6
~Andrea~
Byłam cała spanikowana, a całe moje ciało przechodziły dreszcze. Nie mogłam nic zrobić przez trzęsące się dłonie. Płakałam. Wylewałam z siebie krocie łez w panice, że mojej siostrze coś mogło się stać. Sesja miała trwać co najwyżej trzy godziny, a dochodziła godzina dwudziesta druga, a kontaktu wciąż nie było. Nie wróciła, telefon miała wyłączony. Zaczęłam się obawiać kilka godzin wcześniej, ale dopiero chwilę temu zadzwoniłam po Emila... On jest rozsądny. Będzie wiedział, co robić. Ja powoli traciłam siły... Jeśli coś stało się mojej siostrze... Ja tego nie przeżyję!
Siedziałam na kanapie zwinięta w kłębek. Już nie potrafiłam opanować swoich łez. Zostawiłam drzwi otwarte i czekałam na Emila, który już po chwili błyskawicznie wparował do mojego domu. Miał na sobie tylko zarzuconą kurtkę i nic więcej. Był równie bardzo przestraszony i spanikowany jak ja.
- Jestem, co się dzieje?! - spytał poddenerwowany i szybko podbiegł do mnie i ukucnął przede mną. Ja wciąż nie mogłam doprowadzić się do porządku. - Andrea! Proszę cię powiedz!
- Nic się nie dzieje właśnie! Jej wciąż nie ma... Nie mogę się do niej dodzwonić, nie mogę jej znaleźć... Byłam tam, ale wszystko zamknięte, nie ma tam żywej duszy, Emil! - zaczęłam coraz mocniej szlochać w swoje dłonie. Już nie przejmiwałam się tym, że widzi mnie w takim stanie.
- Próbowałaś dzwonić do tej agencji? - starał opanować swoje nerwy i przy okazji mnie.
- Milion razy! Za każdym razem, gdy wybieram numer, sekretarka mówi mi, że wybrany numer nie istnieje! - krzyknęłam i zaczęłam przecierać swoją twarz. Była piekielnie mokra, a cały mój tusz się rozmazał. Wyglądałam zapewne jak potwór.
- Spokojnie, nie płacz! - siłą chwycił moje ręce i nakłonił, bym na niego spojrzała, ale nie dałam rady w ogóle otworzyć oczu, które puchły i szczypały. - Może źle wpisałaś numer ze stresu?
- To niemożliwe! Wpisałam go poprawnie na pewno! To nie może się dziać, Emil! Nie mnie! Nie mojej siostrze! - wykrzyczałam tak głośno, jak tylko potrafiłam, a Emil gwałtownie mnie przytulił i wszedł na kanapę. Zaczął po prostu mnie opatulać. Nie przejmował się tym, że zaplamię jego ciuchy, po prostu chciał przy mnie teraz być.
- Poczekajmy do następnego dnia... Może po prostu zaproponowali jej coś, nie wiem... Ale na pewno nic jej nie jest i do nas wróci... - starał się mnie pocieszyć, ale oboje wiedzieliśmy to samo... Że mojej siostrze stało się coś złego...
- Przestań, Emil! - wrzasnęłam i odepchnęłam go. - Ty po prostu tego nie rozumiesz, bo nigdy tak nie miałeś! Ja nie mam rodziców, nie mam nikogo, rozumiesz? Mam tylko ją! Ona jest moją rodziną! Nie wiesz jak to jest...
- Może według ciebie nie wiem jak to jest, ale uwierz, doskonale wiem. Nie wszystko było takie kolorowe jak sobie wyobrażasz...
- Po prostu zabiję się, jeśli ją stracę... - przestałam na chwilę płakać. Łzy już mi nie ciekły. Byłam tak wyczerpana i osłabiona, że już nie miałam nawet siły płakać...
Emil spojrzał na mnie ze współczuciem i położył swoją dłoń na moim ramieniu. Chciał coś powiedzieć, pocieszyć, ale nie mógł. Ta chwila wymagała milczenia. Mimo, że Emil był bardziej opanowany i starał się dojść do sensownych wniosków, w głębi przeżywał to tak samo, jak ja. Wiedziałam, że on ją kochał i ona go kochała. W dziwny sposób, ale jednak tak było. Nie znosił tej myśli, że jej coś się stało.
- Andrea... - rzekł z lekko ochrypłym głosem. - Spakuj parę swoich rzeczy. Nie będziesz sama z tym wszystkim. Pojedziemy do mnie i na spokojnie sobie wszystko przemyślimy. - powiedział łagodnie i cicho, a jego głos mnie ukoił na chwilę.
- Mówisz poważnie? - spytałam ze zmęczeniem.
- Tak... Obiecuję, że nie zostawię cię w tej chwili. - spojrzał mi głęboko w oczy i wreszcie wtedy zobaczyłam to co Micaela... Że są ładne i brązowe.
- Dziękuję... - wyszeptałam, a kolejne łzy już cisnęły mi się w oczy.
Zczołgałam się z kanapy i szybko pobiegłam po torbę podróżną. W lato wyjeżdżaliśmy z Emilem do ciepłych krajów, nawet Hiszpanii, więc miałam ją w swoim domu. Spakowałam szczoteczkę do zębów, szczotkę do włosów i parę ubrań. Pośpiesznie wzięłam jeszcze swoją kosmetyczkę i telefon. Cała zapłakana ubrałam na siebie kurtkę i dałam klucze Emilowi, by zamknął drzwi, bo ja już nie miałam na to po prostu sił. Usiadłam na miejscu pasażera w jego samochodzie i skuliłam się w kłębek.
Po chwili mężczyzna również do mnie dołączył. Podziwiałam go za to opanowanie. Był w stanie w takiej chwili prowadzić samochód i na dodatek rozmawiać i mnie pocieszać. Wtedy naprawdę go doceniłam. W jego samochodzie było tak ciepło i przytulnie. Nie to co na zewnątrz czy w moim domu. Nie miałam ochoty wychodzić na mróz.
Cała jazda nie trwała zbyt długo, ale odbyła się w całkowitym milczeniu. Nawet radio nie grało, a Emil zawsze lubił puszczać wolne piosenki. Droga była cicha, jednolita i pusta. Wciąż działały wycieraczki i strzepywały płatki śniegu z szyby. Robiło się coraz cieplej, ale w duszy było mi coraz chłodniej. Emilowi trzęsły się dłonie, gdy operował kierownicą. Przeżywał to, ale nie chciał dać tego po sobie poznać. Wciąż kierował nim inksynkt, że musi mnie chronić.
