Rozdział 4 - "Ten" stan
Sześć lat temu, Mitras
Chociaż ręce mieli skute kajdankami, złodzieje z Podziemia wcale nie wyglądali na zdenerwowanych. Ruda dziewczyna z ekscytacją rozglądała się na boki, chłonąc każdy szczegół otoczenia. Chłopak z jasno-brązowymi włosami kucnął i zaczął gwizdać na kąpiące się w kałuży ptaszki, licząc, że w ten sposób je do siebie przywoła.
Natomiast lider grupy zamknął oczy i zadarł głowę do góry, w milczeniu napawając się bijącym od słońca ciepłem.
- Teraz was rozkujemy – oświadczył jeden ze Zwiadowców. – Tylko bez numerów, jasne? Jeśli spróbujecie ucieczki, to następnym razem zostaniecie zaprowadzeni prosto na stryczek!
Levi otworzył oczy akurat w momencie, gdy koleś zdjął kajdanki jego przyjaciołom. Farlan i Isabel rozmasowali nadgarstki, wydając ciche westchnienia ulgi. Zwiadowca nie wydawał się szczególnie przejęty faktem, że ich rozkuł, ale kiedy miał zrobić to samo z Levim, na moment zamarł w bezruchu i nerwowo przełknął ślinę.
Rozpiął kajdanki czarnowłosego lidera trzęsącymi się rękami, po czym odskoczył od niego jak oparzony. Levi odprowadził go lodowatym wzrokiem.
- Do powozów! – zarządził inny żołnierz.
Skurwiel z wielkim nochalem, który wcześniej wepchnął głowę Leviego w kałużę. Jak mu tam było? Aha, Mike Zacharias.
- Ruda i cwaniaczek pojadą tamtym – dodał po chwili, kciukiem wskazując powóz. – Natomiast kurduplowatego szefa zapraszam do nas – skinął głową na pojazd, którym mieli podróżować on i Erwin.
„Kurduplowaty szef", tak? – Levi posłał kolesiowi mściwe spojrzenie. – Tylko poczekaj, frajerze. Mam bardzo dobrą pamięć i anielską cierpliwość.
Zamierzał spełnić polecenie bez wahania, jednak Isabel uwiesiła się na jego ramieniu.
- Nie ma opcji! – zawołała, wojowniczo patrząc Zachariasowi w oczy. – Ja jadę z braciszkiem!
- Nie rozdzielicie nas – zawtórował jej Farlan, krzyżując ramiona i wyzywająco unosząc podbródek.
- Nikt nie pyta was o zdanie – lekceważąco odparł koleś z wielkim nochalem. – Jeśli myślicie...
- W porządku, Mike – opanowanym tonem uciął Erwin Smith.
Jedną nogą stał już na schodku od powozu. Najwyraźniej nie był wielkim fanem stolicy i chciał jak najszybciej ją opuścić.
- Nie ma znaczenia, kto z kim pojedzie. Nie traćmy czasu i ruszajmy!
Podróż do Kwatery Głównej Zwiadowców dłużyła się nieskończoność.
Farlan i Isabel przylgnęli nosami do okien i co jakiś czas wydawali ciche okrzyki zdumienia na widok niezwykłości Świata Na Powierzchni. Siedzący pomiędzy nimi Levi był zbyt nieufny, by pozwolić sobie na relaks. Skrzyżował ramiona, założył nogę na nogę i utkwił podejrzliwy wzrok w zajmujących drugie siedzisko Erwinie i Mike'u.
Oni jednak nie wydawali się uważać go za zagrożenie, bo zerkali w jego stronę raczej sporadycznie. Przez większość podróży wpatrywali się w obraz za oknem, nie mówiąc ani słowa. W ich oczach odbijało się znudzenie.
Kiedy jednak minęli mur Shiny i wjechali do jakiegoś miasteczka, Erwin wyraźnie się ożywił.
- Woźnico, proszę się zatrzymać! – zawołał.
Powóz zahamował tak gwałtownie, że Farlan i Isabel prawie zlecieli z siedziska.
- Hę, już jesteśmy? – łapiąc za krawędź kanapy, zdziwiła się ruda dziewczyna.
- To mi nie wygląda na Kwaterę Główną Korpusu Zwiadowczego – masując podbródek, wymamrotał Farlan.
Erwin kompletnie ich zignorował i zamiast tego zwrócił się do lidera.
- Levi. Chcę, żebyś coś dla mnie zrobił. Potrafisz kraść, prawda?
- To pytanie retoryczne? – Czarnowłosy mężczyzna uniósł brew.
- Widzisz kobietę w zaawansowanej ciąży, która właśnie ogląda warzywa na targu? Tę w zielonej sukni?
Levi pochylił się, by ponad ramieniem Isabel zerknąć w okno. Kobieta, o której mówił Smith wyraźnie wyróżniała się z tłumu. Nie tylko ze względu na duży, okrągły brzuch. Była zdecydowanie biedniejsza od pozostałych osób robiących zakupy na targu – jej płaszcz wyglądał na bardzo stary, a suknia miała wiele łat.
W podobny sposób ubierała się matka Leviego w ostatnich miesiącach życia. Ta kobieta nawet trochę ją przypominała – miała szczupłą twarz i niesamowicie długie rzęsy. Proste, ciemno-brązowe włosy związała w niedbały kok i przykryła szarą chustą.
- Chcę, żebyś ją okradł – Głos Erwina wyrwał Leviego z zamyślenia.
Lider złodziejskiej grupy szarpnął głową w stronę Smitha. Był pewien, że się przesłyszał.
- Że co proszę? – wykrztusił z niedowierzaniem.
- Dyskretnie zabierzesz jej sakiewkę i włożysz do niej te pieniądze.. – Jasnowłosy dowódca sięgnął do wewnętrznej kieszonki munduru i wyjął stamtąd brązowy woreczek. – Potem zaczepisz kobietę i powiesz, że zauważyłeś, jak sakiewka wypada z kieszeni jej płaszcza. – Rzucił woreczek Leviemu, który zręcznie go złapał. – Jako uczciwy i pomocny obywatel postanowiłeś oddać zgubę. Kiedy zacznie ci dziękować, powiesz, że się śpieszysz. Zanim otworzy sakiewkę i zrozumie, że przybyło jej pieniędzy, będziesz już siedział z powrotem w powozie. Zrozumiałeś?
- Czemu w ogóle mam to robić? – oniemiałym głosem spytał Levi.
- Ponieważ należysz do Korpusu Zwiadowczego, a ja jestem od ciebie wyższy stopniem – z prostotą odparł Erwin. – To rozkaz. Wykonać.
Levi najchętniej wysłałby skurczybyka do diabła i powiedział mu, gdzie może sobie wsadzić te swoje rozkazy. Jednak nie potrafił odmówić, gdy poproszono go o udzielenie wsparcia ciężarnej kobiecie. Ostatecznie wydał ciche westchnienie frustracji i niechętnie podniósł się z miejsca. Gdy wyskakiwał z powozu, Farlan i Isabel szeptali coś do siebie zaaferowanymi głosami, niewątpliwie próbując ustalić, co kryło się za dziwacznym poleceniem Smitha.
Pierwsza faza planu przebiegła perfekcyjnie. Levi ukradł sakiewkę szybko i dyskretnie, niczym zawodowy iluzjonista. Jednak spławienie kobiety już nie poszło mu tak łatwo...
- Jesteś takim dobrym człowiekiem! – wyrzuciła z siebie, łapiąc go za ręce. – Większość osób po prostu zabrałoby pieniądze i uciekło.
- To nic takiego – wymamrotał, odwracając wzrok. – Przepraszam, ale trochę się śpieszę...
- Och, jakie to szczęście, że jednak nie zgubiłam tej sakiewki! – Kobieta przycisnęła znalezisko do piersi i otarła z policzka pojedynczą łzę. – Była w niej cała moja wypłata z zeszłego miesiąca. Może powinnam z powrotem wprowadzić się do rodziców? Ciężko samotnie wychowywać dziecko...
Levi, który zdążył już odejść kilka kroków, zastygł w bezruchu. Jego gardło zrobiło się ciasne, a serce zaczęło dziko łomotać. Ujrzał w myślach twarz swojej nieżyjącej matki.
Nie! – powiedział sobie, potrząsając głową. – Nie daj się zdekoncentrować! Palant z wielkimi brwiami kazał ci jak najszybciej wracać do powozu.
Już prawie się ruszył, gdy z ust kobiety padły znamienne słowa.
- Mam nadzieję, że będzie podobne do swojego taty – wyszeptała, ze smutnym uśmiechem gładząc się po brzuchu. – Ach, gdyby tylko mogło odziedziczyć jego piękne, jasne włosy!
Oczy Leviego rozszerzyły się. Lider złodziejskiej grupy nie czuł tak wielkiej złości i obrzydzenia nawet wtedy, gdy Zacharias wytarzał mu głowę w błocie.
Ignorując wcześniejsze polecenie Erwina, stał na środku ulicy, zaciskając dłonie w pięści i nic sobie nie robiąc z przechodniów, którzy potrącali go barkami i biodrami. Nawet na moment nie spuszczał wzroku z ciężarnej kobiety.
