Rozdział 18 - Historia obrączek
Poślubić Erwina. Być jego mężem. Chodzić z nim na durne bale oraz inne arcyważne wydarzenia i być przedstawiany już nie jako lojalny podwładny lecz życiowy partner. Mieć świadomość, że wszystkie wyperfumowane zdziry ze stolicy zobaczą obrączkę na palcu generała Smitha i dwa razy się zastanowią, zanim postanowią z nim flirtować. Już nigdy nie bawić się tłumaczenie, dlaczego posiadał swój własny pokój w Kwaterze Głównej Zwiadowców, ale nigdy z niego nie korzystał.
Levi skłamałby mówiąc, że nigdy o tym nie myślał.
Mimo to, kiedy usłyszał pełne nadziei „wyjdziesz za mnie?", wcale nie zareagował radością. Zamiast tego spłonął rumieńcem i wydukał zawstydzone:
- Eee...
Zaalarmowany, Erwin mocniej zacisnął palce na dłoni kapitana.
- Poczekaj! – wyrzucił z siebie, patrząc na Leviego wzrokiem pełnym pasji. – Pozwól mi doprecyzować!
Pochylił się, by zmniejszyć dystans między ich twarzami i łagodnie dokończył:
- Wyjdź za mnie, nie dlatego że wkrótce zostaniemy rodzicami i ze względu na dobro dziecka powinniśmy wziąć ślub. Wyjdź za mnie, ponieważ cię kocham i chciałem uczynić cię moim mężem długo przed tym, zanim dowiedziałem się, że jesteś w ciąży. Choć przez pewien czas postrzegałem małżeństwo jako nudną formalność, twoje pojawienie się w moim życiu sprawiło, że diametralnie zmieniłem punkt widzenia. Teraz myślę o tym jak o wielkim kroku dwojga ludzi, którzy postanowili przysiąc sobie wierność i zadeklarować całemu światu, że chcą być tylko ze sobą.
Wysłuchanie tego wszystkiego sprawiło, że Levi czuł się miękki jak galareta. Być może miało to związek z ciążowymi hormonami, ale chciało mu się jednocześnie śmiać się i płakać. Ostatecznie jednak udało mu się zachować opanowanie i nadal patrzył na partnera tym samym speszonym wzrokiem co wcześniej.
- Skoro już znasz moje motywy, zapytam jeszcze raz – szepnął Erwin. – Levi... Wyjdziesz za mnie?
„Tak!"
Wszystko, co musiał zrobić kapitan, to wyrzucić z siebie to jedno krótkie słówko. I naprawdę chciał to zrobić! Problem w tym, że kiedy wyobrażał sobie to, co nastąpiłoby później, krzywił się z niesmakiem.
Szlag. Nieśmiałe oczekiwanie w oczach Erwina sprawiało, że czuł się jak kretyn. Nie miał bladego pojęcia, jak opisać swoje odczucia.
- Wiesz... Chodzi o to, że...
Uśmiech na twarzy generała została zastąpiony ponurym grymasem.
- Tak myślałem – wymamrotał Erwin, spuszczając wzrok. – Jednak nie chcesz...
Wypuścił palce ukochanego z uścisku, ale zanim jego jedyna dłoń opadła do boku, Levi chwycił ją obiema rękami.
- Nie! – jęknął kapitan. – Znaczy... nie w znaczeniu, że „nie chcę", tylko... Ugh! Ja pierdolę. Nie wiem, jak to powiedzieć!
- Najlepiej bez owijania w bawełnę – podpowiedział Smith. – Używając najprostszego języka z możliwych.
- Najprostszy język z możliwych? No dobra, spróbuję...
Levi wziął głęboki oddech. Jednak zanim podzielił się swoimi zawstydzającymi myślami, zacisnął zęby i ostrzegawczo wycelował w Erwina palec.
- Ale masz się nie śmiać, zrozumiano? – syknął, czerwieniąc się po same uszy.
Smith zmarszczył brwi i powoli skinął głową. Widać było, że umiera z ciekawości, by usłyszeć wyjaśnienie kochanka. O ile to możliwe, policzki Leviego stały się jeszcze czerwieńsze.
- Boję się imprezy, jasne? – zbolałym głosem wyznał kapitan.
Erwin zamrugał.
