Rozdział 19 - Zazdrosny kochanek

Pojedynczy promień światła znalazł przesmyk między firankami i opadł na twarz śpiącego kapitana. W pierwszym odruchu Levi pomyślał, że wciąż jest poranek.

Dzień jeszcze się nie zaczął. Erwin nadal nie wiedział o dziecku. Wcale nie oświadczył się lojalnemu kapitanowi i wcale nie ciągnął go w tej chwili na jakieś zadupie, by wziąć z nim spontaniczny ślub. Wszystko, co wydarzyło się w przeciągu ostatnich kilku godzin było zaledwie snem!

W końcu rzeczywistość nie mogła być tak wspaniała, zaskakująca i szalona.

A jednak była.

Wystarczyło parsknięcie koni, by Levi uświadomił sobie, gdzie jest. Zmierzał do małej miejscowości o nazwie Nabaroche, by tam na zawsze przestać być kawalerem. Siedział na ławce w dorożce, opierając policzek o lewą pierś Erwina. Emocje, z którymi musiał zmagać się z samego rana, najwyraźniej wyssały z niego energię, bo gdy tylko wyruszyli w podróż, uciął sobie drzemkę. Nawet nie potrafił ustalić, jak długo spał – pamiętał jedynie, że na chwilę zamknął oczy i pozwolił głowie opaść na bark ukochanego.

- Daleko jeszcze? – wymamrotał, ostrożnie uchylając powieki, by przyzwyczaić się do światła.

Generał Korpusu Zwiadowczego obejmował swojego kapitana ramieniem. Jego ciepła dłoń leżała na lekko odstającym brzuchu Leviego, co jakiś czas gładząc go kciukiem.

- Już prawie jesteśmy na miejscu. – Smith złożył na skroni drugiego mężczyzny delikatny pocałunek. – Ale nie musimy od razu wychodzić. Jeśli chciałbyś jeszcze pospać...

- Nie, w porządku – wymamrotał Levi. – Zaraz się rozbudzę.

Ogarnęło go uczucie nostalgii. Doskonale pamiętał pierwszy raz, gdy on i Erwin podróżowali razem dorożką.

Jechali wtedy ze stolicy do Kwatery Głównej Korpusu Zwiadowczego. To było krótko po aresztowaniu Leviego i jego szajki, więc atmosfera była dosyć napięta. Czarnowłosy zbir siedział między swoimi przyjaciółki zaś Smith zajmował miejsce obok Mike'a.

Gdy o tym pomyśleć, to właśnie wtedy Erwin zasugerował, by Levi urodził mu dziecko. Przypomniawszy sobie odbytą w tamtym czasie rozmowę, kapitan zaśmiał się pod nosem.

- Lubię twoje brwi – rzucił niespodziewanie.

Wciąż do końca się nie rozbudził, więc wydał ciche westchnienie i wtulił twarz w szyję partnera.

- Ach tak? – szepnął Erwin. Po jego tonie można było wywnioskować, że się uśmiecha. – To miłe, że jednak ci się podobają. Kiedy się do nich doczepiłeś, przyprawiłeś mnie o straszne kompleksy.

- Taa, jasne! – parsknął Levi. – Jesteś zbyt cwany. Na pewno zorientowałeś się, że nie mówiłem szczerze.

A więc nie był jedynym, który przypomniał sobie tamtą rozmowę? On i Erwin mieli czasem tak zsynchronizowane myśli, że wydawało się to ciut przerażające.

Kapitan przerzucił nogi przez uda partnera, by wygodniej się umościć. W tej pozycji praktycznie siedział Erwinowi na kolanach. Wcześniej by się na to nie ośmielił, ale skoro miał wkrótce poślubić tego faceta, to chyba mógł sobie pozwolić na więcej swobody niż zwykle? A poza tym, zawsze mógł usprawiedliwić swoje zachowanie ciążą.

Taa, pod tym względem dzieciak zdecydowanie był dla niego pożyteczny – może i powodował wymioty i parszywą zgagę, ale przynajmniej można było zwalić na niego absolutnie wszystko.

- Nigdy cię nie spytałem – mruknął Levi, bawiąc się krawatem bolo spoczywającym na mostku ukochanego. – Dlaczego rzuciłeś wtedy tamten tekst? Gdy nabijałem się z twoich brwi, zapytałeś, czy planuję urodzić ci dzieciaka. To miał być żart, czy...?

- Właściwie to sam nie wiem. – z nutą rozbawienia w głosie odparł Erwin. – Gdy tamtego dnia położyłem się do łóżka, bardzo długo się nad tym zastanawiałem, ale nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Powtarzałem sobie, że to było dobre taktyczne posunięcie, by sprowokować cię do potwierdzenia moich przypuszczeń odnośnie twojej biologicznej płci, ale chyba oszukiwałem samego siebie. Wydaje mi się, że po prostu nie umiałem się powstrzymać.

A więc nie tylko ja myślałem o nim tamtej nocy – uświadomił sobie kapitan, czując coraz szybsze bicie serca.

Co prawda Erwin powiedział mu kiedyś, że „pragnął go, odkąd pierwszy raz na siebie spojrzeli", ale poza tym rzadko opowiadał o swoich odczuciach z czasów, gdy dopiero się poznawali.

- Kiedy zrozumiałeś, że mnie kochasz? – Levi przekręcił głowę, by popatrzeć na partnera.

- Hmm... niech pomyślę – Oczy generała zaszły mgłą. – Właściwie to miałem kilka przełomowych momentów. Ciężko mi jednoznacznie wybrać jeden z nich. Gdy pierwszy raz się pocałowaliśmy, wiedziałem, że to, co czuję w sercu, to miłość, jednak nie byłem jeszcze gotowy by powiedzieć „kocham cię".

- Taa, wolałeś bredzić te wszystkie skomplikowane rzeczy, że przywracam ci duszę czy coś w ten deseń – parsknął kapitan. Po krótkiej pauzie zarumienił się i cicho dodał: - Za to po naszej pierwszej nocy, wyznałeś mi miłość praktycznie od razu.

- O ile pamiętam, odwzajemniłeś się tym samym – z lekkim uśmiechem zauważył Erwin. – A co z tobą, Levi? Kiedy dotarło do ciebie, że się zakochałeś?

Z ust czarnowłosego mężczyzny wyszedł zduszony jęk. Czerwień na policzkach kapitana stała się jeszcze intensywniejsza niż wcześniej.

- Akurat ci powiem, fiucie – mruknął Levi, chowając nos w zagłębieniu szyi partnera.

- Nie wypada zwracać się w taki sposób do przyszłego męża. – Erwin cicho się zaśmiał.

Przesunął dłoń z brzucha partnera na jego twarz. Wsunął dwa palce pod podbródek kapitana i delikatnie uniósł go do góry.

- Skoro nie chcesz mi powiedzieć z własnej woli, będę musiał cię do tego zachęcić – wyszeptał z ustami przy wargach Leviego.

Przez pewien czas się całowali, jednak dźwięk otwieranych drzwi kazał im przerwać pieszczoty. Na widok rozgrywającej się sceny, dorożkarz zrobił się czerwony jak burak.

- D... d-dojechaliśmy! – pisnął, po czym czmychnął z zasięgu wzroku.

Levi niechętnie zdjął nogi z ud Erwina.

- Jeśli chcesz, możemy tu jeszcze posiedzieć – z uśmiechem zasugerował Smith.

- Lepiej nie. – Kapitan podniósł się z miejsca i przygładził płaszcz. – Jeszcze przyprawimy biedaka o zawał. Idziesz?

- Daj mi minutę. – Generał przepraszająco się uśmiechnął. – Pomyślę o rozczłonkowanych ciałach naszych przyjaciół, by pozbyć się erekcji.

- I pomyśleć, że zgodziłem się za ciebie wyjść, zboczeńcu!

