Rozdział 6 - Pączki, maliny i pomarańcze

To fascynujące, jak zmieniało się postrzeganie otoczenia w zależności od okoliczności.

Kiedyś Leviemu wydawało się, że Trost składa się z samych kupców, dziennikarzy i ulicznych złodziejaszków. Teraz miał wrażenie, że wszędzie dostrzega rodziny z dziećmi. Szedł ulicą, co chwilę zatrzymując wzrok na bawiącym się w brzdącu czy też kobiecie kołyszącej w ramionach niemowlaka.

Zawsze tyle ich było? – zastanowił się, przełykając ślinę. – Czy może postanowili wyjść na zewnątrz, bo dzień jest cieplejszy niż zwykle?

Jakiś ciemnowłosy chłopczyk szarpał wysokiego mężczyznę za nogawkę spodni i pokazywał mu wystawione na sprzedaż drewniane zabawki. Po drugiej strony ulicy kilkuletnia blondyneczka trzymała rodziców za ręce i co jakiś czas podskakiwała, by się pohuśtać. Słysząc jej radosny śmiech, Levi zaczerwienił się i rozmasował kark.

Ciekawe, jakiej płci będzie jego dziecko? I po kim odziedziczy kolor włosów? Czy będzie blondynem, tak jak Erwin, czy może...

ŁUP!

Kapitan tak się zamyślił, że nie zauważył lecącej w swoim kierunku piłki. Diabelstwo trafiło go prosto w twarz! Krzywiąc się, Levi rozmasował policzek. Miał nadzieję, że nie będzie miał siniaka. Wybitnie nie chciało mu się tłumaczyć, dlaczego on – Najsilniejszy Żołnierz Ludzkości – mógł tak świetnie unikać kul, ale nie uchylił się przed głupią piłką.

- Tak strasznie przepraszam! – usłyszał czyjś jęk.

Jakaś kobieta biegła w jego stronę z kilkuletnim chłopcem u boku. Oboje mieli gęste, jasne włosy. Levi odruchowo wyobraził sobie syna Erwina i poczuł żar na policzkach.

- Mówiłam mu, żeby nie bawił się na ulicy, ale jak zwykle nie posłuchał! – tłumaczyła matka małego urwisa. – Liam, natychmiast przeproś pana!

- Przepraszam – mruknął chłopiec, podnosząc piłkę i obracając ją w małych dłoniach. – I nie musiałaś mi tego mówić! – posłał kobiecie rozżalone spojrzenie. – Sam wpadłbym na to, by przeprosić. Nie jestem jakimś niewychowanym osłem, ani nic...

Dzieciak wyglądał na inteligentnego jak na swój wiek, co uroczo kontrastowało z jego niechlujnym wyglądem. Policzki miał umazane ziemią, a włosy rozczochrane. Jedna z szelek podtrzymujących spodnie rozpięła się w trakcie zabawy.

Levi uświadomił sobie, że gapi się na dzieciaka dłużej niż wypada. Odchrząknął, uspokajająco uniósł rękę i szybko oznajmił:

- Nic się nie stało. Mam twardą głowę. Bardziej bym się zmartwił, gdyby trafił mnie w brzuch.

- Czemu? – spytał chłopiec. – Jesteś w ciąży, czy coś?

- Liam, to było niegrzeczne! – pisnęła kobieta, posyłając synowi zbulwersowane spojrzenie. – Pan jest mężczyzną.

- No to dlaczego łapie się za brzuch tak jak ty, zanim urodziłaś moją siostrę? – Dzieciak przekrzywił głowę.

O cholera, naprawdę tak robię?! – przeraził się Levi.

Od razu zabrał ręce od brzucha. Właściwie to, jak często mu się to zdarzało? Naprawdę był aż tak oczywisty? Skoro nawet dzieciak, który widział go pierwszy raz w życiu, bez trudu dodał dwa do dwóch, to ile czasu minie, zanim wszyscy inni się domyślą?