Nie przeliczyła pieniędzy, lecz od razu schowała sakiewkę, trzy razy sprawdzając, czy kieszeń płaszcza jest dobrze zamknięta. Levi obserwował ją, aż podniosła koszyk z zakupami i zniknęła w tłumie ludzi. Kiedy wreszcie zdobył się na powrót do powozu, zatrzasnął za sobą drzwiczki tak mocno, że omal nie rozbił przy tym okienka.
Farlan i Isabel próbowali dyskretnie go wypytać, lecz ich głosy zdawały się docierać do niego z oddali. Podobnie jak warknięcia Mike'a Zachariasa, który ględził coś o „nieprzyzwoicie drogich okienkach do powozów" i „prostych zadaniach, które zajmowały podejrzanie dużo czasu".
Levi siedział pomiędzy przyjaciółmi, napięty jak struna, gniewnie szarpiąc materiał spodni. Jak na ironię, poświęcał najwięcej uwagi jedynemu towarzyszowi podróży, który nic nie mówił.
Jebany Erwin Smith nawet nie zapytał, czy jego polecenie zostało wykonane. Ten przebrzydły skurwiel z idealnie uczesanym przedziałkiem po prostu siedział i patrzył w okno, jakby nic się, kurwa, nie stało! Jakby wcale nie było żadnej kobiety w ciąży, ledwo wiążącej koniec z końcem, zastanawiającej się, za co wyżywi siebie i dziecko.
Podczas gdy tajemniczy tatuś z jasnymi włosami przebywał... nie wiadomo gdzie.
Levi udawał opanowanego, lecz jego wewnętrzne Ja szalało ze wściekłości.
Te wszystkie momenty, gdy szarpał mamę za spódnicę i pytał, gdzie jest jego tata, otrzymując w odpowiedzi jedynie przepraszający uśmiech. Te chwile, gdy patrzył, jak jakiś mężczyzna podnosił z ziemi wierzgającego chłopczyka i głaskał go po plecach, szepcząc kojące „już dobrze, synku".
Wreszcie, to niedokończone pytanie, które zadał Kenny'emu.
- Czy jesteś moim...?
Rozpruwacz trzepnął go wtedy w ucho, rzucając lekceważące „za dużo myślisz, szczeniaku". Nawet nie miał odwagi odpowiedzieć, skurwiel jeden!
I ledwie tydzień później odszedł. Tak po prostu. Bez żadnego „na razie", „kocham cię", „nie mam innego wyjścia" czy nawet „pierdol się, już cię nie chcę!" Jak mógł odejść ot tak, bez jednego słowa?!
Ciekawe, jak to było z Erwinem Smisem? On też odszedł bez wyjaśnienia, czy może ułożył sobie długą i kwiecistą przemowę, by uciszyć sumienie?
Levi powtarzał sobie, że nie może teraz o tym myśleć. Co go obchodzą relacje rodzinne jakiegoś jasnowłosego chuja? Zresztą, nawet gdyby go to interesowało, powinien jak najszybciej o tym zapomnieć.
On, Farlan i Isabel zapewnili Lobova, że zlikwidują Erwina. Jeśli mają odnieść sukces, nie mogą okazać Smithowi wrogości już pierwszego cholernego dnia!
Levi powtarzał to sobie jak mantrę, ale na próżno. Utrzymał język za zębami przez pełne dwie godziny, aż wreszcie nie wytrzymał i wypalił:
- Ty jebany tchórzu!
Minęło tyle czasu, że Farlan, Isabel oraz Koleś z Wielkim Nochalem zdążyli już zapomnieć o incydencie z ciężarną. Wszyscy troje posłali Leviemu zdezorientowane spojrzenia. Jednak Erwin natychmiast zrozumiał, o co chodzi.
- Gdybym wręczył jej pieniądze osobiście, nie przyjęłaby ich – wyjaśnił zrezygnowanym tonem.
- Tak czy siak powinieneś do niej wyjść – wycedził Levi. – Przynajmniej mogłaby poprawić sobie humor, dając ci w pysk.
- Już to zrobiła – westchnął Smith. – Wiele razy.
- I dobrze, bo na to zasłużyłeś!
- To prawda. Zapewne zasłużyłem...
Nieprawdopodobne, że gnojek przyznawał się do tego z takim spokojem! Choć, po namyśle, wyglądał dokładnie tak, jak Levi zawsze wyobrażał sobie skurwiela, który porzucił własne dziecko.
Ten ponury wyraz twarzy połączony z odbijającą się w oczach bezsilnością... cóż za żałosny widok! I pomyśleć, że to właśnie Erwin Smith obnosił się z podobną miną. Facet, który sprawiał wrażenie tak niewiarygodnego twardziela, wręcz potwora!
Ku własnemu zdumieniu, Levi odkrył, że nie odczuwa już wyłącznie złości, ale również coś na kształt rozczarowania.
Nie chciał tego przyznać, ale jasnowłosy dowódca zrobił na nim wcześniej niemałe wrażenie. Wtedy, gdy przepychali się ze sobą i patrzyli sobie w oczy, a Smith nie okazał cienia strachu. No i później, gdy Erwin klęknął w kałuży, symbolicznie „zniżając się do poziomu" zbira z Podziemia. W dodatku spojrzał na Leviego z tą dziwną, trudną do wytłumaczenia łagodnością, jakby dostrzegał w nim coś więcej.
W sumie to dobrze, że okazał się dupkiem. Nie powinno się podziwiać kogoś, kogo planowało się zabić.
- Zależy mi na owocnej współpracy – nieoczekiwanie oznajmił Erwin. – Więc chyba powinienem sprostować, dlaczego zasłużyłem, by dostać w twarz od Angeli.
- Och, a więc przypomniałeś sobie, jak ma na imię? – zakpił Levi. – To miłe, że postanowiłeś zwrócić jej przynajmniej część godności!
- Nie jestem ojcem jej dziecka. To wdowa po innym Zwiadowcy. Bardzo dzielnym mężczyźnie, którego uważałem za przyjaciela. Na nieszczęście, był również moim podwładnym. Podczas misji wydałem rozkaz, który doprowadził do jego śmierci. Ze strategicznego widzenia moja decyzja była słuszna, jednak nie zamierzam uchylać się od odpowiedzialności. Niezależnie od wyników ekspedycji, mam na rękach krew dobrego żołnierza. Bardzo wielu dobrych żołnierzy. I jeśli ich partnerzy bądź partnerki pragną bić mnie po twarzy, nie zamierzam ich powstrzymywać. Posługując się twoimi słowami, „przynajmniej w ten sposób mogą poprawić sobie humor".
Policzki Leviego pokryły się rumieńcem. Nie chcąc wyjść na kogoś, kto naskoczył na Smitha bez powodu, lider złodziei przywołał na twarz surowy wyraz i lodowatym tonem oznajmił:
- Bardzo ładna historyjka... którą mogłeś wymyślić, bo nie miałeś dość jaj, by wziąć odpowiedzialność za swojego bachora!
W oczach Erwina pojawił się niebezpieczny błysk.
- Levi – Smith przemówił tak niskim głosem, że mężczyźnie z podziemia włosy zjeżyły się na karku. – Szanse na to, że zrobię komuś dziecko są znikome, ale jeśli do tego dojdzie, możesz być pewien, że nie ucieknę. Zamiast tego będę prezentował brzuch ukochanej osoby jak trofeum, wyraźnie dając światu do zrozumienia, że to ja spłodziłem to, co się w nim znajduje. Tak jak powinien to robić każdy dumny ojciec.
Levi jeszcze nigdy nie spotkał kogoś, kto tak bardzo prosiłby się o podpis „samiec alfa".
Wkurzające to jak diabli, ale od zawsze miał niezdrową słabość do samców alfa.
A także do facetów, którzy chcieli być dobrymi ojcami. Pewnie przez jakiś jebany kompleks z dzieciństwa, czy coś w ten deseń.
Tak czy siak, jego opinia odnośnie Erwina Smitha zaczęła krążyć niebezpiecznie blisko określenia „potencjalny obiekt fantazji erotycznych". Niech to szlag! Jak mógł myśleć w taki sposób u kolesiu, którego miał zamordować?
Levi zrozumiał, że jeśli nie chce porządnie skomplikować sobie życia, musi jak najszybciej skierować swoje myśli na inne tory. Na przykład rzucając w Erwina jakąś obelgą.
- Jakoś nie jestem przekonany, że byłbyś dobrym materiałem na rodzica – stwierdził, wodząc wzrokiem po ciele Smitha, jakby oceniał konia wyścigowego. – Masz mnóstwo cech, których nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby odziedziczyć. Na przykład te przerażające brwi. Ty w ogóle coś przez nie widzisz? Powiedz, wszyscy faceci w twojej rodzinie takie mieli, czy to jakaś mega rzadka cecha dziedziczona co drugie pokolenie?
Liczył, że wytrąci blond sukinsyna z równowagi, ale srogo się pomylił. Erwin popatrzył mu w oczy w taki sposób, jakby potrafił przejrzeć go na wylot i bardzo powoli zapytał:
- Dlaczego aż tak cię to interesuje? Planujesz urodzić mi dziecko?
Levi gwałtownie wciągnął powietrze, a jego oczy rozszerzyły się w szoku. Sekundę później zza jego pleców dobiegło parsknięcie koni i powóz gwałtownie zahamował.
- Wygląda na to, że jesteśmy na miejscu – rzucił Smith. – A oto i Kwatera Główna Korpusu Zwiadowczego!
