Rozdział 27 - Podwójne imię

Erwin wpatrywał się w męża wyczekującym wzrokiem. Levi zerknął na splecione palce swoich dłoni i cicho zapytał:

- Ciężko ci było dorastać bez mamy?

Generał uniósł brwi.

- To zależy co rozumiesz przez „ciężko" – powiedział ostrożnie.

- No wiesz. – Levi przełknął ślinę. – Czy tęskniłeś za nią i takie tam?

- Trudno tęsknić za kimś, kogo nigdy w życiu się nie widziało. – Erwin chwilę się zastanowił, po czym dodał: - Jednak bywały chwile, gdy lubiłem ją sobie wyobrażać. Mój tata nigdy o niej nie mówił, więc lubiłem myśleć, że była piękną kobietą, która miała do wykonania jakąś ważną misję i dlatego nie mogła się mną opiekować.

- Narysowałeś ją na waszym drzewie genealogicznym – Levi postukał palcem w białą plamę na papierze. – Prawda?

Erwin odpowiedział ponurym uśmiechem.

- Tak, ale potem ją zamazałem. – przyznał, masując kark. - Nie chciałem, by tacie było przykro. Zwłaszcza, że wszystko wskazywało na to, że nie była dobrą osobą. To tylko plotki, które słyszałem we wsi, ale ponoć była znudzoną życiem arystokratką, która wdała się w krótki romans z moim ojcem. Ludzie mawiali, że oddała mnie zaraz po porodzie, by nie rozzłościć swojego bogatego męża. Nie mam pojęcia, ile w tym prawdy.

- Nie udało ci się nic wyciągnąć z ojca?

- Dzielił się ze mną wieloma sekretami, ale gdy schodziliśmy na ten temat, konsekwentnie trzymał język za zębami.

- Ta kobieta pewnie złamała mu serce – rozumował Levi. Popatrzył na białą plamę i wymamrotał: - To przykre, że całkowicie zamknął się na miłość. Z tego co mówiłeś, nie był jakoś bardzo stary. Mógł sobie znaleźć kogoś nowego.

- Teraz brzmisz jak pani Klementyna. – Erwin zaśmiał się pod nosem. – Wciąż powtarzała, że mój ojciec powinien znaleźć sobie kobietę, żebym nareszcie miał matkę.

- A co jeśli miała rację? – wypalił kapitan.

Wyraz twarzy generała zmienił się z rozbawionego na zatroskany.

- Levi...

- Kiedy tu była... - Czarnowłosy mężczyzna zrobił krótką pauzę, by wziąć głęboki oddech. Jego palce zacisnęły się na materiale spodni. – Mówiła, że bardzo brakowało ci matki. Wcześniej pomyślałem, że to tylko takie gadanie, ale kiedy zobaczyłem tą plamę na drzewie genealogicznym, zdałem sobie sprawę, że wcale sobie tego nie wymyśliła. Ty naprawdę marzyłeś o tym, by mieć mamę, Erwin! Dlatego pomyślałem... Zastanawiam się, czy nie byłoby lepiej...

Sama myśl o tym, co chciał powiedzieć, wzbudzała w nim obrzydzenie, jednak czuł, że musi raz na zawsze ustalić tę kwestię. Popatrzył Erwinowi w oczy i cicho dokończył:

- Może mimo wszystko powinienem być matką dla naszego dziecka?

Smith przez chwilę milczał. Wpatrywał się w męża przenikliwym wzrokiem, jakby próbował go rozgryźć.

- Sądziłem, że zdecydowałeś się być tatą? – powiedział wreszcie.

- Tak, ale... - Levi zagryzł dolną wargę. – Co jeśli moje uczucia nie są najważniejsze? Kiedy zacząłeś mówić o tym, że twój ojciec by ci wybaczył... Zrozumiałem, że kwintesencją bycia rodzicem jest stawianie dziecka na pierwszym miejscu. To jasne, że JA wolałbym być tatą. Ale co jeśli Malinka chciałaby mieć mamę? Dlatego może... m-może powinienem przełknąć moją dumę i po prostu...

Erwin przykrył dłoń męża swoją własną, skutecznie uciszając drugiego mężczyznę.

- Levi – odezwał się łagodnym tonem. – Pozwól, że teraz ja zadam ci pytanie.

- Jeśli masz wątpliwości, czy sobie poradzę, to niepotrzebnie się martwisz – wymamrotał Levi. Pochylił głowę, tak że opadające mu na czoło włosy smętnie zawisły w powietrzu. – Jestem twardy. Jeśli będzie trzeba, zniosę wszystko. Coraz lepiej zaczynam rozumieć, o co chodzi w byciu rodzicem. Nie ma rzeczy, której nie zrobiłoby się dla swojego dziecka.

Generał pokręcił głową.

- Nie o to chciałem zapytać. Levi, powiedz... Kiedy byłeś mały... Jak się czułeś, gdy twoja mama była nieszczęśliwa?

Wspomnienie smutnego uśmiechu Kuchel sprawiło, że kapitan poczuł w sercu nieprzyjemne ukłucie.

- Co to w ogóle za pytanie? To chyba jasne, że czułem się absolutnie chujowo!

- Twoja mama była dla ciebie bardzo ważna. – Erwin krótko przytaknął. – Nie miałeś nikogo poza nią. To musiało być dla ciebie okropne... gdy patrzyłeś, jak sprzedawała swoje ciało obcym mężczyznom, by mieć za co cię wykarmić. Wspominałeś, że była silną kobietą i znosiła tę sytuację z godnością, ale nie zawsze potrafiła ukryć przed tobą swój ból. Zapewne czułeś się wtedy rozgoryczony i bezradny.

- Taa, dokładnie tak się czułem – mruknął Levi. – Ale dobrze wiedziałem, w jakiej byliśmy sytuacji. To nie tak, że moja mama chciała być prostytutką. Po prostu nie miała wyboru.