Po jeździe wyszliśmy na mróz. Przeszywający chłód trwał tylko chwilę, bo Emil od razu otworzył swoje mieszkanie. Weszłam do środka i pośpiesznie zdjęłam kurtkę, po czym usiadłam na kanapie i znów zaczęłam myśleć o tej całej sytuacji.
- Jeśli rano nie wróci, pójdziemy z tym na policję... - rzekł Emil powoli ściągając rękawy kurtki. - Nie martw się. Oni ją znajdą.
- Mam strasznie złe przeczucia...
- Spokojnie... - usiadł obok mnie i delikatnie objął jedną ręką. - Mica jest twarda. Poradzi sobie w nieważne jakiej sytuacji. To bystra i przebiegła dziewczyna. I jeśli chociażby znalazła się w niebezpiecznej sytuacji, jestem pewien, że wyjdzie cało.
- Wiem... Ona jest jedyna w swoim rodzaju... - uśmiechnęłam się przez łzy. - Chodziaż mam nadzieję, że szybko wróci i wyjaśni nam wszystko.
- Na pewno jutro będziemy się z tego wszystkiego śmiać, gdy wróci.
- Gdy wróci to dostanie opierdol za to, jakiego stracha mi narobiła! - wrzasnęłam i tym samym Emil ucichł. Potem jednak znów schowałam twarz w dłoniach, bo wiedziałam, że tak się nie stanie... Rozum podpowiadał mi, że moja siostra nie mogła tak po prostu nie wrócić na noc. Ona nigdy tak nie robiła, a zresztą wiedziałaby, że się martwię i zadzwoniłaby... Micaela Rodrigez po prostu nie robi nigdy takich rzeczy.
- Jestem pewien, że wszystko się ułoży...
- Mówisz tak, by zachować spokój. Wiesz to samo co ja. Micaela znaczy dla ciebie bardzo dużo i też wiesz, że nigdy by tak nie zrobiła.
- Staram się uspokoić, to fakt... Ale zrozum, że nic nie zdziałamy jak będziemy zakładać najgorsze. Jeżeli do jutra nie wróci, idziemy na policję z samego rana. - odparł uparcie oszukując się, że nic jej nie jest.
- Będę spać w salonie, daj łaskawie pościel... - rozkazałam, lecz po chwili skierowałam swój wzrok z dala od niego, by nie widział jak znowu ukazuję oznakę słabości.
- Idź się umyj... Zmyj z siebie ten stres, a ja wszystko ci przygotuję.
- Mam ci zaufać? Czy znowu obawiać się, że wtargniesz do łazienki?
~Gabriel~
- Micaela Rodrigez... - odczytałem na głos z dokumentu, który otrzymałem i niosłem go do biura Travisa, który zapomniał go przejąć. Towarzyszył mi w tym oczywiście Dex.
- Hiszpanka... Nic dziwnego, że taka latynowska mi się wydawała. - wtrącił i przegryzł zielone jabłko, które ukradł z kuchni.
- Skąd wiesz, że Hiszpanka? Te imiona są również w Meksyku.
- Cicho, ja się znam lepiej. - wymamrotał niewyraźnie przez gryzienie jabłka.
- No tak... Dex, ekspert w każdej dziedzinie...
- Jak ty mnie wkurzasz... - wrzasnął, ale przez mlaskanie brzmiał niepoważnie. Wskazał mokrym palcem na zdjęcie w dowodzie. - Te oczy należą do Hiszpanek, ta skóra należy do Hiszpanek.
- Zabieraj to łapsko, bo mi to wszystko zaplamisz! - zacząłem rozwiewać tymi papierami przez paluchy Dexa.
- Spokojnie... Nic się przecież nie stało.
Dex zachowywał się przy mnie jak opętany, ale to dlatego, że byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. W poważnych i smutnych chwilach był dla mnie zawsze oparciem. Trudno w to uwierzyć, ale on potrafi zachowywać powagę w odpowiedniej chwili. On z reguły właściwie jest oschły w stosunku do innych. Mogę rzec, że nawet trochę zasadniczy i godny w stosunku do ludzi, których nie darzy nawet odrobiną zaufania.
Ja również przy nim byłem inny... Dzięki niemu nauczyłem śmiać się i dostrzegać pozytywy w życiu. Jednak nawet przy nim nie jestem sobą... Nigdy przy nikim nie byłem... Dex sądzi, że jestem dobry, ale myli się. Powoli tracę to wszystko dobre, co miałem w sercu. Wiele razy przyłapałem się na tym, że nie obchodzi mnie powoli los tych kobiet, ani popychadeł w naszej mafii. Travis potrafi zabijać bez skrupółow. Potrafi patrzeć w krew na rękach i śmiać się z ofiary niczym psychopata. Do tego sporo mi brakuje, ale niestety jestem na właściwiej drodze do tego...
— Lidia, papużko ty moja... — usłyszeliśmy głos Travisa dobiegający zza drzwi jego biura. Dex o mało co się nie udławił.
— Upadłeś na głowę? Ty idź się lecz... — rzuciła do niego Lidia, która znajdowała się w jego biurze. Ich zagłuszone głosy docierały do nas i bardzo ciekawiły.
— Proszę cię, Liduniu... Pani złota... — zwrócił się do niej niczym poeta, a Dex próbował zdusić śmiech.
— Nie, nie prześpię się z tobą. — warknęła z przytupem. — Nie ma takiej opcji, Travis.
— No ale... No Lidia... Jak ci pokażę na co mnie stać, to zmienisz zdanie. Tylko mi chodziaż pozwól. Proszę, proszę!
Wtedy Lidia otworzyła z hukiem drzwi, a ja z Dexem automatycznie zaczęliśmy udawać, że przeglądamy dokumenty i podziwiamy sufit.
— Co wy tu robicie? — wycedziła zmęczona po całej podróży do Meksyku i kłótnią z Travisem
— My do Travisa. — odparłem, a ona machnęła na nas ręką i wróciła do własnego pokoju.
— To nie był taki dobry pomysł, by tu do niego przyjść... Jest pewnie kurewsko wściekły. — Dex w jednej chwili aż zadrżał, ponieważ doskonale znał Travisa i jego agresywne zachowanie. Chyba każdy się bał, że w pewnym momencie może wyciągnąć spluwę i w kogoś wycelować, by odreagować sobie na niewinnym człowieku.