- Imprezy?
- Wesela – sprostował Levi, odwracając wzrok. – Ślubu. Ołtarza. No wiesz, całej tej wspaniałej i wyniosłej ceremonii! Ty i ja przed księdzem... Gapiący się na nas ludzie... Dzwony, obsypywanie ryżem, kwiaty... C-cały ten cyrk... T-to wszystko...
Zaryzykował szybki rzut okiem na twarz ukochanego, a gdy zobaczył, że Erwin wcale się nie śmieje, poczuł się nieco pewniej.
- Jedyne, co mnie przeraża, to sama ceremonia – mówił dalej, już zupełnie spokojnym tonem. – Natomiast perspektywa zostania twoim mężem wcale nie wydaje mi się nieprzyjemna. Właściwie to... - odchrząknął i cicho dokończył: - Bardzo bym się z tego ucieszył. Kiedy walczyliśmy z tytanami, nie przywiązywałem do tego wagi, ale teraz, gdy sytuacja trochę się uspokoiła... To nie tak, że to jakieś moje wielkie marzenie, czy coś. Po prostu... Przez całą tą akcję z ponownym zasiedleniem Marii, co chwilę mamy do czynienia z różnymi ludźmi. Z cywilami, którzy prawie nic o nas nie wiedzą. No i kiedy zaczęliśmy się z nimi spotykać, uświadomiłem sobie, że...
Zły, że nie umie znaleźć właściwych słów, Levi gniewnie mlasnął językiem. Mimo to Erwin bez trudu odgadł jego myśli.
- Słowo „kochanek" na pierwszy rzut oka brzmi pięknie, romantycznie – z łagodnie stwierdził Smith. – Jednak ma tą wadę, że daje odbiorcy zbyt duże pole do interpretacji. „Kochanek" w znaczeniu „ten, z którym czasem idziesz do łóżka" czy może „najważniejsza osoba w życiu"? Natomiast słowo „mąż" nie pozostawia cienia wątpliwości.
- Właśnie.
Szczęśliwy, że tak łatwo się zrozumieli, Levi rozluźnił napięte mięśnie ramion.
- Wkurza mnie, gdy obcy ludzie pytają, co mnie z tobą łączy, a ja nie wiem, co odpowiedzieć – przyznał się, masując kark. – I to ciągłe rozkminianie, kto już o nas wie, a kto nie...
- Prawdopodobnie łatwiej będzie ustalić, kto jeszcze nie wie – ze słabym uśmiechem stwierdził Erwin.
- Taa, ale nie dlatego że paplaliśmy o naszym związku na prawo i lewo! – prychnął kapitan, przewracając oczami. – Od lat żyjemy jak małżeństwo, ale we wszystkich formalnych sytuacjach jesteśmy po prostu dowódcą i podwładnym. To nie tak, że możesz sobie wyjść z kurewsko ważnej narady wojennej, bo zrobiłeś mi dzieciaka i musisz koniecznie sprawdzić, czy...
Oczy Leviego rozszerzyły się. Czarnowłosy mężczyzna właśnie przypomniał sobie o pewnym szczególe, który wcześniej kompletnie przeoczył.
- Erwin, narada! – wysapał, łapiąc klęczącego partnera za ramiona.
Smith nie wyglądał na specjalnie przejętego.
- Co z nią? – zapytał uprzejmym tonem.
- Jak to „co z nią"? – wydukał Levi, patrząc na ukochanego wzrokiem pełnym niedowierzania. – Może i byłem ostatnio przejęty ciążą, więc nie jestem ze wszystkim na bieżąco, ale nawet ja wiem, że to miało być najważniejsze spotkanie od czasu odbicia Shinganshiny. I co? Tak po prostu je olałeś?
- Nie, przełożyłem je na inny termin – ze spokojem odparł Erwin.
- To znaczy na kiedy?
- Jeszcze nie wiem.
- Jaja sobie robisz? Co ma znaczyć „nie wiesz"?
Spojrzenie generała stało się śmiertelnie poważne.
- Levi – odezwał się Erwin, wpatrując się w ukochanego z taką intensywnością, że ten się zarumienił. – Jestem w stanie zrozumieć, dlaczego Nile zadawał mi tego typu pytania. W końcu nie miał pełnego obrazu sytuacji. Ale tobie chyba nie muszę tłumaczyć, dlaczego postanowiłem wyjść z narady i przyjść tutaj, nie oglądając się za siebie?