- Nie... ale ty masz.

Oczy czarnowłosego mężczyzny nieznacznie się rozszerzyły. Kapitan szarpnął głową, by popatrzeć na męża. Erwin ponuro się do niego uśmiechnął.

- Poświęcanie się dla swojego dziecka jest bardzo szlachetne, Levi – powiedział, delikatnie gładząc dłoń, którą wcześniej przykrył swoją własną. – Ale w tym wszystkim łatwo zapomnieć o tym, że dzieci też pragną troszczyć się o rodziców. Tak, czasem miałem do taty pretensje. Zwłaszcza wtedy, gdy patrzyłem, jak moi koledzy byli odprowadzani do szkoły przez swoje mamy i dostawali śniadaniówki wypełnione smakołykami domowej roboty. W chwilach takich jak ta łatwo było ponieść się zazdrości i myśleć o tym, jak cudownie byłoby mieć tak zwaną „normalną rodzinę". Ale wiesz, co było jeszcze gorsze od braku matki?

Erwin powoli wypuścił powietrze i cicho dokończył:

- Momenty, gdy mój tata był nieszczęśliwy, a ja nie mogłem nic z tym zrobić. To było dla mnie nie do zniesienia. Dlatego cieszę się, że nie widywałem go w takim stanie jakoś bardzo często. Nawet nie wyobrażam sobie, jakbym się czuł, gdybym musiał patrzeć na jego smutek każdego dnia.

Levi spuścił wzrok i zmarszczył brwi. Zaczynał powoli rozumieć, do czego to wszystko zmierzało.

- To jasne, że nasze dziecko będzie miało do nas pretensje – ciągnął Erwin. – Nie wiem jeszcze o co i dlaczego, ale wiem, że to nie uniknione. Wszystkie dzieci na pewnym etapie życia mają pretensje do rodziców: nawet te dorastające w tradycyjnych rodzinach. Czego byśmy nie robili, Malinka na pewno znajdzie jakiś powód, by się na nas wściekać: choćby za to, że jesteśmy najlepiej rozpoznawalnymi ludźmi w kraju i każdy nas zna. Już nie wspominając o tym, że obaj jesteśmy mężczyznami. Na pewno znajdą się osoby, które będą dokuczać naszemu dziecku z tego powodu.

- I my nic z tym nie możemy zrobić? – Kapitan posłał mężowi rozżalone spojrzenie.

- Oczywiście, że możemy – z łagodnym uśmiechem oznajmił generał, kładąc ukochanemu dłoń na policzku. – Możemy nauczyć nasze dziecko, jak być silnym. Ale to się nie uda, jeśli sami nie damy mu przykładu. Dlatego uważam, że to ważne, byśmy zawsze chodzili z podniesionymi głowami i nie wstydzili się tego, kim jesteśmy. Nawet jeśli Malinka będzie miała do nas pretensje, powinniśmy być sobą. Jestem pewien, że kiedy dorośnie, będzie z nas dumna. Tak jak my jesteśmy dumni ze naszych rodziców.

Miał rację. Będąc dzieciakiem, Levi miewał momenty, gdy wstydził się swojej mamy – ale w miarę jak dorastał, zaczynał dostrzegać, jak niesamowitą była kobietą i z czasem nauczył się myśleć o niej z dumą. Kuchel nigdy nie przeprosiła za bycie prostytutką. Nie znosiła swojej pracy, czasem bardzo z tego powodu cierpiała, ale uważała, że dokonała dobrego wyboru i szła przez życie z podniesioną głową. Levi zrozumiał, że to dzięki niej zyskał odwagę, by być ze sobą szczerym.

Wciąż pamiętał, jak przyszedł do niej, miętoląc skraj zniszczonej szarej sukienki i cicho oznajmił:

- Mamusiu, przepraszam, ale... Bo wiesz... Ja chyba jestem chłopcem.

Kuchel odgarnęła mu wtedy włosy z czoła i z łagodnym uśmiechem powiedziała:

- Jeśli tak czujesz w sercu, to zapewne tak właśnie jest. Ale chcę, byś obiecał mi jedną rzecz: nigdy za to nie przepraszaj!

Energicznie pokiwał głową, a potem mama zaproponowała, by wspólnie wybrali dla niego nowe imię.

Levi poczuł, że kciuk Erwina przeciera spływającą mu po policzku zbłąkaną łzę. Tak zagłębił się we wspomnieniu, że nawet nie zauważył, kiedy zaczął płakać. Zawstydzony, odchrząknął i błyskawicznie przetarł twarz kłykciami.

- Więc... uważasz, że powinienem być tatą? – zapytał, patrząc na męża ze słabym uśmiechem.

- Szczęśliwy ojciec zawsze będzie lepszy od nieszczęśliwej matki – pewnym głosem podsumował Erwin. – Ale jeśli się nie obrazisz, chciałabym zadać ci jeszcze jedno pytanie. Levi, czy myślisz, że gdybyś czasem... nie jakoś bardzo często, ale w wyjątkowych sytuacjach... wszedł w rolę mamy, to przestałbyś być mężczyzną?

- A czy to nie tak, że matka z definicji jest kobietą? – Levi uniósł brwi.

Zdziwił się, widząc w oczach ukochanego nostalgię.

- Wiesz, dlaczego mam w domu aż sześć słowników? – spytał Erwin, biorąc do ręki jeden z opasłych tomów.

- Bo jesteś cholernym bałaganiarzem z tendencją do gromadzenia niepotrzebnych klamotów? – zgadł Levi.

Smith zaśmiał się pod nosem.

