10

~Andrea~

Przesiadywanie w gabinecie Emila stawało się dla mnie udręką. Wtedy miałam więcej czasu na rozmyślanie, a przez to zbierało mi się na płacz. Chciałam się czymś zająć, ale praca w takim momencie mogła przynieść Emilowi poważne niedociągnięcia. Wiedziałam jednak, że muszę coś zrobić, bo inaczej zwariuję. Zerknęłam w lustro i sama siebie się przestraszyłam. Rozmazana bestia. Poprawiłam gdzieniegdzie korektor i przypudrowałam nos. Włosy porządnie rozczesałam i związałam, by mi nie przeszkadzały. Na początku wpadł mi do głowy jeden pomysł, ale uznałam, że jest absurdalny i Emil tym bardziej się na mnie wkurzy. Jednak z czasem wiedziałam, że muszę to zrobić. Tak po prostu. By zapomnieć o chwilach słabości.

Zerknęłam w stronę swojej dużej czarnej torebki i wyciągnęłam z niej mały fioletowy notesik na gumkę. Jeden z moich najcenniejszych skarbów. Bez wahania udałam się z nim na główną salę, gdzie pracowała większość osób. Nie mieli zbytnio do roboty, więc stwierdziłam, że mój plan się powiedzie.

Stanęłam na samym środku i przykułam ich uwagę. Wszystkie spojrzenia były skierowane właśnie na mnie. Poczułam dreszcze na ciele i pot na dłoniach. Wolno wypuściłam powietrze i uśmiechnęłam się serdecznie.

- Nie chcę przeszkadzać, ale może to wam trochę zapewni rozrywki w tej nudnej pracy... - zaczęłam ochryple i zauważyłam mnóstwo zdziwionych twarzy. Wyciągnęłam ten mój cudowny fioletowy notes i odchrząknęłam. - To wszystko jest mojego autorstwa.

Otworzyłam go na pierwszej lepszej stronie i wyprostowałam się. Uczucie stresu i drżenia wypełniło mnie całą aż od stóp do głowy. Jednak nie stchórzyłam. Stanęłam w wygodnej dla siebie pozycji i zaczęłam odczytywać tekst z kartek.

Może i nigdy artystką nie będziesz,
Choć twoje teksty będą wciąż pęcznieć.
Może i nigdy nie staniesz się pisarką,
Ale za to nikt nie nazwie cię nędzarką.
Wiem, że kreatywna dusza nie tobie pisana,
Ale śmiać się z tobą mogę do rana.
Na pozór jesteśmy różne, bez wspólnych cech.
Ale dogadujemy się I wciąż słyszę twój śmiech.
Od zawsze jesteś tuż obok mnie
Dlatego to zawsze ceni się.
Bo gdy zaczyna cię brakować,
Że Cię nie doceniałam, zaczynam żałować.
Byłaś jak promyk słońca w pochmurny dzień,
Oraz jak w upał słodki cień.
Byłaś tą pierwszą gwiazdką na niebie,
A gdy na nią zerkam, brakuje mi Ciebie.
Jednak wciąż wierzę, że już za chwilę,
Sprawisz, że się uśmiechnę, i serce mocniej zabije.

Uśmiechnęłam się pod koniec i wyobraziłam sobie początki tego wiersza, które były dosyć trudne. Nie mogłam znaleźć rymów, a wena zazwyczaj uciekała w najmniej odpowiednich chwilach. Szklanym wzrokiem spojrzałam na pracowników Emila.

- Jest jeszcze w trakcie korekty... - zaczęłam się tłumaczyć, gdy nie usłyszałam żadnej reakcji.

Nagle jednak wszyscy zaczęli klaskać i pokrzykiwać. Mieli roześmiane miny i czasem nawet pogwizdywali. Zaczęłam się uśmiechać tak mocno, że aż bolały mnie policzki. Zrobiłam się pewnie czerwona jak burak.

- Kobieto, ty masz talent! - zawołał jeden brodaty mężczyzna wciąż klaszcząc.

- Masz coś tam jeszcze? - spytała jakaś dziewczyna znad swojego komputera.

- Tak, mam... Ale to jeszcze nie jest skończone... - zawstydziłam się i cofnęłam dwa kroki.

- Stara, to najlepsza rozrywka od dwóch lat w tej pracy. Na dodatek serio masz talent. Chcę tego więcej. - zwróciła się do mnie jakaś blondynka.

Wszyscy rzucali we mnie spojrzenia pełne zachwytu i podziwu. Ewidentnie czekali na więcej i popędzali mnie. Miałam lekką trzęsawkę dłoni, ale byłam w tym momencie szczęśliwa. Przeczytałam im jeszcze dwa wiersze, które były pisane dosyć dawno i opisywały noc i dzień. Czułam się jak na wielkiej scenie. Bałam się publiczności, ale widać było, że skradłam im serca. Gdy słyszałam głośne brawa, nawet byłam skłonna wyobrazić sobie błyski aparatów, czerwony dywan i olbrzymią scenę, na której błyszczę. Marzyłam, by zostać pisarką i grać we własnych teatralnych rolach.

Skończyły mi się te dopracowane wiersze, a publiczność dalej domagała się chodziaż jednego. Dość długo wahałam się co robić. Otworzyłam na tej jednej stronie i przetarłam ją dłonią.

- Nie sądziłam, że kiedykolwiek ktoś cię usłyszy... - powiedziałam szeptem sama do siebie.

Wzięłam bardzo głęboki wdech i w przypływie emocji związanych z tym tekstem, zaczęłam się chwiać i stresować.

