja i Emil jesteśmy parą... W końcu przybyliśmy tu razem, blisko siebie i teraz szłam do jego gabinetu. Ciekawość ludzka nie zna granic...

Otworzył przede mną brązowe drzwi, a moim oczom ukazał się dosyć nudny i mizerny gabinet typowego poważnego biznesmana. Szare stonowane ściany, biurko przy oknie, a po odwróceniu na bujanym krześle było widać dużą część Nowego Jorku z góry.

— Podoba ci się? — spytał wkładając ręce do kieszeni.

— Widziałam takie na filmach. Nudne i przereklamowane gabinety szefów... Beznadziejne.

— Nie oczekiwałem tego, że będę miał neonowe ściany i motylki na meblach jak ty w młodości. — prychnął na moje narzekania i podszedł do bujanego fotela. — Rozsiądź się. Nagrzej mi siedzenie swoim gorącym tyłkiem. — zadrwił, a ja mimo smutku, uśmiechnęłam się.

— Kiedy wrócisz, ono będzie już gorące. Spali cię na wiór, bo aż płonę na twój widok! — przyciągnęłam do siebie obie dłonie i teatralnie upadłam na szary fotel symulując mdlenie.

— Co jak co... Wiem, że nigdy nie widziałaś we mnie przystojnego mężczyzny, ale sama widziałaś jak reagują na mnie inne kobiety.

— Nie zwracałam na nie uwagi... Może dlatego, że gdy wszedłeś nosy miały w komputerach... — zaśmiałam się gardłowo jak prawdziwa wredota.

— Nie rań mi serca... Teraz już nigdy nie znajdę prawdziwej miłości! — udał przejętego jak w dramacie miłosnym. Po chwili jednak posmutniał i westchnął spoglądając na swoje buty.

— Wiem, że byłeś w niej zakochany. — wypaliłam tak nagle, ale on w odpowiedzi lekko uniósł kącik ust.

— Nawet nie masz pojęcia jak bardzo... To pokręcone, że dotarło to do mnie dopiero teraz... Gdy jej nie ma. Wcześniej nie myślałem nawet o niej poważnie. — jego oczy aż się zaświeciły od tego wyznania, a potem powrócił do smutnej rzeczywistości.

— Ja wierzę, że Mica pozostała silna i nie została skrzywdzona. Wiem, że ona żyje i na pewno próbuje do nas wrócić o własnych siłach. Naprawdę jestem tego pewna, że jest zbyt silną babką i nie poddała się. — dotknęłam delikatnie jego dłoni, a on zerknął na moje nadzwyczaj pewne spojrzenie i też starał się w to uwierzyć.

— Wiem, że ci smutno, ale nie mówmy już o tym. Chcę zająć się pracą i nie myśleć za dużo. Jeśli chcesz to możesz do mnie dołączyć, bo nie chcę zostawiać cię samej. Jak uważasz...

— Okej. W pełni cię rozumiem. Przepraszam za to, że cię męczę... Wiem, ze masz teraz sporo pracy, a ja wykazałam się tylko swoim egoizmem. — skuliłam się na krześle, by schować twarz w kolanach. Emil jednak tylko spojrzał na mnie z litoscią w oczach i uśmiechnął się.

— Wcale mnie nie męczysz. Bardzo lubię twoje towarzystwo. — nieśmiało mrugnął do mnie uśmiechając się jeszcze szerzej.

— Teraz tak mówisz! — przewróciłam oczami udając, że prycham.

— Mimo tego, że ty nigdy nie okazywałaś mi sympatii, ja zawsze lubiłem twoje towarzystwo. — oznajmił poważnie, ale w jego głosie była nutka niepewności i zakłopotania.

Wyszedł po chwili trzaskając niechcąco drzwiami. Naprawdę wiedział, że go obgadywałam z Micą? Naprawdę sądził, że ja go nie lubię? Nasze słowne przepychanki to tylko żarty... Jak braterski kopniak w brzuch na zgodę lub siostrzane pociągnięcie za włosy. Z rodziną nigdy nie jest tak, jak na obrazku. Zrobiło mi się okropnie przykro po tych jego słowach. Chciałam mu udowodnić, że go lubię... Tylko jak?

~Micaela~

— A tak właściwie, Dex... Urodziłeś się w Polsce czy twoi rodzice to Polacy? — spytałam blondyna, gdy tylko nadarzyła się okazja. Dex był bardzo interesujący. Lubiłam słuchać, jak mówił. Ciekawiła mnie również historia tego, jak stał się mafioso. W końcu był bardzo miły. Przypominał mi trochę takiego rozbrykanego nastolatka, mimo że miał dwadzieścia trzy lata.

— Niestety urodziłem się w Stanach. Stąd to imię. W Polsce takich imion nie ma. Moi rodzice też są Polakami, tyle że urodziłem się na wakacjach, więc według prawa nie identyfikuje się jako Polak. Jednak gdzieś mam to prawo. Mieszkałem tam przez piętnaście lat. Nawet moje nazwisko jest polskie. Dlatego Travis zawsze mówi do mnie po imieniu, bo nigdy nie wie jak przeczytać. — zaczął wymachiwać rękami, robić miny i starał koniecznie pokazać mi, jak bardzo kocha swoją ojczyznę. Pod koniec tylko lekko się zaśmiał, a ja wciąż słuchałam go ze skupieniem.