Levi próbował powiedzieć to kpiącym tonem, jednak uśmiech sam cisnął mu się na usta. Czarnowłosy żołnierz pokręcił głową, wpakował dłonie do kieszeni spodni i wyszedł na zewnątrz, zamykając za sobą drzwiczki. Kusiło go, by pomóc ukochanemu ze wzwodem, lecz uznał, że to jak nic skończyłoby się kopulowaniem w dorożce.

Nie żeby to było coś złego – w końcu zdarzało im się pieprzyć w dziwniejszych miejscach. Problem w tym, że ostatnimi czasy Levi miał upierdliwy zwyczaj zasypiania po seksie, a nie uśmiechało mu się zapadać w kolejną drzemkę i to w tak krótkim odstępie od poprzedniej.

Zresztą, nie musiał czekać na Erwina jakoś szczególnie długo. Zgodnie z obietnicą, Smith wyłonił się z dorożki po minucie i nic nie wskazywało na to, by odczuwał jakikolwiek dyskomfort podczas chodzenia. Musiał mieć niezłą wprawę w pozbywaniu się wzwodu za pomocą samej siły woli.

Levi chciał go o to zapytać, jednak zapomniał o tym, gdy zaczął rozglądać się po otoczeniu.

Odkąd zamieszkał na Powierzchni, odwiedził bardzo wiele miejsc, ale jeszcze nigdy nie był w tak urokliwym miasteczku. Nabaroche znajdowało się w dolinie otoczonej łagodnymi wzniesieniami, porośniętymi gęstym lasem. Domki z białej cegły domki stały po obu stronach wąskiej rzeczki, poprzecinanej licznymi mostami w kształcie łuków. W oddali dało się dostrzec ludzi w kaloszach, którzy brodzili w płytkiej wodzie, bądź siedzieli na brzegu i łowili ryby. Zegar na ratuszu akurat wybił pierwszą po południu, więc po okolicy rozniósł się dźwięk dzwonów.

Levi od razu skojarzył ten odgłos z ewakuacją na wypadek ataku tytanów i odruchowo się napiął. Jednak potem zobaczył, jak radośni byli mieszkańcy i bardzo szybko się rozluźnił. Gdzie nie spojrzeć, uśmiechnięte twarze. W przeciwieństwie do Trostu, który był niezwykle chaotycznym i głośnym miastem, w Nabaroche panowała raczej spokojna atmosfera. Idąc ulicą łatwo można było zapomnieć, że zaledwie kilkanaście kilometrów dalej znajdował się Mur Róży, za którym wciąż kręciły się tytany.

A poza tym, to było chyba pierwsze miejsce, gdzie nikt nie dyskutował z ożywieniem o Piekielnym Kacie oraz nie tak dawnym odzyskaniu Shinganshiny. Zupełnie jakby to miasteczko egzystowało w odrębnej rzeczywistości, z dala od problemów reszty świata.

Co jednak nie znaczy, że ludzie nie mieli o niczym pojęcia.

Kiedy generał i kapitan Zwiadowców wkroczyli do miasta, co jakiś czas słyszeli swoje imiona wypowiadane podekscytowanym szeptem. I w sumie ciężko stwierdzić, czy miało to związek tylko i wyłącznie z ich reputacją jako obrońców ludzkości. Z której strony by na to nie spojrzeć, zdecydowanie nie wyglądali jak przyjaciele!

Zazwyczaj po prostu szli obok siebie, w żaden sposób się nie dotykając, jednak tym razem było inaczej. Jak tylko oddalili się od dorożki, Erwin wymownie trącił ukochanego swoim jedynym łokciem, a Levi załapał aluzję i z rumieńcem na policzkach chwycił partnera pod ramię. Co prawda nie był zwolennikiem trzymania się za ręce, jednak nie chciał odmawiać przyszłemu mężowi czegoś tak banalnego w dniu ich ślubu. A poza tym uznał, że to świetna okazja, by sprawdzić, jak będzie się czuł, publicznie obnosząc się ze swoim związkiem.

Nie było tak niezręcznie, jak sądził, a mimo to odczuwał lekki dyskomfort.

- Szkoda, że nie przebrałeś się, zanim wyszliśmy z domu – mruknął do partnera. – Może wtedy mniej osób by was rozpoznało.

- Myślę, że i tak przyciągalibyśmy uwagę – lekkim tonem odparł Erwin. – Wyobraź sobie, że spacerujesz tak ze mną od lat. Wtedy wszyscy inni wydadzą ci się dziwakami.

- To w sumie... mądre – niepewnie zgodził się Levi.

Trochę to trwało, ale zaczął się powoli przyzwyczajać do reakcji przechodniów.

Skoro Erwinowi nie przeszkadzają, to mnie tym bardziej – powiedział sobie, mocniej zaciskając palce na ramieniu partnera. – Przecież nie mogę trząść się jak liść na wietrze, podczas gdy chłoptaś z Powierzchni promieniuje spokojem.

- A poza tym, nie chciałbym być w innym stroju – po chwili dodał Smith. – Od dawna przeczuwałem, że wezmę ślub w mundurze.

Coś przyszło Leviemu do głowy.

- Ej, Erwin – zagaił kapitan, spuszczając wzrok. – Jesteś pewien, że ci to pasuje?

Generał pytająco spojrzał na partnera.

- Dałeś mi do zrozumienia, że zrobisz wszystko, bylebym tylko zgodził się za ciebie wyjść – ciągnął nieco speszony Levi. – Ale przecież nie tylko moje uczucia się liczą. To nie tak, że jestem uparty jak osioł i nigdy nie idę na ustępstwa. Ucieszyłem się, gdy zaproponowałeś, byśmy zrobili to tylko we dwóch, ale... Wiesz... Jeśli masz jakąś swoją wymarzoną wizję ślubu, nie chciałbym cię jej pozbawiać.

- Naprawdę? To świetnie się składa, bo właśnie miałem zaproponować, byś założył białą suknię i przejechał się ze mną karetą na oczach całej stolicy.

W oczach kapitana błysnęła panika. Po chwili jednak czarnowłosy mężczyzna zobaczył drżące kąciki ust partnera i zagotował się ze złości.

- Nie rób sobie ze mnie jaj, gdy próbuję być miły! – wycedził, gromiąc partnera wzrokiem. – Przypominam ci, że trzymam twoją jedyną rękę i w każdej chwili mogę ją urwać!

- Wybacz, nie mogłem się powstrzymać. – Erwin popatrzył na niego z taką czułością, że Levi nie potrafił dłużej się gniewać. – To miłe, że byłbyś skłonny wyjść ze swojej strefy komfortu tylko po to, by spełnić moje marzenie, ale zapewniam cię, że nie masz czym się martwić. Moja wizja idealnego ślubu jest zaskakująco zbliżona do twojej.

- I nie mówisz tego tylko po to, by mnie uspokoić?

Levi uchwycił wzrokiem grupę dzieci, które bawiły się przy fontannie. Wyglądało na to, że odgrywały jakąś scenkę, bo robiły dziwne miny i poruszały się w nietypowy sposób. Przez chwilę im się przypatrywał, po czym stwierdził:

- Dorastałeś na Powierzchni i miałeś w miarę normalne dzieciństwo. Na pewno był taki etap w twoim życiu, gdy zacząłeś sobie wyobrażać swój ślub.

- Rzeczywiście. – Smith zaśmiał się pod nosem. – Kiedy dorastasz w małej wsi i przynajmniej raz w roku któryś z sąsiadów urządza huczne wesele, to normalne, że o tym myślisz. Już jako pięciolatek miałem bardzo sprecyzowaną wizję mojego ślubu. W książkach, które czytałem, dzielny rycerz zawsze porywał ukochaną i potajemnie zawierał z nią związek małżeński. Kiedy byłem chłopcem, uważałem, że to niezwykle romantyczne.

- Ach tak? – zakpił Levi. – Czemu to brzmi podejrzanie podobnie do tego, co właśnie robimy?

Jednak pomimo kąśliwego tonu ogarnęła go ulga. Nawet pozwolił sobie na dyskretny uśmiech.

- W sumie to nie powinienem się dziwić – szepnął. – To tak bardzo w twoim stylu!