~Emil~

Pracowałem obok swojego gabinetu. Po tylu wolnych dniach, miałem naprawdę sporo do nadrobienia. Wiele rzeczy musiałem poprawiać. Papierów nie było końca. Czułem, że już się w nich zatapiam i nie wygrzebię się. To nagłe zniknięcie Micaeli przyniosło same okropne skutki. Nie byłem w ogóle skupiony, a moje myśli krążyły gdzieś indziej niż powinny. Westchnąłem i rzuciłem te papiery w kąt. Zdenerwowałem się.

Obracałem sie na krzesełku mocno masując sobie skroń. No, Emil... prawie trzydzieści lat na karku zaczyna się wreszcie odzywać. Nie pracujesz już tak jak kiedyś...

Głowa bolała mnie niemiłosiernie, a papierów wcale nie ubywało. Masaż skroni i górnej części nosa nie przyniósł żadnych pozytywnych efektów. Już miałem zabrać się znowu do pracy, gdy usłyszałem klaskanie i pogwizdywanie. Zdziwiłem się. W mojej firmie ktoś klaszcze i pogwizdujee? Niby dlaczego? Co z nimi zrobiła robota przed komputerami?

Wstałem i szybkim krokiem udałem się do głównej sali pracowników. Od razu słyszałem powielające się głosy moich ludzi. Z każdym krokiem coraz głośniejsze. Zdezorientowany stanąłem w drzwiach, ale nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Każdy skierowany był w przeciwną stronę. Powędrowałem tam wzrokiem i ujrzałem jak Andrea stoi na samym środku z notesem w rękach i czyta coś na głos. Nie miałem pojęcia o co tu chodziło. Przypominało to po prostu jakiś występ na scenie. Była zestresowana i to ogromnie, bo całe jej ciało zaczynało drżeć.

Co ona robi? Myślałem, że jest na tyle rozstrzęsiona i załamana, że do końca będzie siedziała w moim gabinecie. Sądziłem nawet, że będzie płakała większość dnia. Ona jednak nie wyglądała ani na smutną ani na zapłakaną. Z lekkim uśmiechem czytała coś moim ludziom, a oni zapatrzeni byli w nią jak w prześliczny obrazek. Byłem bardzo zdziwiony. Z czystej ciekawości oparłem się o framugę drzwi i wsłuchałem się w jej głos.

- Jak cień przechodzisz obok mnie.
Gdy na mnie zerkasz, powieka ci nie drgnie.
Zawsze zdystansowany i odpowiedzialny,
Czasem kochliwy, ale nie nachalny.
Pokazujesz mi wiele emocji, uczę się od Ciebie.
A gdy mnie wspierasz czuję się jak w niebie.
Znamy się dość długo, już tyle lat,
A ja wciąż zachowuję się dla Ciebie jak kat.
Moje zachowanie sprawia, że nie widzisz tego,
Jak bardzo Cię doceniam mimo wieku młodego.
Jesteś dla mnie czasem jak obrońca i starszy brat,
Dzięki tobie łagodniejszy jest ten świat.
Mimo trudu w naszej relacji,
Jestem z ciebie dumna, choć nie przyznasz mi racji.
Nie dawałam ci powodów do tego,
Ale przyjmij wroga swego.
Bo chcę być bardziej wartościowa dla Ciebie,
Bo dla mnie już jesteś i bądź też sam dla siebie.
Teraz już bardziej jesteśmy na siebie skazani,
To wiedz, że kocham Cię jak rodzinę, mimo tego, że zostaliśmy sami.

Pod koniec swoich słów uśmiechnęła się lekko do swojej notatki, a ja zdębiałem całkowicie. Oparty o framugę drzwi wlepiałem wzrok a to w podłogę, a to w jej twarz. Analizowałem każdy skrawek wiersza, by po chwili zarumienić się. Moja twarz aż piekła od rumieńców, a serce mocniej zabiło. Czy to było szczere? Nie wiem, ale całe moje ciało najwyraźniej stwierdziło, że tak. Przylgnąłem głową do ściany wciąż wpatrując się w uśmiechniętą dziewczynę i sam nie mogłem się powstrzymać, by się szeroko nie uśmiechnąć. Fala gorąca przepłynęła przeze mnie całego.

Poczułem coś w stylu dumy, niepohamowanego szczęścia i... uczucie, które chyba przeminęło wieki temu i nigdy do tej pory go nie czułem... Uczucie, że jestem potrzebny. Uczucie, że ktoś mnie potrzebuje. Uczucie, że dzięki mnie życie pewnej osoby jest lepsze. Wreszcie po tylu latach ktoś mi to wyznał, a entuzjazm w środku mnie nie miał końca. No i może nawet... Uczucie, że ktoś na tym świecie jednak mnie kocha jak rodzinę?

Przez chwilę tak właśnie rozmyślałem, a po chwili zacząłem głośno bić brawo ze szczerym uśmiechem na ustach. Wtedy uszczęśliwiona Andrea spotkała mój pełen miłości wzrok. Przeraziła się na sam początek, ale nie dziwie się jej. Nie miała w planach bym to usłyszał. Jednak ja niczego nie żałuję. Dzięki niej czuję się coraz bardziej spełniony i nie chcę tego stracić.

Wciąż oparty i zgarbiony wgapiałem się w zestresowaną dziewczynę, która nie wiedziała co zrobić. Wyglądała uroczo w tym momencie. Chciałem w tej chwili przyjść na sam środek i mocno ją przytulić. Chyba nigdy nie przytulaliśmy się tak szczerze. W końcu wiem, że widzi we mnie coś więcej niż tego głupiego Emila, który zauważa tylko czubek własnego nosa i wykazuje tylko egoizm.
Moje serce jakby w jednej chwili się rozpłynęło. Byłem doceniony... W końcu...

Ze spuszczoną głową i zadziornym uśmieszkiem na twarzy podszedłem do dziewczyny lekko speszony.