— Nie wymiękaj. Nie może być tak, że jak jaśnie pan ma zły humor, to nikt ma się nie zbliżać. Nie jest w końcu babą z okresem tylko facetem.
— Może i masz rację, ale szczerze... Lidia nigdy nie zabiła kogoś z własnego kaprysu. Wolałbym z nią rozwiązywać takie sprawy... Jest sprawiedliwa i logicznie myśli... Zazdroszczę tym ludziom, co z nią pracują.
— Lidia jest zbyt zimną suką... Ma każdego w garści, bo każdy liczy, że ją przebzyka... Każdego stara się uwodzić, by mieć go po swojej stronie. Nie pogniewaj się, ale szczerze... Wolę tego agresywnego Travisa.
— Ja wolę jednak wciąż pozostać przy życiu... — zawahał się, po czym z przerażeniem otworzył drzwi.
W środku Travis przeglądał dokumenty siedząc rozwalony na swoim krześle. Jak zawsze na jego twarzy malowała się powaga i stanowczość. Jednak gdzieś w środku był bardzo wściekły. W końcu przemęczył się tak wiele godzin, by dostać się do Meksyku. Musiał również grać przed dziewczynami uroczego fotografa i szefa agencji modelingowej i na dodatek pokłócił się z Lidią. Był w niej szaleńczo zakochany, czułem to. Ukrywał się za tekstem, że chciałby się z nią przespać. Ona jednak traktowała go jak powietrze. Bardzo często się przez to kłócili... Ostatnia ich kłótnia była jednak o głupim pomyślę Travisa, że nazwie się Troyem, przebierze się i wtedy jego tożsamość będzie bezpieczna. Lidia jedynie go wyśmiała, ale on zrobił to, co chciał.
— Macie jakiś problem? Bo nie mam czasu na bzdety... — warknął wyraźnie rozzłoszczony opanowując swoją agresję.
— Zapomniałeś o dokumencie jednej dziewczyny. — odparłem z lekkim stresem w głosie. Podałem mu papiery, a on pośpiesznie wziął je z mojej ręki.
— Dziwne, że zapomniałem o mojej ulubienicy. — wymusił szorstki śmiech i rzucił papierkiem o biurko. — Coś jeszcze? Nie mam na was czasu.
— Nie. Tak właściwie to już wszystko. — rzekł Dex i wzrokiem rozkazał mi, byśmy szybko się zwijali, bo Travis nie ma w ogóle humoru i w każdej chwili może wybuchnąć.
— Zawsze musicie łazić wszędzie razem? Co wy? Papużki nierozłączki? — zakpił, a Dexowi od razu przypomniał się tekst z papużką w stronę Lidii i próbował zdusić śmiech.
Niepotrzebna była ta obelga, ale to jest Travis... Jemu wszystko wolno bez żadnych konsekwencji. Nikt mu się nie sprzeciwia, nikt nie podważa jego zdania, bo może się liczyć z jego spluwą. To wszystko pozwala nawet na takie chamskie obelgi.
Rzuciłem mu tylko zawistne spojrzenie i bez słowa ruszyliśmy w kierunku drzwi, a Dex podśmiechiwał. Już je otworzył i chciał wyjść, gdy nagle Travis zawołał mnie po imieniu.
— Gabriel... Mam do ciebie pewną sprawę. Zostań proszę. — rzekł sucho, a ja w środku spanikowałem. Dex zerknął na mnie ze zdziwieniem i przerażeniem. Zamknął drzwi w głębi duszy pewnie trzymając kciuki, by to nie było nic złego.
Podszedłem do niego, gdy Dex zniknął na korytarzu. Travis z wyższością patrzył, jak coraz bardziej się denerwuję. Wiedział doskonale o swojej przewadze i uwielbiał to wykorzystywać.
— Czy to coś ważnego? — spytałem, a Travis pokręcił lekko głową, po czym wstał i podszedł do swojej kanapy. Ręką wskazał, bym usiadł naprzeciw niego. Posłusznie to zrobiłem.
— Powiedzmy, że to bardzo ważne. — odparł z dominującym uśmiechem.
— Nie bardzo cię rozumiem, Travis...
— Dziś przywieziono do nas kilka nowych nabytków... — zaczął.
— No tak, to już wiem.
— Daj mi skończyć, Gabriel... — warknął i zmierzył mnie swoim morderczym wzrokiem pełnym nienawiści. Uciszyłem się, a przez to spojrzenie aż się wzdrygnąłem i w środku zacząłem się karcić za to, co powiedziałem. — Dziś przywieziono do nas kilka nowych nabytków. Jeden nabytek smacznie śpi sobie w twoim pokoju. Przypomnij mi proszę jej imię.
— To była chyba Micaela...
— No właśnie... Micaela... — zaśmiał się szyderczo i założył ręce za głowę. — Nasza dziewczynka właśnie przeszła badanie ginekologiczne i okazało się, że jest dziewicą. Wiesz co to oznacza?
Przełknąłem głośno ślinę, a Travis znowu się uśmiechnął w bardzo perfidny sposób. Naprawdę dziewiętnastolatka była dziewicą? Chowała się w stodole? Zdziwił mnie ten fakt, ale Travis był wyjątkowo szczęśliwy. Pewnie widział w tym wiele zysku.
— Widzę, że muszę cię wyręczyć. To oznacza, że nasza ślicznotka jest warta o wiele wiele więcej niż poprzednie nasze zdobycze... — pokazał palcami znak pieniędzy i zaczął cieszyć się jak psychopata. — Bardzo szybko zainteresuje się nią jakiś bogacz i zapłaci za nią niewyobrażalną ilość pieniędzy. Dziewice są warte wielkie sumy. Tych skurwieli podnieca fakt, że będą mieli taką suczkę jeszcze nieużywaną.
— No dobrze, ale dlaczego mi to mówisz? Ja o tym wszystkim wiem. Co mnie obchodzi ta mała dziwka? — zdziwiłem się i spojrzałem w suche oczy Travisa, który czerpał przyjemność z trzymania mnie w niepewności.
— No właśnie teraz dużo cię obchodzi... — pochylił się w moją stronę i złożył ręce. — Jak sam wiesz, nasi ludzie nie potrafią trzymać swoich ptaków ja uprzęży. Gdyby ta mała dziwka znalazła się w ich rękach, po jej dziewictwie nie byłoby śladu... A ja nie mogę na to pozwolić... Dlatego ty jesteś mi bardzo do tego potrzebny.
— Nie mów, że...