Jego wzrok spoczął na brzuchu kapitana. Dzięki rozpiętej koszuli lekkie wypuklenie było widoczny w całej okazałości. Levi odruchowo chwycił poły materiału, by się zakryć.
- Naprawdę aż tak trudno uwierzyć, że rzuciłbym wszystko, by zaopiekować się moją rodziną? – cicho spytał Erwin. Wyglądał na zranionego.
Kapitan przetarł kąciki oczu, by gromadzące się tam łzy nie miały szans popłynąć po policzkach. Przypatrujący się temu generał ze wstydem spuścił wzrok.
- Cóż... chyba nie powinienem się dziwić – podsumował z ponurym westchnieniem. – Przez ostatnie tygodnie nie zaprezentowałem ci się z najlepszej strony. To w żaden sposób mnie nie usprawiedliwia, ale chcę, żebyś coś wiedział. Jedynym powodem, dla którego tak często ślęczałem nad papierami, była moja nieudolność w naprawieniu naszych relacji. Po wybudzeniu się ze śpiączki byłem przytłoczony moimi uczuciami, więc rzuciłem się w wir pracy. Próbowałem jakoś sobie to wszystko poukładać i...
- W porządku – surowym głosem uciął Levi. - Rozumiem. Ale masz mi obiecać, że już nigdy więcej się tak nie zachowasz! Ja to jeszcze pal sześć... Wcale nie muszę czuć, że jestem dla kogoś najważniejszy. Ale dzieciak to zupełnie co innego. I jeśli kiedykolwiek dasz mu odczuć, że coś liczy się dla ciebie bardziej niż on... nawet jeśli, kurwa, zrobisz to niecelowo, to wiedz, że gorzko tego pożałujesz! Pamiętam, jak wielki żal miałem do ojca za to, że nigdy się nie pokazał... Ale prawda jest taka, że Kenny zrobił mi coś znacznie gorszego. Najpierw o mnie dbał, a potem odwrócił się do mnie dupą, tylko i wyłącznie dlatego że nie ogarniał swoich uczuć i nie umiał dać mi do zrozumienia, że się o mnie troszczy. Jeśli odwalisz coś podobnego, to przysięgam, że...
- Nie zrobię tego! – z mocą oznajmił Erwin, kładąc ukochanemu dłoń na kolanie. – Obiecuję.
Kapitan wydał ciche westchnienie ulgi i skinął głową. Spojrzenie generała było pełne czułości.
- Co prawda nie mogę dać gwarancji, że zawsze będę idealnym rodzicem – zaczął Smith – ale przysięgam, że zrobię wszystko, by nie zawieść naszego dziecka. A poza tym... liczę na to, że gdy zajdzie taka potrzeba, wytkniesz mi błędy, bym mógł się poprawić.
- To chyba jasne – wymamrotał nieco zawstydzony Levi. – W końcu po to ma się dwoje rodziców, nie? Kiedy jedno nawala, drugie przywołuje je do porządku. Znając życie, pewnie będę potrzebował upomnień znacznie częściej niż ty.
W końcu to JA dorastałem w trudnym środowisku i przez większość życia miałem fatalne wzorce wychowawcze – pomyślał, czując nagły przypływ pesymizmu.
- A ja uważam, że obaj będziemy potrzebowali pomocy równie często – stwierdził Erwin. – Jedziemy na tym samym wózku, Levi. Żaden z nas nigdy nie był rodzicem. I nie brał ślubu.
W oczach generała zalśnił szatański błysk.
- Chciałbym wrócić do tego, o czym rozmawialiśmy wcześniej – zadeklarował Smith. – Chyba nie próbowałeś odwrócić mojej uwagi, nagle zmieniając temat, bym zapomniał, że się oświadczyłem?
- A czy ja mam wielgachne brwi i uciętą łapę? – prychnął Levi. – Nie jestem tobą! Wyobraź sobie, że nie każdy zmienia temat rozmowy, bo ma jakiś ukryty motyw.
- Racja. – wzdychając, Erwin rozmasował podbródek. – Mogłem przewidzieć, że prędzej czy później się domyślisz. Przepraszam, że wcześniej cię podpuściłem. Za to i za te okropne armaty z samego rana...