- Mój ojciec też tak powiedział – z rozbawieniem stwierdził Erwin. – Jednak szybko sprowadził mnie na ziemię. Ostrzegł mnie, że większość kobiet od dziecka marzy o ślubie, więc kiedy znajdę sobie narzeczoną, powinienem nastawić się na wielką ceremonię. Spojrzałem wtedy na niego z absolutnym przerażeniem.

Levi wyobraził sobie małego chłopczyka ze starannie uczesanymi blond włosami, wytrzeszczającego błękitne oczy na nieco zakłopotanego ojca. Wizja sprawiła, że zaśmiał się pod nosem.

- Przez następne lata stopniowo oswajałem się z tą myślą – ciągnął Smith. – Powtarzałem sobie, że jeden dzień tortur jest niczym w porównaniu do reszty życia u boku ukochanej osoby. A poza tym, pocieszałem się myślą, że przynajmniej mój tata będzie szczęśliwy. Bardzo chciał, bym się ożenił.

Levi spuścił wzrok.

- Przykro mi, że nie doczekał tej chwili – wymamrotał, ze współczuciem patrząc na partnera. – Gdyby nadal żył, zapewne nie bralibyśmy ślubu w taki sposób.

- To prawda – zgodził się Erwin. – Rzeczywistość wyglądałaby zupełnie inaczej, gdyby nasi bliscy wciąż kroczyli po tym świecie. Tak zupełnie szczerze, to kiedy pierwszy raz wyobrażałem sobie nasz ślub, miałem wizję skromnego uroczystego obiadu w obecności najbliższych przyjaciół. Ale teraz, gdy tylu naszych towarzyszy zginęło, to straciło dla mnie sens. Mike, Nanaba, Gelgar, Petra, Oluo, Eld, Gunter... Odkąd odeszli, jedyną bliską osobą, jaką moglibyśmy zaprosić, jest Hanji. Rzecz w tym, że gdyby była jedynym gościem na naszym ślubie, czułaby się jak piąte koło u wozu. Wiem, że jesteś całkiem blisko ze swoim nowym oddziałem, ale mimo wszystko znasz ich dość krótko. Dlatego nie brałem ich pod uwagę.

- I słusznie! – prychnął Levi. – Ci gamonie jak nic znaleźliby sposób, by zrobić z tego cholerny cyrk! A zwłaszcza Ziemniaczana Dziewucha. Zapewne zmusiłaby nas, byśmy zrobili ją koordynatorem do spraw imprezy i zamówiłaby tony żarcia.

Jak na zawołanie, z jego brzucha dobiegło ciche burczenie. Kapitan spłonął rumieńcem.

- A skoro już mowa o jedzeniu... - z łagodnym uśmiechem zagaił Erwin. – Znam pewną karczmę, w której moglibyśmy zjeść obiad. Chyba że jakieś inne miejsce przykuje twoją uwagę? Chcę, żebyś był zadowolony.

- Nie traktuj mnie jak jakiejś wybrednej paniusi! – prychnął Levi. – Przecież już mnie zdobyłeś! Nie musisz zabiegać o moje względu, zabierając mnie do różnych wypasionych miejsc.

Stwierdzenie "zdobyłeś mnie" sprawiło, że oczy generała zaszły mgłą. Kapitan zaklął pod nosem.

Mogłem inaczej dobrać słowa! – skarcił samego siebie.

- W sumie, gdy o tym wspomniałeś... – po chwili odezwał się Erwin, z zamyślonym wyrazem twarzy masując podbródek. – Ty i ja chyba jeszcze nigdy nie byliśmy na restauracyjnej randce, prawda?

- Że co? – spytał skołowany Levi. – Czym, u licha, jest restauracyjna randka?

- Tym samym co normalna. Tyle tylko, że ma miejsce w restauracji.

Kapitan chwilę się zastanowił.

- Przecież zdarzało nam się jeść na mieście – stwierdził wreszcie.

- Tak, ale nigdy nie robiliśmy tego w uroczystej atmosferze – łagodnie zauważył Erwin. – Zazwyczaj szliśmy do karczmy, gdy robiliśmy sobie przerwę w podróży, albo byliśmy w mojej rodzinnej wsi i nie chciało nam się gotować.

- Więc to nie były randki?

- Sądzę, że ty i ja całkowicie pominęliśmy etap randkowania i od razu zaczęliśmy się zachowywać jak małżeństwo z długim stażem.

Levi intensywnie wpatrywał się w twarz partnera, starając się coś z niej wyczytać. Wydawała się pogodna, ale to mogły być tylko pozory.

- Przykro ci z tego powodu? – zapytał kapitan.

- Może trochę – przyznał Smith. – Praktycznie przez całą naszą znajomość byliśmy tak zajęci walką z tytanami, że nie wyobrażam sobie, by nasza historia miłosna mogła potoczyć się w inny sposób. To ekscytujące, że w jednej chwili byliśmy po prostu dowódcą i podwładnym, a w drugiej intensywnie uprawialiśmy miłość na biurku w moim gabinecie...

- Musisz gadać o tym na ulicy? – syknął zaczerwieniony Levi, gdy minęli się z grupką studentów.

- Mimo to... - Erwin głęboko westchnął. – Były momenty, gdy żałowałem, że nie mogłem zabiegać o ciebie „w tradycyjny sposób". No wiesz... zabierać cię do restauracji, na romantyczne spacery, zorganizować piknik na łące... Zawsze byłem dobry w zalecaniu się, więc czułem, że marnuję mój ukryty talent.

Kapitan miał zamiar powiedzieć, że afera, którą jego jasnowłosy Casanova odwalił na balu, była tak widowiskowym przykładem „zabiegania o kogoś", że przebiła absolutnie wszystko. Jednak ostatnie słowa generała sprawiły, że do serca drobnego mężczyzny wkradła się zazdrość.

„Zawsze byłem dobry w zalecaniu się."

Właściwie to, do ilu osób Erwin się... zalecał? I czy wykorzystał którąś ze swoich sprawdzonych taktyk, by wkraść się w łaski bandyty z Podziemia?

Levi rozmyślał nad tym przez całą drogę i nie przestał nawet wtedy, gdy wreszcie dotarli na miejsce.

Karczma, w której mieli zjeść obiad, nosiła osobliwą nazwę „Miejska Altana". Choć znajdowała się w samym sercu rynku, w jakiś sposób wydawała się odcięta od panującego na placu gwaru. Erwin musiał już kiedyś ją odwiedzić, bo gdy tylko weszli do środka, zignorował przytulnie wyglądające stoliki i pociągnął Leviego na ogrodzone niskim murkiem patio.

- Nie jest szczególnie zimno, ale gdybyś zaczął marznąć, poproszę obsługę o przyniesienie koca – powiedział, na moment zatrzymując wzrok na brzuchu partnera. – Pomożesz mi zapalić świeczkę?

Kapitan skinął głową. Nie uszło jego uwadze, że Smith od razu wiedział, że zapałki były schowane w małym pudełeczku na stole.

Ewidentnie był tu wcześniej ­­– wywnioskował Levi. – Pytanie: z kim?

Zirytowany swoją zazdrością, gniewnie mlasnął językiem i zapalił leżącą w małym słoiku płaską świeczkę. To jego uroczysty obiad w dniu ślubu: powinien się nim cieszyć, zamiast rozmyślać o nieistniejących rywalkach.

- Podoba ci się tutaj? – spytał Erwin.

Levi popatrzył na wijące się po kraciastym daszku winorośle i powoli skinął głową.

- Jest miło, ale nie ekstrawagancko – stwierdził, otwierając menu. – W dodatku ceny są przyzwoite.

- Ktoś inny wolałby pójść do droższej restauracji w tak wyjątkowy dzień – stwierdził Erwin, przypatrując się partnerowi czułym wzrokiem. – Ale ty nie znosisz takich miejsc.

- Fakt – zgodził się kapitan, cicho wzdychając. – Wiesz już, co zamówisz?