— Oj tak, Gabrielu... — uśmiechnął się szyderczo. —Twoim celem jest chronić ją od tego za wszelką cenę... Jakby to powiedzieć... Zostajesz oficjalnie jej ochroniarzem.
Jego głos rozchodził mi się po głowie, a nogi się pode mną ugięły. To nie mogło się dziać... Nie teraz... Nie teraz, kiedy było wszystko dobrze! Zadanie, które mi przydzielił nie było łatwe... Było najgorsze z możliwych. Wciąż bolała mnie głowa po tych słowach. Przełknąłem głośno ślinę i z żalem i goryczą w oczach, zerknąłem na uśmiechniętą twarz człowieka, która czerpie radość z cierpienia innych.
— To rozkaz? — spytałem lekko ochrypłym głosem i modliłem się w duszy, by to okazało się być tylko żartem.
— Sam zmienisz zdanie. Posłuchaj mnie, Gabriel. — wstał i podszedł bliżej okna, a promienie słońca oświetliły jego stanowczą twarz. Przyjął dostojną pozycję szefa i znów zaczął traktować mnie jak podwładnego. — Wszyscy wiemy, że nie jesteś typem mężczyzny, który uwielbia sypiać z naszymi dziewczętami. Jakby to ująć... Jesteś powściągliwy i jestem pewien, że nie można cię sprowokować.
— Jeśli to ma znaczyć, że ją nie tknę, to masz rację. Nie jestem taki.
— Do tego jesteś silnym i mocnym mężczyzną.... odpowiednim do tego zadania. Większość ludzi, których wyznaczałem do tego, po kilku dniach nawalali. Te małe suki owijały ich wokół palca, a sam wiesz, że tracąc dziewictwo, traciły na wartości. Chcę, żebyś to ty teraz zabawił się w ochroniarza, mimo że nawet nie można tego tak nazywać...
— Travis...
— Zanim cokolwiek powiesz, ostrzegam. Obiecuję również, że wynagrodzę cię bogato, jeśli ta dziewczyna trafi do swojego właściciela w nienaruszonym stanie... — zerknął na mnie z wyższością i z satysfakcją dał chwilę na zastanowienie.
— Na czym dokładnie ma to polegać? — westchnąłem i przyjąłem jego rozkaz.
— Miło się z tobą robi interesy, Gabriel... Od teraz Micaela Rodrigez jest twoim priorytetem. Masz pilnować jej na każdym kroku, masz ochraniać ją przed wszystkim, co tylko może ją skrzywdzić. Masz przy niej być, czy ci się to podoba czy nie. Nie może mieć żadnego śiniaka, obicia czy zadrapania. Nikt nie może jej tknąć, musisz obchodzić się z nią delikatnie, dbać o nią i robić wszystko, by nic jej się nie stało... Bo od teraz właśnie Micaela Rodrigez stała się nietykalna... I to dotyczy się również ciebie. Nikt jej nie tyka nawet jakby o to błagała. Nikt... Nawet Ty...
— Zrozumiałem... — wydukałem jedynie wlepiając zawistny wzrok w podłogę i zaciskając mocno pięści.
— Nie zawiedź mnie... — odrzekł i przysiadł się do swojego biurka, po czym wziął w rękę długopis i zaczął nim pstrykać. Ja zostałem w tym samym miejscu i zacisnąłem powieki. Nie dochodziło do mnie to... Zachwalałem swoje życie i pracę. To wszystko jest takie proste... A teraz? To wszystko obraca się o sto osiemdziesiąt stopni.
Od zawsze ci, którzy mieli za zadanie ochraniać daną dziewczynę, mieli pod górkę. Chodzić za nią krok w krok i pilnować... Wchodzić za nią nawet do łazienki, tylko po to, by nic sobie nie zrobiła... Na dodatek naparzać się z każdym dupkiem, któremu puszczą hamulce, a u nas jest takich sporo. Większość zachowuje się jak niewyżyte zwierzęta. Na dodatek spełniać każde życzenie, które wymyśli sobie właściciel... Ona jeszcze go nie ma, ale lada chwila będzie miała... A oni mają różne zachcianki... Mogą sobie równie dobrze zażyczyć diety, by nie przytyła... Lub seksownych strojów, za które przyślą pieniądze.
I jeszcze jedno... Zależy ja jaką trafisz... Miałem styczność z zabłąkanymi owieczkami, które co chwila płakały, bo nie godziły się na to. Bo jeśli chodzi o te, które same się przystawiały, to były nasze prostytutki, które albo tego chciały, albo brały za to pieniądze. Wiele razy te zabłąkane owieczki próbowały przekonać mnie, bym to ukrócił albo próbowały mnie uwieść... Na marne, bo nie jestem na tyle głupi. Siedzę w tym od lat. Ciężko było się z tym pogodzić... Ale już to zrobiłem. Za nie są pieniądze, a pieniądze są mi bardzo potrzebne.
Więc tak jak powiedział Travis... Micaela Rodrigez to mój priorytet i nie mogę go zawieść.
Wyszedłem bez słowa, a Dex z poważną miną czekał na mnie tuż za drzwiami. Zauważył na twarzy moje zdziwienie wymieszane ze złością, załamaniem i smutkiem. To była mieszanina emocji i huśtawka nastrojów. Mętlik w głowie i brak tchu. Zadanie, którego chyba nie da się wykonać.
— Czego chciał od ciebie Travis? Długo gadaliście... — zaczął Dex, a ja wciąż sztywno niczym lalka gapiłem się w jedno miejsce. — Gabryś? Coś się dzieje? Wyglądasz okropnie blado.
— Ze mną już nie będzie tak dobrze... — odparłem.
— Hej, co się stało? Wiesz, że możesz mi powiedzieć... Cokolwiek to jest, przejdziemy przez to razem, okej? — uśmiechnął się i ukazał swoje duże, niebieskie oczy pełne zaufania i dobroci, którą miał w duszy. Nie mogłem tak po prostu nie powiedzieć mu. Wiedziałem, że mi pomoże, a przynajmniej się postara.
— Dostałem od Travisa bojowe zadanie... — zacząłem, a Dexowi oczy powiększyły się do olbrzymich rozmiarów.
— Serio?! To jest to o czym myślę?! Nie mów, że... — Złapał się za głowę i w panice zaczął wszystko dokładnie analizować. Jednak nie zajęło mu to długo, bo po chwili zrozumiał powagę sytuacji i powoli wypuścił powietrze z ust. — Która to?
— A jak myślisz? Ten najlepszy nabytek, który smacznie śpi sobie w moim pokoju i właśnie ten nabytek, którym się zachwycaliśmy...