Nieświadoma jego wewnętrznych rozterek kobieta złożyła dłonie jak do modlitwy i spojrzała na niego z błaganiem w oczach.

- Naprawdę. Bardzo. Przepraszam!

- W porządku – wymamrotał Levi. – Przecież nic się nie stało.

- Nie mam pojęcia, co mu strzeliło do głowy, że nagle zaczął wygadywać takie głupoty...

- Nie jestem głupi! – obruszył się chłopiec, krzyżując ramiona i dumnie unosząc podbródek. – Mam najlepsze oceny w klasie!

- Nie powiedziałam, że jesteś głupi, tylko że mówisz głupie rzeczy. – Kobieta wskazała syna ręką i spojrzała na Leviego z miną pod tytułem „widzi pan, z czym muszę się użerać każdego dnia? – Do tego zawsze musi postawić na swoim, zupełnie jak jego ojciec.

Jasne, rozumiem – pomyślał Levi. – Ojciec mojego dziecka też lubi stawiać na swoim.

Gwoli ścisłości – obaj lubili. Ich pociecha zapewne będzie uparta jak wół.

Im dłużej o tym rozmyślał, tym bardziej kręciło się w głowie.

- Naprawdę nic się panu nie stało? – z troską spytała nieznajoma.

- A co miałoby się stać? – z irytacją mruknął Levi. – To tylko piłka, a nie pięść tytana.

- Zaraz, zaraz... pięść tytana? – Oczy chłopca rozjaśniły się. – Ja wiem, kim jesteś! – zawołał, triumfalnie celując w czarnowłosego mężczyznę palcem. – Jesteś Kapitan Levi z Korpusu Zwiadowczego, prawda? Pogoniłeś tytany i uratowałeś nasze miasto! Tata mówił mi, że jesteś kurduplem, ale mu nie uwierzyłem...

- Na Marię i Shinę, Liam! – jęknęła kobieta, łapiąc się za policzki. – Po pierwsze, masz nie zwracać się do pana kapitana tak poufale, a po drugie... - Urwała w pół zdania, zerknęła na Leviego i podekscytowanym szeptem wyrzuciła z siebie: - Ale to naprawdę pan, tak?

Niepewnie skinął głową.

- No nie wierzę, jestem wielką fanką! - pisnęła, łapiąc go za rękę obiema dłońmi.

Widząc jego zawstydzoną minę, szybko wypuściła jego palce z uścisku.

- Przepraszam, ale to jak spełnienie marzeń – wytłumaczyła, nerwowo się śmiejąc.

- Musisz urosnąć, bo ludzie cię nie poznają – chłopiec zwrócił się do Leviego rzeczowym tonem.

- LIAM!

- Mój wzrost nie zależy ode mnie – z rezygnacją odparł kapitan. – Zresztą, już od dawna nie rosnę. Jestem po trzydziestce.

- Raju, ale ty jesteś stary! – skwitował dzieciak.

- Uspokoisz się wreszcie?! – Kobieta trzepnęła syna w ucho. – Nie wierzę, że spotkaliśmy największego bohatera ludzkości, a ty obrażasz go w co drugim zdaniu!

- Jedynie stwierdzam fakty! – prychnął chłopiec, przewracając oczami.

Dzieciak rosnący w brzuchu Leviego zdecydowanie mógł być podobny do tego tutaj. Nie dość, że był przemądrzały, tak jak Erwin, to jeszcze bezczelny i bezpośredni, zupełnie jak Levi.

Czarnowłosy żołnierz miał wrażenie, że patrzy na swoją przyszłą pociechę, co sprawiało, że jeszcze bardziej kręciło mu się w głowie.

- Czy mogę coś zrobić, by choć trochę zrekompensować panu kapitanowi te wszystkie nieprzyjemności? – przejętym tonem spytała matka Liama. – Och, już wiem! Dam panu kilka specjałów z naszej rodzinnej piekarni.