Smith rozmasował podbródek i przejrzał kartę dań. Podjął decyzję podejrzanie szybko.

- Ten omlet zapowiada się bardzo...

- Ej. – Levi wszedł partnerowi w słowo, zwężając oczy. – Tylko lepiej, żebyś wybrał coś, co naprawdę lubisz! A nie coś, czego nie trzeba kroić.

Erwin odpowiedział zakłopotanym wzrokiem. Kapitan skrzyżował ramiona.

- Dopiero co przekonywałeś mnie, że mam się nie wstydzić wiszenia na twoim ramieniu w miejscu publicznym – stwierdził, unosząc brew. – Może powinieneś skorzystać z własnej rady i pozwolić, by przyszły mąż pokroił ci żarcie?

Smith uśmiechnął się i uniósł dłoń w pokonanym geście.

- Masz rację. Chętnie zjem stek.

- Jeśli nie chcesz, by ludzie się gapili, możemy poprosić kelnera, by przyniósł ci pokrojony – mruknął Levi. – Zawsze tak robię, gdy kupuję ci jedzenie na wynos.

- Wiem, ale tym razem chcę, byś ty je dla mnie pokroił. – Erwin oparł policzek na dłoni i zapatrzył się na partnera. – To będzie dla ciebie świetny trening przed opieką nad dzieckiem.

- Co, myślisz, że się urodzi i od razu będzie żarło kotlety? – prychnął kapitan, przewracając stronę menu. – Minie trochę czasu, zanim wyrosną mu zęby. Zresztą, na początku planuję karmić je piersią. Jeśli w ogóle będę miał mleko, znaczy się.

Ta informacja zrobiła na jasnowłosym mężczyźnie takie wrażenie, że odruchowo wysunął dłoń spod twarzy i prawie przywalił podbródkiem o blat stołu. Policzki miał różowe. Oczy mu pojaśniały jak u dziecka, które pierwszy raz zobaczyło tęczę.

- Do ciężkiej cholery, Smith! – Levi zaraził się rumieńcem ukochanego i sam zrobił się czerwony. – Możesz choć trochę nad sobą panować? Jeśli stanie ci w tej knajpie, to wyjdę stąd i będę udawał, że cię nie znam!

- Wybacz. – Erwin odchrząknął i poprawił wiszący na szyi krawat bolo. – I nie martw się: już mówiłem, że znam sprawdzone sposoby na szybkie zwalczanie erekcji. A poza tym, mam bardzo dobrą strategiczną pozycję.

Zrobił ruch ręką, jakby chciał powiedzieć:

„Widzisz? Stół zasłania mi krocze!"

Kapitan posłał mu jeszcze jedno groźne spojrzenie, po czym wrócił do przeglądania menu. Chociaż gapił się na nie już od dłuższego czasu, za cholerę nie potrafił nic wybrać. Potrawy, na które najbardziej miał ochotę, serwowano w małych porcjach, a prawdę powiedziawszy był głodny jak diabli.

Erwin bez problemu rozszyfrował jego sfrustrowaną minę.

- Może zamówimy kilka pozycji i spróbujemy różnych rzeczy? – zaproponował z uśmiechem. – Jeśli coś zostanie, zawsze będziemy mogli wziąć na wynos.

XXX

Nie zostało absolutnie nic!

Na stole leżało aż pięć talerzy i wszystkie były puste – głównie za sprawą Leviego. Gdy kapitan uświadomił sobie, ile pochłonął, zapragnął wczołgać się pod stół ze wstydu.

Erwin, z kolei, wyglądał na oczarowanego.

- Niesamowite – wyszeptał, wpatrując się w ukochanego zafascynowanym wzrokiem. – Słyszałem, że osoby w ciąży dużo jedzą, ale...

- Dokończ to zdanie, a wbiję ci ten widelec w miejsce, do którego nie dochodzi światło! – wycedził Levi, ostrzegawczo wymachując sztućcem.

- Ludzkie ciało ma wiele takich miejsc.

- Dla własnego dobra lepiej się nie wymądrzaj!

Smith wytarł serwetką kącik ust.

- Aż poczułem nostalgię – wyznał z lekkim uśmiechem. – Za każdym razem, gdy zapraszam kogoś na obiad, prędzej czy później słyszę, że się wymądrzam.

Istniała szansa, że powiedział to tylko i wyłącznie po to, by podpuścić rozdrażnionego partnera. Kapitan wiedział o tym, ale i tak nie zdołał powstrzymać cisnącego się na usta pytania:

- Więc... byłeś na wielu restauracyjnych randkach?

- Na kilku – przyznał Erwin. – Ale nie na tak wielu, jak myślisz. Kiedy jeszcze chodziłem na randki, byłem dość młody. Jako świeżo upieczony żołnierz nie zarabiałem zbyt wiele. Nieczęsto było mnie stać, by zaprosić partnerkę na romantyczną kolację. Zwłaszcza, że kobiety zazwyczaj oczekują, że mężczyzna za nie zapłaci.

- Co za idiotyzm – mruknął Levi.

Wziął kieliszek i pociągnął łyk wiśniowego kompotu, który zamówili zamiast wina. W ciąży nie mógł pić alkoholu, a ukochany wspaniałomyślnie postanowił się z nim solidaryzować. Mimo to, uznali, że ze względu na wyjątkową okazję poproszą obsługę o eleganckie naczynia. Trudno sobie wyobrazić, by Erwin zrobił coś podobnego na którejkolwiek ze swoich poprzednich randek. Ta myśl nieco poprawiła Leviemu humor.

- Za mnie nie musisz płacić – zadeklarował kapitan.

- Dlaczego nie? – Smith wzruszył ramionami i napił się kompotu. – Za parę godzin i tak będziemy mieli wspólny majątek, więc to nie ma aż takiego znaczenia.

- Dla mnie ma! Nie chcę, byś traktował to mnie tak samo jak...

Inne osoby z którymi się umawiałeś!

Erwin uśmiechnął się w taki sposób, że na czole Leviego zapulsowała żyłka.

A więc miałem rację! – zgrzytając zębami, pomyślał kapitan. – Skurczybyk od samego początku mnie podpuszczał!

- Cóż za rzadkie i fascynujące zjawisko – wymruczał Smith. – Mój partner okazujący zazdrość.

- Uważaj, bym za chwilę nie okazał agresji – ostrzegł Levi.- I nie udawaj zdziwionego! Dobrze wiem, że właśnie o to chodziło!

- Cóż mogę poradzić? Na dłuższą metę zazdrość jest toksycznym zjawiskiem, ale w umiarkowanych ilościach powoduje raczej przyjemne odczucia. To miłe, gdy ukochana osoba od czasu do czasu traktuje cię jak swoją własność... Terytorium, którego trzeba bronić. Czujesz się wtedy jak najcenniejszy klejnot. Zgodzisz się ze mną?

Czerwieniąc się, kapitan wbił wzrok w blat stołu. To prawda - kiedy patrzył, jak pięść Erwina łamała szczękę pułkownika Craiga, tak właśnie się czuł. Rzecz w tym, że to była tylko jedna sytuacja. Na co dzień Smith świetnie nad sobą panował i raczej nie zdarzało mu się atakować rywali „naruszających jego terytorium". Nigdy też nie pytał Leviego o jego dawnych ukochanych.

Choć w zasadzie nie było o co pytać, bo w ich pierwszą noc kapitan sam przyznał się do bycia prawiczkiem. Nic dziwnego, że Erwin nie czuł potrzeby okazywania zazdrości.

Z jakiegoś powodu ten fakt wprawiał Leviego w ponury nastrój. To wspaniale, że darzyli się zaufaniem, ale nie chciał być jedyną osobą w związku, która zgrzytała zębami na myśl o konkurencji.

- Wybacz, że cię rozzłościłem – powiedział Erwin. – Nie powinienem droczyć się z tobą, gdy jesteś w ciąży. Ale mam nadzieję, że uda mi się poprawić ci humor, zamawiając deser. Bo chcesz deser, prawda?

