Rozdział 21 - Morze gwiazd

Sześć lat temu, Podziemne Miasto

- Levi, nic ci nie jest? Levi!

- A co ma mi, kurwa, być? – chłodno odparł lider złodziejskiej szajki. – Od nurkowania w błocie jeszcze nikt nie umarł.

Podniósł się z kolan, spojrzał w dół i wzdrygnął się z niesmakiem. Jego ubrania były kompletnie upieprzone! A jakby już samo to nie wzbudzało w nim wystarczającego obrzydzenia, po twarzy spływały mu grudki błota i kij wie, czego jeszcze.

W Podziemiu nie należało spodziewać się deszczu, więc kałuże nie tworzyły się w naturalny sposób. Levi wcale by się nie zdziwił, gdyby woda, w której dopiero co zanurkował, okazała się wywalonymi na ulicę pomyjami z kuchni. Bądź czyimiś sikami. Pomijając paskudny zapach, zapewne roiła się od zarazków.

Czyli mimo wszystko mogła go zabić.

Musiał jak najszybciej wytrzeć twarz!

- Ten dziwny przedmiot nie będzie ci potrzebny – opanowanym tonem powiedział Erwin Smith. – Rozkujemy was, gdy tylko znajdziemy się na Powierzchni.

Oczy Leviego rozszerzyły się. Czarnowłosy mężczyzna był w takim szoku, że omal nie wypuścił z rąk kawałka metalu, którego chciał użyć do rozpięcia kajdanek.

Skąd wiedział, że go mam? – pomyślał, wpatrując się w Smitha i podejrzliwie mrużąc oczy. – Przecież nie przeszukał moich rękawów!

- Od lat uciekasz przed władzami – Pułkownik uniósł brew. – Byłbym rozczarowany, gdybyś nie przygotował się na tego typu sytuację. Ale może jednak darujesz sobie zabawę w iluzjonistę? Jak mówiłem, wkrótce was rozkujemy.

- Dlaczego nie teraz? – wycedził Levi.

- Żandameria postawiła nam kilka warunków. Jeden z nich to wyprowadzenie was z Podziemi w kajdankach. Tak, by wszyscy okoliczni przestępcy zobaczyli, że nawet najsilniejszą grupę w okolicy da się spacyfikować.

- Innymi słowy, nasi przyjaciele i znajomi usłyszą wersję, że trafiliśmy na stryczek, tak?

Spojrzenie Erwina złagodniało.

- Jeśli masz kogoś, kto jest dla ciebie ważny, możemy wysłać mu wiadomość. – Smith uniósł dłoń, by przywołać do siebie Zwiadowcę z wielkim nochalem. – Przekazać tej osobie, co się naprawdę stało.

- Nawet gdybym miał kogoś takiego, nie powiedziałbym ci, gdzie go znaleźć – wysyczał Levi.

Jeszcze nasłałbyś na niego swoich kumpli z Żandamerii! – dokończył w myślach.

Ogarnęło go przygnębienie. Nawet jeśli jakimś cudem uda im się wykonać zadanie, zapłacą słoną cenę za życie na Powierzchni.

Owszem, mieli paru bliskich znajomych, z którymi lubili się czasem napić i posiedzieć przy ognisku, ale żadnemu z nich nie mogli opowiedzieć o układzie z Lobovem. W Podziemiu tego typu informacje były jak złośliwe wirusy – każdy, kto miał z nimi styczność, narażał się na niebezpieczeństwo. I innych, przy okazji, też.

A to, oznaczało, że gdy Levi, Farlan i Isabel wyjdą na Powierzchnię, dla reszty Podziemia staną się „martwi".

„Podniebne Złodziejaszki, którym ucięto skrzydła" – właśnie tak będą o nich mówić.

Brzmiało to cholernie dołująco...

- Rozumiem – westchnął Erwin. – Postaram się w najbliższym czasie rozpuścić plotkę, że zostaliście zwerbowani do Korpusu Zwiadowczego.

Tylko tak gadasz. Nie udawaj, że obchodzi cię, co czuję!

- Zakładam, że chcielibyście wrócić do domu i się spakować? – po chwili dodał Smith.

- Nie ma takiej potrzeby – chłodno odparł Levi. – Cały nasz dobytek mieści się w kieszeni.

- Jesteś pewien? Na pewno przydadzą wam się dodatkowe zestawy ubrań. Albo bielizny...

Lider złodziejskiej bandy zawzięcie milczał. To oczywiste, że chętnie wróciłby do domu i zabrał stamtąd parę ciuchów. Tylko że wtedy musiałby pokazać Zwiadowcom swoje miejsce zamieszkania, a za cholerę nie potrafił przewidzieć, komu gnojki w zielonych płaszczach przekażą tę informację.