- Mój ojciec kupił je na Dzień Matki – wyjaśnił, odkładając książkę na kupkę. – Widział, jak bardzo byłem przybity, więc zaproponował, że na dwadzieścia cztery godziny ON zostanie moją mamą. Powiedziałem mu, że to głupie, bo przecież tylko kobieta może wejść w tę rolę. Zatem przetrząsnął kilkanaście księgarni i kupił sześć różnych słowników. Zależało mu, żeby znaleźć takie, w których każdy zawierałby inną definicję „matki".

- Serio? – Levi gwałtownie wciągnął powietrze.

Chwycił najbliższy słownik i zaczął go szaleńczo kartkować. Erwin oparł dłoń o zgięte kolano i mówił dalej:

- Oczywiście większość z nich mówi o „kobiecie" albo „samicy", ale są też takie, w których występuje słowo „osoba", „tytuł" czy nawet „źródło". Wystarczy spojrzeć na Matkę Ziemię. To ona zrodziła wszystko, co żyje... ale czy wiemy na pewno, że jest płci żeńskiej?

Zanim skończył mówić, Levi zdążył już otworzyć i rozłożyć przed sobą wszystkie sześć słowników. W milczeniu czytał zawarte w nich definicje „matki", masując przy tym podbródek.

- Twój ojciec był cholernie zawzięty – podsumował pełnym uznania głosem. – Nie mogę uwierzyć, że znalazł to wszystko!

- Próbował mi uświadomić, że słowa to tylko słowa – łagodnie potwierdził Erwin. – Nie musisz myśleć schematami. Możesz stworzyć własną definicję. Podjęcie się roli matki nie musi oznaczać, że wyrzekasz się bycia mężczyzną. Kiedy tata kupił mi te słowniki, zgodziłem się, by założył fartuch i przez cały dzień robił dla mnie „typowo matczyne rzeczy". Upiekł dla mnie ciastka, przyniósł do domu kwiaty z pola i nawet zacerował mi dziury w spodniach. Cóż... przy tym ostatnim nieźle się pokaleczył, więc już nigdy więcej go o to nie prosiłem, ale cieszyłem się, że wyszedł ze swojej strefy komfortu, by zrobić mi przyjemność.

Urwał na chwilę, po czym cicho dokończył:

- A tak zupełnie poważnie, to wydaje mi się, że przez całe życie był dla mnie zarówno matką jak i ojcem. Samotni rodzice już tak mają.

Słuchanie o tym wszystkim sprawiło, że Leviemu znacząco poprawił się humor.

- Jeśli Malinka będzie dziewczyną - zaczął ostrożnie – to myślę, że nie chciałbym, aby chodziła z typowo babskimi sprawami do obcych kobiet. N-nawet jeśli będę jej tatą... t-to... ch-chcę, żeby miała do mnie zaufanie w tych kwestiach. I żeby wiedziała, że jeśli naprawdę tego potrzebuje, może od czasu do czasu pomyśleć o mnie jak o swojej matce.

- Wiesz, to niekoniecznie musisz być ty – ochoczo zaoferował Erwin. – Jeśli nasz dom zacznie pilnie potrzebować „Pani Smith", to ja mogę nią zostać.

Kapitan parsknął śmiechem.

- I co, może jeszcze założysz sukienkę? – zapytał, patrząc na męża karcąco-rozbawionym wzrokiem. – Ja cię, kurwa, proszę... nie rób tego! Wciąż mam ciarki po tym, jak założyłeś kieckę i pomalowałeś gębę, by nauczyć mnie, jak prowadzić babę w tańcu.

- Nie rozumiem, o co ci chodzi. – Erwin ułożył usta w dzióbek i spojrzał w drugą stronę. – Wyglądałem fantastycznie!

- Taa, zwłaszcza gdy sztuczne cyce wyleciały ci dołem i obaj się o nie potknęliśmy!

Wspomnienie sprawiło, że zaczęli rechotać. Kiedy wreszcie się uspokoili, Smith zagaił:

- Wiesz, pomijając mamę... Były inne osoby, których bardzo mi w życiu brakowało. I sądzę, że powinny być obecne w życiu naszego dziecka.

- Osoby, których ci brakowało? – powtórzył zaintrygowany Levi.

- Rodzice chrzestni.

- Że kto?

- Kiedyś powoływano ich podczas ceremonii oczyszczenia nazywanej „chrztem" – cierpliwie wytłumaczył Erwin. – Odkąd ludzkość skryła się za Murami, rytuał przetrwał, ale przestał być ściśle związany z religią. Niektórzy wciąż odprawiają go w kościele, ale zdecydowana większość woli robić na zewnątrz, w specjalnie przygotowanej...

- Do rzeczy! – zniecierpliwiony kapitan wszedł ukochanemu w słowo. – Kim są rodzice chrzestni?

- W dużym skrócie, to ludzie, którym bezgranicznie ufasz i dlatego chcesz, by zostali szczególnymi osobami w życiu twojego dziecka. Ojciec chrzestny i matka chrzestna to tak jakby... hm... wuj i ciotka, ale trochę ważniejsi. Zresztą, wcale nie muszą być spokrewnieni z którymkolwiek rodziców. Najczęściej wybiera się ich spośród bliskich przyjaciół. Istotne jest to, że dziecko od najmłodszych lat wie, że może przyjść do tych osób z każdym problemem i traktować ich jak drugich rodziców.

Levi wydał ciche chrząknięcie aprobaty.

- Podoba mi się to.

- Mnie też. – Erwin ochoczo skinął głową. - Kiedy byłem mały, zawsze zazdrościłem rówieśnikom, którzy mieli rodziców chrzestnych. Sam tego nie doświadczyłem, bo mój ojciec nie przyjaźnił się z nikim na tyle blisko, by wyznaczyć go to tak ważnej roli.

- To w diabły przykre. No dobra, to kogo zrobimy Matką Chrzestną?

Przez pięć sekund siedzieli w milczeniu, po czym jednocześnie powiedzieli:

- Hanji.