Zanim zdążył grzecznie odmówić, wcisnęła mu w ręce kolorowe pudełko. W środku było kilka pięknie pachnących posypanych lukrem pączków. Levi zmierzył je niepewnym spojrzeniem.

Oddam je trójokiej wariatce – zdecydował. – Sam na pewno nie będę ich jadł! Ja nawet nie lubię... nie lubię...

Jego dłoń sama z siebie sięgnęła do pudełka, jakby kierowana tajemniczą siłą. Levi nie rozumiał, czemu kobieta przypatruje mu się z radością w oczach. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że jakiś dziwnym cudem zeżarł już dwa pączki z pudełka i właśnie zatopił zęby w trzecim.

- Tak się cieszę, że panu kapitanowi smakuje! – rozpływała się właścicielka piekarni, ściskając policzki i kręcąc pupą.

- Do tego obżera się tak jak ty – mruknął chłopiec. – Na bank jest w ciąży!

- Dosyć tego dobrego! – ryknęła na niego czerwona ze złości matka. – Masz szlaban!

- Dobra, ale jeśli okaże się, że miałem rację, kupisz mi kucyka! – Szatańsko się uśmiechając, Liam wycelował w rodzicielkę palec.

- Jasne, i jeszcze czego? – prychnęła w odpowiedzi. – Jesteś o wiele za mały na hazard, mój drogi!

Wypisz wymaluj Erwin – w myślach podsumował Levi, nie mogąc oderwać od chłopca wzroku.

- Najlepiej w ogóle nic już nie mów. – Kobieta przycisnęła sobie palce do skroni i z rezygnacją pokręciła głową.

- Dobra, nie będę mówił, ale najpierw chcę jego autograf! – oświadczył Liam, szczerząc do Leviego zęby. – Podpiszesz mi się na piłce?

- Kochanie, nie mamy pióra – przypomniała mu matka.

- No to niech wyryje swoje imię nożem.

- Właśnie TO miałam na myśli, gdy mówiłam, żebyś się nie odzywał!

- W porządku, mam nóż – wtrącił Levi.

Kobieta popatrzyła na niego, jakby nie mogła się zdecydować, czy skrytykować nietypowy sposób podpisywania się na cudzej własności, czy odpuścić, by dziecko miało radochę. Ostatecznie postanowiła się nie odzywać.

Kapitan zgrabnie wyciął na piłce swoje imię i rzucił przedmiot chłopcu.

- Wszyscy na podwórku będą mi zazdrościć! – westchnął Liam, unosząc okrągły obiekt nad głowę i patrząc na niego jak na świętą relikwię. – O! A pokażesz mi swój sprzęt do trójwymiarowego manewru?

- Niestety nie mam go przy sobie – odparł Levi. – A poza tym, jestem z kimś umówiony.

- Słyszałeś? Pan kapitan ma cię dosyć! – Kobieta złapała syna za rękę i zaczęła ciągnąć go ulicą.

Po chwili jednak odwróciła się, posłała Najsilniejszemu Żołnierzowi słodki uśmiech i zaszczebiotała:

- Piekarnia u Laury! Niech pan kapitan koniecznie wpadnie!

- Nie słuchaj jej! – ostrzegawczo zawołał Liam. – Naśle na ciebie swoje głupie koleżanki i wszystkie będą cię obmacywać!

- Przymkniesz się wreszcie?! – syknęła jego zaczerwieniona matka.

- O, i weź na siebie uważaj, albo coś. Ciąża po trzydziestce to nie przelewki!

- Skąd ty bierzesz takie pomysły? Nie tak cię wychowałam! To wszystko wina twojego ojca!

Skręcili w boczną ulicę i tyle Levi ich widział. Zdecydował, że mimo wszystko byli w porządku.

A przynajmniej dzieciak. Ku własnemu zdziwieniu, Kapitan Zwiadowców uświadomił sobie, że nie miałby nic przeciwko, by wychowywać takiego szczyla.