— Masz fajne wspomnienia?

— Oj, mam. I to dużo. Jednak jeśli chciałabyś posłuchać ich wszystkich, musiałabyś zarezerwować sobie najbliższe osiem godzin. — zaśmiał się, a ja zrobiłam to samo.

— Czasu może za wiele nie mam, ale z chęcią wysłucham chodziaż kilka.

— Kilka? Ojejku. Teraz trzeba będzie wybrać najlepsze spośród tylu... — znów wybuchnęliśmy szczerym śmiechem, a mi z oczu już leciały łzy.

Boże, Dex jest taki fajny!

— Dex... I Diable... — zawołał el guapo wychodząc z pokoju na korytarz. Spojrzał z sympatią na Dexa, a wypowiadając stworzoną przez niego ksywke dla mnie, zmierzył mnie lodowatym spojrzeniem. — Muszę wam przerwać, ale sprawę mam do tego diabła.

— Na serio? W takim momencie musisz się wpierdalać ze swoim grubym dupskiem? Dex właśnie opowiadał mi o swoich przeżyciach. Zapewne jest ciekawszy od ciebie el guapo. — wytknęłam mu język niczym rozwydrzony bachor.

— Przepraszam, że źle traktuję nabytek... Ah, przecież nabytek nie ma nic do powiedzenia. — uśmiechnął się triumfalnie, a mnie oblała fala wściekłości. Już miałam zrobić mu kolejną głośną awanturę, gdy Dex położył mi dłoń na ramieniu.

— Spokojnie. Dokończymy innym razem. Też bym z chęcią posłuchał o tobie. Jednak twój Bodyguard wykonuje tylko swoje obowiązki. — zerknął na mężczyznę i puścił mu oczko, a ja zupełnie nie miałam pojęcia co to oznacza.

— Dziwię się, że Dexa uwielbiasz, a mnie nawet nie możesz przetrawić. Nie jestem dla ciebie zły. — odwarknął, gdy weszliśmy do jego pokoju.

— Nie zesraj się jeszcze z tego powodu.

— Coś ci zrobiłem, czy po prostu jesteś taką suką? — spytał krzyżując dłonie na piersi.

— Jestem suką tylko dla takich jak ty. Oj, el guapo... Najpierw traktujesz mnie jak towar, przedmiot, a teraz oczekujesz ode mnie tego, że będę ci ułatwiała twoje zadanie? Pamiętaj, że muszę znieść fakt, że będę dziwką jakiegoś obleśnego bogacza... Wszystkie były posłuszne na tę myśl?

— Właściciele nawet nie oczekują, że będziecie posłuszne. Warcz dalej diable, ale to ci nic nie da. Łatwiej ci będzie, gdy w końcu pgoodzisz się z faktem, że to ja cię ochraniam do tego czasu i to ode mnie zależy czy nie pozwolę cię komuś innemu skrzywdzić. Nie wiem jaki będzie twój właściciel, ale uwierz, że nie chciałabyś zaznać gwałtu jednego z naszych ochroniarzy. — wskazał ręką na drzwi.

Miał rację, że po każdym korytarzu chodzą wysocy i masywni mężczyźni w ciemnych okularach i czarnych garniturach. Zazwyczaj są łysi i mają pełno tatuaży na rękach jak i drogie złote zegarki. Gdyby taki się na mnie rzucił, po prostu by mnie zmiażdżył.

— I to są niby ochroniarze? Oni chyba powinni chronić od takich rzeczy, gdyby tobie się nie udało...

— Travis wyznaczył im ochranianie swoich ludzi, A nie kobiety, które tu przywozimy. Travis ma na uwadze też to, że to zwykli mężczyźni, którzy kochają seks nieważne w jakiej postaci. Dlatego przydzielił mnie do tego zadania, bo wie, że nie krzywdzę kobiet w ten sposób, ani nie daję się zmanipulować ich zagrywkom. — wlepił we mnie mrożący wzrok stojąc nade mną. Wyraźnie pokazywał swoją wyższość nade mną. Nie tylko wzrostem, ale i władzą, którą posiadali tutaj w większości mężczyźni. Ja byłam tylko małą i zagubioną kobietką, która w każdej chwili może wpaść w ich sidła.

Stał tak przez dłuższą chwilę i sprawiał, że czułam się coraz niższa. Był sporo wyższy ode mnie. Musiałam zadzierać głowę, by na niego zerknąć. Jego mina mówiła sama za siebie, że coraz bardziej mnie nienawidzi. Już chciałam wyjechać kolejnym potokiem słów, którym bym go doszczętnie poniżyła i upokorzyła, ale mój wzrok powędrował prościutko w jego brązowe oczy. Zagłębiałam się w te piękne drobiny diamentów, które były identyczne jak u Emila. Hipnotyzowały mnie przez długą chwilę. Były piękne... Przypominały mi kolor czekolady, którą uwielbiałam.

— Co ci się stało? Czemu tak na mnie patrzysz jakbyś się czegoś naćpała? — wyrwał mnie jego głos i nagle się ocknęłam.

— Po prostu w takich chwilach lepiej jest milczeć niż męczyć usta i starać się wpoić coś, czego nigdy nie zrozumiesz. — wymyśliłam, a on w to uwierzył i przewrócił oczami.