Zdumieni swoją synchronizacją, posłali sobie nawzajem zdezorientowane spojrzenia. Kiedy pierwszy szok minął, pokręcili głowami.

- Widzę, że mamy pełną zgodność - z rozbawieniem stwierdził Erwin. – A Ojciec Chrzestny?

Zastanowili się chwilę i równocześnie stwierdzili:

- Hanji.

Levi wydał ciche parsknięcie.

- Nasze mózgi stopiły się w jedno, czy jak?

- Mam nadzieję, że nie. To byłoby straszne.

Czując nagłą sztywność w okolicach karku, kapitan pozwolił plecom opaść na stertę papierów. Po krótkim namyśle, Erwin zrobił to samo.

- Czterooka wariatka się ucieszy – wymruczał Levi, nieznacznie się przesuwając, by on i jego mąż zetknęli się barkami. – To w ogóle możliwe, by jedna osoba była obydwoma rodzicami chrzestnymi?

- To nasze dziecko, więc możemy ustalić własne zasady – stwierdził Erwin. – Pytanie: czy twój oddział się na ciebie nie obrazi?

- Nie znam ich aż tak długo, więc raczej nie powinni niczego oczekiwać. Choć nie można mieć stuprocentowej pewności. To gamonie, które mają wkurwiającą tendencję do nakręcania się na różne rzeczy.

Coś przyszło kapitanowi do głowy. Levi przekręcił się na bok, by popatrzeć na męża.

- Ej. A kot też może mieć rodziców chrzestnych?

Erwin również się obrócił. Leżeli teraz twarzami do siebie. Generał miał w oczach rozbawienie i czułość.

- Każdy zasługuje na to, by mieć rodziców chrzestnych – podsumował z uśmiechem.

Wyciągnął swoją jedyną rękę, by podrapać ukochanego za uchem. Oczy Leviego zaczęły się kleić. Całe to leżakowanie na strychu i bycie głaskanym, sprawiało, że kapitan robił się senny.

Kiedy tu przyszedł, czuł się niemiłosiernie zmęczony i zestresowany, ale po rozmowie z mężem napięcie stopniowo z niego wyparowało, ustępując miejsca zmęczeniu.

- Ej, Erwin? – odezwał się, zamykając oczy.

- Hm?

- Jeśli zasnę, zaniesiesz mnie do łóżka?

Nie miał bladego pojęcia, w jaki sposób jego mąż zdoła to zrobić jedną ręką, ale był zbyt znużony, żeby się tym przejmować.

- Naturalnie – usłyszał głos Erwina. – Śpij i niczym się nie przejmuj, Levi.

Jego kciuk i palec wskazujący masowały płatek ucha kapitana w cholernie przyjemny sposób. Aż wreszcie czarnowłosy mężczyzna pozwolił swojemu ciału zaznać zasłużonego odpoczynku i odpłynął w krainę snów.

XXX

Minęło dobrych kilkanaście godzin, zanim ponownie otworzył oczy – czy raczej: nieznacznie je rozchylił, a zaraz potem zamknął, bo oślepiły go promienie słońca. Niezbyt wyraźnie wszystko pamiętał, ale wiedział tyle, że jakimś sposobem znalazł się w łóżku i został w nim aż do rana.

Zresztą, wcale nie miał ochoty wstawać. Gdy usłyszał kroki, a potem poczuł, że materac ugina się pod ciężarem Erwina, kapitan zakopał się pod kołdrą, wysyłając przekaz pod tytułem: daj mi jeszcze pospać! Mimo to jego mąż nie odpuścił.

- Levi – przemówił niewiarygodnie ciepłym głosem. – Zgadnij, kto tu jest.

Jeśli kolejna wścibska sąsiadka, to mam jeszcze jeden dobry powód, by nie wstawać! – pomyślał poirytowany kapitan.

Jednak cichutkie miauczenie i odgłos małych łapek człapiących po pościeli, sprawiły, że kompletnie zapomniał o znużeniu.

Jednym szybkim ruchem kapitan zsunął kołdrę z twarzy i znalazł się oko w oko z maleńkim pręgowanym kotkiem.

- Właśnie go odebrałem – wyjaśnił siedzący na skraju łóżka Erwin. – Spałeś jak suseł, więc pomyślałem, że zrobię ci niespodziankę. Jest już umyty i przebadany, więc możesz go głaskać, ile chcesz.

To była najlepsza wiadomość, jaką przekazał Leviemu w przeciągu całego ostatniego tygodnia.

Promieniujący szczęściem kapitan podniósł się do pozycji siedzącej i ostrożnie położył sobie kotka na kolanach.

- Cześć, konusie – przywitał się, gładząc grzbiet zwierzątka.

Maluch wciąż był lekko wychudzony, ale po wizycie u weterynarza wyglądał znacznie lepiej. Miał ładne, czyste futerko, niezwykle delikatne w dotyku – zapewne efekt kąpieli, o której wspomniał Erwin. Stworzonko wydawało się też bardziej pełne energii niż w momencie znalezienia – choć jego oczka były rozchylone tylko nieznacznie, miały w sobie wigor, którego wcześniej nie było.

- W drodze do doktora kupiłem mu kilka przydatnych akcesoriów – powiedział Erwin. – Oraz czekoladę dla ciebie.

- Walić czekoladę! – stwierdził Levi. – Na razie trzeba nakarmić tego kolegę. Hm... a może koleżankę?

Smith zaśmiał się pod nosem.

- Kolegę – powiedział, podnosząc się z łóżka, by sięgnąć po butelkę. – A przynajmniej tak twierdzi doktor. Choć na tym etapie nie można mieć całkowitej pewności. Jego... eghm... jaja jeszcze dobrze się nie ukształtowały.

- Co ty nie powiesz?