Minę miał niewzruszoną, a głos wnerwiająco opanowany. Wyszedł z powozu, jakby nic się nie stało – jakby parę chwil wcześniej wcale nie zasugerował Leviemu, że wie coś, o czym nie miał prawa wiedzieć.
Mike Zacharias szybko ruszył śladem dowódcy.
- Ej, legalni inaczej! – burknął do trójki z Podziemia. – Ruszać się! Nie mamy całego dnia.
- Sam jesteś „legalny inaczej"! – gniewnie odszczeknął Farlan.
- Zaczekajmy, aż zaśnie i wrzućmy mu szczura do śpiwora! – konspiracyjnym tonem zaproponowała Isabel. – Mają tu szczury, nie? Słyszałam, że na Powierzchni... Ułooo, ale kozak zamek! Ej, braciszku, wyłaź z powozu i zobacz, jaki... Eee, braciszku?
Lider złodziejskiej grupy wciąż siedział tam, gdzie wcześniej, nieruchomy jak posąg, kierując wytrzeszczone oczy w podłogę.
- Levi? – z troską w głosie, Farlan oparł dłoń o drzwiczki powozu.
Czarnowłosy mężczyzna przełknął ślinę i z niepokojem spojrzał na przyjaciela.
- Musimy pogadać – wyszeptał, zrywając się na nogi.
- Że co? Teraz?!
Levi wyskoczył z powozu, skinął na towarzyszy i energicznym krokiem ruszył w stronę najbliższego budynku – starej i zniszczonej chatki, sprawiającej wrażenie, jakby przez wieki nie była używana.
- Braciszku, zwariowałeś? – jęknęła Isabel. – Poczekajmy na lepszy moment. Nie możemy tak od razu...
- Ej, a wy dokąd? – zawołał Zacharias. – Jeśli sądzicie, że stąd uciekniecie...
- Idziemy się odlać! – syknął Levi. – Podróż trwała kilka godzin. Chyba wolno nam opróżnić pęcherze, nie?
Nie czekając na odpowiedź, zaprowadził przyjaciół do krzaczastego zagajnika za chatką. Gdy tylko zostali sami, Farlan posłał mu podenerwowane spojrzenie:
- Levi, co ty odwalasz? Wiesz, jak podejrzanie to wygląda? Rozumiem, że musimy omówić plan, ale Isabel ma rację: nie możemy robić czegoś takiego zaraz po przyjeździe, bo zaczną...
- On wie – drżącym głosem wyrzucił z siebie Levi.
Zgadzał się z każdym słowem przyjaciela, ale zwyczajnie nie mógł czekać. Była pewna kwestia, którą musiał omówić teraz, natychmiast!
Jego towarzysze wyglądali na zdezorientowanych.
- „On"? – powtórzył Farlan, drapiąc się po głowie. – „On" czyli kto?
- Erwin Smith.
- I niby co wie?
- Wiecie, co! – syknął Levi.
- W sensie, że zostaliśmy zwerbowani przez Lobova? – pisnęła Isabel, zakrywając dłonią usta.
- Nie! – W głosie lidera zabrzmiało zniecierpliwienie. – Nie o to mi chodzi! On wie, że jestem... Że ja...
Czerwieniąc się, Levi wbił wzrok w ziemię. Jego przyjaciele nareszcie zrozumieli.
- Aaaa! – Z wyrazem olśnienia na twarzy Isabel uderzyła pięścią w otwartą dłoń. – Że jesteś... - odchrząknęła i ostrożnym tonem dokończyła. – Nieco innym facetem niż Farlan?
Czarnowłosy mężczyzna powoli skinął głową.
- I niby skąd Erwin Smith miałby to wiedzieć? – Farlan skrzyżował ramiona i sceptycznie uniósł brwi. – Przecież nie ściągnąłeś przy nim majtek! – zmierzył kumpla podejrzliwym spojrzeniem i z niepokojem dodał: - Bo nie ściągnąłeś, prawda?
- Padło ci na mózg? – oburzył się Levi. – Niby po jaką cholerę miałbym coś takiego robić?
- Nie złość się, przecież tylko pytam!
- No, ale w takim razie, czemu uważasz, że wie? – Isabel lekko przekrzywiła głowę, przypatrując się Leviemu zaintrygowanym wzrokiem. – Przez tamtą gadkę o rodzeniu dzieci? Za bardzo się przejmujesz, braciszku! Droczył się z tobą. I tyle!
- Zasugerowałeś mu, że nie nadaje się na rodzica i obrażałeś jego brwi. – Farlan wydał ciche westchnienie rezygnacji. – To normalne, że chciał się odgryźć.
- Nie chodziło wyłącznie o to. – zniecierpliwionym głosem syknął Levi. – Widzieliście jego oczy?
- Eee... chyba? – odparła Isabel, wymieniając z Farlanem spojrzenie pod tytułem „o co mu chodzi?"
- Nie umiem tego wyjaśnić, ale on... To, jak na mnie spojrzał...
Dłoń czarnowłosego mężczyzny zacisnęła się w pięść. Policzki paliły go od rumieńca, który uparcie nie chciał zniknąć.
- Ja to po prostu czuję, kapujecie? – wycedził Levi, wzorkiem błagający przyjaciół o zrozumienie. – Popatrzyliśmy my na siebie, rzucił tamten tekst i dosłownie poczułem to w kościach! To było tak, jakby...
Jego spodnie i bielizna nagle stały się przezroczyste, a Erwin mógł bez problemu dojrzeć to, co się pod nimi znajdowało. Choć w zasadzie patrzył rozmówcy w twarz, a nie między nogi.
- Noo, ale nawet jeśli wie, to chyba nie powodu do paniki, nie? – Isabel uspokajająco uniosła ręce. – Chyba nie martwisz się, że będzie próbował coś ci zrobić? Sam mówiłeś, że w starciu jeden na jeden pokonasz go ze związanymi oczami i... Braciszku, co ty wyrabiasz?!
Wytrzeszczyła oczy na Leviego, który ruszył w stronę powozów ze zdeterminowaną miną.
- Ej, ej, ej! – Farlan usiłował zagrodzić przyjacielowi drogę, ale został odepchnięty. – Co ty właściwie...
- Skoro Smith tak łatwo się domyślił, to całkiem możliwe, że reszta też już wie – z mrokiem w oczach stwierdził Levi. – Dlatego muszę go wypytać i dokładnie ustalić, skąd wie!
- A co z naszą misją? Levi, nie możesz urządzać takich akcji, i to z kolesiem, którego mamy okraść, a potem zabić! Powinniśmy robić wszystko, by wkupić się w łaski Zwiadowców, a nie...
- Zajmijcie czymś kolesia wielkim nochalem! Nie martwcie się, nie zrobię nic ekstremalnego.
Tak właśnie im powiedział, ale prawda była taka, że nie kontrolował swoich emocji tak dobrze jak zwykle. Nie umiał tego wyjaśnić, ale coś w osobie Erwina Smitha wytrącało go z równowagi. A jeśli ten blond palant nazwie go „kobietą"... Levi nie potrafił zagwarantować, że nic mu nie zrobi.
Farlan i Isabel zdawali się to wyczuwać, bo posłali przywódcy zdesperowane spojrzenia, w milczeniu błagając go, by jednak sobie odpuścił. Kiedy zrozumieli, że nie zrezygnuje, pokręcili głowami i zrobili dokładnie to, o co poprosił.
Osaczyli Mike'a Zachariasa i zaczęli go podpuszczać, rzucając teksty w stylu „na pewno nie odróżniłbyś dwóch koni po zapachu, gdybyś miał zawiązane oczy!" Zarozumiały skurwiel od razu chwycił przynętę. Zanim Levi się oddalił, zdążył jeszcze zobaczyć, jak Isabel zawiązuje mu chustę nad wielkim nochalem.
Teraz pozostawało tylko zlokalizować Erwina.
Szczęśliwym zbiegiem okoliczności Smith był sam. Kilka sekund wcześniej wydał jakiemuś brodatemu facetowi sprzęty do trójwymiarowego manewru, które zostały skonfiskowane trójce złodziei. Właśnie pożegnał się z kolesiem i miał ruszyć w stronę zamku, lecz na widok Leviego zamarł w bezruchu.
Nie powiedział ani słowa, widząc groźną minę czarnowłosego zbira. Nie okazał krzty zdenerwowania, gdy wspomniany zbir złapał go za przód munduru, zaciągnął do stajni i brutalnie przycisnął jego plecy do ściany.
- Gadaj. Skąd. Wiesz! – wyszeptał Levi, dokładnie cedząc każde słowo.
Twarz Erwina pozostała niewzruszona. Lider złodziejskiego gangu nie mógł się zdecydować, czy czuje w związku z tym podziw czy irytację.
- Wiem o bardzo wielu rzeczach, Levi – ze spokojem powiedział Smith. – Doprecyzuj, o którą ci chodzi.
- Nie udawaj kretyna! – Czarnowłosy mężczyzna mocniej docisnął rozmówcę do ściany, by pokazać, że nie żartuje. – Dobrze wiesz, o czym mówię!
Stojące nieopodal konie parsknęły i nerwowo uderzyły kopytami w drzwi od boksów. Ich reakcja świetnie odzwierciedlała stan emocjonalny Leviego.