— Stary... Jesteś podwójnie udupiony. — położył mi rękę na ramieniu i miał twarz, jakby razem ze mną przechodził załamanie nerwowe.
— Myślisz, że tego nie wiem? — spytałem ze złością w głosie i zacząłem przecierać twarz spoconymi dłońmi. — Najgorsze w tym wszystkim jest to, że za moją porażkę Travis dostanie szału... I mu się nie dziwię. Ta mała jest cholernie ładna i atrakcyjna. Po raz pierwszy Travis ma taką laskę u siebie i koniecznie by chciał oddać ją w nienaruszonym stanie.
— Skoro Travis wybrał ciebie do tej roboty, to może jednak się nie mylił? Travis to mądry człowiek. Nie robi niczego pochopnie, wszystkie możliwie decyzje analizuje... Jest cwanym i inteligentnym szefem mafii. Jeśli wybrał ciebie do tej roboty, to znaczy, że w jego oczach dasz sobie radę... I tak szczerze w moich oczach też dasz sobie radę, bo Gabriel którego znam nie odpuszcza tak łatwo.
— Wierzysz, że dam sobie radę z tymi wszystkimi pojebami, którzy się na nią napalą? Łatwiej by było gdyby nie była dziewicą. Pilnować jedynie, by nikt nie zrobił jej śiniaka i tyle, a oni nie znęcają się bez potrzeby... Travis w końcu też miał zawahanie...
— Zawahanie miał nie do tego, że nie dasz rady jej obronić... może do tego czy sam dasz radę się pohamować...
Otworzyłem szerzej oczy i spojrzałem na śmiertelnie poważną twarz Dexa, który z sekundy na sekundę robił się coraz bardziej zdenerwowany tą całą sytuacją. W gardle miałem olbrzymią gulę i nie mogłem przez chwilę wydusić z siebie słowa.
— Sugerujesz, że ona faktycznie może mnie omamić? Mnie? — wskazałem na siebie, by Dex uwierzył, że taki nie jestem i nigdy nie byłem...
— Faktycznie jest ładna, ale ciebie bardziej urzekła niż mnie... Może to jest właśnie ta dziewczyna, z którą już się nie opanujesz...
— Błagam cię, Dex! Nigdy nie zostanę gwałcicielem.
— Wiem o tym, ale to zależy od niej samej... Co jeśli ona cię opęta swoją diabelską kobiecością? Omami cię i to nie skończy się dobrze...
— Posłuchaj to dziewietnastoletnia dziewica... W tym wieku to śmiesznie. Pewnie jest strachliwą owieczką, która będzie bała się wszystkiego i wszystkich. Mimoza, która będzie co chwila płakać i błagać, bym jej pomógł uciec. Znam się już trochę na rzeczy.
— Obyś miał rację, bo zadanie masz cholernie trudne i niebezpieczne. Mam nadzieję, że Travis zarzekał się, że nie użyje broni jak coś pójdzie nie tak. — zakpił, ale mi nie było do śmiechu tylko do płaczu...
Jako dziecko dużo płakałem, a wszyscy wokół wmawiali mi, że jestem podobny do mojej matki... Teraz nie zdarza mi się okazywać aż takiej słabości. Lata siedzenia w tej dziurze sprawiły, że negatywne emocje trzymałem w sobie, a płacz nawet według mojej definicji był oznaką słabości i zmęczenia problemami. Nie zdarzyło mi się wypuścić łzy od piętnastego roku życia, bo właśnie wtedy drastycznie się zmieniłem, a na mojej drodze zaczęli się pojawiać zupełnie inni ludzie.
Dex i ja postanowiliśmy pójść w swoje strony. Przyjaciel pozwolił mi odpocząć i ochłonąć. Wciąż był ze mną duchowo i trzymał za mnie kciuki. Wolnym krokiem doszedłem do swojego pokoju i pociągnąłem za klamkę. Jak zawsze ujrzałem wielkie pomieszczenie z wygodnym łóżkiem, biurkiem, kanapą i innymi przytulnymi dodatkami. Pokoje mieliśmy akurat bardzo wypasione i nikt nie śmiał na nie narzekać. Od razu zauważyłem, że na moim własnym łóżku wciąż śpi ta Hiszpanka.
Oddychała sobie wolno i subtelnie, a jej klatka piersiowa ładnie opadała i podnosiła się. Póki mogłem, zacząłem się jej bardziej przyglądać i poczułem również zapach perfum... Lawendowy. Był bardzo ładny, ale niekoniecznie chciałem potem czuć go na swoim łóżku, gdzie śpię tylko ja. Na szczęście mieliśmy sprzątaczki, które mogły zająć się tą pościelą. Przysiadłem się obok, delikatnie, by nie zgnieść przypadkiem jej drobnych nóg. Obie ręce miała przylgnięte do poduszki. Spodobał mi się ich oliwkowy kolor i pastelowe paznokcie. Nie za długie i nie za krótkie. Były ładnie widoczne w idealnym kształcie. Dex miał rację i była to najładniejsza kobieta ze wszystkich. Nie dało się wykryć żadnej wady, a sam jej wygląd zapierał dech w piersiach.
To co Micaelo Rodrigez... Jesteśmy na siebie skazani...
~Micaela~
Otworzyłam oczy, a jasność przez chwilę mnie oślepiała. Poczułam się trochę jak na haju, a potem zaczęło do mnie docierać, że jestem w jakimś obcym pomieszczeniu, boli mnie głowa, a na dodatek nie pamiętam co działo się przed tym. Nie rozpoznawałam tych mebli, tych kolorów ścian... To nie był mój dom ani dom Emila... A myślałam, że po prostu miałam jakiś wypadek i tam się znalazłam. Wpadł mi do głowy szpital, ale przecież to jest jakiś zwykły pokój, a nie spitalny oddział... Może zemdlałam na castingu i przenieśli mnie do jakiegoś pomieszczenia... Nie miałam pojęcia, ale to wydawało mi się dziwne. Liczyłam na to, że ktoś mi coś zaraz wyjaśni.