Tylko że ja nie krzyczałbym na niego i nie wlepiałbym mu szlabanów za trafne wnioski – pomyślał, gdy energicznym marszem ruszył ulicą.

Gdyby jego syn wykazał się taką błyskotliwością, Levi byłby z niego dumny. Podobnie jak Kenny był dumny z jego pyskówek! Kiedy ktoś zachowywał się inaczej niż reszta, nie powinno się na siłę robić z niego normalnego człowieka. Bycie innym to dar, a nie przekleństwo. Jak tamta kobieta mogła tego nie rozumieć?

Zabawne, że Levi coś takiego pomyślał, bo właśnie mijał dwie kłócące się matki. Jedna była w zaawansowanej ciąży, a druga trzymała na rękach czarnowłosego chłopczyka, który tłukł ją grzechotką po głowie.

- Widzisz? – wyniosłym tonem podsumowała kobieta z wielkim brzuchem. – I właśnie tak kończy się rozpieszczanie! Gdybyś choć raz dała mu klapsa, nie zachowywałby się jak mały psychopata!

- Poczekaj, aż urodzisz! – przez zęby wysyczała druga baba. – Przekonamy się, czy nadal będziesz taka mądra!

Po skroni Leviego spłynął pot. Nerwowo przełykając ślinę, kapitan dotknął brzucha i wbił wzrok w chodnik.

Na Marię i Shinę... co on, do ciężkiej cholery, wyprawiał? Czy on naprawdę zrobił coś takiego? Skrytykował metody wychowawcze jakieś kobiety, chociaż jego własne dziecko jeszcze nie pojawiło się na świecie? Co mu strzeliło do głowy, by uważać się za mądrzejszego od kogoś, kto pełnił fuchę matki już od dobrych paru lat? A poza tym... O Boże! Zupełnie odruchowo pochwalił to, co robił z nim Kenny. Kenny! Ze wszystkich ludzi!

A co jeśli się do tego nie nadaję? – w głowie Leviego pojawiła się przerażająca myśl.

Ledwo obiecał sobie, że nie będzie krytykował swojego dziecka i od razu zobaczył, jak ktoś inny płaci za pobłażliwość obrywając grzechotką. I już pal sześć, jeśli bije cię normalny bobas. Ale syn albo córka Leviego będzie mieć przecież geny Ackermannów! A co jeśli pierdolnie kogoś w głowę i rozbije mu czaszkę? A Levi będzie na tyle durny, że wzorem swojego „przegenialnego" opiekuna Kenny'ego, poczochra dziecku włosy i pochwali je słowami: „dobrze, słonko, ale następnym razem celuj w splot słoneczny!"

Czując nagły przypływ paniki, przycisnął sobie dłoń do czoła.

Dopiero teraz docierało do niego, że miał w życiu totalnie spitolone wzorce wychowawcze. Jasne, jego mama była cudowna, ale Kenny'ego pamiętał lepiej niż ją. A co jeśli ten stary skurwiel zaraził go jakąś porytą wizją rodzicielstwa? A co jeśli wpłynął na Leviego na tyle mocno, że Levi już nie będzie w stanie odróżnić „troski o dziecko" od „szkoły przetrwania"? Chyba nie zrobi żadnej głupoty w stylu wrzucenia małolata do speluny pełnej pijanych bandytów, krzycząc nad odchodnym dziarskie: „powodzenia"? Nie zrobi czegoś takiego, prawda? Erwin z pewnością go powstrzyma!

No właśnie, Erwin. Przynajmniej on z nich dwóch miał w miarę normalne dzieciństwo. O ile nie stchórzy i nie wyrzeknie się własnego dzieciaka, powinien jakoś zrównoważyć powalone doświadczenie Leviego. Niech ojciec przynajmniej wie, co robi, skoro matka nie miała bladego pojęcia o rodzicielstwie...

Ale chwila moment! Matka?