— Niby czego nie rozumiem? Dla mnie jesteś zwykłą szmatą i tego nie zmienisz. Ty się nawet niczego nie boisz, więc sugeruję, że twoja przyszła praca będzie dla ciebie przyjemna.

— Przejebałeś sobie ty cholerny pasożycie! — rzuciłam zdzierając gardło, a moja twarz zrobiła się cała czerwona i gorąca ze wściekłości. Czułam jak paruje mi z uszu jak z lokomotywy...

Wydałam z siebie przeraźliwie głośny pisk, by wyładować emocje, a po chwili rzuciłam się w stronę mężczyzny, by resztę emocji wyładować specjalnie na nim. Byłam tak okropnie zdruzgotana tymi słowami, że miałam ochotę go wykastrować na żywca. Już moje pięści lgnęły do jego twarzy, gdy nagle poczułam mocny uścisk nadgarstków i nieznana w tym momencie siła zatrzymała mnie tak gwałtownie, że aż cała zastygłam. Otworzyłam przerażona oczy i widziałam, jak ten zazwyczaj spokojny el guapo brutalnie trzyma moje nadgarstki. Do tego był tym całkowicie niewzruszony. Nie wysilił się ani trochę. Stał tak z kamienną miną i zerkał na mnie z wyższością po raz kolejny. Nie odpuściłam. Chciałam się wyrwać, ale on mi nie pozwolił. Wciąż ostro trzymał nie dając mi możliwości ruchu, a tak bardzo chciałam dać mu nauczkę.

— Puść mnie! — wycedziłam przez zęby, gdy to zaczęło sprawiać mi ogromny ból.

— Najpierw się uspokój, bo i tak nic ci to nie da.

— Dobra, jestem już spokojna, ale puść! — zastękałam, a on mnie puścił pozostawiając czerwone ślady. Przetarłam je dłońmi. — Jak się Travis dowie, że mnie tak posiniaczyłeś to...

— Powiem prawdę, że nie dało się nad tobą zapanować i nic, zupełnie nic mi nie zrobi. To tobie się oberwie. — rzucił sucho i beznamiętnie.

— Jesteś bezczelnym świnią... Jak ty traktujesz kobietę? Jak jakąś zabawkę! Sam jesteś szmatą.

— Bądź wreszcie trochę milsza, a może to ci się zwróci, bo naprawdę nie chcę problemów. — odetchnął i usiadł na łóżku, wymując spod niego wielkie kartonowe pudło.

— Co to jest? — podniosłam brew widząc jak męczy się z jego otwarciem.

— No właśnie po to ci przerwałem. Mam dla ciebie więcej ubrań, szczególnie bielizny, byś nie chodziła w tej samej.

— Lidia to załatwiła? — spytałam i zaczęłam przeglądać rzeczy z pudła.

— Nie tylko to. Są tu jeszcze dla ciebie jakieś rzeczy do pielęgnacji ciała... Jakieś maszynki do golenia, kremy... No i szczotka do włosów. — wymieniał wyraźnie znudzony.

Uklękłam, by lepiej mi się przerzucało te rzeczy. Znalazłam tam szare i czarne staniki wykonane z bardzo słabego materiału. Nawet ja mogłam go rozerwać nie musząc wpadać w szał. Do tego rozmiary majtek były uniwersalne, a staniki przypominały te na siłownię... również były uniwersalne. Wiedziałam, że to zostało kupione w jakimś lumpeksie, albo tanim sklepie. Wyciągnęłam też kilka maszynek do golenia w plastikowym opakowaniu i czarną szczotkę do włosów, a na niej założone były dwie gumki. Przewróciłam oczami, gdy znalazłam nawet szczoteczkę do zębów.

— Widzę, że się o mnie troszczycie... Wielka szkoda, że jesteście tak bogaci, a swoim nabytkom kupujecie jakieś tanie rzeczy z lumpeksu... — rzuciłam opakownie ze szczoteczką do pudła i zamknęłam je z irytacją.

— Jeśli cię to bardzo denerwuje, poczekaj na swojego właściciela. Będzie bogaty i kupi ci wszystkie najdroższe ciuchy i gadżety, które będziesz chciała. Nie dla ciebie, ale zapewne po to, by pokazać cię w jak najlepszym stanie na bankietach dla mafiosów. — uśmiechnął się uszczypliwie, by zniechęcić mnie do narzekania.

— Kobieta mafioso miała czas, by chodzić po lumpeksach?

— Czego nie rozumiesz w byciu mafioso? Ona ma od tego ludzi.

— Porąbane to wszystko... Widok tych rzeczy mnie obrzydza... I jeszcze te maszynki do golenia. Pewnie po to, bym o siebie dbała, bo ten zwyrol czeka na gładziutką księżniczkę, a nie na owłosionego potwora.

Byłam tym wszystkim przerażona... Dla wszystkich kobiet załatwiają takie rzeczy? Strach pomyśleć, że mogą mieć już całą szafę ubrań po kobietach, które już dawno są sprzedane bogaczom lub do burdelu... A może nawet to są te ubrania po nich? Ochydztwo. Chciałam płakać z tego wszystkiego. Zabrali mi dokumenty, telefon, pieniądze... Nawet jakby udało mi się uciec, nie miałam możliwości by się gdzieś podziać. Zresztą byłam w innym kraju... Bo to nienormalne, że kilka dni temu marzłam w śniegu, A teraz za oknem słońce chciało przebić się przez szybę, a ptaki zatracały się w śpiewaniu.