Nie mogąc się powstrzymać, Levi ostrożnie podniósł pręgowany ogonek. Rzeczywiście: żadnych śladów jąder.

W tej sytuacji kapitan postanowił zapytać o zdanie samego zainteresowanego. Ostrożnie wsunął palce pod przednie łapy stworzonka i podniósł malucha, tak że ten stanął na tylnych nogach.

- Zapytam tylko raz, więc skup się – zwrócił się do kota ze śmiertelną powagą. – Jesteś chłopakiem?

Odpowiedzią było donośne miauknięcie.

- Chłopak! – triumfalnie podsumował Levi. – I pewnie jesteś głodny, co?

Kolejne miauknięcie.

Usatysfakcjonowany, że tak świetnie się rozumieli, kapitan odstawił kotka na kołdrę. Czekał, aż Erwin przyniesie butelkę, w międzyczasie pozwalając maluchowi swobodnie chodzić po łóżku, co jakiś czas zagradzając mu drogę, by nie zbliżał się do krawędzi. Smith miał tylko jedną rękę, więc przygotowywanie posiłku dla pupila szło dosyć mozolnie.

- Następnym razem ja się tym zajmę – powiedział kapitan, leżąc na boku i przypatrując się kociakowi.

- W porządku. – Smith zgodnie skinął głową. – Jednak aż do końca ciąży masz zakaz sprzątania kuwety. Weterynarz powiedział, że koci kał może cię narazić na kontakt z niebezpiecznymi zarazkami. W dodatku powinieneś myć ręce za każdym razem, gdy skończysz głaskać tego malucha.

- Taa, wiem – westchnął Levi. – Lekarzyna z Trostu mówił to samo o koniach. Dobrze wiesz, że od czasu wizyty u niego, ani razu osobiście nie sprzątałem stajni. Mam nadzieję, że Obsydianka nie pomyśli... zaraz, kuwety?

- Obsydianka na pewno pamięta, że o nią dbasz – ze śmiechem odparł Erwin. – A kuweta to taka jakby kocia toaleta. Zwykłe pudełko z piaskiem.

- To on nie będzie załatwiał się na dworze? – Kapitan zmierzył malucha niepewnym spojrzeniem.

- Kiedyś na pewno. Ale póki jest mały, powinien wychowywać się w domu. W ten sposób nauczy się, że jego bezpieczna przystań jest przy nas i zrozumie, do kogo powinien wracać.

Generał nareszcie skończył przygotowywać mleko. Podał butelkę Leviemu, po czym umościł się na łóżku obok męża.

- No dobra, chudzielcu – kapitan zacmokał na kotka. – Czas na śniadanie!

Ku jego zdziwieniu, maluch natychmiast poczłapał w stronę butelki. Chyba jakimś cudem skumał, że ten przedziwny obiekt oznacza dla niego jedzenie.

- Jaki zdyscyplinowany! – zażartował Erwin.

- Może powinieneś mu nadać stopień wojskowy? – parsknął Levi.

Z czułością obserwował, jak kociak rzuca się na butelkę i zaczyna ssać.

- Wtedy już nikt nie będzie miał wątpliwość, że praktykuję nepotyzm. – Smith zaśmiał się pod nosem. – Nie dość, że awansowałem mojego kochanka, to teraz jeszcze kota!

- A od kiedy to obchodzi cię, co ludzie o tobie mówią?

- Masz rację. Nie przywiązuje do tego wagi.

Generał przez pewien czas wpatrywał się w malucha, intensywnie nad czymś myśląc.

- Jest wyjątkowy, zupełnie jak ty – stwierdził wreszcie. – Dlatego wymyślę dla niego nową rangę. Taką, jakiej jeszcze nie było w Korpusie Zwiadowczym. Może sierżant?

- Sierżant?

Leviemu spodobało się brzmienie tego słowa.

- Hm... Sierżant – powiedział, jeżdżąc dwoma palcami po pręgowanej główce. – Ładnie. Może właśnie tak powinien mieć na imię?

- Chcesz, żeby miał stopień zamiast imienia? – zdziwił się Erwin.

- Ja przez długi czas miałem stopień zamiast nazwiska. – Levi wzruszył ramionami. – Zresztą... właśnie po to zrobiłeś mnie kapitanem, nie? Bym nie podpisywał się na tych wszystkich papierach jako „po prostu Levi".

Wrócił pamięcią do dnia, gdy został awansowany i uśmiechnął się pod nosem. Wcześniej bronił się przed stopniem oficerskim rękami i nogami, ale gdy usłyszał, że będzie kapitanem, poczuł się wzruszony i wyróżniony. Dobrze wiedział, że Erwin dał mu taką a nie inną rangę, by pomóc mu pozbyć się kompleksów z racji nie posiadania nazwiska. Wszyscy plotkowali wtedy o ich romansie, choć w zasadzie jeszcze nie byli parą.

Gdy o tym pomyśleć, właśnie w tamtym momencie Levi po raz pierwszy pozwolił sobie na nieśmiałą nadzieję, że Erwin może odwzajemniać jego uczucia. Tak czy siak, wspominał swój awans bardzo dobrze.

- Sierżant – zamyślonym głosem powiedział Erwin. – Hm... Sierżant Okruszek? – zasugerował z nieśmiałym uśmiechem.

Levi dał sobie chwilę na przemyślenie tej propozycji. Gdy usłyszał o „Puszku Okruszku", poczuł się zdegustowany – nie chciał dawać swojemu pupilowi tak niepoważnego imienia. Jednak „Sierżant Okruszek" brzmiało całkiem nieźle. Zestawienie słodkiego „Okruszka" z poważnym „Sierżantem" dawało swojski i oryginalny efekt.

- Co ty na to? – Levi na chwilę oderwał kotka od butelki. – Pasuje ci takie imię?