Zaś cisza, która nastała chwilę później, doskonale podkreślała opanowanie Smitha.
- Przychodzą mi na myśl tylko dwie rzeczy, które mogłyby wywołać u ciebie taką reakcję. – Erwin popatrzył na Leviego z dziwnym błyskiem w oczach. – Jednak wciąż nie wiem, którą z nich masz na myśli.
Dwie? – w głowie Leviego zabrzmiał ostrzegawczy alarm. – Ale jak to dwie?
Co do pierwszej nie było wątpliwości. Ale czym, u licha, była ta druga? Czyżby ten koleś domyślił się, że jego nowe nabytki zostały wcześniej zwerbowane przez Lobova?!
Nie, to niedorzeczne. Nie było szans, by wiedział!
- Mam na myśli TO, o czym mówiłeś w powozie! – wycedził Levi. – Tę sprawę, która dotyczy MNIE! A konkretniej... - wzdrygnął się i przyciszonym głosem dokończył – mojego ciała.
- Co w związku z nim? – łagodnie zapytał Erwin.
- Nie wyobrażaj sobie, że zmusisz mnie, bym powiedział to na głos! – Dłoń, która zaciskała się na mundurze Smitha zaczęła się trząść. – Nie powiem tego, ty draniu!
Levi nie wiedział, czy to tylko jego wyobraźnia, ale mógłby przysiąc, że przez ułamek sekundy dojrzał w oczach drugiego mężczyzny coś na kształt troski.
- No dobrze – westchnął Erwin. – Postaw mnie na ziemi, a na spokojnie wytłumaczę ci, w jaki sposób się domyśliłem.
Przybysz z Podziemia zamrugał. W swoim zdenerwowaniu nawet nie zauważył, że nieznacznie podniósł Smitha do góry. Zawstydzony, wypuścił mundur drugiego mężczyzny i cofnął się o krok, by nieco zwiększyć dzielący ich dystans.
Erwin nie wyglądał na szczególnie poruszonego wcześniejszym pokazem brutalności. Ramiona miał rozluźnione a spojrzenie zaskakująco łagodne.
- Twój sprzęt do trójwymiarowego manewru – powiedział.
Levi, który spodziewał się czegoś zupełnie innego, odpowiedział zdezorientowanym spojrzeniem.
- Mój sprzęt?
- Tak się składa, że od zawsze interesowałem się sprzętem do trójwymiarowego manewru. Nawet bardziej, niż było to wymagane podczas szkolenia wojskowego. Gdy tylko dołączyłem do Zwiadowców, zacząłem rozmawiać z weteranami o ich sprzęcie. Chciałem ustalić, co robią, by korzystać z niego jak najwydajniej i samemu zastosować to w praktyce. Poczyniłem w tamtym czasie bardzo wiele obserwacji. Dzisiaj uważam się za eksperta i umiem dostrzegać pozornie nieistotne niuanse.
Erwin zrobił krótką pauzę na wzięcie oddechu i nieco ostrożniejszym tonem wznowił wyjaśnienia.
- Kiedy zabraliśmy wasz sprzęt, dokładnie go obejrzałem. Byłem pod dużym wrażeniem, bo każde z was dostosowało ustawienia do swojej budowy ciała. Zdziwiłem się, że twój sprzęt miał mnóstwo podobieństw nie ze sprzętem należącym do Farlana... - spojrzał rozmówcy w oczy i cicho dokończył – ale z tym należącym do Isabel.
Gardło Leviego stało się nieprzyjemnie suche. Smith wodził teraz wzrokiem po jego ciele od szyi w dół.
- Nieznacznie szersza miednica. – przemawiał bezbarwnym i profesjonalnym tonem, jakby wywołano go do odpowiedzi na lekcji biologii. –Mniejsza gęstość kości. A co za tym idzie, mniejsza waga, choć jako mężczyzna powinieneś być znacznie cięższy od swojej zbliżonej wzrostem przyjaciółki.
Levi czuł, że ledwo może oddychać. Jeszcze nigdy nie czuł się taki... nagi i odsłonięty.
- Delikatne rysy twarzy – ciągnął Erwin. – Niski głos, ale żadnych śladów jabłka Adama. No i paski do trójwymiarowego manewru...
Wymownie poklepał zapięcia na swoich udach. Pierwszy raz od początku tej rozmowy nieznacznie się zarumienił.
- U mężczyzn są rozstawione nieco szerzej... - cicho odchrząknął. – Żeby nie uciskać określonej części ciała. U ciebie są bardzo blisko krocza.
Bo nie jesteś mężczyzną – zawisło w powietrzu.
Zawstydzenie Leviego zostało zastąpione złością. Lider złodziejskiej szajki zacisnął zęby.
- No i do jakiego wniosku doprowadziły cię te wszystkie obserwacje? – zapytał, wyzywająco patrząc Erwinowi w oczy.
Nazwij mnie „kobietą"! – pomyślał, czując coraz szybsze łomotanie swojego serca. – Zrób to samo, co reszta dupków szydzących z mojego ciała. Zrób to, a będę mógł znienawidzić cię bez żadnych wyrzutów sumienia!
Nie tracąc kontaktu wzrokowego, Smith powoli oznajmił:
- Uznałem, że jesteś wyjątkowym mężczyzną o nietypowym ciele. Do takiego doszedłem wniosku.
Słucham? – Kompletnie zbity z tropu, Levi podejrzliwie zmrużył oczy. – Na pewno coś źle usłyszałem. To niemożliwe, by wiedział i zareagował w tak normalny sposób! Nikt nie reaguje na TO w taki sposób!
A może Erwin nie był tak bystry, za jakiego się uważał? Może zgromadził odpowiednią ilość poszlak, jednak odrzucił najbardziej logiczne wyjaśnienie, bo uznał je za zbyt absurdalne?
Zupełnie jakby czytając Leviemu w myślach, Smith odchrząknął i powiedział:
- Oczywiście nie kwestionowałbym tego, co masz między nogami, tylko na podstawie samego sprzętu. Jednak pozbyłem się wątpliwości, gdy kazałem was przeszukać, by sprawdzić, czy macie jakąś broń. Twoi przyjaciele głośno się awanturowali i przeklinali. Natomiast ty nie powiedziałeś ani słowa, ale miałeś w oczach panikę. Zwłaszcza wtedy, gdy Mike zaczął obmacywać twoje łydki i uda. Swoją drogą, właśnie dlatego kazałem mu przestać.
Zrobił to z takiego powodu?! – Ta nowa informacja tak wstrząsnęła Levim, że rozchylił usta ze zdumienia.
- No i jest jeszcze fakt, że mnie tutaj osaczyłeś – Erwin wymownie uniósł brew. – Gdybym nie miał racji, nie wpadłbyś w tak wielką złość.
- Jeśli komuś powiesz... - ostrzegawczym tonem zaczął Levi.
Urwę ci fiuta razem z jajami i już nigdy nie będziesz musiał przejmować się paskami uciskającymi intymne miejsca! – miał zamiar powiedzieć.
Ale zanim zdążył dokończyć zdanie, w głowie zaświeciła mu się ostrzegawcza lampka.
Jeśli rzuci tego typu groźbę, to tak jakby przyznał się do słabości. Jasno dałby Erwinowi do zrozumienia, że przejmuje się opinią innych. A przecież od dawna miał ją w poważaniu! Czy raczej – potrafił fantastycznie udawać, że ma ją w poważaniu.
Dumnie uniósł podbródek i lodowatym tonem dokończył:
- Nie zrobi mi to żadnej różnicy! Możesz wypaplać mój sekret, komu tylko chcesz, a i tak będę miał to gdzieś. Nie mam zamiaru wiecznie się chować i przebierać gaci pod kocem, martwiąc się, że zaszokuje paru kolesi brakiem penisa! Mogą sobie o mnie gadać, co im się podoba. I tak mnie to nie obchodzi!
- Sądzę, że mimo wszystko cię obchodzi – łagodnie odparł Erwin. – Ale nie musisz się martwić, bo nawet gdybyś nie patrzył na mnie z mordem w oczach, i tak zachowałbym twój sekret dla siebie. Sam zdecydujesz, komu o tym powiesz, Levi. Albo przed kim zechcesz pokazywać się nago.
Levi rozpaczliwie pragnął napełnić swoje serce gniewem i niechęcią, jednak miał wrażenie, jakby jakaś niewidzialna siła wysysała z niego te uczucia. Próbował z nią walczyć, ale na próżno. Jego ramiona same z siebie zaczynały się rozluźniać, a wzrok stopniowo łagodniał.
- Twoje sprawy to twoje sprawy – po chwili odezwał się Erwin. – Jednak miej na uwadze, że Korpus Zwiadowczy jest pełen inteligentnych ludzi. Niektórzy zapewne sami się domyślą, nawet jeśli postanowisz nie zdejmować przy nich bielizny. Jak chociażby Mike. Sam widziałeś, jak wrażliwy ma nos. Jeszcze z nim nie rozmawiałem, ale mogę spokojnie założyć, że wie. Pułkownik Hanji Zoe...
Ścisnął czubek nosa i zbolałym głosem dokończył:
- Nie zdziwi mnie, jeśli w przeciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin będzie znała twój wzrost, wagę, obwód wszystkich części twojego ciała, a nawet gęstość tego, co zostawiasz w toalecie.