— Naprawdę tak o mnie myślisz? — spytałem ledwo chowając rumieńce i tłumiąc swój szeroki uśmiech.

— No... tak. Zawsze cię doceniałam mimo naszych sprzeczek. — rzekła z drżącym głosem i z wielką gulą w gardle. — Przepraszam, że zrobiłam taką scenę. Powinnam pomóc, a nie urządzać przedstawienie dla twoich pracowników, które i tak było beznadziejne...

— Nie było beznadziejne! Było wspaniałe. Masz ogromny talent do pisania. Zresztą każdemu przydała się przyjemna przerwa od obowiązków.

— Chciałam po prostu coś ze sobą zrobić...

— Nie musisz przepraszać. Po raz pierwszy poczułem się naprawdę potrzebny. A gwarantuję ci, że trudno jest sprawić, bym tak się poczuł.

— Cieszę się. — zachichotała cichutko i uśmiechnęła się.

— Jakbyś czegoś jeszcze ode mnie potrzebowała, mów. Jestem do twojej dyspozycji. A teraz muszę niestety wracać do papierkowej roboty.

— Rozumiem, nie chcę ci przeszkadzać. Do zobaczenia po pracy, Emil...

— Do zobaczenia, Andrea...

Odchodząc, dystans między nami stawał się wypełniony intynsywnymi emocjami. Ciągle oczami wyobraźni widziałem jak stoi tuż za mną i również widzi mnie jak odchodzę. W powietrzu unosiło się dziwne napięcie, a w sercu buzował stres jak nigdy dotąd. Im więcej miłych sytuacji między nami, tym bardziej niezręcznie się czuję. Może nam jednak pisane jest kłocenie się? Nie mam pojęcia, ale jak wytłumaczyć ten dziwny prąd w naszych żyłach, gdy jesteśmy bardziej czuli...

~Gabriel~

Travis po raz kolejny wywołał u mnie skrajne emocje. Znowu lęk przeszył całe moje ciało. Jak zawsze tajemniczy i zdystansowany szef mafioso w swoim czarnym garniturze i sztywno ułożonymi włosami kręcił się na krześle i dumał jak tu bardziej mnie przetestować. Wyjął z szuflady szluga i włożył go sobie do ust. Z kieszeni wydobył zapaliczkę i zapalił go bezwstydnie wydychając po chwili ten specyficzny dym.

— Co mam dla ciebie zrobić? — odrzekłem prawie wzdychając i spuszczając głowę niczym posłuszny piesek, którym właśnie niestety byłem.

— Wiem, że czasami proszę o zbyt wiele, ale cóż ja poradzę, że jak narazie świetnie mi się sprawdzasz przy każdym przydzielonym zadaniu.

— To co tym razem?

— Ale spokojnie, Gabriel. Usiądź wygodnie, poczęstuj się szlugiem. — wyjął z szuflady drugiego. — I weź to wszystko na spokojnie. Zawsze jesteś taki spięty i niepewny. Musisz się jeszcze wiele ode mnie nauczyć.

— No tak... W końcu trening czyni mistrza. — odpowiedziałem z lekką ironią w głosie, po czym usiadłem naprzeciw niego, lecz odmówiłem papierosa.

Siedziałem jak na szpilkach z ciężko walącym sercem. Każde zadanie Travisa robiło się trudniejsze od poprzedniego. Zresztą istniało cień szansy, że jego psychopatyczny umysł zaraz mu przepowie, że tego podwładnego trzeba się pozbyć od tak... Ile razy tak było, że ktoś zginął przez jego zły humor. Był chodzącą tykającą bombą, a my graliśmy w rosyjską, mafijną ruletkę.

— Lada moment odbywa się bankiet z okazji połączenia mafijnych interesów ze świata. Praktycznie już na dobre połączymy się z tymi zadziornymi Hiszpanami tak samo jak rok temu nawiązaliśmy współpracę z Rosją.

— Znowu mam kogoś szpiegować? Uważasz, że ktoś z tej mafii jest podejrzany?

— Mówiłem. Uspokój się. Do wszystkiego dojdę. Przestań być taki niecierpliwy. — powiedział nadzwyczaj łagodnie i oparł się zakładając nogę na nogę.

— Dobrze, przepraszam. Mów dalej. — Znowu uległem.

— Nasza współpraca rozpocznie się po bankiecie, ale ciągle mam pewne obawy... Don Alejandro ma dosyć kapryśną córeczkę. Słyszałem o jej niezłych wyczynach. Na dodatek potrafi owinąć sobie ojczulka wokół palca, przez co je jej z ręki. Boję się, że do współpracy nie dojdzie jeśli jej kaprys nagle uruchomi się podczas tego bankietu.

— Czyli...

— To znaczy, że nasi ludzie muszą zachowywać się nadzwyczaj dobrze, ale o to się nie martwię... Córka Dona Alejandro ulega jedynie tym, którzy potrafią ją zaskoczyć. I tutaj wchodzisz ty. Pojedziesz z nami na ten bankiet, by rozkochać w sobie córkę hiszpańskiego mafioso. Musisz być perfekcyjny w tej roli, bo inaczej nici z naszej współpracy... — mówił to tak spokojnie, A ja z każdym słowem wbijałem paznokcie i plecy w fotel.

— Ja? — wychrząkałem otwierając szeroko oczy. — Ale że ja?!

— Co cię tak dziwi? Zazwyczaj dobrze wypełniasz powierzone ci zadania, a to wydaje mi się, że jest ciekawsze. Córka Dona Alejandro jest śliczna i zadziorna. Wiem coś na ten temat.

— Miałem mnóstwo dziwnych zadań... Szpiegowanie, handel narkotykami, udawanie kogoś innego niż jestem... Ale to? Zadanie na podrywacza?