Niczego od niego dostaną... Niczego! Ani imion towarzyszy, ani pieprzonego adresu! Nawet jeśli to oznaczało porzucenie całego zgromadzonego dobytku na pastwę szabrowników.

Na twarzy Erwina pojawił się wyraz rezygnacji. Jasnowłosy pułkownik zerknął na Farlana i Isabel, by sprawdzić, czy przypadkiem nie mieli odmiennego zdania niż lider. Kiedy nie doczekał się żadnej reakcji, pokręcił głową i oznajmił:

- No dobrze... W takim razie ruszajmy w drogę!

Levi i jego przyjaciele rozpoczęli wspinaczkę po tych samych schodach, które zaledwie parę dni temu pokonali w towarzystwie przydupasa Lobova. Byli już prawie przy samej górze, gdy Isabel niespodziewanie zatrzymała się i obróciła głowę, by popatrzeć na migoczące w ciemnościach budynki. Z dołu dobiegały dźwięki muzyki. Ktoś grał na gitarze i śpiewał, ale ponieważ znajdował się bardzo daleko, nie dawało się zrozumieć słów melodii.

Levi znał tę piosenkę. Zanim zorientował się, co robi, zaczął nucić ją w myślach.

- Ej, nie ociągajcie się! – zawołał Zwiadowca z wielkim nochalem. – Idziemy dalej!

- Nie możemy chwilę zostać i posłuchać? – poprosiła Isabel.

- Przestań marudzić i słuchaj poleceń! – zganił ją Farlan. A pół-gębkiem dodał: - Lepiej nie róbmy problemów już pierwszego dnia służby. Im mniej będziemy się wychylać, tym lepiej.

- Ale przecież już nigdy tu nie wrócimy! – jęknęła ruda dziewczyna. – Chcę ostatni raz posłuchać ulubionej piosenki.

- Na Powierzchni też można słuchać muzyki – stwierdziła członkini Korpusu Zwiadowczego, która stała obok kolesia z wielkim nochalem.

- Ale nie tej! – podkreśliła Isabel. – Tę piosenkę skomponował mój kolega, Hiro. Nosi tytuł „Morze gwiazd". Można ją usłyszeć tylko w Podziemiu.

- Nie mamy czasu na takie...

- W porządku – Erwin wszedł podwładnej w słowo.

Oparł się plecami o ścianę i skrzyżował ramiona.

- Nic się nie stanie, jeśli chwilę tu postoimy i posłuchamy – stwierdził, zamykając oczy. – A poza tym, to bardzo ładna melodia. Mam nadzieję, że pewnego dnia znajdzie drogę na Powierzchnię...

Obecnie

Choć już prawie wybiła północ, ulice Nabaroche tętniły życiem. Wiszące między budynkami lampiony były równie kolorowe co sukienki kobiet, które spacerowały po chodniku tuląc się do ukochanych. Niemal na każdym większym placu można było spotkać performera, który próbował oczarować publiczność śpiewem, żonglerką, albo jakąś inną sztuczką.

Pewien mały chłopiec tak pędził, by zdążyć na pokaz magii, że potknął się o własne nogi i wylądował twarzą w błocie.

Levi uśmiechnął się z nostalgią. Zerknął na partnera i przekonał się, że ten zareagował w identyczny sposób. Odkąd wyszli z kościoła, nie zamienili ze sobą zbyt wielu słów – przez większość drogi do miasteczka po prostu szli obok siebie, trzymając się za ręce.

- Pomyślałeś o tym samym, co ja? – szepnął Erwin.

- Taa.

Zatrzymali się, by popatrzeć, jak chłopiec podnosi się z chodnika i wyciera sobie buzię.

- Pamiętasz, jak się poznaliśmy? – Levi pokręcił głową i zaśmiał się pod nosem. – Gdy o tym teraz myślę, to wydaje mi się tak kurewsko nierealne...

- Mike zdecydowanie przesadził – westchnął Erwin. – Nie powinien wpychać ci głowy w kałużę.

- Nigdy nie zapomnę, jak w niej klęknąłeś.

Chwilowo przerwali spacer. Smith obrócił się, by stać naprzeciwko męża.

- Pierwszy raz widziałem człowieka z Powierzchni z tak bliska – wyznał Levi, patrząc prosto w lekko zamglone niebieskie oczy. – Spodziewałem się absolutnie wszystkiego. Ale nie tego, że przede mną klęknie.

- Ja też pierwszy raz miałem bliską styczność z mieszkańcem Podziemia – odparł Erwin. – To spotkanie nie przebiegło tak, jak się spodziewałem.

Wyciągnął swoją jedyną dłoń, by pogładzić policzek ukochanego kłykciami palców.

- Nie sądziłem, że można być tak pięknym, mając twarz umazaną w błocie – dokończył cicho.