- Chyba, kurwa, żartujesz! – oniemiałym głosem sapnął Levi.
- Niestety nie – Erwin posłał mu współczujący uśmiech.
- Kto normalny bada cudze gówno?!
- Hanji – z prostotą odparł Smith. – Ale nie bierz jej zachowania do siebie. Interesuje się każdym, kto choć trochę się wyróżnia. Zresztą, sama jest najlepszym dowodem różnorodności w Korpusie Zwiadowczym. To oficer, która nie identyfikuje się jednoznacznie jako kobieta bądź mężczyzna. Twierdzi, że niezbyt ją obchodzi, jak się do niej zwracamy, więc traktujemy ją jak kobietę. Uznała, że jej to pasuje. W zasadzie bardzo mało rzeczy jej nie pasuje – podsumował, kręcąc głową.
Jeszcze trochę, a Korpus Zwiadowczy zacznie sprawiać wrażenie Ziemi Obiecanej dla wszelkiej maści dziwolągów! To wszystko brzmiało zbyt pięknie, żeby było prawdziwe.
Levi wbił zamyślony wzrok w ziemię. Niezależnie od tego, jak bardzo chciał, nie mógł tak po prostu uwierzyć Smithowi na słowo. Na pewno nie po tym, co przeżył w Podziemiu...
Podobnie jak poprzednim razem, Erwin wydawał się czytać mu w myślach.
- Zabrzmi to trochę idealistycznie, ale gdy walczysz z tytanami, wiele spraw schodzi na dalszy plan. – Wciąż przemawiał tym samym, łagodnym tonem, jakby zwracał się do dzikiego zwierzęcia. – Członkowie Korpusu Zwiadowczego na ogół są znacznie bardziej tolerancyjni niż inni ludzie. Choć skłamałbym, twierdząc, że nikt tutaj nikogo nie prześladuje i nie mówi nikomu złośliwych rzeczy. Dlatego mam do ciebie jedną prośbę.
Wziął głęboki oddech, posłał drugiemu mężczyźnie przepraszające spojrzenie i dokończył:
- Gdybyś postanowił dać komuś nauczkę za nazwanie cię „kobietą" albo jakimś innym określeniem, proszę powstrzymaj się przed łamaniem kości. Siniaki i lima pod okiem nikogo nie dziwią, ale gdyby ktoś nie mógł wziąć udziału w ekspedycji z powodu poważnych obrażeń, mielibyśmy problem.
No proszę. Na domiar tego wszystkiego nawet nie zabronił Leviemu bicia ludzi, a jedynie zalecił umiar. Skąd on się, do licha, wziął?
Nie ułatwiasz mi tego, dupku – z rezygnacją pomyślał Levi. – Ani trochę mi tego nie ułatwiasz!
Zlecenie Lobova powinno być spacerkiem po parku. Mimo to z każdą chwilą stawało się coraz większym ciężarem.
- Skoro wszystko sobie wyjaśniliśmy, pójdę już – szepnął Erwin. – Keith... To znaczy, Dowódca Shadis zapewne zastanawia się, gdzie jestem.
Gdyby tylko chodziło o zlikwidowanie faceta, który okazałby się nieczułą świnią, rzucającą złośliwe komentarze.
Czemu Erwin Smith musiał okazać się właśnie taki? I dlaczego ludzie, których nastoletni Levi spotykał w Podziemiu nie mogli zachowywać się w podobny soosób? Kiedy był młody i o wiele mniej pewny siebie, tak bardzo potrzebował, by ktoś potraktował go... normalnie.
Jasne, Kenny od razu okazał akceptację, Farlan i Isabel również, ale oni wszyscy poznali prawdę dopiero po paru miesiącach znajomości z Levim.
Erwin Smith miał z nim do czynienia od marnych paru godzin.
- Co cię w ogóle obchodzi, jak się czuję, złamasie? – wymamrotał Levi, łypiąc na swoje buty.
Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że zadał to pytanie na głos.
Erwin, który już prawie wyszedł ze stajni, zatrzymał się i obejrzał się przez ramię.
- Po prostu uważam, że wyjątkowy mężczyzna nie powinien mieć kompleksów z powodu czegoś, na co nie miał wpływu – stwierdził z czającym się w niebieskich oczach uśmiechem. – To wszystko.
- Nie mam żadnych kompleksów – twardo odparł Levi.
- To dobrze. – Smith skinął głową. – To byłaby wielka strata, gdybyś nie cenił tak niezwykłego i unikatowego ciała. Jestem pewien, że z czasem nauczysz się wykorzystywać jego zalety do absolutnego maksimum.
- To cholerne ciało nie ma żadnych zalet! – wycedził czarnowłosy mężczyzna.
W tej chwili przypomniał sobie wszystkie kłopoty, jakie miał, w związku z brakiem penisa. Rozmaite tabletki, które brał od zamierzchłych czasów. To, jak niezręcznie się czuł, gdy pierwszy raz poprosił Kenny'ego, by załatwił mu wspomniane leki. To, jak za dzieciaka obwiązywał sobie klatę, bo bał się, że urosną mu piersi. A nawet coś tak banalnego jak fakt, że w przeciwieństwie do Farlana i innych kolesi, nie mógł wysikać się na stojąco.
Cichy głosik ostrzegał go, że nie powinien aż tak odsłaniać się przed Erwinem Smithem. Jednak coś we wcześniejszym zachowaniu jasnowłosego Zwiadowcy sprawiło, że w Levi pragnął mu się wyżalić.
Skierował wzrok w dół, z obrzydzeniem patrząc na swoje ciało.
- Nigdy nie przyniosło mi nic dobrego – stwierdził, lekko szarpiąc za kamizelkę na piersiach. – Nigdy! Jakie niby korzyści miałbym z niego mieć? Przecież to nie tak, że planuję zajść w ciążę z jakimś frajerem! Zresztą, koleś pewnie i tak nie przyznałby, że to jego i zostawiłby mnie samego z wielkim brzuchem.
Ostatnie zdanie wypowiedział. myśląc o swojej mamie. Zdziwił się, widząc, że Erwin przystawia sobie grzbiet dłoni do ust, by ukryć rozbawione parskniecie.
- I co ci tak wesoło? – warknął Levi.
- Wybacz. Po prostu...
- No co?
- Zapłodnienie cię wymagałoby nie lada odwagi. – Uśmiechając się pod nosem, Smith wzruszył ramionami. – Jeżeli ktoś kiedyś dokonałby tak imponującego wyczynu, raczej nie próbowałby tego ukryć, ale byłby z siebie nieprzyzwoicie dumny.
A przynajmniej ja bym był – mówiły jego niebieskie oczy.
Jeśli ten koleś chciał zawstydzić Leviego, to niewątpliwie mu się udało.
Po wyjściu Smitha, zbir z Podziemia po prostu tkwił w miejscu, wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt. Miał wrażenie, że jego szósty zmysł próbuje mu coś przekazać, ale ciężko stwierdzić, co dokładnie. I wcale nie był to pierwszy raz!
Podobnie było wtedy, gdy Kenny wkroczył do domu Leviego i popatrzył na martwą twarz jego matki. A także wtedy, gdy Farlan pierwszy raz uraczył Leviego tym swoim cwaniackim uśmieszkiem. No i tamtego dnia, gdy Isabel pokazała im zranionego wróbla i rzuciła podekscytowane „braciszku!"
Przeczucie, że właśnie spotkał kogoś, kto stanie się dla niego niezwykle ważny - Levi miał je już wcześniej. Tyle że tym razem było silniejsze. Znacznie silniejsze!
A zarazem zupełnie niedorzeczne.
Co, u licha, mogło połączyć mordercę i jego przyszłą ofiarę?
- Braciszku? Braciszku!
Isabel właśnie wbiegła do stajni z Farlanem u boku.
- Długo nie wracałeś, więc zaczęliśmy się martwić. I co, pogadałeś z nim? Co ci powiedział? Levi, słuchasz mnie? Levi!
Obecnie
- LEVI!
Oczy gwałtownie się otworzyły, a tył czarnej głowy uderzył w konar. Kapitan Zwiadowców zaklął pod nosem.
- Musisz tak się wydzierać? – mruknął do Hanji Zoe.
Rozpoznał ją dopiero po chwili – wciąż nie przyzwyczaił się do przepaski, którą nosiła na lewym oku. Szalona okularnica posłała mu przepraszające spojrzenie.
- Wiesz, że zasnąłeś na drzewie? – zagadnęła go zdawkowym tonem.
Zdezorientowany, rozejrzał się po okolicy i ze zdumieniem zdał sobie sprawę, że miała rację. Siedział na grubej gałęzi z wyłożonymi przed sobą nogami. Hanji przykucnęła naprzeciwko niego z zaintrygowaną miną. Oboje mieli na sobie sprzęt do trójwymiarowego manewru. Co wcale nie było dziwne, biorąc pod uwagę, że jeszcze chwilę temu nadzorowali trening.
Ale... czy to aby na pewno było „chwilę temu"? Sądząc po tym, jak nisko znajdowało się słońce, Levi musiał drzemać co najmniej dwie godziny.
- Szlag – mruknął, wycierając sklejone od śpiochów oczy. - Chciałem tylko na chwilę usiąść i dać oczom odpocząć.