- Zaraz, zaraz... że co, kurwa?! – Levi wytrzeszczył oczy. – Przepraszasz mnie za armaty?
Generał Korpusu Zwiadowczego zaczerwienił się jak przyłapany na gorącym uczynku dzieciak.
- Nieważne! – Nerwowo się śmiejąc, poklepał kapitana po ramieniu. – Skoro jednak się nie domyśliłeś, to pogadamy o tym później.
- O tym, czyli przepraszam bardzo, o czym? – Levi zaczął powoli dopasowywać elementy układanki. Popatrzył na partnera, groźnie mrużąc oczy. – Erwin, czy ty...
- Już dłużej nie wytrzymam tego uczucia niepewności – oświadczył Smith, biorąc ukochanego za rękę. – W dodatku zaczynają mnie boleć kolana... - dodał z uśmiechem żebrzącego szczeniaczka. – Dlatego nie bądź okrutny i odpowiedz: wyjdziesz za mnie, Levi?
Kapitan zacisnął zęby i wyszarpnął dłoń z uścisku. Z tej wymiany zdań zrozumiał dwie rzeczy. Pierwsza: jebane huki, które spierdoliły mu poranek, były najwyraźniej sprawką Erwina. Druga...
- Czemu mam to dziwne przeczucie, że niezależnie od tego, co odpowiem, przerzucisz mnie przez ramię i zawleczesz przed cholerny ołtarz? – zapytał z pulsującą na skroni żyłką.
- Prawdopodobnie dlatego że dobrze mnie znasz – z czułym uśmiechem odparł Smith. – Choć biorąc pod uwagę, że jesteś w ciąży, wleczenie za włosy byłoby lepszym rozwiązaniem.
Ten dowcip był tak durny, że aż śmieszny. Levi wydał stłumione parsknięcie. Musiał cholernie kochać tego blond idiotę, skoro podobne teksty wydawały mu się zabawne.
- Żarty na bok, Levi. – Erwin rozmasował udo ukochanego w kojącym geście. – Są różne sposoby na zawarcie małżeństwa. Który aspekt ślubu wydaje ci się najbardziej nieprzyjemny?
Kapitan zastanowił się nad odpowiednim doborem słów i po chwili oznajmił:
- Chyba to, że cała ta ceremonia wydaje mi się strasznie... sztuczna. Na pokaz.
Smith nie odpowiedział, tylko cierpliwie czekał na ciąg dalszy.
- Nie wiem, czy umiem ci to wytłumaczyć – westchnął Levi. – Kiedy mieszkałem w Podziemiu, wszystkie ważne ceremonie musiały odbywać się po cichu. W tajemnicy. Mówiliśmy sobie, że dzięki temu są wyjątkowe. A poza tym, tak było bezpieczniej. Nieważne, czy chodziło o czyjeś urodziny, przyjęcie do szajki czy przysięgę braterstwa... Robiliśmy to wszystko niezwykle dyskretnie. Więc kiedy pierwszy raz dowiedziałem się, że istnieje coś takiego jak ślub, zacząłem mieć określone oczekiwania.
- Dowiedziałeś się... - Erwin zmarszczył brwi.
- W Podziemiu nie zawierało się małżeństw – sprostował kapitan. – Podobnie jak nie sporządzało się aktów własności i testamentów. Bo i po co, skoro to strefa bezprawia? W każdym razie, gdy jeszcze mieszkałem z Kennym, któregoś razu usłyszałem, że ludzie na Powierzchni składają sobie przysięgę miłości i wierności, a potem dostają jakiś dokument, który czyni z nich parę w oczach społeczeństwa. Uznałem, że to... piękne.
Uświadomił sobie, że wpatruje się w przestrzeń rozmarzonym wzrokiem, więc potrząsnął głową.
- Jak mówiłem, zacząłem mieć oczekiwania – ciągnął zrezygnowanym głosem. – Że to wygląda podobnie jak w Podziemiu... Potajemne spotkanie, przysięga, świstek do urzędu i po sprawie. Ale potem zamieszkałem na Powierzchni i pewnego razu Oluo zaprosił cały nasz oddział na wesele swojego wujka. Ponoć facet był wielkim fanem Zwiadowców, czy coś. W każdym razie, zgodziliśmy się pójść. Żarcie było świetne, nie powiem. Jednak cała ta ceremonia... Długa przysięga, a potem jakieś przesądy i zabawy... Nie dość, że jako jedyny nie znałem żadnych weselnych zwyczajów, to jeszcze czułem się jak cholerny podglądacz!