Co bardziej dziwne obudziłam się w łóżku... Bardzo wygodnym łóżku. Podniosłam się i oparłam plecy o poduszkę. Dopadła mnie migrena, lecz mimo to chciałam się rozejrzeć. Nic nie było mi znajome... Tu nie było nawet tych elementów, co w tym budynku, gdzie miałam casting. Wszystko było obce. Nie chciałam od razu panikować. W takich sytuacjach wiem, że trzeba zachować spokój. Potem zobaczyłam swoją rękę, a na palcu plaster i przebijająca przez niego krew. Nie pamiętam kiedy to sobie zrobiłam... Zaczęłam cofać się w głowie do ostatnich chwil, które pamiętałam... Andrea, Emil... żegnali mnie, gdy szłam na casting... Lidia pomagała mi się przystosować, potem rozmawiałam z Troyem... Napiłam się wody... I film całkowicie urwany. Nic po tym nie pamiętam... Kompletne zero.
Dalej miałam na sobie błękitną sukienkę, więc wszystko się w miarę zgadzało. Przez głowę zaczęły przechodzić mi straszne myśli. W tej wodzie coś było, bo to niemożliwe, że tak nagle zemdlałam i nic nie pamiętam co się stało po jej wypiciu.
Nagle usłyszałam jak ktoś pociąga za klamkę, a ja w panice przycisnęłam głowę do poduszki i udawałam, że jeszcze się nie obudziłam. Wyrównałam oddech, co było okropnie trudne w takiej stresującej chwili. Poczułam obecność człowieka, po krokach słyszałam, że zbliża się do mnie, po czym siada delikatnie na łóżku. Wciąż nie dawałam po sobie poznać, że się obudziłam. Nie miałam pojęcia co robił... Siedział wciąż na tym łóżku, a ja coraz bardziej zdawałam sobie sprawę w jakim gównie mogłam się znaleźć. Serce waliło mi bez opamiętania i bałam się, że ten człowiek to zauważy.
Kim on jest?
Gdzie ja jestem?
Co znowu zrobiłam?
Nagle jak gdyby nigdy nic wstał i usłyszałam, że lekko się oddalił. W strachu otworzyłam oczy. Przez mroczki i dziwne uczucie jak na haju, nie widziałam żadnych szczegółów. Po prostu zauważyłam sylwetkę. Nie myśląc wiele wstałam mimo, że moje nogi chwiały się i odmawiały mi posłuszeństwa. Bardzo szybko to zrobiłam przez co obraz mi ściemniał przed oczami. Jednak byłam tak wkurwiona i uparcie zdeterminowana, że chciałam podejść do tego człowieka i sypnąć mu nawet nie wiem za co. Szłam w jego stronę i w tym czasie przed oczami miałam ciemność, a później poczułam bardzo silne uderzenie w głowę. Od razu złapałam się za miejsce, w które się uderzyłam.
Straciłam równowagę, wiedziałam, że zaraz upadnę, ale ten człowiek złapał mnie ostro za ramię, bym uniknęła upadku. Przez chwilę mój wzrok dochodził do siebie i ujrzałam... Mężczyznę... Mężczyznę, który również łapał się za głowę. Ogarnęła mnie ogromna wściekłość.
— Nie dotykaj mnie ty draniu zboczony! — wrzasnęłam i odrzuciłam jego ręce, wręcz je podrapałam, a przez to, że już mnie puścił, wywaliłam się na podłogę przez szalejące mroczki przed oczami. Moje nogi były piekielnie zmęczone.
— Patrz co ty robisz! — usłyszałam jego zdenerwowany głos, po czym oparłam się na łokciach próbując wstać, ale to skończyło się tym, że wyglądałam jak pijana. Próbowałam się czołgać jak pies, a mężczyzna złapał mnie tymi dużymi dłońmi i postawił na nogach blisko łóżka. — Stoisz?
— Stoję. — rzekłam sucho, by już tylko mnie puścił. Jednak gdy to zrobił, opadłam na łóżko, bo moje nogi nie wytrzymywały ciężaru mojego ciała.
— Uspokoisz się?! — stanął nade mną, ale ja zaczęłam się wierzgać.
— NIE.
— Masz tu zostać! Zaraz wrócę. — odrzekł i ruszył w kierunku drzwi. Ja kipiąc ze wściekłości wstałam mimo problemów z równowagą i chwiejąc się, ruszyłam w stronę tych drzwi. W ostatnim kroku rzuciłam się na klamkę, by nie upaść.
— Zejdź mi z drogi ty draniu!
— Co ty wyprawiasz?! Masz tu leżeć i na mnie czekać!
— Spierdalaj. — otworzyłam drzwi i pewnym krokiem zaczęłam iść przez jakiś korytarz, który był mi zupełnie obcy. Chciałam stąd wyjść, uciec, wydostać się po prostu... Na korytarzu nikogo nie było, był zupełnie pusty, a ja nie miałam pojęcia jak wyjść z tego budynku...
— O nie moja droga! — usłyszałam za sobą głos tego mężczyzny. Złapał mnie ostro za rękę i zaczął ciągnąć w stronę tamtego pokoju. — Masz tam grzecznie wrócić!
— Po moim trupie, zabiję cię jeśli mnie nie zabierzesz do Emila i Andrei! — szarpałam się z nim. Nasze krzyki rozchodziły się po całym korytarzu przez co nagle przybiegło wielu ludzi...
Rozległ się głośny i szybki tupot wielu stóp. Słyszałam potem różne głosy, krzyki... A ten facet puścił moją rękę. Nade mną stali ludzie i o czymś głośno rozmawiali. Nie wiedziałam o co im chodzi, bo nagle usłyszałam pisk i szum w uszach. Stałam niczym zombie i wpatrywałam się w jeden punkt, po czym upadłam z hukiem na podłogę... Po raz kolejny. Widziałam nad sobą wiele twarzy, słyszałam dyskusję i wrzaski. Gdzie ja do cholery jestem?
— Podnieście ją. — rzekł ktoś, ale szumy mi to wszystko zagłuszały. Wtedy poczułam ostre szarpnięcia za ramiona przez dwóch postawnych i umięśnionych mężczyzn w garniturach i czarnych okularach.
Stałam już na nogach, ale nie o własnych siłach. Mój oddech przyspieszył, bo trzymało mnie dwóch potężnych mężczyzn, a ja byłam wśród nich jak małe, delikatne piórko, które mogli zdmuchnąć bardzo łatwo i szybko. Potem rzucili mną jak jakimś przedmiotem w stronę mężczyzny, którego już znałam po obudzeniu się. Wleciałam w niego całkowicie po tym ostrym rzucie. Byłam teraz jak taka marionetka przez swoją słabość... Nie potrafiłam nic zrobić o własnych siłach.