Właściwie to Levi będzie dla swojego dziecka mamą czy tatą? Z technicznego punktu widzenia był matką, ale gdyby miał wybór, zdecydowanie wolałby być ojcem. Pytanie tylko – czy coś takiego będzie dobre dla dzieciaka? Posiadanie dwóch ojców w ogóle się sprawdzało? Był kiedyś taki przypadek?

- Kurwa mać za wszystkie czasy... - Levi opadł na ławkę i rozmasował skronie.

Jakaś część jego wciąż wolała myśleć, że to wszystko jedna wielka pomyłka.

Tak naprawdę nie był w ciąży. Jego organizm wariował, bo zbyt długo nie miał dostępu do leków hormonalnych. Erwin wcale nie zostanie ojcem. Ich życie wcale się nie zmieni. Wcale nie będą musieli wymyślić, jak pogodzić ratowanie ludzkości i opiekę nad bezbronnym małym człowieczkiem. Levi nie będzie miał brzucha wielkości dużej piłki i nie będzie musiał przepchnąć żywej istoty przez część ciała, której nienawidził najbardziej na świecie. Zachcianki, puchnące piersi i bolesny poród – żadna z tych rzeczy mu się nie przytrafi!

Istniała alternatywna rzeczywistość – taka, w której nie upił Erwina i nie zrobił sobie z nim dziecka. Levi chciałby się przenieść do tamtej linii czasowej. Choćby na trochę, by móc znowu pożyć normalnym życiem. Nie martwić się co minutę. Nie gapić się na rodziców z dziećmi i nie snuć żadnych durnych rozważań. Po prostu być tym samym Levim, co kiedyś. Kapitanem Levim Ackermannem, którego jedynym problemem były wałęsające się za murami tytany.

Stawiłby czoło choćby setce i wcale by nie narzekał. Jednak kompletnie nie miał pojęcia, jak ma się zmierzyć z tym nowym ciężarnym sobą.

Tak bardzo potrzebował teraz przyjaciela...

- Levi!

Słysząc znajomy głos, z nadzieją podniósł głowę. Jeszcze nigdy nie czuł takiej ulgi na widok Hanji. Biegła do niego przez plac, energicznie machając ręką. Podobnie jak on paradowała w cywilu. Zamiast munduru Zwiadowcy miała na sobie czarne spodnie, prostą białą koszulę i jasno-brązowy płaszcz. Przez ramię przewiesiła skórzaną torbę.

Gdy była już prawie przed nim, Levi uświadomił sobie, że w nerwach zeżarł wszystkie pączki od matki Liama. Chciał szybko pozbyć się dowodu, wyrzucając pudełko do śmieci, ale okazało się, że nie musi tego robić, bo pojemnik po przysmakach został przechwycony przez jakiegoś gołębia. Ptak dziobał przyklejone do kartonowej powierzchni okruszki z zaciętością tytana, który złapał cały oddział Zwiadowców.

Levi miał szczerą nadzieję, że Hanji niczego nie zauważy.

- Długo czekasz? – usłyszał jej głos.

- Jestem tu od paru minut – odparł, podnosząc się z ławki.

- Ciąża wyraźnie ci służy! – Okularnica pochyliła się ku niemu i z narkotycznym uśmiechem pociągnęła nozdrzami. – Pachniesz jak łąka pełna kwiatów.

- Pewnie od wieńców – westchnął Levi. – Dopiero co byłem na cmentarzu.

- Naprawdę? U kogo?

Miarowym tempem spacerowali ulicą. Kapitan nie zaprotestował, gdy zwariowana przyjaciółka owinęła ręce wokół jego łokcia. Jedynie spuścił wzrok i wpakował obie dłonie do kieszeni spodni.

- Najpierw byłem u Farlana i Isabel. Potem odwiedziłem Petrę, Elda, Guntera i Oluo. Chciałem pójść także do Mike'a, Nanaby i Gelgara, ale zabrało mi czasu.

- Mówiłeś im o dziecku? – łagodnie spytała Hanji.