— Gdzie my jesteśmy? Co to za kraj? — spytałam po długim rozmyślaniu i rozglądaniu się po pomieszczeniu.

— Powinnaś wiedzieć. Jesteśmy w Meksyku.

Oczy powiększyły mi się do olbrzymich rozmiarów. Zastygłam i wstrzymałam na chwilę oddech.

— Czemu powinnam wiedzieć? Chyba coś tobie nie pomyliło, bo jestem Hiszpanką, a nie Meksykanką... — udawałam niewzruszoną nagłą zmianą otoczenia.

— Hiszpania, Meksyk... Co za różnica. I tak gada się jednym językiem. Poza tym wszystkie latynowskie wyglądają tak samo. — włożył ręce do kieszeni nie zwracając uwagi, na moją wściekłą minę.

— No tak, dla głupiego Meksyk i Hiszpania to to samo...

— Nie zrozum mnie źle. Uczyłem się waszych kultur w podstawówce, ale nigdy was nie rozróżnię. — sprawdzał na ile może sobie pozwolić i denerwował mnie jeszcze bardziej, a ja mimo tego chciałam zachować spokój.

W końcu skoro nie chce, bym była agresywna, to może zirytuję go swoim spokojem.

— Ogarnij się trochę, bo zjesz z nami obiad. — wypalił nagle, a ja aż się wyprostowałam.

— Obiad? Ale że ja?

— Travis nie chce bym zostawiał cię samą. Będzie wśród nas parę jego ludzi, ale nie musisz się obawiać. Będę blisko. Będę przy tobie jesli ktoś zapomni się gdzie ma trzymać swoje łapska. — zapewnił mnie.

Jego słowa były silnie uargumentowane, ale ja nie do końca wierzyłam, że mnie ocali. Tu panował niezły bajzel. To wszystko było nieludzkie i okropne. Bałam się tu przebywać, ale innego wyboru nie miałam. Udawanie silnej w takiej sytuacji było pieruńsko trudne.

— W jakim sensie mam się ogarnąć?

— Powiedzmy, że chodzi mi o wygląd, a nie o twoją niewyparzoną buźkę. — rzekł ironicznie, a ja prychnęłam.

— Oczywiście, jaśnie panie. — udałam teatralny ukłon, a gdy tylko pan Loczek się odwrócił, zaczęłam robić głupie miny.

Pomyślałam, że skoro el guapo jest wyczulony na moje agresywne zachowanie, trzeba mu najwyraźniej udowodnić, że zbyt milutka ja, to też irytująca istota. Wzięłam do ręki jeden z czarnych staników i bez wahania ani żadnych skrupułów zaczęłam się przebierać.

— Co ty wyrabiasz, diable?! — wrzasnął, gdy tylko spojrzał w moim kierunku, a jego zarysowane i lekko krzaczaste brwi ułożyły się w kształt lini na skos. 

— Tylko się przebieram, el guapo. Chyba nic w tym złego, prawda? — zrobiłam minkę słodkiego szczeniaczka i zdjęłam bluzkę ukazując swój stanik. Wiele mnie to kosztowało... Ale i tak go więcej nie zobaczę, a nauczkę musiałam mu dać. To chore, że taki wstydzioch jak ja ma odwagę robić takie rzeczy.

— Mogłabyś to robić w bardziej intymnej przestrzeni, a nie przede mną? — próbował zasłonić oczy, ale jednocześnie chciał utrzymać ze mną kontakt wzrokowy.

— Ale przecież jesteś moim ochroniarzem. Chyba mogę ci w pełni zaufać. — uśmiechnęłam się złośliwie, gdy moje palce powędrowały do zapięcia od stanika.

— Ale twój ochroniarz może nie ma ochoty oglądać twojego ciała. — brnął dalej ukrywając swoje zawstydzenie. Robił się coraz bardziej czerwony na twarzy.

— Ale ochroniarz jest ochroniarzem. Ma chodzić za mną krok w krok. Ma rzucać się na ratunek w każdej sytuacji... — Rozpięłam go i trzymałam przez chwilę, a on tylko błagał cicho, bym się opamiętała. — No i oczywiście obserwować dwadzieścia cztery na dobę. — opuściłam górną część bielizny na podłogę i wydałam z siebie triumfalny śmiech.

— O boże! — krzyknął i zasłonił oczy rękami mocno wbijając w nie swoje paznokcie.

— Ups! — paradowałam z gołymi cyckami na wierzchu i czekałam aż el guapo spojrzy się na mnie i zastygnie przez wstyd jaki będzie odczuwał.

— Zapomniałaś o jeszcze jednym zadaniu ochroniarza... — oznajmił cicho i poruszył ręką tak, by teraz łokieć zasłaniał mu widok.

— Niby jakim?

— Twój ochroniarz ma obowiązek zawsze wyciągać cię z tarapatów... — wypowiedział to tak pewnie, że aż rozbrzmiało mi się to zdanie w uszach. Nagle otworzył oczy i z prędkością światła ściągnął koc z łóżka i rzucił w moją stronę nawet nie patrząc na moje gołe ciało. Koc zatrzymał się na moim ciele, a gdy zaczął się zsuwać, on złapał go i przypilnował, by nie spadł i nie odsłonił moich skarbów.