— Oj, przestań! To nie jest zadanie na podrywacza. Musisz dopomóc nam we współpracy.

— To ja dziękuję za taką współpracę. Jeśli tego chcą, to się zgodzą bez bajerowania rozwydrzonej córeczki szefa... Ty mając córkę patrzyłbyś na nią czy na to co się nam opłaca? — wstałem wymachując rękoma. Byłem wściekły i przez to nie zauważyłem, że krzyczałem i tym samym rozzłościłem Travisa.

— Posłuchaj mnie, Gabriel. Ja cię o nic nie proszę. Tylko mówię, co masz zrobić. Jeśli przez ciebie nie dojdzie do tej współpracy, policzę się z tobą. — gwałtownie wstał i wbił we mnie mordercze spojrzenie. Przeszyło mnie całe od stóp do głów, co wywołało u mnie gęsią skórkę.

— Wiem. — bąknąłem ulegając.

— Więc rób co mówię. Nie chcę byś z nią spał, no chyba, że będzie cię o to prosiła. Pojawisz się na tym bankiecie, poprosisz do tańca i wszystko się jakoś potoczy. Przypominam, że specjalnie dla nich ten bankiet będzie prowadzony w hiszpańskim stylu, także radzę ci poćwiczyć sobie taniec przed bankietem.

— Co?! Taniec? Błagam powiedz, że żartujesz.

— Nie żartuję. Twój pierwszy krok to poprosić ją do tańca. Nie zbajerujesz jej depcząc jej stopy.

— Ale ja nawet nie potrafię tańczyć! Co ja mam niby teraz zrobić? Nie nauczę się tego od tak!

— To już nie jest mój problem. — wzruszył ramionami i odwrócił się w stronę okna krzyżując ręce na piersi.

Jak zawsze "wyrozumiały" Travis... Powiedział swoje i nie da się tego w żaden sposób podważyć. Znów zwalił na mnie jedno z najbardziej odpowiedzialnych zadań i znów będę ryzykował życiem przez jego wybujałe ego. Na samo podrywanie mogę się zgodzić. W końcu faktycznie jest to dosyć ciekawe doświadczenie... Ale taniec? Nigdy nie tańczyłem. Jedynie jak byłem małym szkrabem to trochę podskakiwałem do różnych piosenek. I ja mam zatańczyć na ważnym bankiecie ze śliczną Hiszpanką...

Kto by pomyślał, że od tańca zależy czyjeś życie. Jestem w tej chwili martwy. Po co komu wykwintny taniec? Kto go jeszcze praktykuje? Zawiedziony tą dyskusją i na dodatek oburzony wyszedłem trzaskając drzwiami. Oparłem się na chwilę o ścianę i przetarłem pot z twarzy. W jednej chwili ogarnął mnie stres mimo, iż bankiet miał się odbyć dopiero za dwa tygodnie. Byłem po prostu bezradny. Do tego czasu w życiu nie nauczę się poprawnie stawiać kroków. Nigdy nie byłem w tym dobry i nigdy mnie to nie interesowało. Zawsze na parkietach miałem dwie lewe nogi i najadałem się wstydu.

Przed wejściem do swojego pokoju, opanowałem się. Nie chciałem pokazywać, że czymś się martwię, ale w ukrywaniu uczuć też nie jestem dobry. Jednak byłem pewien, że jeśli pokaże temu małemu diabłowi, że coś mnie trapi, ona to szybko wykorzysta i zacznie mnie dręczyć. Ona już mogłaby się stąd wynieść. Irytuje mnie i nie daje spokoju. Lepiej będzie jak w końcu zostanie zwyczajnie sprzedana.

Otworzyłem drzwi i zamarłem z wrażenia. Myślałem, że nic mnie dzisiaj nie zaskoczy bardziej niż ta wiadomość Travisa. Na moim łóżku skakał sobie ten diabeł, a z mojego przed chwilą schowanego głośnika leciała jakaś stara hiszpańska piosenka. Mica wtedy wykrzykiwała słowa tej piosenki I trzepała włosami jak dywanem na trzepaku.

— LA VIDA UNA ES UN CARNAVAL! — leciały niezrozumiałe słowa z jej rozwydrzonych ust. — NIGDY SIĘ TAK DOBRZE NIE BAWIŁAM!

Naszła mnie ochota, by krzyczeć z bezsilności i przerażenia tą dziewczyną. Została porwana i prawie sprzedana, a urządza sobie głośne potańcówki w moim pokoju?

— CO TU SIĘ WYPRAWIA?! — wykrzyczałem na cały głos, ponieważ muzyka była tak głośna, że ledwo co uszy mi nie wybuchły. Zatkałem je sobie szybko i patrzyłem z niedowierzaniem na Micę, która wciąż skacze na łóżku.

Spojrzała się na mnie najpierw w niewiedzy, a potem podniosła brwi i uśmiechnęła się zawadiacko ukazując swoje lśniące białe ząbki.

— Dobrze się bawię. Nikt nie powiedział, że jest mi to zakazane. — roześmiała się mówiąc te słowa i znów zaczęła trzepać włosami na wszystkie strony powtarzając ten sam hiszpański bełkot. — LA VIDA UNA ES UN CARNAVAL!

Wściekle podszedłem do stolika, na którym był głośnik i wyłączyłem go przed tym zdenerwowany szukając odpowiedniego przycisku. Po chwili cisnąłem nim o ścianę, a muzyka ucichła. Dźwięk wychodził teraz tylko od naszych oddechów, a raczej mojego wściekłego sapania.

— I co zrobiłeś? Teraz już nie będę mogła słuchać muzyki. — powiedziała jakby to co robiła było najzwyczajniej normalne.