- To dziwne, że chciałem, by się dowiedzieli? – Levi uniósł brwi.

- Ależ skąd, to urocze! – odparła, lekko poklepując go po przedramieniu. – Wiem, że podchodzisz do tego sceptycznie, ale ja uważam, że ludzie słyszą nas po śmierci. Na pewno chcieliby, żebyś im powiedział. Ech, to takie cholerne przykre, że nie mogą być z nami w tej historycznej chwili! Wyobrażasz sobie Oluo jako wujka? Co chwilę gryzłby się w język, a dzieciak wyłby ze śmiechu!

Kącik ust kapitana uniósł się do góry.

- Rzeczywiście, byłbym świetnym wujkiem – ze słabym uśmiechem przyznał Levi. – Oni wszyscy by byli.

- A Mike? Jak nic rozbawiałby twoją pociechę, udając psa. Chowalibyśmy różne przedmioty, a on biegałby na czworakach po całym pokoju z nosem przyklejonym do podłogi. A dzieciak siedziałby mu na plecach i co chwilę krzyczał: „szukaj, wujek, szukaj"!

Levi zaśmiał się pod nosem. Jednak po chwili radość w jego oczach została zastąpiona przygnębieniem.

- W chwilach takich jak ta jest mi jeszcze bardziej przykro, że nie żyje – wyznał cicho.

- Kiedy będziesz go odwiedzał, koniecznie weź mnie ze sobą!

- W porządku.

- I serio, nie musisz czuć się jak dziwak, bo łazisz na groby i snujesz wywody o ciąży. Zmarłym łatwiej się wygadać. A poza tym, to praktyczne!

Kapitan uniósł brwi.

- Praktyczne? – powtórzył ze zdziwieniem.

- No wiesz... - Kciuki Hanji kręciły niewinne młynki. – Kiedy najpierw poćwiczysz na zmarłych, łatwiej ci będzie pogadać z żywymi. Na przykład z takim jednym żywym człowiekiem. No wiesz, tym wysokim, z jasnymi włosami i strasznie wielkimi brwiami.

Levi wzdrygnął się. Wiedział, że przyjaciółka nie mówiła mu tego ze złośliwości, a mimo to poczuł, że wywiera na nim presję.

- Mówiłem ci, że jeszcze nie jestem gotowy! – syknął, łypiąc na to szkło okularów, które nie było zakryte przepaską.

- Jasne, rozumiem.

- Minęło zaledwie kilka dni! Chciałem najpierw samemu się z tym oswoić.

- Dobrze, już dobrze! Ja ci tylko przypominam, że...

- Nie musisz o niczym mi przypominać!

Kąciki ust Hanji drżały. Widać było, że Trójoka Wariatka z trudem powstrzymuje śmiech. Levi, wyrwał łokieć z uścisku i stanął naprzeciwko przyjaciółki, krzyżując ramiona w geście mówiącym „jestem obrażony".

- Bawi cię to, że nie umiem mu powiedzieć? – warknął.

- Nie, po prostu... - Hanji zbliżyła dłoń do ust, by stłumić chichot. – Masz całą twarz w lukrze.

Policzki kapitana stały się równie czerwone co flary sygnalizujące obecność tytana.

- Szlag... szlag! – Levi zaczął nerwowo wycierać okolice warg.

- Jakbyś miał lukrowy zarost! – radośnie zauważyła Hanji.

- Nie mogłaś powiedzieć mi wcześniej?!

- Dopiero teraz zauważyłam. Swoją drogą, od kiedy lubisz pączki? Hm... chyba zaczynasz wkraczać w etap zachcianek.

Kapitanowi przypomniało się spotkanie z Liamem i jego matką. Kiedy upewnił się, że na jego twarzy nie ostała się ani jedna drobinka lukru, posłał przyjaciółce niepewne spojrzenie.

- Ej, Hanji? Czy to po mnie... widać?

- Ale co? W sensie, że ciążę?