- N-nie, nie chcę! – syknął kapitan.

Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Kącik ust Smitha lekko drżał. Levi zaciskał wargi, starając się ignorować rozpaczliwe wołanie o cukier, które od pewnego czasu wysyłał mu organizm. Ostatecznie jednak zwiesił głowę w pokonanym geście.

- Tak, poproszę – wyszeptał.

Erwin patrzył na niego z większą ekscytacją niż na zeszyty doktora Jagaera.

- Tutejsze ciasto czekoladowe na pewno cię oczaruje! – podsumował radośnie.

I rzeczywiście – oczarowało. Jednak Levi był zbyt nabzdyczony wcześniejszą rozmową o zazdrości, by w pełni się nim cieszyć. Jego niezadowolenie w mig zostało zauważone przez Erwina.

- Nigdy tak łatwo się nie irytowałeś – stwierdził Smith, masując podbródek. – To pewnie przez hormony.

Levi również tak myślał, a mimo to łypnął na partnera spode łba. Tylko jemu wolno było uskarżać się na hormony! Jeśli siedzący naprzeciwko niego blond skurczybyk nie chce dostać po ryju, to niech lepiej uważa na słowa.

Erwin postanowił spróbować z innej strony.

- Mam nadzieję, że mimo wszystko nie martwisz się moją lojalnością. Już dawno odciąłem się od wszystkich ludzi, z którymi kiedykolwiek się spotykałem.

- Więc dlaczego Marie Dok nadal nosi wstążkę od ciebie? – wypalił Levi.

Gdy tylko to zrobił, zakrył usta. Szlag! Wcale nie zamierzał tego powiedzieć. Jednak nieszczęsne ciastko przypomniało mu o spotkaniu sprzed kilku dni, dlatego...

- Pfft!

Nagły wybuch śmiechu sprawił, że kapitan napiął się jak struna. Gdy podniósł wzrok, ze zdziwieniem uświadomił sobie, że jego parter przyciska sobie dłoń do czoła i dość nieudolnie próbuje opanować rechot.

- Och, Levi – westchnął Erwin, gdy w miarę się uspokoił. – Nie mam pojęcia, gdzie usłyszałeś tak absurdalną plotkę, ale zapewniam cię, że Marie nie nosi niczego ode mnie. To prawda, że wieki temu dałem jej wstążkę, jednak wyrzuciła ją zaraz po naszym zerwaniu. Sama mi o tym powiedziała.

Levi brzydził się swojej zazdrości, jednak czuł rozpaczliwą potrzebę sprostowania tej konkretnej kwestii.

- Jesteś pewien, że mówiła szczerze? – wymamrotał masując ramię. – Ta wstążka wygląda jak kawałek płaszcza Zwiadowcy.

- Nic dziwnego! – parsknął Erwin. Widać było, że z trudem powstrzymuje śmiech. – Nile osobiście ją zdobył. Szarpiąc za płaszcz Keitha. Zębami.

Widelczyk wysunął się z dłoni kapitana i z cichym brzdękiem spadł na talerz z niedokończonym ciastkiem.

- Pierdolisz. – Levi wytrzeszczył na partnera oczy. – Nile szarpał za płaszcz Shadisa? Zębami?!

- Był bardzo pijany. – Erwin przepraszająco wzruszył ramionami. – A poza tym powiedziałem coś, co wprawiło go w niezwykle bojowy nastrój.

- To znaczy, co konkretnie? – Czarnowłosy mężczyzna umierał z ciekawości.

Jego partner zawahał się.

- Nigdy nie robił z tego tajemnicy, więc raczej mogę ci powiedzieć – powiedział po chwili. – Levi, wiedziałeś, że ojciec Nile'a był Zwiadowcą?

Kapitan wytrzeszczył oczy.

- Nie – wykrztusił. – Nie miałem pojęcia.

Erwin dał partnerowi chwilę na przetrawienie szokującej informacji, po czym podjął temat:

- Między innymi dlatego ja i Nile tak się do siebie zbliżyliśmy. Obaj straciliśmy ojców w bardzo młodym wieku. Z tą różnicą, że Nile nie myślał o swoim wyłącznie w pozytywnym kontekście. Miał wielki żal do ojca za to, że ten nie porzucił życia Zwiadowcy. A kiedy razem piliśmy, powiedziałem... Cóż... Wyraziłem swoje poglądy w dosyć...

Po radosnym nastroju generała nie było ani śladu. Levi zaczął się zastanowić, co takiego jego ukochany próbował powiedzieć, że tak strasznie się plątał. Aż wreszcie na kapitana spłynęło olśnienie.

- Stwierdziłeś, że gdyby Marie zaszła z tobą w ciążę, to powinna poszukać zastępczego ojca dla dziecka.

Tym razem to Erwin wytrzeszczył na partnera oczy.

- Powiedziała ci o tym? – wykrztusił. – Kiedy?

- Parę dni temu wpadliśmy na siebie w knajpie – wyznał Levi, masując kark. – Ona i Nile... mówili na twój temat różne rzeczy. Niezbyt pozytywne.

Smith wyglądał na skołowanego, jednak po chwili w jego spojrzeniu błysnęło olśnienie. Zirytowany, wplótł dłoń we włosy i gniewnym ruchem je przeczesał.

- Nic dziwnego, że nie chciałeś powiedzieć mi o dziecku! – mruknął, zerkając na ukochanego spod jasnych kosmyków. – Nie mogę uwierzyć, że naszło ich na roztrząsanie tamtej sytuacji i to właśnie z tobą! W życiu bym nie pomyślał, że okażą się takimi plotkarzami. Po tylu latach mogliby wreszcie domyślić się, że próbowałem ich ze sobą zeswatać i dlatego...

- Zaraz, zaraz! – Levi uniósł rękę, by uciszyć partnera. – Jak to „zeswatać"?

- Może to nie jest najwłaściwsze słowo opisujące moje działanie, ale właśnie o to mi chodziło. – Erwin z rezygnacją pokręcił głową i sięgnął po dzbanek, by dolać sobie i Leviemu kompotu. – Nic już nie czułem do Marie i miałem dosyć nieśmiałych podchodów mojego przyjaciela, więc powiedziałem sobie: czemu nie? Z początku próbowałem zrobić to subtelnie, ale Nile wciąż zachowywał się jak upośledzony niemowa, więc postanowiłem ugodzić go tam, gdzie najbardziej zaboli. Zacząłem wychwalać ludzi, którzy poświęcają rodzinę, by oddać serca ludzkości. Tak, jak przypuszczałem, Nile dostał szału. Właśnie na taki obrót spraw liczyłem, ale mimo wszystko było mi za siebie trochę wstyd.

Ostatnie zdanie zostało wypowiedziane nerwowym szeptem. Smith popatrzył na partnera zatroskanym wzrokiem i cicho dokończył:

- Nawet jeśli to była tylko gra, nie powinienem mówić takich rzeczy. Jak widać, po latach to się na mnie zemściło. Nawet nie chcę myśleć, jak się czułeś, gdy dowiedziałeś się o tamtym zdarzeniu. I to od osób, które nie znały całej prawdy...

Cóż, Levi czuł się wtedy tak podle, że wyrzygał wszystkie trzy posiłki, jednak postanowił nie mówić o tym Erwinowi. Smith i tak wyglądał już na udręczonego. Nie było potrzeby dokładania mu wyrzutów sumienia - zwłaszcza, że z obiektywnego punktu widzenia nie zrobił nic złego.

Powinienem od razu z nim porozmawiać, zamiast bez sensu się zadręczać – skarcił samego siebie kapitan.

Aczkolwiek, był pewien element w wytłumaczeniu Erwina, który wydawał się dość podejrzany...

- A więc twierdzisz, że zrobiłeś to wszystko, by Nile zachowywał się jak „upośledzony niemowa" i robił „nieśmiałe podchody". – Levi skrzyżował ramiona i sceptycznie uniósł brew.

- Tak. – Smith ponuro się uśmiechnął. – Dokładnie tak.