— Coś ty właśnie teraz powiedziała?

— Życie to karnawał. Raz się śmiejesz, a raz płaczesz. I szczerze... wolę się śmiać.

— Czy ty właśnie powiedziałaś, że życie to karnawał? Że życie jest takie śmieszne?

— O Jezu... Przestań powtarzać moje słowa. Przecież sam słyszałeś. — przewróciła oczami robiąc naburmuszoną minę niczym nastolatka.

— Nie no ja cię po prostu zatłukę kiedyś przysięgam! — złapałem w powietrzu jej irytującą małą głowę trzęsąc się, ale ona z obojętną miną prychnęła. Wyprowadza mnie z równowagi. W tym momencie ona cała była tak cholernie irytująca. Wszystko co w sobie miała i wszystko co mówiła, co robiła... Mała wredna cwaniara, która nie zasługuje na moją cierpliwość.

— Wiele razy odwaliłam przy tobie głupie rzeczy, ale jakoś nigdy tak głośno nie warczałeś, el guapo. — przechyliła głowę i zaczęła się chwilę zastanawiać. — No dobra, mów co ci jest.

— Co mi jest?

— No przecież widzę, że coś cię trapi. Powiedz.

Spojrzałem na nią dziwnym wzrokiem. Jakby tak nagle z diabła zmieniła się w aniołka. Mimo to jej nie ufałem. Nie powinienem z nią nawet rozmawiać, a co dopiero zwierzać się z problemów. To i tak źle świadczy o mojej godności.

— Nie, nie kochana. Nie nabiorę się na to.

— Niby na co?

— Na twoje sztuczki. Wiem, że to twoje dobre serce działa pod przykrywką. Po co mam ci ufać? — zerknąłem na nią drwiąco, a jej wesoła mina stała się nagle śmiertelnie poważna, a nawet lekko smutna i urażona. Wydęła usta w przygnębiający sposób i spojrzała na mnie tymi swoimi dużymi orzechowymi oczami.

— Lubię sobie pożartować... Lubię się pośmiać i pośpiewać. Lubię z ciebie drwić, bo to bardzo zabawne i bawi mnie to jak się wściekasz. A już najbardziej śmieszy ten twój wściekły jeden loczek na czole, który nigdy nie chce się wyprostować. Czym byłoby życie bez śmiechu i zabawy?

— No właśnie... Jak zawsze to dla ciebie zabawne...

— Nie skończyłam. — spoważniała jeszcze bardziej. — Lubię to wszystko, ale nigdy nie żartuję z problemów. Uważam, że jeśli masz problem, powinieneś mi powiedzieć i ja powinnam ci pomóc. Tak nie powinni działać tylko przyjaciele. Tak powinni zachowywać się normalni ludzie. A ja widzę, że coś cię trapi i ciągle o tym myślisz. Możesz mi powiedzieć. Obiecuję, że nie będę się z ciebie śmiała.

— Mam się zwierzać tobie? Osobie, której prawie nie znam i której nawet nie lubię? Nie myśl sobie, że będzie z tego jakaś przyjaźń.

— Nie myślę. To nie zmienia tego, że nie darzę cię żadną sympatią, ale moja ludzka natura mówi mi, że powinnam ci pomóc. Nikt, nawet najgorszy wróg nie zasługuje na cierpienie, a tobie coś ewidentnie leży na sercu. Jeśli mi powiesz, postaram się ci pomóc, ponieważ tak powinni zachowywać się ludzie.

W tym momencie poczułem ukłucie w sercu. Słyszałem podobne słowa, gdy byłem jeszcze dzieckiem. Pomaganie i wspieranie powinno być ludzką naturą. Do tej pory wspierał mnie tylko Dex, ale nie potrafił mi doradzić. Pomagał mi tym, że słuchał mnie i potrafił rzucić słowami otuchy, ale jego rady zawsze były absurdalne dla mnie. Jeszcze raz zerknąłem na dziewczynę i wydawało mi się, że jej intencje są szczere. Zbyt szczere jak na nią.

Rzadko przeżywam podobne chwile. Nie spotkałem się jeszcze z tym, by obca osoba chciała mnie wysłuchać, a co lepsze pomóc...

~Micaela~

TAK! jestem słaba! Mogłam mu ubliżyć, mogłam mu zepsuć dzień. Ale to mija się z moją naturą jak ktoś ma problem. Jego smutna i przygnębiona mina zepsuła mi wszystkie plany obrażania go i wszystkiego, co robi. Nie jestem aż takim potworem. Serce mi się zmiękczyło widząc, że ma jakiś problem, z którym pewnie nie potrafił sobie poradzić. Jak to jest, że potrafię go wkurwiać, obrażać i wyśmiewać, a gdy coś mu dolega ja nagle zmieniam się o sto osiemdziesiąt stopni? Nie potrafię teraz zrobić inaczej. Jest beznadziejny i bezczelny, ale ta jego smutna mina mnie wybiła z tropu...
Jeszcze nie wierzył, że chcę mu pomóc. Nie znam go, ale nie miał takiego cudownego życia na pewno.

— To jak? Chciałbyś mi coś powiedzieć? — oparłam ręce na biodrach udając niewzruszoną.

Westchnął i wlepił wzrok w ziemię.

— Nie zrozumiesz tego. Żyjesz w zupełnie innym świecie. — wyglądał tak, jakby miał się zaraz rozpłakać i zamknąć się w sobie na dobre.

— Stoję obok ciebie... W tym samym budynku, w tym samym pokoju... W tym samym mafijnym świecie, którego chyba oboje nie znosimy. — położyłam mu rękę na ramieniu, by dodać odwagi.