Rozżalone mięknięcie najpewniej wyrażało chęć jak najszybszego powrotu do jedzenia, jednak kapitan postanowił zinterpretować je jako akceptację.

- A zatem postanowione – oznajmił, pozwalając maluchowi ponownie się posilić. – Sierżant Okruszek!

- Sierżant Okruszek Ackermann-Smith – głosem pełnym dumy podsumował Erwin. – Zawsze miałem słabość do podwójnych imion.

Levi zamrugał.

"Zawsze"?

- Czy to znaczy, że dla naszego dziecka też takie wymyśliłeś? – zapytał.

Erwin przez pewien czas wiercił się w miejscu, patrząc na męża z nieśmiałym uśmiechem.

- Prawdę mówiąc, mam pewien pomysł na imię dla chłopca i dziewczynki – przyznał się. – Ale nie chciałem się z tym wyrywać, bo uznałem, że to trochę za wcześnie.

- Powiedzieć zawsze możesz. Jak mi się nie spodoba, będziesz miał dużo czasu, by wpaść na cos nowego.

Ciekawość Leviego sięgnęła zenitu. Zachęcony przez zgodę męża, Erwin skinął głową. Zapatrzył się na swoją dłoń, która zaczęła gładzić kotka po plecach.

- Moja koncepcja to dwa poważne imiona, które można by ładnie skrócić, tak by brzmiały jak urocze przezwisko – powiedział. – Dla chłopca: Kasimir Michael. W skrócie Kam.

Leviego na moment zatkało.

- Nie podoba się? – zmartwił się Erwin.

- Nie... Właściwie to... Wręcz przeciwnie – wydukał kapitan. – Po prostu zszokowało mnie, że już przy pierwszym podejściu podałeś imiona, które tak bardzo mi się podobają. Kasimir Michael. Kurde... to naprawdę ładne.

Miał słabość do imienia „Kasimir", odkąd pierwszy raz je usłyszał. Zresztą, od samego początku spodziewał się, że jego mąż zechce nazwać syna po zmarłym ojcu. Jedyne zastrzeżenie Leviego w temacie wiązało się z tym, że skrócona wersja Kasimira – Kazik ­– niezbyt dobrze pasowała do nadczłowieka posiadającego geny Ackermannów. Ale gdyby połączyć dwa imiona i pieszczotliwie nazywać dzieciaka Kamem? Całkiem niezła koncepcja.

A poza tym Leviemu podobała się myśl, że jego dziecko mogłoby mieć imiona po dwóch kompletnie różnych mężczyznach, których cechy wzajemnie się uzupełniały.

Mądry i opanowany jak Kasimir Smith. Silny i nieustraszony jak Mike Zacharias. Każdy ojciec byłby dumny z takiego syna.

- A jeśli to dziewczynka? – dopytywał kapitan. – Jakie wymyśliłeś jej imiona?

Erwin zaczerwienił się. To tylko potwierdziło przypuszczenia Leviego, że choć jego mąż przysięgał, że nie ma preferencji, to jednak w jakimś stopniu skłaniał się ku córce. Możliwe, że robił to podświadomie, jednak po jego minie było widać, że znacznie częściej wyobrażał sobie dziewczynkę niż chłopca.

- Isabel Petra – jednym tchem wyrzucił z siebie Erwin. – W skrócie „Ip".

Oczy Leviego rozszerzyły się.

- Ja pierdolę – mruknął kapitan. – To brzmi tak cholernie dobrze!

- Czyli zgadzasz się? – Błękitne tęczówki Erwina pojaśniały radością.

- Tak, choć twoja umiejętność czytania mi w myślach zaczyna mnie trochę przerażać. – Levi pokręcił głową. – Zupełnie jakbyś wiedział, że od pewnego czasu wahałem się między Isabel i Petrą. Połączenie dwóch imion to zajebisty pomysł.

Dzika i nieokiełznana jak przybrana siostra Leviego. Słodka i zabójcza niczym kobieta, którą Levi osobiście wyszkolił.

- Isabel Petra – gdy tylko to powiedział, kapitan przełknął ślinę. – Dziewczyna o takim imieniu będzie nie do zatrzymania. Kurwa, Erwin... nawet my jej nie ogarniemy, a co dopiero świat!

- Zawsze możemy poprosić o pomoc rodziców chrzestnych – zasugerował Smith, unosząc palec wskazujący.

- Już to widzę. – Po ciele Leviego przeszedł dreszcz. – Wielu rzeczy nie przewidzimy, ale jednego jestem pewien: Hanji już się postara, by nauczyć chrześniaka lub chrześnicę, jak siać zamęt w okolicy.

- Na pewno będzie nam sporo pomagać przy dziecku. Zwłaszcza, jeśli urodzą się bliźniaki.

- W takiej sytuacji chyba zatłukłbym się własną miotłą! – grobowym głosem wyznał kapitan.

- Dlaczego? – Erwin popatrzył na mężą wzrokiem żebrzącego szczeniaczka. – Przecież to dwa razy więcej osób do kochania. Zresztą... sam wiesz, jak smutne jest życie jedynaka.

- Malinka nie będzie jedynakiem. – Levi wymownie pokazał Sierżanta Okruszka. – Ma już brata i to w zupełności jej wystarczy!

- Uważam, że bliźnięta to ewentualność, na którą powinniśmy się mentalnie przygotować – fachowym tonem stwierdził generał. – W przypadku osób po trzydziestce, a zwłaszcza tych, które przyjmowały różnego rodzaju leki hormonalne, prawdopodobieństwo ciąży bliźniaczej jest znacznie większe.

Kapitan zwęził oczy, mordując ukochanego wzrokiem.

- Nie patrz tak na mnie. – Erwin zareagował miną niewiniątka. – Przecież to nie tak, że moje słowa mają jakikolwiek wpływ na to, co się urodzi i w jakiej ilości. Ja ci tylko mówię, jakie są statystyki.