- Uściślijmy: Nile Dok. Najbardziej gadatliwa istota na tym pojebanym świecie, zdeterminowana, by prawić każdemu wykłady o moralności. Że niby on zapomniał języka w gębie? Erwin, mnie czasem kusi, by mu zapłacić, byle tylko się przymknął!

Erwin parsknął śmiechem.

- Już to słyszałem – stwierdził, wpatrując się w blat stołu nostalgicznym wzrokiem.

- Wiesz, że mam rację! Powinniśmy się cieszyć, że Nile jednak nie został Zwiadowcą. Zagadałby te biedne tytany na śmierć.

- To zupełnie normalne, że ludzie tracą głowę, gdy spotykają bratnią duszę. I nie dotyczy to wyłącznie Nile'a. Nawet mnie zdarzało się odczuwać spadek pewności siebie, gdy planowałem wykonać w twoim kierunku jakiś ruch. Zwłaszcza wtedy, gdy dopiero się poznawaliśmy. Czasem patrzyłem na tych wszystkich ludzi, którzy zabiegali o twoją uwagę i myślałem sobie, że nie ma szans, byś wybrał akurat mnie.

Levi aż otworzył usta ze zdumienia. To ON z nich dwóch miał podstawy, by dojść do takiego wniosku... ale że Erwin?!

- Nie chrzań głupot, Smith! – burknął, patrząc na partnera z mieszaniną rezygnacji i pretensji. – Nigdy nie byłeś o mnie zazdrosny.

- Takie odniosłeś wrażenie? – Generał zamrugał ze zdziwieniem.

Po krótkiej chwili namysłu zacmokał z aprobatą. Wyglądał jak uczeń, który dostał z klasówki znacznie więcej punktów, niż się spodziewał.

- Rozumiem. Więc jednak dobrze to ukrywałem...

- Że co, u licha? – Brew Leviego zadrżała z irytacją. – Chyba nie próbujesz mi wmówić, że przez ten cały czas ukrywałeś zazdrość!

- Aż tak trudno w to uwierzyć? – Wyraz twarzy Erwina zmienił się z zadowolonego na urażony. – Hanji zawsze mówiła, że jestem dosyć oczywisty. I że jak nie chcę, by twoje życie towarzyskie stało się jeszcze bardziej ubogie, to powinienem przestać łypać na ludzi.

- Nie widziałem, byś kiedykolwiek na kogoś łypał. – Kapitan wziął widelczyk i zaczął gniewnie dłubać nim w pozostałościach ciastka.

- Nic dziwnego. Nie miałeś widzieć.

- A nie pomyślałeś, że może chciałbym widzieć? Sam przed chwilą powiedziałeś, że jak partner jest o ciebie zazdrosny, to czujesz się jak... ten... no... bezcenny diament, czy coś w ten deseń.

Smith wpatrywał się w ukochanego zaintrygowanym wzrokiem.

- Więc... chciałeś, żebym był zazdrosny? – zapytał niepewnie.

- Może nie przez cały czas! – burknął Levi, robiąc krótką pauzę, by wpakować sobie do ust solidny kawałek czekoladowego kremu. – Ale okazjonalnie mógłbyś...

Nie bardzo wiedział, jak to ująć.

- Zagrozić komuś, że jak cię dotknie, to pozbawię go genitaliów? – z uśmiechem podsunął Erwin. – Musiałbym mieć niesamowity refleks, by powiedzieć coś takiego, zanim TY to powiesz.

Policzki czarnowłosego mężczyzny pokryły się warstwą różu. Kapitan zaczął dostrzegać istotę problemu. Biorąc pod uwagę, jak skuteczny był w przepłaszaniu swoich wielbicieli, nic dziwnego, że Erwin nie miał zbyt wielu okazji, by się wykazać.

- Tak czy siak, mój błąd. – Smith popatrzył na Leviego jak myśliwy na zwierzynę. – Gdybym wiedział, że ci to nie przeszkadza, obrałbym inną strategię.

Czy wszystko, co on w życiu robi, musi być częścią cholernej strategii? – z rezygnacją pomyślał kapitan.

Nie miał jednak zbyt dużo czasu, by się nad tym zastanowić, bo został znienacka złapany za nadgarstek i pociągnięty do przodu. Usta jego i Erwina spotkały się nad stołem. Smith wplótł swoją jedyną dłoń w czarne włosy Leviego i zaczął go namiętnie całować. Żeby się dosięgnąć, musieli nieco oprzeć się o blat, przez co kieliszki zachybotały i część kompotu wylała się na obrus. Przez cały czas trwania pocałunku kapitan miał otwarte oczy, więc od razu zauważył bajzel na stole. Nie odrywając ust od warg Erwina, wyrzucił z siebie kilka soczystych przekleństw. Smith zupełnie się tym nie przejął i jak gdyby nigdy nic kontynuował pieszczoty.

Kiedy wreszcie się od siebie oderwali, Levi był zarumieniony i zdyszany jak po przebiegnięciu maratonu. Miał zamiar zapytać „co to, u licha było", ale wcale nie musiał, bo przyszły mąż sam dostarczył mu odpowiedź. Z wypisaną na twarzy satysfakcją, Erwin zerknął na coś za plecami partnera. Levi natychmiast powiódł wzrokiem w tamtym kierunku i sapnął ze zdumienia, widząc elegancko ubranego bruneta, który siedział samotnie przy stoliku.

Facet wydawał się całkowicie zaabsorbowany filiżanką herbaty, ale sądząc po zaczerwienionych końcówkach uszu, chwilę wcześniej obserwował wymianę czułości między kochankami.

- Porąbało cię?! – syknął Levi, gromiąc partnera wzrokiem.

- Obcy mężczyzna pożerał wzrokiem mojego narzeczonego, który jest ze mną w ciąży – Erwin powiedział wystarczająco głośno, by usłyszeli go wszyscy goście restauracji. – To normalne, że... ałć! – skrzywił się, gdy kapitan kopnął go pod stołem.

- Musisz trąbić o tym na pół knajpy?! – Czarnowłosy mężczyzna mocniej otulił się płaszczem.

- Tak, bo muszę się upewnić, że wszyscy dowiedzą się, że jesteś mój – ze spokojem oznajmił Smith. – W tym również tamte dwie kobiety, które nie tak dawno temu rozważały, czy do ciebie zagadać. – Zmierzył ukochanego rozbawionym spojrzeniem i po chwili dokończył: - Czy nie tego właśnie chciałeś, Levi? Byłem zazdrosnym kochankiem przez jedną marną minutę, a ty już...

- Już udowodniłeś, że wkurwia cię, jak ktoś się na mnie gapi, więc możesz zachowywać się normalnie!

Levi jeszcze przez pewien czas łypał na Erwina, ale gdy wreszcie się uspokoił, pozwolił sobie na lekki uśmiech. Nie mógł uwierzyć, że tak długo znał tego faceta, a jednak czasem miał wrażenie, że nie zna go wcale. Jak mógł żyć z nim przez tyle lat i nie wiedzieć, że Erwin chciał mieć z nim rodzinę? Albo, że knuł, jak za niego wyjść. I że przez ten cały czas zwracał uwagę na ludzi, którzy obserwowali Leviego.

Smith wstał od stolika, by przynieść partnerowi koc. Zarzucił go na ramiona kapitana i poświęcił dużo czasu, by porządnie go otulić. Levi mógłby przysiąc, że to kolejne działanie na pokaz, by wysłać wiadomość czającym się w kącie adoratorom.

Gdy dłoń generała znalazła się na wysokości brzucha partnera, zatrzymała się tam odrobinę dłużej, a czarnowłosy mężczyzna przykrył ją swoją własną w geście mówiącym:

„Tak, jestem twój".

Naszła go interesująca myśl. Zawsze mu się wydawało, że małżeństwo było zawierane przez ludzi, którzy wiedzieli o sobie nawzajem absolutnie wszystko – jednak wyglądało na to, że w przypadku jego i Erwina wcale tak nie będzie. Wciąż były rzeczy, które dopiero mieli odkryć. Nieznane aspekty osobowości, których nigdy nie mieli szans zbadać, bo byli zbyt zajęci walką z tytanami.