— Nie o to mi chodziło, wiesz? — parsknął cicho, a potem usiadł na podłodze i oparł się o ścianę. — Słyszałaś może o tym, że czyjeś życie zależy od tego, jak dobre wrażenie zrobisz?

— Hm? Nie rozumiem... Dlaczego tak? — poszłam w jego ślady i również usiadłam zajmując jednak mniej miejsca.

— Za dwa tygodnie odbywa się niezwykle ważny bankiet, na który jesteśmy zaproszeni. Jest to z okazji nawiązania współpracy z inną mafią. Travis postanowił iść im na rękę i zrobić ten bankiet w ich stylu, a ja nie mam żadnego pojęcia o ich stylu. — intensywnie przecierał twarz rękoma i głęboko odetchnął przyznając się, co go trapi.

— To nie koniec świata, wiesz? Przecież nie musisz płynnie mówić w ich języku i znać w pełni ich kultury, tak? Skoro ta umowa jest między wami zawarta, to dlaczego się tak tym przejmujesz, el guapo? — wypowiedziałam się jak jakiś znawca mafijnych bankietów, choć tak naprawdę nie wiedziałam o tym nic.

— Brzmi to narazie nie najgorzej, ale jednak jest fatalnie. Córka szefa tej mafii jest rozkapryszoną, pyskatą i zadziorną kobietą, która zawsze dostanie to, czego chce. To tak naprawdę od niej zależy czy dojdzie do współpracy. Czy jej się będzie podobało, czy my jej się przypodobamy...

— No i co w związku z tym? Możesz być gdzieś z tyłu. Nie musisz się martwić i wchodzić jej w drogę. — rzekłam, a po chwili wyobraziłam sobie tę dziewczynę i jej ojczulka i to, jak bardzo toksyczna musi być ich relacja...

— Travis znowu dał mi zadanie bojowe. To ja mam sprawić, by czuła się na tym bankiecie komfortowo. Mam być jej towarzyszem i partnerem...

— Fakt, jest to trudne zadanie, ale chyba do wykonania. Popatrz w Internecie jaki jest ich styl i wyucz się na pamięć ich kultury. Proste.

— Dla ciebie wszystko jest takie proste...  Partnerowanie to nie tylko popisówka wiedzą na temat ich kultury. To oznacza również to, że będę musiał z nią...

— Się ruchać? Przecież w tym jesteś dobry. — zadrwiłam kąśliwie przypominając sobie sytuację z tamtej nocy.

— Mówiłaś, że chcesz mi pomóc, ale najwyraźniej to był kolejny żart.

— Nie, nie, nie! El guapo, poczekaj!— złapałam go ostro za ramię, gdy wstał i skierował się w stronę wyjścia. — To tylko głupi żart. Nie będę się już wtrącać. Powiedz o co chodzi. Teraz już zżera mnie ciekawość i nie dam Ci spokoju jak mi nie powiesz!

— Wkurzasz mnie już...

— Tak, wiem, wiem. Siadaj i opowiadaj. — pchnęłam go na łóżko, by swobodnie usiadł i opowiedział mi całą sytuację. Gdy znowu ten jego bujny loczek opadł na jego smutną i zmizerniałą twarz, poczułam się dziwnie.

— Muszę zatańczyć z nią na tym bankiecie... Bankiecie pełnym ludzi. — powiedział to posępnie jakby co, co przed chwilą powiedział było najgorsze, co mogło go spotkać. Chciało mi się płakać ze śmiechu.

— Co?! I ty robisz aferę tylko dlatego, że masz sobie potańczyć z jakąś laseczką na parkiecie?! Ja tu się rozczulam nad tobą, a ty się boisz po prostu tańczyć...

— Mam dwie lewe nogi, okej?! — krzyknął zagłuszając mój śmiech. — Od tego zależy bardzo dużo, a ja po prostu nie mogę. Robiłem wszystko, co kazał Travis. Nawet jeśli były to rzeczy dziwne i trudne. Nigdy nie polegały one na jakiejkolwiek dobrej relacji czy wnoszeniu jakiegoś uczucia do misji. Nie dość, że nie potrafię tańczyć, to nie nadrabiam w tym emocjami... Bo nie potrafię ich okazać pierwszej lepszej osobie.

Po tych słowach pożałowałam tego, jak się wcześniej zachowałam. Taniec dla niego może i jest trudny, ale zawsze do nauczenia. Ale za cholerę nie nauczę go okazywania innych emocji niż gniew, nerwy i złość.

— Po raz kolejny przepraszam. Nie wiem czemu tak zareagowałam. Czasami jestem chamska, to widać, ale zawsze pomagam, jak tylko mogę. Ja też nie zawsze umiem okazywać emocje, wiesz?

— Naprawdę? — spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem, a ja lekko pokiwałam głową.

— Tak... właściwie od małego. Nikt mnie tego nie nauczył. Nie miałam rodziców, którzy okazaliby mi szczere uczucia. Dlatego i ja i moja siostra uczyłyśmy się tego same. A że ona od zawsze była wrażliwym dzieckiem, to nie było to dla niej żadne wyzwanie. Ja natomiast nauczyłam się być niezależna, ale i też chamska i ostra dla ludzi, których nie znam. Pod dachem Emila i tak ciężko się było tego na nowo nauczyć. I tak twierdzę, że dałam sobie radę z pewnymi emocjami, ale ciągle mam trudności. To nie żaden wstyd. Zresztą kto wie... Może ja jako kobieta mafioso byłabym jeszcze bardziej wypruta z uczuć. Ty i tak dobrze sobie radzisz... W końcu powiedziałeś mi o tym, co cię trapi.