Oprócz ciepłej skóry partnera Levi czuł na policzku coś chłodnego i obcego. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że to obrączka. Byli małżeństwem od kilkunastu minut, więc wciąż się do niej nie przyzwyczaił.

- Obsesyjnie rozmyślałem nad twoją miną – wymamrotał, przypatrując się partnerowi. – Teraz już wiem, co znaczył ten dziwny uśmieszek. Kompletnie nie pasował do tego, co mówiłeś. Ględziłeś, że oddasz nas Żandamerii, by zrobili z nami straszne rzeczy, jeśli nie zgodzimy się dołączyć do Zwiadowców. Tego typu groźby powinno się wypowiadać z poważną miną. Wtedy uznałem cię za psychopatę.

- Możliwe, że tak czy siak nim jestem – z ponurym uśmiechem skwitował Erwin. – Choć mam nadzieję, że nie wykorzystasz tego, by się ze mną rozwieść?

- Jeszcze czego, Smith!

Ponownie wzięli się za ręce i ruszyli ulicą.

- A skoro już o tym mowa... - po chwili zagaił generał. – Zostajesz przy własnym nazwisku, prawda? Kiedy przygotowywałem akt ślubu, jeszcze nie wiedzieliśmy, że jesteś Ackermannem, więc nie załączyłem odpowiedniego zapisu. Ale mogę to załatwić jedną wizytą w urzędzie.

- Zrób to w wolnej chwili. – Levi skinął głową. Spuścił wzrok i cicho dokończył: - Nazwisko to ostatnia rzecz, jaka mnie łączy z mamą i Kennym. Zależy mi, żeby je zachować.

- A co z dzieckiem?

W pierwszej chwili kapitan nie zrozumiał, o co chodzi. Posłał partnerowi pytające spojrzenie.

- Myślałeś nad tym, czyje nazwisko powinno nosić? – łagodnie sprostował Erwin.

Prawdę mówiąc – nie. Jak dotąd Levi zupełnie się nad tym nie zastanawiał. Ale kiedy już poruszyli ten temat, nie potrzebował dużo czasu na podjęcie decyzji.

- Twoje – oświadczył niemal od razu.

- Tylko moje? Nie podwójne?

- Tylko twoje. Nie dlatego, że moje jest gorsze, albo coś... Po prostu Ackermanni nie mają w życiu lekko. Nawet Kenny nie afiszował się swoim nazwiskiem, a sam widziałeś, na co go było stać. Oczywiście ludzie i tak zorientują się, że to moje dziecko, bo ty i ja jesteśmy najbardziej rozpoznawalnymi osobami w kraju, ale...

- Minie trochę czasu, zanim zrozumieją, z kim mają do czynienia. – Erwin rozmasował podbródek i aprobująco pokiwał głową. – Niby drobiazg, ale może okazać się kluczowy. Zwłaszcza jeśli Marley wyśle do nas kolejnych tytanów ukrytych w skórze niewinnie wyglądających młodzieńców.

Levi wzdrygnął się. Nie był w nastroju na rozmyślanie o wrogach zza oceanu.

- Gdy dziecko dorośnie, może samo zdecydować, jakie chce mieć nazwisko – mruknął. – Choć wolałbym, żeby mimo wszystko zostało przy twoim.

- Ach tak? – W oczach Erwina zamigotały radosne ogniki. – Czemu mam wrażenie, że chcesz tego z powodów zupełnie niezwiązanych z bezpieczeństwem?

- Nie myśl tyle, bo naprawdę się z tobą rozwiodę! – syknął kapitan.

- Aż mam dreszcze. – Smith dramatycznie westchnął. – Wolałem, gdy groziłeś mi połamaniem nóg.

- Byłoby to dla mnie wybitnie upierdliwe, biorąc pod uwagę, że przysiągłem się tobą opiekować.

Chłopiec, którego wcześniej obserwowali, był najwyraźniej największą łajzą w okolicy. Już drugi raz się potknął, lecz tym razem nie wylądował w kałuży, tylko wpadł prosto na ogrodzony niskim płotkiem krzak róż. Wyjąc w niebogłosy, rzucił się w ramiona ciemnowłosej kobiety w niebieskiej sukni. Kucnęła naprzeciwko niego i zaczęła delikatnie głaskać go po plecach, szepcząc słowa pocieszenia. Poruszony tym widokiem Levi spłonął rumieńcem.

- Ej, Erwin... - Odchrząknął i rozmasował kark. - Kim ja będę dla naszego dzieciaka?

- Co masz na myśli? – Smith zmarszczył brwi.

- Ty jesteś jego ojcem. To oczywiste, że będzie mówić do ciebie „tato". Ale co ze mną? Powinienem być jego matką czy...?