Będą musieli poznać się na nowo. Najpierw jako małżonkowie, potem jako rodzice.

Levi uświadomił sobie, że bardzo się z tego cieszy. Po raz pierwszy od dłuższego czasu był podekscytowany nadchodzącą przyszłością.

Dokończył swoje ciastko, po czym wsunął dłonie pod koc.

- Więc... - zagaił, lekko trącając nogą łydkę Erwina. – Ile ich było?

- Osób, z którymi się spotykałem? – spytał Smith.

- Osób, o które byłeś zazdrosny, durniu! – Z pulsującą na czole żyłką sprostował Levi. – Już wystarczająco mi dzisiaj podpadłeś, więc lepiej nie przeciągaj struny!

- Podpadłem ci w dniu naszego ślubu? – Z udawanym żalem westchnął generał. - To bardzo źle wróży przyszłości małżeństwa.

- Taa, jasne. A teraz przestań pierdolić i odpowiedz!

Erwin uparcie milczał.

- Słuchaj, ja tylko chcę poprawić sobie humor – usprawiedliwił się Levi. – Nie chcę być jedynym, który sapał z zazdrości, bo...

- Cicho. – Smith uniósł dłoń. – Liczę.

Miał dość poważną minę, więc raczej nie powiedział tego w żartach.

- Nie odginasz palców – z konsternacją stwierdził kapitan.

- Nie starczyłoby mi palców.

- Słuchaj, nie interesują mnie jakieś pierwsze lepsze łosie, gapiące się na mnie w knajpie, tylko poważni konkurenci. Ci, o których myślałeś, że mógłbym ich wybrać zamiast ciebie.

- Poważni konkurenci, mówisz? – mruknął Erwin. – Paru ich było.

- Na przykład kto? Hanji?

Generał szarpnął głową w bok i zakrył dłonią usta, by zagłuszyć śmiech.

- Ona jest tytanoseksualna. Nie uwierzyłbym, że coś was łączy, nawet gdybym zastał was tarzających się nago na łóżku.

Levi dał sobie chwilę, by to rozkminić. Po namyśle uznał, że w sumie Erwin ma rację – wariatka w brylach z pewnością znalazłaby jakiś durnowaty, ale zupełnie pozbawiony erotyzmu powód, by tarzać się nago po łóżku.

- No dobra, więc kto? – kapitan ponaglił ukochanego.

- Eld.

- Ochujałeś?! On miał żonę!

- Z tobą spędzał więcej czasu niż z nią.

Levi otworzył usta, by zwyzywać swojego faceta od imbecyli, ale wtedy dostrzegł rozbawienie w oczach Erwina i uświadomił sobie, że ten blond skurwiel zwyczajnie robi sobie z niego jaja.

- Bardzo śmieszne, Smith, po prostu boki zrywać! – Czarnowłosy mężczyzna zacisnął zęby. – Czy możesz wreszcie odpowiedzieć mi na poważnie?

- No dobrze. – Erwin wyprostował się i z lekką nerwowością w głosie oznajmił: - Tak na poważnie wyznam ci, że... Petra.

Wytypowanie jej miało sporo sensu, biorąc pod uwagę, że podkochiwała się w swoim kapitanie i zupełnie nie potrafiła tego ukryć. Mimo to Levi nie umiał sobie wyobrazić, by jego kochanek mógł czuć się z jej powodu niepewnie.

- Wiesz, że nie kręcą mnie kobiety – przypomniał, unosząc brew.

- A gdyby nią nie była?

- Sądzisz, że dorobiłaby sobie penisa tylko po to, by ze mną być?

Erwin wzruszył ramionami.

- Kto wie? – rzucił, biorąc kieliszek i wpatrując się w falujące resztki kompotu.

Próbował powiedzieć to lekkim tonem, jednak zdradzały go oczy. Były nienaturalnie poważne. Levi uznał tę reakcję za jednocześnie głupią i uroczą.

- Nawet gdyby była mężczyzną, to nic by nie zmieniło – szepnął, ponownie trącając nogę partnera stopą. – Nie była tobą, Erwin.

Generał Zwiadowców zarumienił się jak dzieciak, któremu ktoś pierwszy raz w życiu wyznał miłość. Levi nie mógł się na niego napatrzeć.

Może właśnie dlatego tak bardzo mu zależało, by poznać „Listę Konkurentów" Erwina? Chciał na własne oczy ujrzeć dowód, że pomimo układania tych wszystkich skomplikowanych planów, jego nieprzyzwoicie atrakcyjny facet też miewał momenty niepewności. Że on też, podobnie jak Levi, od czasu do czasu dziękował Bogom za to, że jego uczucie zostało odwzajemnione.

- Ktoś jeszcze? – spytał kapitan. – Tylko bez żadnych głupków, na których spojrzałem może raz w życiu!

Smith dość długo zwlekał z odpowiedzią, aż wreszcie oznajmił:

- Farlan.

Reakcja Leviego była natychmiastowa.

- Pfft! – kapitan pokręcił głową i wypił swój kompot do końca.

Najwyraźniej Erwin spodziewał się po nim czegoś zupełnie innego, bo na jego twarzy odmalował się wyraz konsternacji.

Uśmiechając się pod nosem, Levi postawił kieliszek na stole. Zaczął się nim bawić, delikatnie przechylając go raz w jedną raz w drugą stronę.

- To zabawne, bo on był cholernie zazdrosny o ciebie – mruknął, wpatrując się w swoje odbicie w szkle. – Praktycznie od pierwszego dnia. Wydaje mi się, że wiedział.

- Co wiedział?

- Że tak to się skończy.

Levi zostawił w spokoju kieliszek i popatrzył na Erwina.

- Że urodzę twoje dziecko – dokończył cicho. – Że wyjdę za ciebie.

Smith nerwowo przygładził mundur.

- M-myślisz, że... - odchrząknął i już zupełnie spokojnym tonem zapytał: - Sądzisz, że dałby nam swoje błogosławieństwo?

Levi zaczął mieć głupie skojarzenia z zięciem zabiegającym o aprobatę teścia.

- Pytam, bo on i Isabel znali cię bardzo długo – szybko dodał Erwin. – Byli twoją rodziną, więc zastanawiałem się, czy...

- Nie słuchałeś tego, co przed chwilą mówiłem? – parsknął kapitan. – Farlan był o ciebie zazdrosny. Podkochiwał się we mnie, odkąd był pryszczatym nastolatkiem. Gdyby dowiedział się, że mnie wyruchałeś, rzuciłby się na ciebie z nożem. Odkąd zaciągnąłeś nas do Zwiadowców, przynajmniej raz dziennie mówił, że jesteś zarozumiałym dupkiem, który na nikogo nie zasługuje, a zwłaszcza na mnie!

Może i zabrzmiało to trochę ostro, jednak Levi czuł silną potrzebę odegrania się na partnerze, za to że ten wcześniej się z nim droczył. Dał sobie chwilę, by napawać się ponurą miną Erwina, po czym pokręcił głową i dodał:

- To jasne, że daliby nam swoje błogosławieństwo. Oboje.

W oczach generała pojawił się przebłysk nadziei.

- Farlanowi zajęłoby to znacznie więcej czasu niż Isabel, ale w końcu by cię polubili – z westchnieniem podsumował Levi.

- Osoba, która pokazała mi to miejsce, też by cię polubiła.

Kapitan zacisnął zęby. A więc nie pomylił się, podejrzewając, że Erwin odwiedził tę karczmę z kimś innym! Po co w ogóle o tym wspominał? Levi nie musiał wiedzieć, kim była osoba, która dawno temu siedziała na jego miejscu.

- Mój ojciec – łagodnie sprostował Erwin. – Dawno temu byłem tu z tatą, Levi.