— Masz rację... — uśmiechnął się lekko po tych słowach i spojrzał na mnie pod zupełnie innym kątem. — Pod tym względem jesteśmy nawet trochę podobni do siebie. W życiu bym na to nie wpadł, że jest między nami taka wspólna cecha.

— Czasem nie widzimy pewnych rzeczy za pierwszym razem.

— Wiesz... całkiem nieźle sobie radzimy. Ja ci powiedziałem, co mnie trapi, a ty opowiedziałaś mi o swoich przeżyciach. Ty też możesz być z siebie dumna.

— Faktycznie... — zaśmiałam się sama do siebie widząc, że naprawdę też zrobiłam postęp.

Siedzieliśmy tak ciesząc się z tak małych rzeczy, a jednak istotnych w naszym życiu. To właśnie te małe kroczki sprawiają uśmiech na naszej twarzy. Ta świadomość, że coś, o co człowiek się stara, nagle wychodzi po wielu próbach. Nie da się opisać tej satysfakcji.

— Wiesz co, zaczynam rozumieć twoją obawę przed tańcem. — wstałam nagle pełna zapału i energii.

— Tak? Masz coś na to?

— Jest coś, co bardziej wytrąca cię z równowagi niż dwie lewe nogi... To twój umysł. Jest załadowany tymi wszystkimi myślami, że ci się nie uda i Travis odstrzeli ci twarz na oczach każdego. — zaczęłam miętosić dolną wargę chodząc w kółko. — Wiem! Nauczę cię tańczyć. Nauczę cię wszystkiego, co musisz wiedzieć o tańcu. Nauczę cię nie tylko tańczenia stopami... Ale i całym sercem. — wypaliłam energicznie uradowana tym pomysłem.

— Jesteś pewna tego, na co się piszesz?

— Jestem! Może po mnie nie widać, ale taniec to ja mam we krwi! Od małego tańczyłam razem z siostrą mieszkając w Hiszpanii. Tam dosłownie nie da się nie tańczyć. Ta muzyka, wibracje, atmosfera... Sprawia, że nogi niosą cię same i nie potrafisz myśleć o niczym innym... Musisz spróbować!

— Oj, nie, nie, nie! Są ludzie, którzy podzielają twoje zdanie i są ludzie, którzy nawet nie znają rytmiki żadnego tańca. I ja zaliczam się do tych drugich. — wstał pośpiesznie próbując wymigać się od mojego pomysłu, ale szybko stanęłam przed nim i zasłoniłam mu klamkę od drzwi swoim własnym ciałem.

— Nie denerwuj się. Wszystko będzie dobrze. Może nie każdy ma to we krwi, ale każdy czerpie z tego radość, jeśli słucha sercem rytmu muzyki. Nauczę cię tego. To nie jest wcale takie trudne, el guapo.

— Ale ja się do tego naprawdę nie nadaję... — wyszeptał zaciskając zęby okazując swoją słabość.

Uśmiechnęłam się do niego szczerze i swobodnie westchnęłam.

— Wcale mnie nie dziwi sposób Twojego myślenia. Każdy się czegoś obawia. Może nie staniesz się wybitnym tancerzem od tak... Ale jeśli nauczysz się słuchać sercem i czuć rytm całym sobą, znajomość kroków wcale nie będzie taka ważna. Partnerka nie będzie chciała tańczyć z nudnym perfekcjonistą, który będzie znał każdy krok wręcz idealnie. Będzie chciała tańczyć z mężczyzną, który w tańcu czuje prawdziwą więź z każdym elementem swojego ciała i ciała swojej partnerki. Nie jest trudno się tego nauczyć. Zaufaj mi... — wyciągnęłam rękę i uśmiechnęłam się jeszcze szerzej czując ten uśmiech w policzkach.

Mężczyzna spojrzał się na mnie niepewnie i dosyć długo się wahał nad decyzją. Patrzył na moją rękę z trzęsącym się wzrokiem. Wędrował nim raz na mnie, raz na moją dłoń, a potem w oczy i tak w kółko. Starałam się wyglądać na pewną swoich słów. W końcu mógł mi nie zaufać po tym wszystkim. Usłyszałam głębokie westchnienie i ujrzałam znów ten mały loczek na jego czole.

— Niech już będzie. Jesteś moją ostatnią deską ratunku, ufam ci. — wlepił we mnie swoje czekoladowe oczy przepełnione nadzieją.

— Pomogę ci jak tylko umiem. Skąd jest ta druga mafia?

— Z Hiszpanii, tak samo jak ty.

Otworzyłam szeroko buzię ze zdumienia i zaczęłam się śmiać jak głupia.

— Teraz to już w ogóle nie musisz się martwić  el guapo. Znam prawie każdy hiszpański taniec, a na dodatek umiem każdy ruch i to bezbłędnie. Masz szczęście, naprawdę. Hiszpańskie tańce sprawiają, że musisz wydać z siebie jakieś emocje. Będę wspaniałą nauczycielką, aż sama ci zazdroszczę! — podskoczyłam kilka razy i zaczęłam biegać w kółko trzymając ciągle jego rękę.

— No dziwne, ale ja sobie wcale... — wymamrotał ze strachem w oczach, ale potem go już nie słuchałam.

Jakoś za bardzo wtedy przejęłam się sprawą, która nie powinna mnie aż tak zadowalać. Nie mam pojęcia dlaczego tak reagowałam. Po prostu cieszyłam się, że mogę pomóc komuś w tym, w czym jestem wręcz genialna. Emil był kilka razy w Hiszpanii, a już potrafił niemalże każdy taniec. Z nim nie było takiej zabawy. Wszystko rozumiał i tańczył bezbłędnie jakby faktycznie urodził się w Hiszpanii. Natomiast biedny el guapo nie ma takich umiejętności. Jest w tym kompletnie zielony...