Czerwień na jego policzkach stała się jeszcze intensywniejsza.

- Sądzę, że zadajesz niewłaściwe pytanie – mąż uprzejmie zwrócił mu uwagę. – Nie zastanawiaj się nad tym, kim „powinieneś" być, ale kim chcesz być. Wolisz być mamą czy tatą, Levi?

- Tatą – bez zastanowienia odparł kapitan. – Ale z drugiej strony posiadanie dwóch ojców brzmi cholernie dziwnie. Nie wiem, czy dzieciak to ogarnie...

- Levi, to moje dziecko – urażonym tonem odparł Erwin. – Nie obrażaj jego inteligencji!

To była najsłodsza rzecz, jaką usłyszał kapitan, odkąd dowiedział się, że jest w ciąży. Nie mogąc się powstrzymać, parsknął śmiechem.

- Jeśli już, to martwiłbym się jego przyszłymi kolegami – po chwili dodał Smith. – Dzieci dorastające w nietypowych rodzinach często stają się obiektem kpin ze strony rówieśników. Pamiętam, jak okropne miałem kompleksy, patrząc jak inni chłopcy są odbierani ze szkoły przez swoje matki. Wielu z nich mi z tego powodu dokuczało. Nie zdziwiłbym się, gdyby moje dziecko musiało się zmagać z podobnymi...

- Przypominam ci, że to również moje dziecko! – prychnął Levi. – W przeciwieństwie do ciebie nie będzie niezdarnym molem książkowym, który da się sponiewierać pierwszym lepszym frajerom.

- Skąd wiesz, że byłem niezdarnym molem książkowym? – generał zamrugał ze zdziwieniem.

- Sam mi to powiedziałeś – kapitan wzruszył ramionami.

- No tak. – Erwin westchnął z rezygnacją. – Tendencja do zdradzania kluczowych informacji to wada, której nigdy do końca się nie pozbyłem. Będę musiał zrobić wszystko, by moje dziecko nie odziedziczyło tej okropnej cechy.

Odchrząknął i popatrzył na Leviego w niezwykle wymowny sposób.

- No co? – Czarnowłosy mężczyzna przekrzywił głowę.

- Teraz ty powinieneś powiedzieć, że zrobisz, co w twojej mocy, by przekazać dziecku swoje najlepsze cechy – z nieśmiałym uśmiechem sprostował Smith. – A nie najgorsze.

- O?

Levi popatrzył na męża z miną pod tytułem „chyba już najwyższy czas, byśmy porozmawiali za pomocą wałka, najdroższy!"

- A jakie, twoim zdaniem, są moje najgorsze cechy? – zapytał cukierkowatym tonem, ściskając dłoń generała tak mocno, jakby chciał ją zmiażdżyć.

- Na przykład zbyt częste stosowanie przemocy. – Erwin wyszarpnął rękę z uścisku.

Zaczął rytmicznie zginać i rozprostowywać palce, nieznacznie się przy tym krzywiąc. Mimo to z jego twarzy nie schodził uśmiech.

- Mnie osobiście to nie przeszkadza – podkreślił, patrząc na Leviego czułym wzrokiem. – Ale myślę, że nasze dziecko znajdzie więcej przyjaciół, jeśli będzie trochę mniej agresywne. Oczywiście chcę, żeby było silne i... eee... „nie dało się sponiewierać pierwszym lepszym frajerom", lecz powinno umieć zachować umiar. Zwłaszcza, że nie będzie dorastało w takich samych warunkach co ty. Nic się nie stanie, jeśli przez pierwsze lata swojego życia będzie po prostu dzieckiem, a nie walczącym o przetrwanie drapieżnikiem.

Oczy kapitana rozszerzyły się. Czarnowłosy mężczyzna popatrzył, jak kilkoro chłopców i dziewczynek podbiega do niezdarnego brzdąca, który wcześniej zaliczył spotkanie z kolcami róż. Powiedzieli coś do niego, a on natychmiast otarł resztki łez i pognał z nimi w stronę rynku. Kobieta w niebieskiej sukni – najpewniej jego matka – wyprostowała się, splotła przed sobą dłonie i odprowadziła go czułym wzrokiem.

A więc tak wyglądało beztroskie dzieciństwo? Levi nigdy go nie zaznał. Co prawda Kuchel kochała go nad życie i robiła wszystko, by poczuł jej miłość, ale nigdy nie żegnała go w taki sposób, gdy szedł gdzieś z kolegami. W Podziemi nie było miejsca na tego typu sceny. Dzieci nie wychodziły z domu, by się bawić – ruszały na miasto, by załatwić coś dla rodziców bądź przyszywanych opiekunów.