- Aha. – Levi uniósł brew. – Ale ty wiesz, że to nie będą zwykłe dzieci? Przypominam, że odziedziczą moje geny. I wiesz, co? W sumie to chyba nawet ucieszyłbym się, jakby było ich więcej. Chętnie urodzę bliźniaki, choćby tylko po to, by zobaczyć twoją zrozpaczoną mordę, gdy dwójka małoletnich Ackermannów będzie rozpierdalać ci dom.

- Naprawdę myślisz, że byłoby aż tak źle? – Wyraz twarzy generała zmienił się z podekscytowanego na zaalarmowany.

- Kurwa, Erwin... czy ty widziałeś chociaż jedną kłótnię pomiędzy mną i Mikasą?

- Eee... nie?

- Właśnie. I dzięki Bogu, bo w innej sytuacji cała Kwatera Główna zapewne skończyłaby jako kupa gruzu! To teraz wyobraź sobie, że bylibyśmy małymi smrodami i nie umielibyśmy się pohamować.

Kiedyś siłowaliśmy się na ręce i rozpierdoliliśmy stół! – przypomniał sobie Levi, z rezygnacją kręcąc głową. – A był z cholernego kamienia!

Po wystraszonej minie Erwina zrozumiał, że przypadkowo powiedział to na głos.

- To... rzeczywiście brzmi strasznie – wydukał generał. – Przypomnij mi: kto wtedy wygrał?

Levi głęboko westchnął.

- Niestety nie udało nam się tego rozstrzygnąć. W dodatku Eren przyznał mi się, że miał kiedyś koszmar, w którym Mikasa wyzwała mnie na pojedynek w sprzątaniu. Skończyło się na tym, że rozpiździliśmy mu cały pokój. Ale mimo wszystko nie ustaliliśmy, kto wygrał.

- Mimo wszystko to był tylko sen...

- Ale mógłby stać się rzeczywistością, gdybym nie hamował się podczas kopania Erena.

- Zaraz. – Erwin wytrzeszczył na męża oczy. – Chcesz mi powiedzieć... Te wszystkie sytuacje, gdy kopałeś Erena... To ty się hamowałeś?!

- Chyba, kurwa, nie myślałeś, że spuszczałem mu wpierdol, używając mojej pełnej siły? – Levi przewrócił oczami. – Mniejsza o to. Rozumiem, że chciałbyś mieć więcej niż jedno dziecko, ale miej na uwadze, że to może nas przerosnąć. I nie mówię już tylko i wyłącznie o genach Ackermannów.

Levi położył sobie dłoń na brzuchu i cicho dokończył:

- Tylko ja wiem, ile będzie mnie kosztować donoszenie ciąży. To... t-to naprawdę nie jest dla mnie łatwe, Erwin. Wystarczy spotkanie z jedną wścibską sąsiadką i załamuję się jak rozżalony bachor. A to dopiero pierwszy trymestr! Cały się trzęsę na myśl o tym, co jeszcze mnie czeka. Gdybym musiał przechodzić to ponownie...

Erwin przykrył dłoń ukochanego swoją własną.

- Nigdy nie mówiłem, że wszystkie dzieci muszą być biologicznie nasze – powiedział z łagodnym uśmiechem.

Levi posłał mężowi zdumione spojrzenie.

- Chcesz powiedzieć się, że... chciałbyś jakieś adoptować? – spytał cicho.

Podobna myśl nie napawała go takim wstrętem jak perspektywa ponownego zajścia w ciążę... ale też nie wzbudzała w nim radości. Jego podejście do tematu było... cóż... neutralne. A przynajmniej na obecnym etapie.

- Jeszcze zanim zaszedłeś w ciążę, brałem pod uwagę możliwość, że chciałbym adoptować z tobą dziecko – łagodnie oznajmił Erwin. – Ale nie traktuj tego jak marzenia, które chciałbym spełnić za wszelką cenę. Jedno wspólne dziecko już jest dla mnie szczytem szczęścia. Natomiast kolejne... cóż. Byłoby pięknym dodatkiem do naszej rodziny, na który możemy się zdecydować, ale nie musimy. Nie zamierzam się upierać, Levi. Jeszcze nawet nie wiemy, jak poradzimy sobie z kotem, a co dopiero z dzieckiem. Mamy mnóstwo czasu, by ustalić, czy chcemy mieć większą rodzinę. No, chyba że urodzą się bliźniaki: wtedy nie będziemy mieli wyboru.

Sierżant opróżnił butelkę do cna i natychmiast zaczął domagać się dokładki, pomiaukując na cały pokój. Leviego naszła myśl, że dziecko prawdopodobnie będzie wyć o wiele głośniej. W dodatku o takich porach, gdy on i Erwin będą próbowali odpocząć – na przykład w środku nocy.

Generał najwyraźniej pomyślał o tym samym, bo odchrząknął i powiedział:

- Na razie skupmy się na tym, co mamy. Coś mi mówi, że kiedy Malinka się urodzi, nie będę taki znowu chętny, by szukać dla niej rodzeństwa.

Levi zaśmiał się pod nosem.

- Zawsze możemy wziąć drugiego kota – zaproponował lekkim tonem. – Nigdy nie wiadomo, co znajdziemy na strychu. Albo w innym ciemnym zakamarku.

Powiódł wzrokiem po otoczeniu, zmarszczył brwi i dokończył:

- Wcześniej nie chciałem o tym myśleć, ale będziemy musieli zrobić gruntowny remont.

- Skoro już o tym mowa... Levi, chciałbym, żebyś rzucił na coś okiem.