— Jutro o tej samej porze zaczynamy naszą pierwszą lekcję. Masz przygotować hiszpańską muzykę i zrelaksować swój umysł. Nie będę cię uczyć jeśli będziesz skupiony na czymś zupełnie innym. Także mój drogi uczniu do zobaczenia jutro! — ukłoniłam się pięknie i chwyciłam klamkę od drzwi.

— Zapomniałaś chyba, że mieszkasz u mnie i nie wolno ci samej wychodzić. — położył rękę na klamce automatycznie sprawiając, że zabrałam swoją.

— Tylko cię testowałam...

~Dexter~

Zbliżał się już wieczór, a ja miałem tyle pracy w dzień, że nie miałem szansy spotkać się z Monìcą. Ciągle jakieś papierki, ciągle jakieś wymagania Travisa... Nie ma do mnie zaufania tak czuję. Jednak lepiej późno niż wcale. Bardzo chciałem ją znów zobaczyć. Każdy centymetr jej ciała. Schodziłem właśnie po schodach, gdy minąłem dwóch ludzi Travisa. Śmiali się i plotkowali.

— Ty, Dex taki niewyżyty? — spytał jeden z nich, gdy się mijaliśmy.

— Bardzo... — odpowiedziałem ironicznie. Nawet ich za bardzo nie znałem. Przyszli sobie jedynie pobzykać.

Otworzyłem drzwi do jej pokoju. Trochę się bałem, że znowu zobaczę ten okropny widok Monìci zwisającej przy oknie albo gorzej. Widok jednak był zupełnie inny. Kobieta leżała skulona na łóżku szczelnie przykryta kołdrą. Na podłodze leżała jej bielizna. Na twarzy widziałem jedynie łzy. Łzy, które zalały każdy kawałek jej buzi.

— Monìca, co się stało?! — cały zadrżałem z emocji.

— To samo co zawsze... — załkała i jeszcze bardziej się zakryła.

W tej chwili wstąpiła we mnie taka wściekłość i bunt, że chciałem aż rozwalić wszystko wokół mnie. Chciałem dosłownie w tej chwili podbiec do tych typów i zapierdolić ich na śmierć. Dlatego byli tacy kurewsko weseli.

— Pożałują tego skurwysyny... — wycedziłem przez zęby i zacisnąłem dłonie w pięści.

Już miałem wyjść po prostu i zrobić z nimi najgorsze rzeczy bez żadnych skrupułów, gdy nagle ręka kobiety wysunęła się spod kołdry i złapała moje ramię.

— Proszę, zostań ze mną... — wyszlochała, a ja w tym momencie złagodniałem. Minęła nagle cała złość we mnie i moje ciało zapełniło się żalem i rozpaczą. — Im i tak już nic nie zrobisz, bo poniesiesz konsekwencje.

— Chciałbym ci teraz pomóc... Ale nie wiem jak. Nie wiem co czujesz. Nie wiem ile bólu ci zadali. Nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić.

— Nie musisz sobie tego wyobrażać. Wystarczy, że zostaniesz tutaj ze mną. Odkąd cię poznałam, ból jest coraz mniejszy. Rozmowa z tobą i twoja obecność potrafi mnie ukoić.

— Ale ja nie chcę, by ktokolwiek śmiał cię tknąć. Tylko nie mogę nic z tym zrobić. Nie mogę cię pilnować ani nie mogę rozkazać czegoś jak Travis... Jestem bezsilny i ta bezsilność mnie rani...

— Zgaś światło. — wyszeptała.

Nie wiedząc o co jej chodzi, posłusznie wykonałem polecenie. Gdy już wzrok przyzwyczaił się do ciemności i widziałem jakieś zarysy, podszedłem spowrotem do jej łóżka.

— Co teraz?

— Połóż się obok.

Zdziwiłem się tym poleceniem, ale nie protestowałem. Delikatnie wsunąłem się pod kołdrę delikatnie dotykając swoim ciałem, jej ciała. Nagiego ciała. Czułem gęsią skórkę mimo tego, że była cała opatulona. Wtedy mimo ciemności ujrzałem jej oczy, nosek i usta zwrócone w moją stronę. Była piękna, urocza i wyglądała jak arcydzieło. Na szyi czułem jej przyspieszony oddech.

— Czy chcesz, bym zrobił coś jeszcze?

— Przytul mnie. Przytul mnie z całej siły i nie puszczaj póki ci nie powiem.

Wtedy przysunęła się bliżej i wtuliła głowę w moją klatkę piersiową. Bez wahania objąłem ją i zacisnąłem powieki zatracając się w chwili. To była cudowna chwila. Tuliłem ją oddając jej swoje ciepło, dając poczucie bezpieczeństwa i ochrony jej własnego ciała. Nie obchodziło mnie to, że przed chwilą dotykali ją ludzie Travisa. Chciałem jej pomóc, chciałem sprawić, by choć na chwilę o tym wszystkim zapomniała i poczuła się lepiej. Trzymała mnie tak mocno, jakby bała się, że za chwilę sobie pójdę. Była roztrzęsiona i bardzo wystraszona. Czułem całym sobą jej dreszcze i szybko bijące serce. Pogładziłem jej potargane, ale pięknie pachnące włosy. Nie chciałem, aby ta chwila się kończyła.

Wtedy przysiągłem sobie jedno. Już nigdy nie dopuszczę do tego, by ktoś bez jej pozwolenia położył na niej swoje zimne i bezwzględne łapska. Nieważne jakie poniosę za to konsekwencje i nieważne co będę musiał zrobić. Od tej chwili już nikt nie odważy się zrobić jej krzywdy. Dopóki moje serce bije, ona będzie chroniona przeze mnie i bezpieczna w moich ramionach...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top