Stałam w bezruchu z otwartymi ustami, ale nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Widziałam jak czerwone rumieńce powoli opuszczają jego twarz. Mężczyzna trzymając na mnie ten koc, znajdował się dosłownie milimetry od mojej zszokowanej twarzy. Nawet byłam w stanie dostrzec ten jeden malutki loczek, który swobodnie kołysał się na jego czole.

— Dobry jesteś, el guapo. — posłałam mu wzrok pełen podziwu do jego osoby. — Tym razem to ty postawiłeś na swoim.

~Dexter~

Bardzo cieszył i motywował mnie fakt, że Gabryś wreszcie otacza się towarzystwem inteligentnej i dobrej kobiety, a nie tymi wszystkimi pustakami, które lecą na pieniądze i na dobry seks. Tylko to nie było sprawiedliwe, że spotkali się w takich okolicznościach. Rozumiem Micę, bo też na jej miejscu traktowałbym go jak wroga. W końcu jej przyszłość będzie niewyobrażalnym piekłem. Do tej pory nigdy nie myślałem o tym w ten sposób. Dopiero gdy zjawiła się ona, mam takie głębsze mysli na ten temat co one wtedy czują... To wszystko dlatego, że musi się nią zająć mój najlepszy przyjaciel.

Poznałem Gabrysia kilka lat temu. Ja jako jedyny znam jego tajemnice, które zżerają go od środka i nie dawają spokojnie żyć. On może tutaj mieć wszystko co godne i przyjemne. Posiada szacunek i uznanie wśród każdego naszego sprzymierzeńca. Ma możliwość przespania się z każdą piękną i atrakcyjną dziewczyną. Za wykonywanie drobnych zachcianek Travisa ma pieniędzy w brud i pozwala sobie na wiele drogich rzeczy materialnych. Ale nie jest szczęśliwy. Nie po tym co spotkało go w przeszłości. Duchy tych dni dręczą go każdego dnia i każdej nocy. Problemy dawnych lat wyniszczają go od środka. A to bardzo dobry człowiek. Zbyt dobry na ten mafijny świat. Jego serce jest czyste. Może ma warstwę kurzu na sobie, ale wierzę, że jest nieskazitelnie czyste. W przeciwieństwie do ludzi, którzy już mieli krew na łapach, a ich serca są skażone czarną smołą. Ich serc i brudnych dusz nie da się ocalić. Ale da się ocalić czyste serce Gabrysia przed nimi.

Micaela zjadła z nami obiad w kuchni. Oprócz mnie i Gabrysia, było kilka ochroniarzy i ludzi Travisa, którzy też zgłodnieli i mieli ochotę na domowy posiłek, a nie na wystawne dania z drogich restauracji. Kochałem domowe spaghetti, a nasza gosposia Vivian potrafiła przygotować boskie dania. Dzięki niej mogłem sobie przypomnieć moją babcię, która zawsze mnie rozpieszczała obiadami, gdy jeszcze mieszkałem w Polsce.

— Co tutaj tak sztywno? — usłyszałem Micę, gdy tylko usiadła do stołu ze swoim talerzem. — Chłopaki, ja rozumiem, że dzisiaj obowiązuje przede wszystkim tolerancja, ale bardziej głupio od was nie da się wyglądać.

— Przestań... — Gabryś zgromił ją wzrokiem, lecz jednak wiedziałem co się święci.

— Zrób sobie jeszcze tatuaż na tej wygolonej piździe... — zadrwiła z jednego ochroniarza, a ja z Gabrysiem o mało co nie zadławiliśmy się makaronem. Posłaliśmy sobie wystraszone spojrzenia.

— Pieprzona dziwka! — mężczyzna zamachnął się na Micę po tych słowach. Wpadł w furię. Chciałem pomóc, ale byłem jedynie obserwatorem, bo Gabryś złapał w zamachu rękę tego faceta i zmierzył go ostro wzrokiem.

— Licz się ze słowami, Gary. Jeszcze raz podniesiesz na nią swoje obskurne łapsko, to inaczej sobie porozmawiamy. — wycedził groźnie, a jego mordercze spojrzenie wypalało w nim wielką dziurę.

Ten Gary był bardziej umięśniony od Gabrysia, ale jednak to on miał olbrzymią siłę, której każdy się bał. To właśnie był jego atut... Niedostrzeżona, ale wielka siła.
Mica wlepiła w niego zdumione spojrzenie, gdy ten bez problemu wykręcił mu rękę. Chciała udawać, że to ją nie rusza, ale nie ukryła przede mną tej ciekawości i tego, że właśnie Gabryś jej zaimponował jako mężczyzna.

— Następnym razem niech ona się lepiej przymknie. — rzucił tylko, a potem odszedł z talerzem do innego pokoju.

— Następnym razem może ty powinieneś zamknąć mordę. — rzucił szybko zanim jeszcze Gary wyszedł stąd obrażony.