A przynajmniej te dzieci, które potrafiły o siebie zadbać. Dopóki nie został przygarnięty przez wujka, Levi nie mógł nawet pomarzyć o samodzielnym wyjściu z domu. Kuchel w życiu by mu na to nie pozwoliła – doskonale zdawała sobie sprawę, że jej chudziutki i łagodny synek nie wróciłby z podobnego wypadu w jednym kawałku. Co innego twardy i niezależny wychowanek Kenny'ego Rozpruwacza.

W Podziemiu siła była cenniejszą walutą niż pieniądze. Bez niej nie miało się nic – ani przyjaciół, ani dachu nad głową, ani perspektyw na lepszą przyszłość.

Jednak na Powierzchni było zupełnie inaczej. A zwłaszcza teraz, gdy pewna grupa Zwiadowców odbiła Shinganshinę i już prawie oczyściła świeżo odzyskane tereny z tytanów.

Gdy Levi nad tym rozmyślał, do jego uszu dobiegły dźwięki gitary. Wydawały się dochodzić z kierunku, w którym pobiegła grupa dzieci.

- Chwileczkę... - szepnął kapitan. – Znam tę piosenkę!

Złapał Erwina za nadgarstek i zerwał się do biegu. Scena, którą zastał na głównym Rynku, sprawiła, że zastygł w bezruchu z nieznacznie rozchylonymi wargami.

Nie pomylił się, zgadując, że melodia, którą wcześniej usłyszał to znana mu z Podziemi pieśń o tytule „Morze gwiazd". Jednak w życiu by nie przypuszczał, że spotka tutaj jej autora!

- To Hiro – wykrztusił Levi. – Wiesz... ten artysta, o którym wspomniała Isabel. Wtedy, gdy zatrzymaliśmy się na schodach...

Chudy mężczyzna siedział na ławce, nieopodal karczmy, w której Levi i Erwin jedli obiad. Miał ciemno-brązowe włosy, skośne oczy i niezwykle bladą cerę. Robił dokładnie to samo, co w Podziemiu, czyli grał na gitarze i śpiewał. Z tą różnicą, że teraz jeszcze na tym zarabiał.

We wspomnieniach Leviego ludzie rozsiadali się na schodach, słuchali piosenek Hiro, a po wszystkim odwdzięczali się uśmiechami, kawałkami chleba bądź napitkiem, bo tylko tyle mogli zaoferować. Teraz jednak przed zdolnym śpiewakiem leżał kapelusz i to po brzegi wypełniony pieniędzmi.

Muzyk z Podziemia musiał przebywać w Nabaroche już od dłuższego czasu, bo dzieci znały jego piosenkę na pamięć. Siedziały na rozłożonych na chodniku kocach i śpiewały „Morze gwiazd", kołysząc się na boki w rytm melodii. Ich radosne głosy niosły się echem po Rynku.

Dorośli woleli cieszyć się piosenką w nieco inny sposób. Z każdą chwilą coraz więcej osób łączyło się w pary i wychodziło na oświetlony lampionami plac, by zatańczyć. Levi jeszcze nigdy nie był świadkiem tak romantycznego zbiorowiska.

- Wiedziałeś o tym? – zapytał, patrząc na Erwina.

Kąciki ust generała drgnęły w uśmiechu. Mimo to Smith pokręcił głową.

- Nie wiedziałem – powiedział, kładąc partnerowi dłoń na ramieniu. – Ale nie jestem zaskoczony.

Obaj popatrzyli na muzyka, który zamknął oczy i zaczął śpiewać z większą pasją niż wcześniej.

- Odbiliśmy Marię, więc mamy do dyspozycji większą część terytorium – ciągnął Erwin. – A to oznacza, że nie ma już potrzeby, by siłą trzymać ludzi pod ziemią. Parę dni temu Historia powiedziała mi, że Rząd rozpoczął procedurę nadawania obywatelstwa mieszkańcom „dolnej" części Mitras. Oczywiście minie trochę czasu, zanim wszyscy będę mogli wyjść na Powierzchnię, ale nie mam wątpliwości, że to się wydarzy. I to w najbliższej przyszłości.

Jego spojrzenie było jednocześnie wzruszone i pełne dumy.

- Jak widać, część osób już otrzymała prawo do przeprowadzki – dodał cicho. – I czuje się tutaj jak u siebie. To twoja zasługa, Levi. Nasza. Co prawda jeszcze nie pozbyliśmy się wszystkich zagrożeń, ale osiągnęliśmy coś, czego efekty możemy zobaczyć na własne oczy. Zmiana nie jest duża, ale nasz świat stał się nieco lepszy. Cieszę się, że będziemy mogli wychowywać w nim dziecko.