On opatulił mnie dłońmi i przycisnął do swojego ciała, bym więcej nie upadła. Poczułam się... dziwnie. Zwłaszcza jak odczułam ciepło z jego klatki piersiowej. Jedną ręką trzymał moją talię, a drugą złapał mnie za dłoń, bym nie skończyła na podłodze. Zdezorientowana podniosłam brew.
— Ale z ciebie prawdziwy diabeł... — szepnął do mnie, a ja stałam obok niego z kamienną twarzą.
— Najwyraźniej dziecinka nie zrozumiała zasad... — zaczął mówić do mnie jakiś typ, ale nie widziałam jego twarzy, bo wlepiałam spojrzenie w podłogę przez okropny ból i mroczki. — Posłuchaj mnie, dziwko. Masz się nas słuchać, bo inaczej grozi ci burdel, szmato. Jesteś zwyczajną suką, która w nienaruszonym stanie ma trafić do właściciela i jeżeli jeszcze raz zobaczę sprzeciw, to dostaniesz lekcję od chłopaków.
Wtedy mną wstrząsnęło... Matko jedyna. Jestem w jeszcze większym bagnie niż sądziłam. Jaki burdel, jaki właściciel? Nic z tego nie mogłam zrozumieć. Po tym wszystkim mój wzrok zaczął się poprawiać i w oddali zauważyłam znajomą sylwetkę... To była Lidia! Wszędzie poznam tą fryzurę i okulary.
— Lidia! — krzyknęłam i po raz kolejny wyrwałam się z uścusku. Zaczęłam gorączkowo biec w stronę kobiety pomijając wszystko i wszystkich. Nagle przy końcu, gdy byłam blisko jej twarzy, złapali mnie tak, że aż syknęłam z bólu. — Lidia! Lidia, przecież ty mnie znasz! Powiedz im, że to jakaś pomyłka, proszę powiedz! Zabierz mnie do domu! Proszę... — łkałam, gdy ci ludzie siłą mnie chcieli stąd zabrać. Pochylili mnie tak, że Lidia mogła patrzeć na mnie z góry.
Kobieta jedynie uśmiechnęła się szyderczo, wzięła w dłoń mój podbródek i spojrzała mi prosto w oczy.
— I co modeleczko... Twoje ciało nie przyda się więcej do sesji... — zaśmiała się gardłowo i mocno wgniotła mi swoje palce w twarz. — Panowie, zabierzcie ją stąd!
— Ale... Przecież... — wybełkotałam tkwiąc w niewyobrażalnie wielkim szoku. Ta, która wydała mi się najbardziej miła i kochana okazała się być moim wrogiem...
Dwaj mężczyźni mocno szarpnęli mnie za ramiona, a ja stękałam z bólu. Ich chwyt był bezlitosny i brutalny. Ściskali moją skórę tak mocno, że aż zaciskałam zęby by nie jęknąć głośniej. Nagle ujrzałam... Troya. Ale miał zupełnie inne włosy. Były ciemniejsze i postawione do góry. Zniknęła ta jego burza włosów.
— Troy?! — krzyknęłam w jego stronę, ale on jedynie skrzyżował ręce i posłał mi spojrzenie pełne nienawiści i satysfakcji.
— Travis, żabko. — uśmiechnął się cynicznie, wręcz żmijowato ukazał swoją pewną siebie twarz.
Później widziałam jedynie kąśliwe twarze, które wlepiały we mnie cięte spojrzenia i czerpali radość z mojego strachu i cierpienia. Kątem oka zauważyłam, że ten postawny, wysoki mężczyzna, z którym miałam styczność, nie patrzył się na mnie tym wrednym spojrzeniem. Patrzył się ze współczuciem i zmartwieniem... Chodziaż i tak nie mogę tego potwierdzić, bo wszystkie miłe i serdeczne oczy, które widziałam, okazały się być jadowite...
Po raz kolejny mocno mną szarpnięto, a wtedy właśnie on zainterweniował.
— Panowie, spokojnie. Zaprowadzę ją do pokoju. — zagwarantował, a oni wymienili między sobą spojrzenia.
— Pilnuj jej tym razem. — rzucił jeden z nich, a potem po raz kolejny zostałam brutalnie pchnięta w jego stronę... Czułam się jak zabawka, którą można rzucać psu...
Mężczyzna złapał mnie, ale bardzo delikatnie i z wyczuciem. Zaprowadził mnie do pokoju, w którym się obudziłam. Podczas tej krótkiej przechadzki, odnosiłam wrażenie, że jego oddech i bicie serca jest zupełnie inne... Było takie kojące i przyjemne. Prowadził mnie trzymając za obie dłonie i nie wyrażałam sprzeciwu.
Posadził mnie na łóżku i zamknął za sobą drzwi. Wtedy doświadczyłam dziwnego uczucia... Wyobraziłam sobie, że jestem jak piórko, a on właśnie tak ze mną się obchodzi... Jak z delikatnym, malutkim piórkiem, które wymaga subtelności i wyjątkowego traktowania.
Wtedy mogłam zobaczyć go całego... Był dosyć postawnym i eleganckim mężczyzną w granatowym garniturze, który pasował do niego jak ulał. Wyglądał w nim poważnie I zdecydowanie. Miał dosyć jasny kolor skóry w porównaniu z moim. Jednak nie był to taki typowy jasny kolor. Wyglądało to jakby ktoś oliwkowy wymieszał z jasnym kremowym. Posiadał delikatne rysy twarzy, a na niej wyjątkowo pełne, męskie usta. Z daleka dostrzegłam, że jego oczy mają odcień brązu. W tym samym kolorze były jego gęste włosy. Trzy pasma przy końcu tworzyły pierścienie i lokowały się, co wyglądało bardzo rozkosznie. Gdy w końcu zobaczyłam ten całokształt, nie mogłam się powstrzymać od otworzenia buzi ze zdumienia. Był kurewsko przystojny, a każdy centymetr jego ciała był po prostu idealny.
— Dios ... es muy guapo — wymcknęło mi się, a on odwrócił się natychmiastowo.
— Co?
— Nic, nic... — podziękowałam w duchu, że nie zna hiszpańskiego.
Spoglądałam wciąż na niego, a gdy tylko oddwracał się w moją stronę, udawałam, że podziwiam coś zupełnie innego. Trudno było zachować powagę i nie zachwycać się jego buźką i sylwetką. Pomyślałam sobie, że pod względem wyglądu stoi z Emilem na równi...
— Nie dziw się, że tak zareagowałam! Wciąż nie wiem o co tu chodzi! Wyjaśnij mi to wszystko, bo nie wiem już co się dzieje... — wrzasnęłam z paniką w głosie przerywając tą przerażającą ciszę.