Mina dziewczyny coraz bardziej mnie bawiła. Czekałem tylko aż powie wielkie "wow" po tym, co właśnie zobaczyła. Jednak miała swoją godność i gdy tylko Gabryś odwrócił się w jej stronę, ona zrobiła kamienną twarz i zachowywała się obojętnie na wszystko.

— Jeśli będę musiał bić wszystkich, którzy będą chcieli zbić ciebie, to chyba wszyscy ludzie Travisa będą ppobijani. Możesz przestać być... sobą? 

— Ja tylko powiedziałam co myślę. Nie moja wina, że ta łysa pała jest taka obrażalska. — prychnęła i zaczęła wciągać do ust swój makaron.

— Choć raz mogłabyś być kobietą z klasą, a nie kompromitować się.

— Ależ ja mam klasę. I godność... której tobie zabrakło. Jak to jest żyć bez tego? — zadrwiła złośliwie, a on wtopił się w swoje spaghetti, by nie musieć odpowiadać na to pytanie.

— Nienawidzę cię ty mały, paskudny diable... — wymamrotał z pełną buzią.

— I vice versa, el guapo.

Uśmiechnąłem się sam do siebie opierając się łokciem o stół. W tym momencie pomyślałem sobie, że oboje razem są słodcy i uroczo się przekomarzają. Mimo tego, że nie widać było żadnej sympatii do siebie, czuć było tą chemię między nimi. Zerknąłem na nich z ukosa i wtedy zorientowałem się, że oboje pasują do siebie i gdyby nie okoliczności ich spotkania, chciałbym, by chodziaż spróbowali się dogadać.

***

Nastał już późny wieczór, a ja jeszcze zostałem chwilę w kuchni, by pomóc Vivian i pozmywać po całym dniu ciężkiej pracy. Za oknem panowała ciemność, a światło w kuchni paliło się niemiłosiernie długo. Bałem się sprawdzić która godzina. Jutro chcę być wypoczęty, a pewnie późno położę się spać.

— I co, Vivian. Najedli się i zostawili cię z brudnymi garami samą. — powiedziałem z lekkim uśmiechem myjąc już ostatni talerz.

— To moja praca, Dex. Za to mi płacą, bym gotowała i sprzątała. Nie musisz mi pomagać, jeśli nie chcesz...

— Przerabiamy to już od dawna... Ja chcę ci pomagać. Lubię to robić, no i lubię z tobą rozmawiać. To mnie relaksuje. — przetarłem czoło, gdy już skończyłem i zerknąłem z dumą na czysty zlew.

— Dziękuję. Tylko nie wiem jeszcze co ja mam z tym zrobić... — Vivian wskazała na tacę z jedzeniem, która stała na małym stoliku przy lodówce. — To kolacja dla Monìci. Pukałam do jej pokoju, ale ona nie chce w ogóle tego przyjąć... A Travis nakazał mi przypilnować, by jadła. Wścieknie się jeżeli sie dowie...

W jej głosie było słychać przerażenie. I to nie było nic dziwnego. Każdy bał się Travisa i jego nastrojów. Nosił przy sobie spluwę i sprawiał tym samym, że nam trzęsły się portki. Zrobiło mi się żal Vivian. Tyle pracowała za marne wynagrodzenie, a do tego bała się szefa. Tak wspaniała kobieta nie powinna się obawiać. Nie zasługuje na to.

— Spokojnie. Ja jej to zaniosę i przypilnuję, by zjadła. — posłałem jej uśmiech, a ona położyła dłonie na sercu.

— Dziękuję, kochany jesteś, Dex... Naprawdę nie wiem jak dziękować...

— Nie musisz, naprawdę! To ja powinienem dziękować tobie za wspaniałą pracę. A to tylko drobiazg. Idź już spać. Pozmywam po tej kolacji dla Monìci. — wziąłem tacę w dłoń i cmoknąłem do Vivian w powietrzu.

— Ty masz serce ze złota... Jak ktoś taki dobry jak ty może być w tak paskudnym miejscu jak to... — pogładziła moją twarz swoimi zmoczonymi dłońmi, które wciąż pachniały płynem do naczyń.

— Uwierz mi... Nie jestem aż taki dobry.

— Możesz mówić mi co tylko chcesz, ale ja zawsze będę twierdziła, że twoje serce to prawdziwy diament. — uśmiechnęła się i wytarła ręce o mały ręcznik. — Dobranoc, kochany.

— Dobranoc, Vivian.

Powiodłem za nią wzrokiem, gdy wychodziła i uśmiechnąłem się sam do siebie. Vivian przypominała mi moją babcię z Polski. Dzięki niej, nie czułem aż tak bardzo tego, że brakowało mi jej. Nie żyła już od kilku lat, a pamiętałem ją jedynie za czasów dziecka. To wszystko przez ten wyjazd za granicę. Czasem obwiniałem siebie, że wyjechałem i przez to nie mogłem być przy niej, gdy mijały ostatnie dni jej życia.

Mimo tego, że Vivian miała lekko ponad czterdzieści lat, wyglądała o wiele starzej niż była. Wszystko przez natłok pracy i ciągły stres. Była zaniedbana, bo nawet nie miała czasu na porządny odpoczynek. Zawsze do pracy przychodziła z podkrążonymi oczami i włosami spiętymi w bardzo niechlujny kucyk. Chciałem jej ulżyć trochę swoją pomocą przy obowiązkach, ale sam miałem swoje. Jako zwyczajny podwładny nie miałem prawa powiedzieć jej, że może zrobić sobie kilka tygodni wolnego, a bardzo pragnąłem właśnie to zrobić.