Kapitan Zwiadowców w milczeniu przyglądał się Hiro. W przeciwieństwie do Isabel zawsze trzymał zdolnego muzyka na dystans. Wolał się do niego nie przywiązywać, bo był przekonany, że koleś bardzo szybko zginie. Wrażliwi ludzie tacy jak Hiro czy Kuchel nie wytrzymywali długo w brutalnych realiach Podziemia – byli do takich warunków zbyt dobrzy, zbyt czyści, zbyt delikatni...

Prędzej czy później więdli, niczym pozbawione słońca kwiaty. Ale na Powierzchni mieli okazję rozkwitnąć.

- Chcesz się z nim przywitać? – spytał Erwin.

Levi pokręcił głową.

- To nasza noc, więc niekoniecznie. A poza tym, zawsze dziwnie się czułem w jego towarzystwie. Było mi go szkoda, ale jednocześnie mu zazdrościłem.

- Naprawdę? Dlaczego?

Kapitana zawahał się.

- Chociaż dorastał w najpaskudniejszym miejscu na świecie nigdy nie został draniem – powiedział wreszcie. – Udało mu się osiągnąć to, czego moja mama chciała dla mnie. Wiem, że próbowała mnie ochronić przed brutalnością Podziemia, ale nie udało jej się, bo umarła. Nie zrozum mnie źle... Nie żałuję, że słuchałem Kenny'ego. Gdybym nie wziął sobie do serca jego nauk, nie przeżyłbym do dzisiejszego dnia. Mimo to... czasem zdarza mi się patrzeć na takich jak Hiro i myśleć...

Rozmasował ramię i gorzkim tonem dokończył:

- Może jednak mogłem się postarać i być lepszym człowiekiem? Gdyby mama mnie teraz zobaczyła...

- Powiedziałaby, że jesteś najjaśniejszą gwiazdą, która czuwała nad Podziemiem – Erwin łagodnie wszedł ukochanemu w słowo.

Levi szarpnął głową, by zmierzyć swojego męża zszokowanym spojrzeniem.

- Naprawdę tego nie widzisz? – Smith położył partnerowi dłoń na ramieniu i obrócił ich obu, tak że znowu patrzyli na Hiro. – To ty i twoi przyjaciele byliście inspiracją dla tej piosenki. Dzięki temu, że nauczyliście się trójwymiarowego manewru, daliście ludziom nadzieję. Staliście się symbolem niemożliwego. Urodziliście się w miejscu, z którego nie było widać nieba, a mimo to potrafiliście latać. Zrozumiałem to, gdy tylko przyszliśmy na ten plac i pierwszy raz usłyszałem słowa piosenki. „Sami błyszczymy aż tak, że stajemy się morzem gwiazd". Hiro z pewnością czuje się dumny, że mógł dorastać w tym samym miejscu co ty, Farlan i Isabel. Założę się, że doskonale wie, komu zawdzięcza swoją przeprowadzkę na Powierzchnię. Właśnie dlatego gra tę piosenkę każdego wieczoru.

Serce kapitana biło tym samym nerwowym rytmem jak wtedy, gdy miał miejsce pamiętny bal, a Erwin mówił rzeczy, które bardzo przypominały wyznanie miłości.

Gdy się nad tym zastanowić, „Morze gwiazd" rzeczywiście powstało mniej więcej w tym samym czasie, gdy Levi i Farlan zaczęli organizować akcje z udziałem trójwymiarowego manewru, ale... To przecież wcale nie musiało oznaczać, że... No ale Isabel zawsze słuchała tej piosenki z rozmarzonym wyrazem twarzy, czerwieniąc się, jakby była z siebie niezwykle dumna. A zatem, Erwin miał rację i... Przez ten cały czas...!

- To tak a propos najlepszych cech, które powinieneś przekazać naszemu dziecku – głos partnera wyrwał Leviego z rozmyślań. – Tak między nami... Mam nadzieję, że będzie bardziej podobne do ciebie niż do mnie.

Smith stał z wyciągniętą przed siebie ręką, subtelnie się uśmiechając. Nie ulegało wątpliwości, że było to zaproszenie do tańca.

Czując się jak we śnie, Levi powoli wsunął swoją dłoń w dużo większą dłoń męża.

Erwin ułożył palce ukochanego na swoim barku, po czym ujął wąską talię kapitana, przyciągając go do siebie, aż zetknęli się torsami.

- Ponownie muszę poprosić, byś chwycił mój rękaw – szepnął generał.

Ktoś inny wzbudzałby współczucie, tańcząc z kimś w sposób, który tak ewidentnie eksponował brak ręki, ale nie Erwin. Z punktu widzenia Leviego jego mąż był w tej chwili uosobieniem męskości.

Właśnie tak kapitan Ackermann wyobrażał sobie idealnego partnera, gdy był jeszcze wystarczająco młody i naiwny, by marzyć. Silny, pewny siebie i pełen współczucia. Ktoś, kto za pomocą słów i czynów potrafił sprawić, że Levi, który przez większość życia nie miał o sobie zbyt dobrego mniemania, poczuł się najbardziej wartościową osobą na świecie.