Czarnowłosy mężczyzna jeszcze nigdy nie wstydził się swojego napadu zazdrości tak bardzo jak w tej chwili. Najchętniej schowałby się pod kocem, który ukochany wspaniałomyślnie zarzucił mu na ramiona. Smith udał, że nic się nie stało i jak gdyby nigdy nic mówił dalej:

- Przyjechaliśmy tutaj na targi książki. Zazwyczaj tata jeździł na takie wyjazdy sam, a mnie zostawiał pod opieką sąsiadki. Jednak kiedy skończyłem osiem lat, uznał, że jestem już dość duży, by mu towarzyszyć. Pożałował tego już na samym początku podróży. Przez całą drogę błagałem dorożkarza, by pozwolił mi dosiąść konia i gdy byliśmy już prawie na miejscu, dopiąłem swego. Tata omal nie umarł ze wstydu. Tak mocno naciągnął kapelusz na twarz, że spadły mu okulary.

Generał zachichotał, co było... niezwykłe. Oczywiście zdarzało mu się wspominać o ojcu, ale rzadko robił w tak normalny sposób i z tak pogodnym wyrazem twarzy. Jak na to nie patrzeć, obwiniał się o śmierć tego człowieka. Teraz jednak wydawał się chwilowo zapomnieć o tym fakcie.

- Pierwszy raz jedliśmy poza domem, więc byłem bardzo podekscytowany – ciągnął, uśmiechając się do Leviego. – Siedzieliśmy dokładnie przy tym stoliku. Kiedy zjedliśmy obiad, zamówiliśmy herbatę i rozmawialiśmy aż do zachodu słońca. Tata skończył studia w tym miasteczku, więc wiedział wszystko o jego historii. Pamiętał, jak wspomniał mi o starym kościółku, ukrytym między drzewami. Zażartował, że jeśli kiedykolwiek zdecyduję się zrealizować mój podstępny plan wzięcia ślubu w tajemnicy, to powinienem to zrobić właśnie tutaj.

Urwał na chwilę i z czułością w głosie dokończył:

- Na pewno ucieszyłby się widząc, jak wspaniałego mężczyznę zesłał mi los. Żałuję, że nie mogłeś go poznać, Levi. Wiem, że pokochałby cię jak własnego syna.

- To... miłe, że tak mówisz. – wymamrotał kapitan, zaciskając palce na materiale spodni. – Choć ciężko mi wyobrazić sobie, by wulgarny bandyta z Podziemia był dobrym materiałem na zięcia.

- Sądzisz, że wolałby widzieć u mojego boku elegancką kobietę z dobrego domu?

- A kto by nie wolał?

Erwin przesunął swoje krzesło, by znaleźć się tuż obok Leviego.

- Mój tata nie myślał stereotypowo – odezwał się, obejmując partnera ramieniem. – Jego ciekawość świata nie miała sobie równych. Nie interesował się wyłącznie tym, co kryło się za Murami. Również Podziemie wzbudzało w nim głęboką fascynację. Wcale nie twierdził, że mieszkający pod stolicą ludzie to bezwartościowi przestępcy. Przeciwnie: był przekonany, że osoba, która jest w stanie przetrwać w tak trudnych warunkach, musi mieć w sobie wielką wolę walki i niezłomnego ducha. Kiedyś powiedział mi, że chociaż nie może wyjść poza Mury, to chciałby kiedyś sprawdzić, jak wygląda Podziemie. Żołnierze Oddziału Stacjonarnego, którzy usłyszeli naszą rozmowę, parsknęli śmiechem. Stwierdzili, że nie wytrzymałby tam nawet pięciu minut.

Smith zrobił krótką pauzę i z cichym westchnieniem dokończył:

- Mieli rację.

- Ale ty jakoś dałeś sobie radę – z nutą podziwu w głosie mruknął Levi. – To ojciec zainspirował cię, by zejść pod ziemię?

- Jego słowa wróciły do mnie, gdy byłem sfrustrowany kiepskimi wynikami ekspedycji – potwierdził Erwin. – Tak więc, owszem, miał spory wpływ na moją decyzję. Chciałbym móc powiedzieć mu, co z tego wyniknęło. Na pewno byłby oczarowany.

- Taa, już to widzę! – prychnął kapitan. – „Witaj, tato, jak ci minął dzień? Pozwól, że przedstawię ci mojego przyszłego męża. Oto Levi Ackermann, niegdyś najbardziej poszukiwany człowiek w Podziemiu. Kiedy omal nie rozpłatał mi gardła swoim pięknym nożem, od razu wiedziałem, że to ten jedyny!"

Spodziewał się wybuchu śmiechu, więc zdziwił się, gdy ukochany chwycił jego podbródek i delikatnie obrócił jego twarz ku sobie.

- Jak mówiłem, mój tata myślał nieszablonowo – łagodnie podkreślił Smith. – Nigdy nie martwił się, że wpadnę w złe towarzystwo. Bardziej niepokoiło go, że zaplanuję sobie życie od początku do końca i zwiążę się z pierwszą osobą spełniającą wymagania, które spisałem w zeszycie jako mały chłopiec.

To brzmiało dokładnie jak coś, co Erwin mógłby zrobić. Jego ojciec musiał cholernie dobrze go znać.

Levi naprawdę w tej chwili żałował, że nigdy nie pozna Kasimira Smitha. Im dłużej słuchał o niezwykłym człowieku, który wychował jego partnera na wspaniałego mężczyznę, tym bardziej jego ciekawość rosła. Chciał poprosić Erwina o więcej szczegółów, jednak w ostatniej chwili zawahał się.

- Nadal coś cię martwi? – z troską spytał generał, wypuszczając podbródek partnera z uścisku.

Levi pokręcił głową.

- To nic takiego – powiedział, z uwagą wpatrując się w ukochanego. – Po prostu...

- Po prostu?

- Nigdy nie mówisz o swoim ojcu. Nie w ten sposób. Nie z taką swobodą.

Erwin czule się uśmiechnął.

- To prawda, że wcześniej ciężko mi było o nim wspominać bez poczucia winy – przyznał, gładząc partnera po policzku. – Ale dzisiaj... Sam nie wiem. Nasze dziecko... Nasz ślub... To wszystko wypełnia mnie takim szczęściem, że nie umiem sobie wyobrazić, by rozmowa na jakikolwiek temat mogła sprawić mi przykrość. A poza tym, czuję potrzebę, by opowiadać o ojcu, bo to tak, jakby...

Nieoczekiwanie urwał, jednak Levi bez trudu domyślił się ciągu dalszego. I uświadomił sobie, że czuje coś podobnego.

- Jakby tu był? – zapytał cicho.

Erwin skinął głową.

- Tak dla jasności... - Kapitan odchrząknął, popatrzył ukochanemu w oczy i z rumieńcem na policzkach oznajmił: - Sądzę, że moja mama pokochałaby cię od pierwszego wejrzenia.

Smith pogładził wrażliwe miejsce między uchem i szyją Leviego.

- Chciałbyś... coś mi o niej opowiedzieć? – zapytał z nieśmiałą nadzieją.

- Taa, ale później.

Kapitan oparł policzek o bark partnera. Wpatrywali się w tętniący życiem Rynek, tuląc się do siebie.

- Najpierw powiedz mi coś więcej o swoim szalonym ojcu – poprosił Levi. – I koniecznie powtórz mi wszystkie historie, które opowiedział ci o tym miasteczku. 

Kontynuacja jeszcze dziś!

Czyli kolejny epizod z serii „Jora tak się rozpisała, że ZNOWU musiała podzielić rozdział na dwie części". Ale myślę, że efekt końcowy powinien wam się spodobać.

Jak zawsze bardzo dziękuję za wszystkie cudowne komentarze!

Ps. Oba rozdziały dedykuję Victorii Nitt – wspaniałej czytelniczce, która obchodzi dzisiaj urodziny ^^

Specjalnie czekałam do północy, by opublikować w twoje święto, kochana!

Trzymajcie się cieplutko i do zobaczenia za parę godzin ;)


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top