Powoli skinął głową.

- A gdzie tam! – głośno się śmiejąc, okularnica lekceważąco machnęła ręką. – Wciąż masz płaski brzuszek. Absolutnie nic po tobie nie widać! Jesteś chudy jak patyk. Co druga kobieta, która na ciebie patrzy, automatycznie myśli o przejściu na dietę. Nie ma szans, by ktokolwiek domyślił się, że...

Dokładnie w tej chwili minął ich powóz. Jechał niebezpiecznie blisko chodnika, co jakiś wjeżdżając w kałużę i ochlapując przechodniów. Levi odruchowo odskoczył na bok i opiekuńczo przycisnął sobie dłoń do brzucha. Hanji zastygła w pozycji z otwartymi ustami i uniesionym palcem wskazującym. Popatrzyła na przyjaciela i wydała ciężkie westchnienie.

- Tak, zdecydowanie to po tobie widać – podsumowała, krzyżując ramiona i kiwając głową. – Przykro mi, Levi, ale twoje zachowanie nie pozostawia cienia wątpliwości.

- Cholera jasna! – Kapitan podniósł rękę, którą wcześniej przycisnął do brzucha, i popatrzył na nią, jakby go zdradziła. – Czemu, u licha, to robię? To dopiero drugi miesiąc, a już mi odbija!

- Och, przestań, nie możesz mieć do siebie pretensji o coś takiego! – Hanji objęła go jedną ręką i kojąco pogłaskała go po ramieniu. – To normalne, że chcesz chronić swoją malinkę!

- Moją... co? – niepewnie spytał Levi.

- No tak, zupełnie zapomniałam! Mam coś dla ciebie.

Hanji pogrzebała w torbie.

- Ta-dam! – zaanonsowała, wyciągając pomarańczę. – A oto i twoja macica!

- Macica? – Kapitan wziął owoc i zaczął mu się z konsternacją przypatrywać. – Pomarańczowa?

- Nie, głuptasie. Po prostu taką ma wielkość. Uznałam, że łatwiej ci będzie wyobrazić sobie zmiany, jakie zachodzą w twoim ciele, jeśli będziesz miał jakiś punkt odniesienia. Twoja macica jest teraz wielkości pomarańczy. A dzidziuś to... - po dramatycznej pauzie, Hanji znalazła woreczek i wyciągnęła z niego kolejny owoc. – Malina!

- Jest aż tak mały? – zdziwił się Levi.

- A-ha!

Kapitan popatrzył najpierw na jeden obiekt, potem na drugi, próbując sobie to wszystko poukładać.

- Czyli że... - zaczął, marszcząc brwi. – Mam w sobie pomarańczę, w której mieszka malina?

- Właśnie tak! – wyraźnie z siebie dumna, Hanji wyszczerzyła zęby.

Levi przez chwilę przypatrywał się pomarańczy, po czym skupił uwagę na malinie. To miało być jego dziecko?

- Jakieś takie... strasznie delikatne – stwierdził, przełykając ślinę.

- Nie martw się, w rzeczywistości jest dużo twardsze. To nie tak, że zrobię coś takiego i...

Palce okularnicy zmiażdżyły malinkę i po skórze polał się czerwony sok. Dla kogoś z bujną wyobraźnią mogło to wyglądać tak, jakby tytan zmiażdżył w paluchach Zwiadowcę. Albo dziecko.

- Zwariowałaś?! Zabiłaś je! – histerycznie zawył Levi, łapiąc okularnicę za nadgarstki.

- Co? – Hanji nerwowo się zaśmiała. – Levi, no co ty, ja tylko...

- Morderczyni!

- Ale pamiętasz, że to była tylko malina? Sam spróbuj! – podsunęła przyjacielowi umazane czerwienią palce.

- Zabiłaś moje dziecko, a teraz chcesz, bym zlizywał jego krew? – krzyknął zbulwersowany kapitan. – Idź się leczyć!