Właśnie takim mężczyzną był Erwin Smith. Nic dziwnego, że kobiety tak się o niego zabijały. Nawet w tej chwili Levi czuł na sobie zazdrosne spojrzenia wielu młodych dziewcząt – doskonale je rozumiał, bo kiedyś sam wodził za swoim dowódcą tęsknym wzrokiem.

- To było zadziwiająco łatwe – odezwał się generał.

Levi pytająco spojrzał mu w oczy.

- Nakłonienie cię do wspólnego tańca – z uśmiechem sprecyzował Erwin. – O ile pamiętam, ostatnim razem musiałem w to włożyć znacznie więcej wysiłku. Byłeś na mnie niewyobrażalnie wściekły.

Hira najwyraźniej dorobił do „Morza gwiazd" kilka nowych zwrotek, bo piosenka zdawała się nie mieć końca. Jej kojące nuty oraz leniwe tempo tańca sprawiały, że Levi czuł się spokojny i bezpieczny.

- Nie byłem wściekły na ciebie – wyszeptał. – Tylko na siebie.

W oczach Erwina pojawił się wyraz niezrozumienia. Kapitan położył policzek na piersi ukochanego, napawając się jej siłą i sprężystością.

- Czemu? – łagodnie spytał Smith.

- Bo przez całe dzieciństwo Kenny wbijał mi do głowy, że mogę polegać tylko na sobie. Kiedy uczyłem się wymachiwać pięściami i przegrywałem jakąś walkę, on nigdy nie interweniował. Powiedział, że powinienem wyrobić w sobie nawyk, by ze wszystkimi kłopotami radzić sobie samemu. I przez lata tak właśnie było. Zawsze to ja byłem najsilniejszym człowiekiem w okolicy, więc to ja ratowałem towarzyszom tyłki, a nie oni mnie. Odkąd pamiętam, nikt nigdy mnie nie ratował... nikt! No a potem ty...

Palce kapitana mocniej zacisnęły się na materiale otulającym bark ukochanego.

- Kiedy dałeś Craigowi w pysk, poczułem tak niewyobrażalne szczęście, że zrobiło mi się za siebie wstyd – drżącym głosem wyznał Levi. – Pomyślałem wtedy, że nie mam prawa czegoś takiego czuć. Że nie mogę się do tego przyzwyczajać, bo stanę się słaby. Że będę już zawsze oczekiwał, że ktoś... Ż-że ty staniesz w mojej obronie. Dlatego wmówiłem sobie, że wściekłem się na ciebie, choć tak naprawdę byłem zły na siebie. Ten skurwiel obrażał mnie w najgorszy możliwy sposób... W-w dodatku zmusił mnie do ujawnienia się przed Oluo i Petrą, a ty postanowiłeś wszystko olać i po prostu mu przypierdoliłeś. N-nie mieściło mi się to w głowie! A najbardziej byłem zły o to, że... że mi się to spodobało.

Levi zadarł głowę do góry, by popatrzeć w zdumione oczy partnera.

- Powiedziałeś wtedy, że jesteś potworem – mówił dalej, już znacznie pewniejszym tonem. – Egoistycznym sukinsynem. A ja pomyślałem sobie, że mam to gdzieś, bo w moich oczach byłeś... jesteś najwspanialszym mężczyzną na świecie. Ze wszystkich ludzi, którzy zadeklarowali mi miłość, tylko tobie przyszło do głowy, że chociaż potrafię samodzielnie zatłuc kilkunastu tytanów, to ja też chciałbym czasem poczuć, że ktoś się mną opiekuje. Zmusiłeś mnie, bym się na tobie oparł, chociaż robiłem absolutnie wszystko, by wmówić tobie i sobie, że wcale tego nie potrzebuję. Ale już nie będę protestował. Znaczy... spróbuję się nie opierać, bo choć mam swoje nawyki, to rozumiem... W głębi serca wiem, że mogę na tobie polegać.

Muzyka przestała grać i dwaj wojskowi zamarli w miejscu. Kapitan oparł obie dłonie o barki partnera i cicho dokończył:

- I zdecydowanie wolałbym, by nasze dziecko bardziej przypominało ciebie. Chcę zobaczyć, jak dorasta i przejmuje wszystkie cechy, które w tobie kocham.

Erwin wyglądał, jakby miał trudności z oddychaniem. Nagle wziął męża za rękę, pociągnął go w jedną z bocznych uliczek, a gdy znaleźli się dostatecznie daleko od placu, przycisnął Leviego do ściany i namiętnie pocałował w usta. Kapitan zarzucił partnerowi ręce na szyję i rozchylił wargi, by ich języki mogły się o siebie otrzeć.