Pamiętał, że patrzył na przemykającego między drzewami Jeana i stwierdził, że młodziak ma podobny głos do Farlana. Potem zalała go fala wspomnień i zaczął odpływać.
Nie wiedział, dlaczego tak nagle naszło go na rozmyślanie o swoich początkach w Korpusie Zwiadowczym. Jego umysł zdawał się samoistnie powracać do odbytych wtedy rozmów, obsesyjnie analizując każde słowo. Zupełnie jakby chciał wysłać Leviemu jakiś sygnał. Tylko jaki?
Rozpracowywanie tej kwestii tak wymęczyło kapitana, że zasnął na cholernym drzewie. Co za żenada!
- Kiedy Sasza zobaczyła cię w tej pozycji, z wrażenia wpadła na gałąź – Wzdychając, Hanji pokiwała głową. - Przez dobre piętnaście minut wypluwała liście.
- Ja chyba też zaraz coś wypluję. – Levi zbliżył dłoń do ust i wzdrygnął się, czując nadchodzącą falę mdłości. - I zdecydowanie wolałbym zrobić to na dole!
Jakimś cudem dotarł na ziemię i natychmiast zaczął zwracać zawartość żołądka. W pobliżu nie było żadnego wiadra, więc czuł niemiłosierne obrzydzenie. Dobre chociaż to, że Hanji odesłała smarkaterię do baraków i nikt nie zobaczył go w tej pożal się Boże pozycji.
- Nadal masz wymioty? – Usłyszał zatroskany głos i poczuł, że szczupła dłoń masuje mu plecy. - Erwin pewnie zamartwia się na śmierć.
- Nie sądzę. – Levi wytarł usta chusteczką i sięgnął po manierkę z wodą, by trochę zwilżyć gardło. - Nie ma pojęcia, że rzygam.
- Co? – jęknęła Hanji. - Ale przecież mieszkacie w jednym pokoju. W dodatku śpicie w tym samym łóżku. Na pewno coś zauważył!
Levi potrzebował czasu, by się nawodnić, więc nie odpowiedział od razu.
- Kiedy chce mi się rzygać, idę do łazienki w drugiej części zamku – wytłumaczył, gdy wreszcie odłożył manierkę. - A jak ktoś przyłapie mnie na wymiotowaniu, każę mu trzymać gębę na kłódkę.
- Pod groźbą śmierci? – zgadła Hanji.
- Bądź czegoś gorszego.
Okularnica nieznacznie się wzdrygnęła.
- Nooo, a co z momentami, gdy ty i Erwin jesteście u siebie w domu? – zapytała po chwili.
Levi odpowiedział zniesmaczonym parsknięciem.
- Jaja sobie robisz? Nie byliśmy tam od odbicia pieprzonej Shinganshiny. Erwin jest tak zarobiony, że ciągle nocujemy w Kwaterze Głównej Korpusu. Ewentualnie w pałacu królewskim, gdy jesteśmy w Mitras. Albo w mieszkaniu służbowym w Troście.
Samo rozmyślanie o pracoholizmie ukochanego sprawiało, że czuł się zmęczony jak diabli. Widać wcześniejsza drzemka nie wystarczyła, by mógł zregenerować siły. Niemiłosiernie rozczarowany samym sobą, Levi powlókł się pod najbliższe drzewo i pacnął pośladkami na trawę.
Hanji usiadła obok niego krzyżując nogi.
- Te ciągłe migracje zdecydowanie ci nie służą – skomentowała, patrząc na niego na-wpół zmartwionym na-wpół karcącym wzrokiem. - Powinieneś powiedzieć Erwinowi, że masz problemy z żołądkiem.
- Jeszcze czego! Nie potrzebuję, by się nade mną trząsł. Zresztą, prędzej czy później mi przejdzie. To pewnie jakaś durna grypa jelitowa, którą Ziemniaczana Dziewucha przywlokła z lasu!
Levi rozmasował przestrzeń między oczami. Po krótkim namyśle wymamrotał:
- Sądziłem, że ktoś mnie truje, ale potem zacząłem jeść wyłącznie w domu i nadal mi nie przeszło.
- Nauczyłeś się gotować? – Hanji popatrzyła na niego z podziwem. - Zamieniasz się w prawdziwą gospodynię domową!
- „Gotowanie" to za dużo powiedziane. Umiem wyprodukować rzeczy, które nadają się do spożycia. Ale nie smakuje to jakoś wybitnie. Erwin był w tym znacznie lepszy ode mnie. Kiedy nadal miał obie ręce, znaczy się...
Levi starał się nie pokazywać po sobie, jak bardzo potrzebuje uwagi ukochanego, ale zupełnie mu nie wyszło. Przy kimś innym może jeszcze potrafiłby ukryć to i owo. Jednak Hanji znała go zbyt dobrze.
- Ech, nie mogę znieść, jak krążycie wokół siebie jak para nadąsanych szczeniąt – skwitowała, opierając dłonie na udach i kręcąc rozczochraną głową. - Przecież obaj chcecie tego samego! Moglibyście pogadać i wreszcie mieć ten etap za sobą. Co się stało z twoim postanowieniem, by pójść do niego i zaproponować wspólny urlop?
- Pracuję nad tym.
- No to pracuj intensywniej! Levi, myślałam, że to ustaliliśmy: nie możesz pozwalać, by twoja duma...
- Tu nie chodzi o dumę! – Kapitan posłał okularnicy poirytowane spojrzenie. - Po prostu uznałem, że zaczekam, aż przestanę mieć te dziwne napady wymiotowania. Jak już mam odrywać Erwina od jego bezcennej roboty, to nie chcę spędzać całego urlopu pochylając się nad kiblem.
- Jak dla mnie, po prostu szukasz pretekstu, by to odwlec – z dobitną szczerością podsumowała Hanji.
Możliwe, że miała trochę racji.
Załamany sobą i swoim życiem, Levi objął nogi i oparł podbródek na kolanach. Fakt, że się nad sobą użalał, załamywał go jeszcze bardziej. Po prawdzie, miał już serdecznie dosyć samego siebie!
- Ech, a miałam taką nadzieję, gdy cię dzisiaj zobaczyłam! – Hanji dramatycznie westchnęła. - Dobrze widzę, że masz na sobie spodnie mężulka?
- Nie jest moim mężem – zmęczonym głosem wymamrotał Levi. - I tak, to rzeczywiście jego spodnie. Ale nie noszę ich z jakichś durnych romantycznych powodów.
Jeszcze jedna rzecz do dopisania na długą listę jego problemów.
- Prawda jest taka, że we własne już się nie mieszczę – wyznał zawstydzonym szeptem.
- Że co? – Okularnica wytrzeszczyła na niego swoje jedyne zdrowe oko. - TY się w coś nie mieścisz?!
- Nie wiem, dlaczego nagle zaczęły mnie uciskać. Biorąc pod uwagę, jak często rzygam, powinienem niknąć w oczach, ale z jakiegoś powodu jest dokładnie na odwrót. Trzy dni temu nie mogłem dopiąć się w pasie, więc zabrałem spodnie Erwina i skróciłem nogawki. Na szczęście to ja piorę nasze rzeczy, zatem jest szansa, że się nie zorientuje.
W tym momencie powinien paść kolejny durny komentarz o „Levim będącym gospodynią domową swojego najdroższego dowódcy". Jednak Hanji wcale czegoś takiego nie powiedziała. Zamiast tego uważnie przypatrywała się przyjacielowi, kilka razy otwierając i zamykając usta.
- No co? – Kapitan rzucił jej zniecierpliwione spojrzenie.
- Levi, słuchaj... - zaczęła, masując podbródek. - A nie pomyślałeś, że możesz być... No wiesz.
- Nie, nie wiem – odparł z irytacją.
- Serio? Naprawdę nie wysunąłeś wniosku, który właśnie pojawił się w mojej głowie wielkimi tłustymi literami?
Wytrzeszczała na niego oko, jakby liczyła, że zaraz załapie i krzyknie „Och, już wiem!" Kiedy tego nie zrobił, przysunęła się bliżej niego i zagaiła:
- No bo sam zobacz – zaczęła odginać kolejne palce. – Zmęczenie. Wymiotowanie. Drażliwość. Przybieranie na wadze. A swoją drogą, nie masz ostatnio wrażliwszych sutków?
- Może trochę – przyznał, w duchu zastanawiając się, jak wpadła ta to, by zadać tak celne pytanie.
- Chce ci się seksu bardziej niż zwykle?
- Nie twoja sprawa, wariatko! – fuknął zaczerwieniony Levi, w mig zapominając o zmęczeniu.
- No dobrze. – Okularnica uspokajająco uniosła dłonie. - W takim razie zadajmy pytanie, które powinno rozwiać wszelkie wątpliwości. Kiedy ostatnio miałeś okres?
- Dwa miesiące temu. Ale to nic nie znaczy, bo cholerstwo zawsze było w diabły nieregularne. Kiedy mieszkałem w Podziemiu i źle się odżywiałem, czasem nie miałem okresu przez kilka miesięcy.
- Nooo, ale teraz odżywiasz się dobrze.
- To jeszcze nie znaczy, że świetnie się czuje. Równie dobrze mogę nie krwawić z powodu stresu.