Tak jak obiecałem wziąłem tacę w obie dłonie i ruszyłem do pokoju Monìci. Sam bym się pokusił na taką kolację... Kolorowe kanapki i sok pomarańczowy... Miałem na to wielką ochotę. Na jej miejscu bez zastanowienia bym to zjadł. Teoretycznie mogłem to zrobić, ale nie jestem bez serca. Monìca też musiała coś zjeść nawet jeśli nie miała ochoty.

Monìca to Włoszka, która została przywieziona tutaj miesiąc temu. Travis nie widział w niej nic, co mogłaby zaoferować. Według niego była nieatrakcyjna, zaniedbana i niechlujna. Nie wysłał jej ani do właściciela ani do burdelu. Postanowił, że zostanie tu jako dziwka dla naszych ludzi. Mimo tego, że w ciągu tego całego miesiąca została skrzywdzona olbrzymią ilość razy, ciągle próbowała walczyć. Wszyscy inni określali ją jako po prostu brzydką, a ludzi, którzy korzystali z jej usług jako zdesperowanych. Traktowali ją jak przedmiot, z którego korzystają tylko ci biedniejsi lub mniej lubiani przez Travisa. Nigdy się jej nie przyjrzałem. Słyszałem tylko plotki jaka jest i jak wygląda. Wiem, że niektóre pewnie są przesadzone. Na pewno nie uwierzę, że można się od niej zarazić grzybicą, bo właśnie to też słyszałem.

Nie miałem zupełnie pojęcia jaka jest i czy uda mi się ją nakłonić do zjedzenia kolacji. By dotrzeć do jej pokoju, trzeba było zejść piętro niżej. To właśnie tam były pokoje tych wszystkich zniewolonych kobiet i kilka ludzi Travisa, którzy mieli mniejsze znaczenie dla niego. Sam widok korytarza się zmienił. Przypominał więzienie, a te wszystkie drzwi to cele. Nikt nie dbał tam o porządek. W końcu o więźniów nie chcą się troszczyć. Pokój Monìci mieścił się na samym końcu tego strasznego korytarza.

Szedłem tak z tą tacą patrząc z przerażeniem na wszystkie drzwi, wszystkie  ściany i wszystkie plamy na suficie. Byłem tu pierwszy raz... Czułem, że aura tych wszystkich zniewolonych dziewczyn otacza większość tego miejsca. Powoli stawiałem kroki i rozglądałem się. Moje wyobrażenia stawały się coraz to bardziej straszne. Bałem się, że za tymi drzwiami są jakieś martwe ciała.

Serce zabiło mi mocniej, gdy doszedłem właśnie do tych drzwi... Mój oddech przyspieszył i długo wahałem się czy zapukać czy zwyczajnie stchórzyć. Wziąłem głęboki oddech i zapukałem, a po chwili wszedłem do środka.

— Puk, puk. To tylko kolacja... — rzuciłem szybko, by nie poczuła się przez kogoś napadnięta.

Jednak to co tam zastałem, mocno mnie zdziwiło. W pokoju panowała ciemność i cisza. Uwagę przyciągnęła strużka światła, która zaczynała się od podłogi. Powędrowałem za nią wzrokiem i nagle ujrzałem szeroko otwarte okno i hulające na wietrze firanki. Serce podeszło mi do gardła, gdy doszedł do mnie chłód i sprawił, że na moim ciele pojawiła się gęsia skórka.

I wtedy zobaczyłem drobną kobiecą postać skuloną na parapecie i wyglądającą na zewnątrz. Wtem niespodziewanie wstała i złapała się futryny okien. Jej włosy rozwiał chłodny wiatr. Obserwowałem ją i nagle zorientowałem się, co ona ma zamiar zrobić.

— Hej! Stój! Nie rób tego! — krzyknąłem podbiegając do okna rzucając tacę na podłogę.

— Odejdź ode mnie! — usłyszałem jej zapłakany i roztrzęsiony głos.

Stała wciąż wlepiajac spojrzenie w dół. Tu było dość wysoko i niebezpiecznie, a ona miała zamiar skoczyć z okna prosto na samą twarz. Spanikowałem. Nie miałem pojęcia co robić. Pierwszy raz zdarzyła mi się taka sytuacja... Ktoś chciał się zabić i to na moich oczach.

— Nie! Proszę, nie rób tego... Życie nie jest po to, by je sobie marnować... Odejdź od okna! — wrzasnąłem i wysunąłem się, by być bliżej niej i obserwować każdy jej ruch.

— A co ty wiesz o życiu, co?! Nic! Ty nie musisz dawać dupy o każdej porze dnia i nocy! Nie jesteś jakąś tanią dziwką, którą każdy pomiata sobie jak chce... Oni wszyscy nawet nie czekają na twoją zgodę... Dymają cię nie zważając na twój sprzeciw! Nie wiesz jak to jest! Nie wiesz jak to jest mieć takie życie i być tak poniżanym! — wrzeszczała szlochając głośno. Głos jej się załamywał po każdym zdaniu. Głośno oddychała stojąc nad pewną śmiercią, a ja zastygłem całkowicie.