- Podglądacz? – Spojrzenie Erwina było rozbawione, a zarazem poważne.
- No bo wujek Oluo i ta jego laska stali przed księdzem i gadali do siebie te wszystkie rzeczy, patrząc sobie w oczy! – jęknął Levi. – Miałem wrażenie, jakbym podglądał ich w trakcie seksu! Tak wiem, to brzmi głupio, ale czasem jak ludzie walą do siebie różne romantyczne teksty, to roztaczają wokół siebie taką atmosferę, jakby się pieprzyli! Nie mogłem zrozumieć, dlaczego robią to przy wszystkich. Miałem ochotę potrząsnąć nimi i zapytać: „Po cholerę wam publiczność? Czy gdyby nie było gości i tego całego żarcia, wasza miłość przestałaby się liczyć?"
- Mnie też zdarzało się myśleć coś takiego na weselach – szepnął Smith, patrząc na partnera zamglonym wzrokiem. – Co za ulga, że podchodzimy do tego w podobny sposób. A zatem... czy mogę założyć, że gdybyśmy brali ślub tylko we dwóch, zgodziłbyś się za mnie wyjść? – zapytał beztroskim tonem.
Kapitan zamrugał ze zdziwieniem. Po chwili jednak uznał, że w sumie nie było to trudne pytanie.
- Tak – oznajmił ostrożnie. – Ale...
- Za późno! – Erwin triumfalnie wycelował w niego palec i podniósł się z klęczek. – Liczy się. Powiedziałeś „tak", więc idziemy!
- Co?! Ale w sensie, że teraz?!
- Załóż ciepły płaszcz, Levi. W tym stanie musisz uważać, by się nie przeziębić.
- S-słucham?! Chwila moment... czekaj!
Nie zważając na protesty ukochanego, Smith zaczął wyciągać z szafy ubrania. Levi był tak zszokowany, że nawet nie próbował się wyrwać, gdy założono mu czarne buty i jasno-szary płaszcz. Otrząsnął się dopiero wtedy, gdy jedyna ręka partnera zaczęła nieudolnie zapinać mu guziki.
- Do ciężkiej cholery, Smith! – odepchnął dłoń ukochanego i zerwał się na nogi – Do reszty ci odpierdoliło?!
Był tak zajęty sztorcowaniem drugiego mężczyzny, że zupełnie odruchowo pozapinał guziki najpierw koszuli, potem płaszcza. Gdy uświadomił sobie, co zrobił, spłonął rumieńcem.
- Dopiero co powiedziałem ci o dziecku, a ty już chcesz się hajtać? – wykrztusił, wytrzeszczając na dowódcę oczy.
- Już mówiłem, że nie żenię się z tobą ze względu na dziecko – ze spokojem odparł Erwin.
- Ugh! Wiesz, o co mi chodzi! To zbyt nagłe... t-to...
- Dlaczego nie mielibyśmy zrobić tego teraz? – Smith czule się uśmiechnął i pogładził partnera po zaczerwienionym policzku. – Jesteś w ciąży, a czekanie na kolejne ważne wydarzenie będzie oznaczało dla ciebie tylko więcej stresu. Noo, chyba że masz w głowie jakiś konkretny termin, który chciałbyś uczynić wyjątkowym?
- N-nie – wyjąkał Levi. – Nie mam nic przeciwko temu, byśmy zrobili to dzisiaj. Po prostu...
- Świetnie! No to idziemy.
- Niech to szlag... poczekaj chwilę!
- Nie martw się o śniadanie. Zanim wsiądziemy do dorożki, weźmiemy coś na wynos.
- Chuj ze śniadaniem, Erwin! Czy możesz mnie wreszcie, kurwa, posłuchać?!
Smith miał już dłoń na klamce. Ten jego wyczekujący uśmiech doprowadzał Leviego do szału!
Kapitan wziął głęboki oddech, by się uspokoić.