- Racja – Hanji oparła podbródek na dłoni i westchnęła. – Poza tym, umówmy się: do tanga trzeba dwojga. Żeby nasionko zakiełkowało, trzeba najpierw podlać właściwą grządkę. A gdy kiedyś ze sobą piliśmy, wyciągnęłam z ciebie, że ty i Erwin robicie to tylko „od dupy strony".
Levi łypnął na przyjaciółkę kątem oka. Ta wariatka miała wkurwiający talent do wyciągania z ludzi szczegółów odnośnie ich życia intymnego.
- Mogłabyś ująć to nieco inaczej – zganił ją zniesmaczonym tonem. - Ale pomijając ohydny dobór słów, masz rację. Ja i Erwin nigdy...
I wtedy do niego dotarło.
Fruwające w powietrzu kropki z podpowiedziami nareszcie ułożyły się w logiczną całość. Levi złapał się za głowę.
- O kurwa – jęknął.
- O rany! – Hanji wykrzyknęła z takim poruszeniem, jakby właśnie ofiarowano jej w prezencie dziesięciu zniewolonych tytanów. - Czy to siarczyste przekleństwo oznacza to, co myślę, że oznacza?!
Jej głos zdawał się docierać do Leviego z oddali. Myśli czarnowłosego kapitana nie płynęły, lecz pędziły wartkim strumieniem, na sam koniec uderzając hukiem w jego psychikę niczym wodospad.
Zmęczenie. Wymiotowanie. Drażliwość. Przybieranie na wadze. Wrażliwe sutki. Wysokie libido.
Poruszające się energicznie biodra Erwina, wbijające twardego członka w jedyną część ciała Leviego, którą można by określić mianem „kobiecej".
Kochanek Smitha przełknął ślinę i słabym głosem wykrztusił:
- Był ten jeden raz, gdy my... Gdy zrobiliśmy to... w tradycyjny sposób.
- Nie gadaj! – Hanji wybałuszyła swoje jedyne oko szerzej, niż kiedykolwiek wytrzeszczyła oboje oczu. - Kiedy?
- Krótko po moim ostatnim okresie. W noc przed wyprawą do Shinganshiny.
Zupełnie o tym zapomniał. Szlag! Tak bardzo przeżył akcję ze wstrętną małpą, przepychankę na dachu i śpiączkę Erwina, że kompletnie wyleciało mu to z głowy.
Tamta noc. I to, jak upił swojego partnera w bardzo konkretnym celu.
Tak, zrobił coś szalonego, ale nie z wyrachowaniem, ale pod wpływem strachu, że już więcej nie ujrzy mężczyzny swojego życia. Tak naprawdę wcale nie liczył, że mu się uda.
Bo przecież nie mogło mu się udać. Prawda?
- Hanji... - popatrzył na przyjaciółkę wręcz błagalnym wzrokiem. - Ale chyba nie myślisz, że jestem...?
Strach w jego oczach wydawał się nieco pohamować jej entuzjazm.
- No wiesz, daty się zgadzają – stwierdziła ostrożnym tonem. - W dodatku masz wszystkie objawy.
Nie... proszę, nie! – pomyślał w pierwszych odruchu. – Nie chciałem tego!
No dobrze, może i chciałem, ale tylko i wyłącznie po to, by jakoś pocieszyć się po śmierci Erwina. By dać durnowatemu sercu chociaż cień nadziei. Ale przecież Erwin żyje! Nie mogę zrzucić mu na głowę CZEGOŚ TAKIEGO! W dodatku teraz, gdy skopaliśmy dupska wrogom zza oceanu i ci skurwiele jak nic planują zemstę!
To zwyczajnie NIE może się dziać! To musi być pomyłka.
- Rzyganie i tycie mogą oznaczać całą masę innych dolegliwości – stwierdził Levi, czując coraz większe zawroty głowy. - Do diabła... Niemożliwe, by to było właśnie TO! Przecież to był tylko jeden raz.
- Ech, Levi, nie chcę cię dobijać, ale... - Hanji posłała mu przepraszające spojrzenie. - Ty wiesz, że dziewięćdziesiąt procent wpadek zaczyna się od słów „to był tylko jeden raz"?
- Cóż... technicznie rzecz biorąc nie jeden raz, lecz jedna noc. A konkretniej kilka razy w ciągu jednej nocy.
- To strasznie dużo plemników.
- Nie pomagasz! – z nutą histerii w głosie zawołał Levi.
- Wiesz, że w jednym wytrysku może ich być nawet pięćset milionów? – fachowym tonem poinformowała go okularnica. - To więcej niż wszyscy żołnierze Korpusu Zwiadowczego.
- Hanji. Proszę!
Zamknęła się, ale zrobiła to za późno, bo Levi zdążył się nakręcić. Z nieznanych sobie powodów wyobraził sobie hordę Erwinów pędzących na koniach w stronę zamku, którego wieża wyglądała jak głowa z czarnymi włosami.
- Zapładniać! – krzyczał każdy z miniaturowych Smithów, wyciągając przed siebie miecz. – Zapładniać, żołnierze!
O ja pierdolę! – przeraził się Levi.
Pięćset milionów. Pięćset kurwa mać milionów! Choćby wszyscy byli powolni, ułomni i mieli poobrywane kończyny, jak nic któryś z tych sukinsynów dałby radę. Ich było po prostu zbyt wielu! Jak nic jeden z nich zdobył ten przeklęty zamek, bo inaczej umysł Leviego nie produkowałby takich głupot.
To wszystko jebane hormony! Gdyby nie one, w życiu nie wyobraziłby sobie tak powalonej sceny. I nie rzucałby w Erwina cholernymi meblami.
No tak. Teraz przynajmniej wiadomo, dlaczego w ostatnim czasie był tak agresywny. Co nie zmieniało faktu, że miał przejebane na całej linii. Kurwa mać za wszystkie czasy!
- Okej, okej! – Hanji uspokajająco poklepała go po plecach. - Widzę, że myśl o byciu w... Tym odrobinę cię przytłacza, więc spróbujmy trochę przyhamować. Chociaż wszystko wydaje się wskazywać na Wiadomo Co, nie mogłeś „tak po prostu" zajść. Fakt, masz kobiece organy, ale to jeszcze nie znaczy, że twoja macica pracuje w normalny sposób. W końcu to nie tak, że nagle przestałeś brać leki hormonalne. Bo nie przestałeś, prawda?
Nastała złowieszcza cisza.
- Levi?
Usta czarnowłosego żołnierza pozostały ciasno zaciśnięte.
- Okeeeeej, to jak długo dokładnie ich nie bierzesz? – nerwowo się śmiejąc, zaświergotała okularnica.
- Musisz zadawać mi głupie pytania?! – warknął czerwony po same uszy Levi. - Zapomniałaś już, że przed zamachem stanu wszyscy byliśmy przestępcami? Naprawdę sądzisz, że miałem czas zatroszczyć się o leki, gdy chowałem się po lasach i główkowałem, jak odbić Erena? No a potem...
Gniewnie zamachał rękami, podkreślając, jak wiele rzeczy było poza jego kontrolą.
- Gdy koronowaliśmy Historię, w papierach wciąż panował ogromny burdel – podsumował, kręcąc głową. - Żeby przyznali nam głupie środki przeciwbólowe, musieliśmy biegać po pięciu urzędach!
- To prawda – przypomniała sobie Hanji. - W dodatku twoje leki to nie jest coś, co można dostać w pierwszej lepszej aptece.
Levi nieznacznie się uspokoił.
- Jak na ironię, przyszły właśnie dzisiaj – wyznał cicho. - Erwin powiedział mi, że paczka czeka w pokoju.
Hanji przez chwilę się w niego wpatrywała, po czym ostrożnie zagaiła:
- Ale wiesz, że teraz już nie możesz ich wziąć? No chyba, że czujesz, że... no wiesz. Że tego nie udźwigniesz.
Po karku Leviego przeszedł dreszcz. Oczywiście wiedział o istnieniu pewnych możliwości, gwarantujących szybkie zakończenie problemu. W końcu jego mama pracowała w burdelu. Nie raz i nie dwa widział, jak jej koleżanki korzystały z wiadomej opcji. To nie tak, że je krytykował, albo coś. Ich ciała, ich sprawa. Ale w jego sytuacji...
- Chyba jednak chcę to udźwignąć – wymamrotał, odruchowo dotykając brzucha. - Jeśli rzeczywiście jestem, znaczy się.
Szybkość, z jaką podjął decyzję, zszokowała nawet jego samego. Mimo to nie wyobrażał sobie, że mógłby postąpić inaczej. Nie w sytuacji, gdy to Erwin był tym, który przyczynił się do stworzenia rosnącego w nim życia.
- Cieszę się – Hanji ścisnęła jego ramię i lekko je rozmasowała. - Znaczy, nie zrozum mnie źle... Gdybyś nie mógł tego udźwignąć, i tak bym cię kochała. Ale cieszę się, że jednak chcesz.
Czując, że rozpaczliwie potrzebuje oparcia, Levi chwycił przedramię gładzącej go ręki.
- Wciąż nie mamy pewności, że to naprawdę się stało – mruknął. - Co z tego, że przez pewien czas nie brałem leków? To niemożliwe, by moja durna macica tak szybko przypomniała sobie, jak ma działać.
- Obawiam się, że jednak możliwe – westchnęła Hanji. - Zwłaszcza, że jesteś Ackermannem.