Już w kościele mieli na siebie ochotę, jednak dzielnie zawalczyli z pożądaniem ze względu na szacunek dla świętego miejsca. Teraz jednak żaden z nich nie zamierzał się hamować. A już na pewno nie Erwin.

Gdy już nacieszył się językiem partnera, rzucił się do całowania innych części jego ciała, łapczywie przylegając do nich ustami, jak spragniony człowiek do manierki z wodą.

- Levi... - wydyszał, sunąc wargami po szyi ukochanego. – Chciałem zaczekać z tym, aż będziemy w domu, ale obawiam się, że podróż powrotna mnie przerasta.

Kapitan instynktownie odchylił głowę do tyłu i wsunął dłoń między jasne włosy partnera. Ciężko mu było się skupić na czymkolwiek innym niż mokry język łaskoczący mu skórę tuż pod uchem.

- Tak bardzo pragnę się z tobą kochać – ciągnął Erwin.

Powiedział to takim tonem, że Levi poczuł między nogami przypływ gorąca. Jego uda same z siebie rozchyliły się, robiąc miejsce dla masywnych bioder generała.

- Chcę cię dotykać w taki sam sposób jak tamtego dnia, gdy spłodziliśmy dziecko – mówił Smith.

Kapitan wydał cichutki jęk, częściowo pod wpływem usłyszanych słów, a częściowo z powodu zębów ukochanego, które delikatnie skubnęły jego ucho.

- Wziąć cię tak samo, jak wtedy – dokończył Erwin.

Jakby nie wyraził się wystarczająco jasno, przylgnął swoją masywną nogą do wrażliwego miejsca między udami Leviego.

- Mogę? – przy uchu kapitana padło nieśmiałe pytanie.

- Taa... - odparł czarnowłosy mężczyzna.

Lekko podskoczył, by spleść nogi nad biodrami Erwina.

- Zrób to, do diabła! – rzucił zniecierpliwionym tonem, robiąc krótką pauzę, by obdarzyć męża głębokim pocałunkiem. – Tutaj. Teraz!

Smith oparł przedramię o ścianę obok głowy kapitana, zamknął oczy i złączył ich czoła.

- Kusząca perspektywa – wysapał. – Ale nie mogę.

Uliczka, w której się znajdowali, była dosyć ciemna, ale w oddali można było dostrzec Rynek. Z jasnego przesmyku między budynkami dobiegały dźwięki muzyki i śmiechy bawiących się ludzi.

Levi wydał cichy jęk niezadowolenia. Erwin przepraszająco potarł swoim nosem jego nos.

- Pewnego dnia będziemy się kochać w miejscu takim jak to – obiecał, stopniowo uspokajając oddech. – Ale nie dzisiaj. Nosisz w sobie moje dziecko i nie będę się na ciebie rzucał jak nieokiełznane zwierzę. Zamiast tego wezmę cię na pierwszym łóżku, jakie uda mi się znaleźć. 

Notka autorki

Bardzo dziękuję za wszystkie cudowne komentarze – tylko dzięki nim przetrwałam miniony tydzień, który był dla mnie meeegaaa ciężki.

Jestem ciekawa, czy wiecie, do jakiej piosenki tańczyli nasi chłopcy ;)

I czy ktoś z was domyślił się, skąd wzięło się imię „Hiro"?

Jeśli komuś udało się rozwiązać zagadkę, to serdecznie mu gratuluję. A tym, którzy się nie zorientowali, szybciutko wyjaśniam...

Piosenka „Morze gwiazd" jest częścią oryginalnego soundtracku AoT – a konkretniej tego, który pojawia się w odcinkach specjalnych „Bez Żalu". Pierwotny tytuł to „So ist es immer", natomiast określenie „morze gwiazd" zostało zaczerpnięte z polskiej wersji autorstwa AuroNa. Gorąco zachęcam was do posłuchania, a zwłaszcza w naszym języku, bo tłumaczenie i wykonanie stoją na bardzo wysokim poziomie.

„Hiro" to oczywiście skrót od Hiroyuki Sawano – genialnego artysty, dzięki któremu anime Shingeki no Kyojin jest ucztą nie tylko dla oczu ale również dla uszu ;)

A swoją drogą – macie jakieś ulubione utwory z soundtrachu AoT? Dla mnie zdecydowanymi faworytami są Reluctant Heroes, K21 (Kenny Theme) oraz Call Your Name. I do nich się tutaj ograniczę, bo gdybym miała wymienić WSZYSTKIE ulubione OSTy, lista zrobiłaby się nieprzyzwoicie długa.

Ściskam was bardzo mocno i do następnego!

https://youtu.be/i2uk6TmgMMQ


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top