Hanji posłała mu znaczące spojrzenie.

- Levi. – Podniosła ręce i powoli je opuściła, dając przyjacielowi do zrozumienia, by wziął głęboki oddech. – Chłopie. Ogarnij się. To... była... malina!

Levi już otwierał usta, by coś powiedzieć, ale wtedy uświadomił sobie, że gapi się na niego pół ulicy. Ludzie pokazywali go sobie palcami i szeptali coś do siebie nerwowym tonem. Zakrył sobie dłońmi twarz.

- Odpierdala mi, prawda? – jęknął rozżalonym głosem.

- Tak, trochę – łagodnie przyznała Hanji. – Ale ma prawo. Jak na to nie patrzeć, jesteś w ciąży.

Kapitan odsunął dłonie od twarzy. Zrobił to w najgorszym możliwym momencie, bo akurat przejeżdżał powóz. Pomarańcz, którą Levi wcześniej wypuścił, by złapać Hanji za nadgarstki, została zmiażdżona przez koła.

No i po macicy!

Załamany mężczyzna poczuł, że chce mu się rzygać.

- Słuchaj, ty naprawdę nie masz się czym martwić – Okularnica ponownie objęła go za ramię. – Jesteś Ackermannem, wiesz? Nie zdziwiłabym się, gdyby twoja macica była ze stali! Malinka jest w najbezpieczniejszym miejscu z możliwych.

Levi wiedział, że wnętrze jego ciała wyglądało w rzeczywistości zupełnie inaczej, ale wciąż nie mógł się wyleczyć z obsesyjnego rozmyślania o malinkach i pomarańczach. Wyobrażał sobie swoje dziecko jako delikatny różowy owoc, który w każdej chwili mógł zostać zmiażdżony. Czy w tej sytuacji w ogóle powinien dotykać swojego brzucha? Co było bezpieczne, a co nie?

Oficjalnie nadeszła chwila, której obawiał się przez całe życie – stał się jeszcze większym wariatem niż Hanji. Co za masakra!

- Powinienem się leczyć – wymamrotał, łapiąc się za głowę.

- Nie, mój drogi, powinieneś się zbadać – łagodnie poprawiła go okularnica.

Levi spojrzał na nią spode łba.

- Mówiłem ci, jak bardzo nienawidzę lekarzy!

- Taaak – ostrożnie zgodziła się Hanji. – I rozumiem, dlaczego nie chcesz pójść do naszego wojskowego doktora, który operował Erwina bez znieczulenia i walił do wszystkich teksty „jak nie boli, to nie żyjesz". ALE do jakiegoś lekarza musisz pójść. Daj mi trochę czasu, a znajdę ci miłą panią doktor z dobrymi kwalifikacjami. A dzisiaj załatwimy aptekę, tak jak ustaliliśmy. Zgoda?

Cały ten uspokajający, przesadnie cierpliwy ton sprawiał, że Levi czuł się jak dziecko. Trochę go to martwiło. Skoro miał wkrótce zostać rodzicem, to powinien zachowywać się jak dorosły, a nie jak rozwydrzony bachor.

Opuścił ramiona w pokonanym geście i niechętnie skinął głową.

- Świetnie! – Hanji złapała go za rękę i pociągnęła go ulicą. – No to nie traćmy czasu i chodźmy!

Levi uchwycił wzrokiem bawiące się na chodniku dzieci i nieznacznie przyśpieszył kroku, by zrównać się z przyjaciółką. Miała rację – powinni załatwić tę sprawę jak najszybciej! Im dłużej zostanie na tej przeklętej ulicy, tym większa szansa, że zwariuje od obsesyjnego rozmyślania o przyszłości.         

Notka autorki

Kolejny rozdział powinien się pojawić za mniej więcej tydzień. Chyba zmotywujecie mnie miłymi słowami – wtedy BYĆ MOŻE opublikuję go wcześniej.

Wszystkiego dobrego w Nowym Roku i do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top