- A co to ma do rzeczy?
- Dowiedziałam się tego i owego z notesów doktora Jaegera...
- Jak jeszcze raz usłyszę o jebanych notesach z piwnicy... - Oczy Leviego zalśniły gniewem.
- Dobrze, już dobrze! – jęknęła okularnica. - Zapomniałam, że buzują w tobie hormony i rzucasz w ludźmi meblami.
- Jeszcze słowo o hormonach lub o przeklętych meblach...
- Jasne, jasne! Cokolwiek powiesz, słońce. Już wszystko dobrze. Sam zobacz: Hanji jest bardzo grzeczna.
Levi popatrzył w wyćwiczony do perfekcji Wzrok Niewinnego Szczeniaczka i ostatecznie postanowił odpuścić.
- No ale wracając do tematu – Hanji odezwała się po chwili - wychodzi na to, że Ackermanni to prawdziwi tytani w ludzkich skórach. Nie będę wnikała w szczegóły, ale w dużym skrócie twój organizm dąży do tego, by działać najwydajniej. Również w sprawach takich jak... eghm... przedłużanie gatunku. Prawdę mówiąc, nie zdziwiłabym się, gdybyś został zapłodniony, POMIMO przyjmowania leków hormonalnych.
Z każdym kolejnym zdaniem diagnoza wydawała się pewniejsza. Mimo to Levi wciąż nie był gotowy przyznać, że czekają go bardzo poważne zmiany.
- Jest jakiś sposób, by się upewnić? – zapytał słabym głosem. - No wiesz... tak ostatecznie i definitywnie. Przecież nie mogę tak po prostu czekać i sprawdzić, czy za parę miesięcy urośnie mi brzuch!
- Spokojnie! – Hanji uniosła palec wskazujący. - Tak się świetnie składa, że w notatkach doktora...
Widząc rozwścieczone spojrzenie Leviego błyskawicznie się poprawiła:
- W notatkach PEWNEGO doktora znalazłam szybki i sprawdzony sposób na uzyskanie odpowiedzi.
Sięgnęła do wewnętrznej kieszeni munduru.
- Bądź tak miły i nasiusiaj mi do tego słoiczka! – Szczerząc zęby, pomachała Leviemu przedmiotem przed nosem. - Wtedy będziemy mieli wszystko czarno na białym.
Kapitan popatrzył na szklany obiekt z tak niepewną miną, jakby to był granat, mogący w każdej chwili wybuchnąć. W końcu jednak przełknął ślinę i wyciągnął drżącą dłoń.
XXX
- Długo jeszcze?
Stał obok drzwi do laboratorium Hanji, opierając plecy o kamienną ścianę. Ręce miał skrzyżowane. Nie potrafił zapanować nad palcem wskazującym, który rytmicznie uderzał o przedramię. Ani nad czubkiem buta, który nie zaprzestawał nerwowego stukania od podłogę.
- Jeszcze moment – zza ściany dobiegł łagodny głos.
- Powiedziałaś, że to zajmie chwilę! – jęknął Levi, szarpiąc głową w bok, by łypnąć na drzwi.
- Ale ty wiesz, że nie musisz czekać na korytarzu? Zawsze możesz wejść do środka...
- Oszalałaś?! Nie mam ochoty patrzeć, jak robisz rzeczy z moimi sikami!
- Wyjątkowo nie robię tego w ramach hobby. To jedyne badanie, które da nam stuprocentową pewność.
Laboratorium znajdowało się w podziemiach, więc na korytarzu było dość zimno. Levi rozmasował drżące ramiona. Wciąż powracał myślami do tamtej nocy.
Palce Erwina wsuwające się w jego kobiecie rejony.
Tutaj.
Tutaj? Ale przecież... nigdy na to nie pozwalałeś.
Dzisiaj pozwalam. To wyjątkowa noc.
Czerwieniąc się, Levi oparł tył głowy o ścianę. W istocie, wyjątkowa noc! Pierwszy raz pozwolił Erwinowi wedrzeć się w tamto miejsce. Bolało, ale było tak niesamowicie cudownie! Niemal idealnie. Gdyby nie te nieszczęsne plamy na prześcieradle...
Erwin często mawiał, że aby zrobić coś wyjątkowego, trzeba najpierw przelać krew. Oczywiście miał na myśli wyprawy za mury, jednak Levi odbierał teraz jego słowa zupełnie inaczej.
A zatem przelał swoją krew. Możliwe nawet, że coś dzięki temu zrobił. Czy raczej: stworzył.
Tylko co w związku z tym czuł? Radość? Przerażenie? Wzruszenie? Wszystko naraz? Czemu nie umiał tego ustalić?!
Nie wiedział nawet, co wolałby usłyszeć od Hanji, która lada moment wyjdzie z laboratorium. Jakaś część jego – ta rozsądniejsza – wcale nie chciała w swoim życiu nowego, bezbronnego człowieka. Ale była też druga część, która czuła rozczarowanie na myśl o tym, że Wyjątkowa Noc jego i Erwina mogła wcale nie okazać się aż tak owocna w skutkach.
Skrzypnęły drzwi i kapitan podskoczył w miejscu.
- Levi...
- O kurwa – jęknął, zakrywając dłońmi usta.
- Ale... jeszcze nic nie powiedziałam? – zdziwiła się Hanji.
- Żartujesz sobie? Wystarczy spojrzeć na twoją minę! Gdybym nie był w Sama Wiesz Czym, nie szczerzyłabyś japy w taki sposób!
- Ojej, aż tak to widać? – Z nerwowym rumieńcem na policzkach, okularnica przycisnęła sobie dłoń do ust. – Staram się brać pod uwagę twoje uczucia i jakoś nad tym zapanować, ale... Ehehe... No wiesz, no... To silniejsze ode mnie!
Levi padł na kolana.
- Ja pierdolę, Hanji...
- No już, już! – Uklękła naprzeciwko niego i objęła go ramionami. – Wszystko dobrze.
- I co ja teraz zrobię? – zakwilił, wpijając drżące palce w mundur przyjaciółki. – Co ja mam, u licha, robić?
- Hmm, niech pomyślę. – Okularnica chwyciła go za oba policzki i popatrzyła mu w oczy. – Na początek... może się uśmiechniesz? – zaproponowała łagodnie.
Kąciki ust Leviego uniosły się do góry, lecz oczy wyrażały absolutną rozpacz. Czuł, że wygląda przez to jak psychopata. Mimo to Hanji nie zareagowała na jego minę śmiechem. Zamiast tego posłała mu troskliwe spojrzenie. Kciukami otarła łzy, które zaczęły spływać mu po policzkach.
- No dobrze, a teraz powiedz to na głos – nakazała, łącząc ich czoła. – Jak powiesz to na głos, zaczniesz się z tym oswajać.
Z gardła Leviego wyszedł dźwięk podobny do czkawki. Kapitan wiedział, że z oczu i nosa spływa mu całe mnóstwo różnych wydzielin i czuł się z tym absolutnie obrzydliwie. Jednak bijące od przyjaciółki ciepło nieznacznie dodawało mu otuchy.
- Jestem w ciąży – wykrztusił wreszcie. – Cholera jasna, jestem w ciąży!
Pozwolił, by jego czoło opadło na bark Hanji. W życiu nie pomyślałby, że doczeka dnia, gdy przytuli się do niej i będzie się czuł tak bezpiecznie, jak w ramionach własnej matki.
- Wszystko będzie dobrze – powiedziała, gładząc go po plecach i głowie. – Masz cudowną rodzinę, która bardzo cię kocha. Przez ten cały czas będziemy przy tobie. Ja. Twój oddział. Erwin.
Levi wyobraził sobie zszokowaną minę ukochanego i jego serce wypełniło się strachem. Hanji wyczuła napinające się ciało przyjaciela i cicho odchrząknęła.
- No dobrze, tym zajmiemy się później – stwierdziła łagodnie. – Na razie spróbuj się z tym oswoić.
Jasne. Tylko, cholera, jak?
- Jestem w ciąży – ponownie szepnął Levi.
Nie miał pojęcia, ile jeszcze razy będzie musiał to powiedzieć, by wreszcie do niego dotarło. Nie mógł uwierzyć, że naprawdę zrobi to, co Erwin zasugerował mu w żartach te wszystkie lata temu.
Będziemy mieli dziecko, Smith – pomyślał, wtulając się w Hanji. – Jeśli istnieje jakiś Bóg Przeznaczenia, to musi mieć zajebiste poczucie humoru. Ja naprawdę urodzę ci dziecko!
Notka autorki
Bardzo wam dziękuję za wszystkie gwiazdki, komentarze, spostrzeżenia, emoticony i w ogóle zostawione tu ślady. Już to mówiłam, ale nie przestaje mnie zadziwiać, z jak ciepłym przyjęciem spotkało się to opowiadanie. To mi przywraca wiarę w ludzkość ;)
Jak zapewne zauważyliście, to jak dotąd najdłuższy rozdział. Wcześniej poprzysięgłam sobie, że postaram się nie publikować kawałków dłuższych niż dwadzieścia stron, ale nie zawsze mi się to udaje. Czasem po prostu nie mam jak podzielić spójnej całości.
Życzę wam wszystkim Wesołych Świąt i wspaniałego Nowego Roku!
Trzymajcie się cieplutko i do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top