Dotarło do mnie, że ona ma rację. Nie wiem jak to jest. Nie wiem jakie ona przechodzi piekło. Nie wiem nic o życiu. Nie wiem nic o piekle.

— Masz rację. Nie mogę się nawet domyślić co wtedy czujesz... To musi być... okropne. — stwierdziłem cicho spuszczając wzrok na sam dół.

— Nawet nie masz pojęcia jak... — ściszyła ton i przejechała palcami po futrynie. — Dlatego chcę to zrobić. Nie mam innego wyjścia. Nie chcę tego wciąż przeżywać aż do śmierci...

— To musi być ciężkie. Też nie wiem, co bym zrobił na twoim miejscu. A może też właśnie bym wisiał przy sporej wysokości... Nie wiem. Wiem tylko tyle, że jest jeszcze szansa, by twoje życie było normalne.

— Niby w jaki sposób? — odwróciła twarz w moją stronę, ale było zbyt ciemno, bym dostrzegł detale.

— Zawsze jakiś sposób się znajdzie.

— Ja już praktycznie nie mam nic do stracenia... Zabrali mnie z ojczyzny, zabrali mnie od mojego męża! I zniszczyli do szpiku kości!

— A więc masz męża, tak?

— Tak. Lorenzo... Kochał mnie, a teraz nie wie co się ze mną dzieje. To straszne uczucie nie móc nawet poinformować bliskich, a pewnie się o ciebie martwią i szukają na własną rękę...

— A ty... Też kochałaś tego swojego męża? — spytałem, a potem zapadła grobowa cisza przez kilka chwil.

— A czy to przesłuchanie? — próbowała wybrnąć z trudnego tematu i znowu spojrzała na sam dół. — Przez ciebie nie mogę się skupić. Odejdź, bo mam zamiar skoczyć. Ty masz przed sobą całe życie. Nie chcę, byś był w to zamieszany.

— Ciągle mimo wszystko się wahasz... Gdybyś naprawdę chciała się zabić, nie rozmawiałabyś teraz ze mną. W twoim sercu ciągle jest nadzieja, że będzie lepiej...  — przysunąłem swoją dłoń bliżej jej dłoni, by chodziaż delikatnie ją musnąć palcami.

— Bzdura! Po prostu nie jestem na tyle odważna, by zrobić to tak od razu... Zresztą po co ja w ogóle ci to tłumaczę?! Zostaw mnie w spokoju i odejdź. Nawet cię nie znam! 

— Wcale nie zamierzasz się zabijać. Ty wiesz to samo co ja... Że jest szansa, by to naprawić. Że jest jeszcze szansa, byś zobaczyła swoją rodzinę i męża. I nie chcesz tego przegapić. — położyłem palce na jej dłoni, a ona się rozluźniła.

— Skąd to wiesz? Skąd wiesz, że tak myślę?

— Bo sam przechodziłem przez coś bardzo podobnego. Czułem się wyniszczony, ale udało mi się dojść do siebie. Wystarczyło tylko mieć nadzieję... Wystarczyło tylko, że dałem sobie pomóc. — wypowiadając te słowa, ona cicho westchnęła i mocniej przylgnęła stopami do parapetu.

— Tutaj nikt nie może zaoferować mi pomocy... Bo jestem zerem. Nic dla nikogo nie znaczę. Jestem tylko dziwką.

— Ja ci pomogę. Pomogę ci to wszystko przebrnąć. — obiecywałem nie myśląc za wiele. Chciałem tylko sprawić, by się wycofała od skoku.

— Ty chcesz mi pomóc? Boję się, że rzucasz słowa na wiatr... — rozzłościła się i znów jej palce się ześlizgnęły.

— Przyrzekam. Pomogę ci jak tylko będę umiał. Wiem, że to trudne, ale postaram się pokazać ci, że dasz sobie z tym wszystkim radę. Jesteś w końcu silna. Wytrzymałaś to wszystko, wytrzymasz inne trudności, ale przy końcu tego, będziesz przy swojej rodzinie.

— Obiecujesz? — spytała, a w jej głosie było słychać ogromne pokłady nadziei, których nie chciałem niszczyć. Odwróciła się w moją stronę, a włosy zakryły jej całą twarz. Jej oddech był niepewny i płytki. Czułem, że właśnie w tej chwili na mnie patrzy.

— Obiecuję. — odpowiedziałem pewnie i wyciągnąłem do niej dłoń lekko drżąc w obawie, że coś zaraz może się stać. Jednak wierzyłem w nią. Wierzyłem, że się nie podda tak łatwo. — Jestem Dex.

— Monìca... — podała mi dłoń i chwyciłem ją mocno i kurczowo i w tym momencie poczułem jak się uśmiecha.

Pomogłem jej wydostać się przez okno do pokoju. Gdy siedziała już na parapecie tyłem do okna, rozluźniłem się. Była już bezpieczna. Moje serce zabiło szybciej, gdy nasze spojrzenia się spotkały. A gdy zjawiskowy księżyc oświetlił jej subtelną i aksamitną twarz, odkryłem, że ona jest po prostu piękna...

Nawet najjaśniejsza gwiazda nie lśniła tak mocno i jasno jak jej niebieskie oczy przy blasku cudownego księżyca.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top