Erwin podniósł się z łóżka. Kiedy wrócił, przyniósł ze sobą nie tylko kolejną porcję mleka dla Sierżanta, ale też plik papierów. Levi pomógł kociakowi przyssać się do butelki, po czym zaczął przeglądać to, co podstawił mu mąż. Jak się okazało, były to projekty domów. Większość znacząco różniła się od budynku, w którym aktualnie przebywali.

- Chcesz zburzyć dom po tacie? – wykrztusił oburdzony Levi.

- Nie, w żadnym razie – uspokoił go Erwin. – Myślałem nad tym, żeby wybudować nowy dom. Nasze kwatery w Korpusie Zwiadowczym są dosyć... ciasne. Jak słusznie zauważyłeś, nie damy rady wychować tam dziecka. Natomiast to miejsce znajduje się o wiele za daleko. Dlatego pomyślałem, że powinniśmy wybudować coś nowego, żeby mieć blisko do pracy. Nawet gdy zostaniemy rodzicami, wciąż będziemy członkami Korpusu Zwiadowczego... Chciałbym, żebyśmy mieli dom, do którego moglibyśmy codziennie wracać, nie zaniedbując ani służbowych obowiązków ani naszego dziecka. Oczywiście moglibyśmy też kupić i wyremontować budynek, który już istnieje, ale przy obecnej sytuacji na Rynku, wybudowanie czegoś nowego wydaje się znacznie korzystniejsze.

- A co z tym miejscem? – cicho zapytał kapitan. – Chcesz je sprzedać?

- Na szczęście nie ma takiej potrzeby. Ty i ja zawsze byliśmy dosyć... eghm... oszczędni. To znaczy... tak intensywnie zaangażowaliśmy się w ratowanie ludzkości, że nie mieliśmy czasu na wydawanie pieniędzy.

- Co prawda, to prawda...

Erwin skinął głową.

- Dzięki temu mamy spore oszczędności i nie musimy sprzedawać tego miejsca. Będziemy je traktować jako swojego rodzaju domek letniskowy. Być może nasze dziecko zechce się tutaj wprowadzić, gdy dorośnie? Albo przejmie nowy dom, zaś my przejdziemy na emeryturę i przeprowadzimy się tutaj.

Nie mogąc się powstrzymać, Levi parsknął śmiechem. Wyobrażanie sobie Erwina przechodzącego na emeryturę wydawało się takie... abstrakcyjne. Kapitan przywykł do postrzegania swojego męża... cóż, a właściwie to ich obu jako pracoholików, którzy nigdy nie dojrzeją do tego, by usunąć się w cień. Chociaż... kto wie? Może pewnego dnia jednak uda im się przejść na emeryturę? Jak nie całkowitą, to przynajmniej częściową.

Cóż... niezależnie od tego, co zdecydują, nie powinni spędzać większość swoich dni w ciasnej kwaterze starego zamczyska.

Erwin miał rację – już najwyższy czas, by mieli przytulne gniazdko, do którego mogliby wracać do domu po ciężkim dniu pracy!

A poza tym, jak dobrze Levi by się nie czuł w miejscu, które jego mąż odziedziczył po ojcu, zbudowanie czegoś od zera było jego dawno zapomnianym, cichym marzeniem. Myślał o tym jeszcze w Podziemiu – gdy on, Farlan i Isabel przesiadywali w kuchni i fantazjowali o urządzeniu się na Powierzchni. Ale potem przyszła rzeczywistość...

Levi stracił przybrane rodzeństwo, zakochał się w Erwinie i zyskał nowe życie. Może i nie było takie, jak sobie wymarzył, ale nie miał powodów do narzekania. I tak zdobył znacznie więcej, niż oczekiwał. W życiu by nie pomyślał, że doczeka momentu, gdy nie tylko będzie miał własne dziecko, ale też będzie mógł zbudować swój własny dom.

Zastanawiając się, czy to wszystko aby na pewno mu się nie przyśniło, uśmiechnął się i wyciągnął rękę.

- No dobra... pokaż te cholerne projekty!   

Notka autorki i kilka ciekawostek

Jak wam się podoba imię kotka, którego przygarnęli Erwin i Levi?

Co sądzicie o potencjalnych imionach dla dziecka?

Tak, wieeem – jeśli chodzi o „Isabel" nie jestem zbyt oryginalna, bo niemal w KAŻDYM fanfiku córka Leviego i Erwina zostaje nazwana w taki sposób. Ale cóż poradzić... Isabel Smith brzmi po prostu ZBYT dobrze ;) Choć w tym przypadku postanowiłam posunąć się o krok dalej i nadać jej dwa imiona – Isabel Petra. O ile to rzeczywiście będzie dziewczynka ;) Nie chcę wam nic spoilerować, więc nie zdradzam, czy z brzucha Leviego wyjdzie Isabel Petra czy też Kasimir Michael.

Spostrzegawczy czytelnicy na pewno zauważyli, że w tym rozdziale aż roi się od różnego rodzaju easter eggów.

Pojedynek na sprzątanie z Mikasą i siłowanie się na ręce to nawiązanie do dwóch świetnych Dram CD (możecie je znaleźć na youtubie z angielskimi napisami) – obie są mega zabawne i zdecydowanie je polecam!

Natomiast Erwin w sukience został zainspirowany znalezionym w internecie doujinshi o nazwie „Reluctant Heroes" (tak, dokładnie taki sam tytuł jak z soundtracka). Jak ktoś chce zobaczyć Generała Smitha w roli partnerki Leviego, to może sobie zjechać niżej (tylko wcześniej radzę odsunąć twarz od laptopa/komórki, by nie zapluć ekranu).

A w następnym rozdziale to, na co Tygryski czekały z wielką niecierpliwością, czyli rozmowa Leviego z Erenem i pozostałymi ;)

Trzymajcie się cieplutko i do zobaczenia!

Źródło: Doujinshi "Reluctant heroes", Shibao Kenta

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top