— Nie mam ci tego za złe. — odrzekł z kamienną twarzą i spuścił wzrok.
— To może mi coś wreszcie powiesz?! Kim jesteś, gdzie jestem i o co tu w tym wszystkim chodzi?! — wstałam, a mężczyzna wciąż nie był tym zaskoczony.
— Usiądź proszę, bo znowu upadniesz.
— I co z tego? Nie jestem ze szkła, nie rozpadnę się na milion kawałków!
— Okej, jak sobie chcesz. Tylko chciałbym ci to wszystko wyjaśnić dopiero jak usiądziesz. — wymamrotał z morderczym wzrokiem, a ja z lekkim oporem postanowiłam jednak usiąść. Skrzyżowałam ręce i czekałam na wyjaśnienia.
— To nie był prawdziwy casting. To była pułapka, by zwabić ciebie i inne kobiety do nas, a potem sprzedać kupcom lub do burdelu. — powiedział tak, jakby to co mówił było na porządku dziennym. Nie robiło to na nim żadnego wrażenia, a ja w środku po prostu się zacisnęłam z przerażenia.
— Nieźli z was aktorzy! — wycedziłam przez zęby. Byłam wściekła, ale panikę i strach ukrywałam głęboko w środku. Najgorsze co mogę zrobić w takiej chwili, to pokazać swój strach. Nie mogą mieć nade mną kontroli, niech wiedzą, że się nie boję...
— Z nas? Ja nie biorę w tym udziału. — prychnął na mnie.
— Nie? To dlaczego tu jesteś?
— Bo jestem twoim nadzorcą że tak powiem... Dostałem zadanie, że mam chodzić za tobą krok w krok i pilnować, by nic ci się nie stało, bo właśnie ty w nienaruszonym stanie masz trafić do swojego właściciela.
— Właściciela? Nieźle... — zaśmiałam się z bezsilności.
— Powinnaś się cieszyć, że nie trafisz do burdelu. Tam się dzieje prawdziwe piekło. — warknął na mnie i zacisnął pięści. — Nie chcesz tam być, uwierz mi.
— Za to chce być u chuja co mnie będzie ruchał kiedy będzie chciał... Fantastycznie.
— Lepsze to niż kilkunastu klientów dziennie. — odrzekł sucho, a ja zamilkłam. — Przychodzą, mają prawo do wszystkiego. Mogą cię katować, znęcać się na różne sposoby... I mimo wszystko nikt się tobą nie obchodzi.
— Słyszałam wiele rzeczy... Nie musisz mi tego powtarzać... Tylko dlaczego ja akurat mam to "szczęście", że trafię do jakiegoś człowieka?
— Nie jakiegoś tam człowieka. Do obrzydliwie bogatego skurwiela. To wszystko dlatego, że jesteś nadzwyczaj ładna i do tego jesteś jeszcze dziewicą. To ma naprawdę wielką wartość
— Przepraszam bardzo... Niby skąd wy to wiecie? Może już jeden z was się do mnie dobierał?!
— Dobierał się do ciebie ginekolog, więc nie bój się. Nie ma korzyści z macania tylko z leczenia i pomagania nam. Za to mu się płaci.
— Cudownie, po prostu cudownie... — stwierdziłam ironicznie i uderzyłam plecami o łóżko. Przymknęłam oczy starając się poukładać to wszystko w głowie. — Ile u was będę?
— Nie wiem tego. Jeszcze nawet nie masz kupca, a to on decyduje. Ja mam jedynie za zadanie ochraniać cię do tego czasu. — skrzyżował ręce i opadł na łóżko obok mnie. Siedział tak przez dłuższą chwilę, a ja przecierałam oczy leżąc i co minuta spoglądając na jego twarz.
— To znaczy, że jesteś moim ochroniarzem, tak? — zakpiłam, by przerwać milczenie.
— Mów jak sobie chcesz. Mam cię pilnować i ochraniać także masz rację. Jestem twoim ochroniarzem. — westchnął ciężko i zamknął oczy. Nie był tym zachwycony. W głębi był pewnie wściekły i załamany. Też bym była na jego miejscu zła... W końcu bym musiała się ze sobą użerać... A jestem okropną zołzą.
— Jesteśmy na siebie skazani, tak? — spytałam odwracając do niego głowę z lekkim uśmiechem.
— Dokładnie tak... — podniósł kącik ust, ale nasze uśmiechy były spowodowane bardziej bezsilnością niż jakimkolwiek szczęściem. Szczęścia nie było, było tylko cierpienie.
Wtedy podniosłam się na łokciach do pozycji siedzącej. Siedzieliśmy tak obok siebie z lekkim dystansem. Nikt z nas nie był zachwycony. Ja w duszy byłam ogromnie wystraszona i wściekła. Trafiłam w największe bagno, które istniało. Cisnęły mi się do oczu łzy, chciałam krzyczeć i próbować uciec. Jednak nie było najmniejszego sensu... Ludzie, którzy mnie porwali to była mafia... Tak wynika z tego wszystkiego. Mafia jest bardzo niebezpieczna i wolę nie zadzierać tutaj z nikim. Jednak nie mogę okazywać im swojego lęku, bo będą mieli nade mną większą przewagę. Pokażę im, że nie robią na mnie żadnego wrażenia. Nie wolno mi panikować. Nie boję się ich... Tak sobie wmawiałam.
— Zapewne znasz już moję imię, a czy mogę poznać twoje?
— Gabriel... — podał mi rękę odwracając się w moją stronę, a wtedy po raz pierwszy ujrzałam jego oczy. Moje serce zabiło mocniej, poczułam niesamowite ciepło w sercu. Tkwiłam w wielkim szoku... To było po prostu niemożliwe...
Jego oczy były identyczne jak u Emila... Brązowe, w tym samym ciemnym odcieniu tego koloru. Były pełne, duże i lśniące... Wydawało mi się, że w środku tych tęczówek znajduje się masa gwiazd, diamentów i innych złotych drobin... Gdy dłużej się w nie zagłębiałam, czułam się jakbym była blisko Emila... To było jak beztroska wolność i piękne wspomnienia dzieciństwa. Ciepło W środku i poczucie bezpieczeństwa, którego potrzebowałam... Moje serce biło jak oszalałe, nie potrafiłam w to tak po prostu uwierzyć... Jego oczy były również oczami Emila... Jego oczy były po prostu cudowne...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top