- Erwin – wysapał, przyciskając sobie dłoń do czoła. – Nie wierzę, że akurat ja muszę ci to mówić, ale do ciężkiej cholery, zwolnij! Pomyśl. Nie mam nic przeciwko odrobinie spontaniczności, ale nie możemy „tak po prostu" pójść i się pobrać. Potrzebne nam dokumenty, a po tym zajebiście emocjonującym poranku nie uśmiecha mi się leźć do urzędu i stać w kolejce. No, chyba że jakimś magicznym sposobem wyczarujesz akt ślubu spod podłogi!
- A, tak. – Na twarzy Erwina odmalował się wyraz olśnienia. – Dziękuję, że mi przypomniałeś.
Ten podstępny skurwiel naprawdę chował akt ślubu pod podłogą! Właśnie odchylił deskę znajdującą się zaledwie parę kroków od tajnej skrytki Leviego.
Kurwa mać! – kapitanowi opadła szczęka.
Miał w głowie tyle pytań, że nie mógł się zdecydować, które zadać najpierw. Ostatecznie rzucił pierwsze lepsze.
- N-nie mogłeś go schować w jakimś lepszym miejscu? – wykrztusił, gdy ze skrytki zaczęły wylatywać kłęby kurzu. – Nie pomyślałeś, że może się zniszczyć?
- Nie martw się, mam zapasowy. – Erwin otworzył bawełnianą torbę i wyciągnął z niej oficjalnie wyglądający dokument. – Na wypadek, gdyby Kwatera Główna spłonęła.
- Spłonęła?! Przecież jest z kamienia!
- Tytani mogli przebić Mur i ją zniszczyć...
Noo, nie da się ukryć, że jeśli chodzi o poziom planowania to przeszedł samego siebie! – pomyślał Levi, z rezygnacją pocierając czoło. – Ciekawe na co jeszcze się, kurwa, przygotował? Kupił obrączki, na wypadek gdyby jubilerzy przestali pracować?
A jakże, że kupił! Oprócz aktu ślubu wyciągnął ze skrytki pudełeczko, które nadawało się do przechowywania tylko jednego przedmiotu. Levi poczuł, że jego klatka piersiowa wypełnia się gorącem. Te nieoczekiwane zwroty akcji z jednej strony były przerażające, ale z drugiej strony...
Nie powinny nikogo dziwić. Przecież Erwin podchodził do walki z tytanami dokładnie w taki sam sposób. Zawsze zachowywał się jak szaleniec, gdy na czymś mu zależało. I najwyraźniej Levi Ackermann znajdował się na szczycie tej zacnej listy, bo przygotowania do ślubu przebiły absolutnie wszystko!
Kapitan aż bał się zapytać...
- Tylko mi nie mów, że masz gdzieś księdza zamkniętego pod kluczem – wymamrotał, w głębi siebie czując, że już nic go nie zdziwi.
Pomylił się.
- Levi, nie bądź niemądry – padła spokojna odpowiedź. – Ksiądz już dawno podpisał się na dokumencie. Świadkowie zresztą też.
- Że co?! Kiedy?!
- A właśnie – Erwin przepraszająco się uśmiechnął. – To w sumie jedyna niedogodność naszego ślubu. Żeby był legalny, musimy powiedzieć, że pobraliśmy się w tajemnicy kilka lat wcześniej. I musisz podpisać się jako „Kapitan Levi" a nie „Levi Ackermann". W końcu wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że jesteś Ackermannem. Jednak w każdej chwili będę mogę pójść do urzędu i poprosić o wydanie odświeżonego dokumentu na miejsce starego. Więc to raczej nieistotny szczegół.
- „Nieistotny szczegół"? – słabym głosem powtórzył Levi. – Kurwa, Erwin... a nie przyszło ci do głowy, że świadkowie się wygadają? Przecież wiedzą, jak było naprawdę!
- Nie powiedzą, bo nie żyją. – Smith wzruszył ramionami.
Kapitan wytrzeszczył oczy.
„Nie powiedzą, bo nie żyją?!"
Nawet nie zliczył, ile razy usłyszał podobne słowa z ust Kenny'ego Rozpruwacza. Jednak za cholerę nie przyszłoby mu do głowy, że usłyszy je z ust Erwina!
- Do reszty cię powaliło? – wykrztusił, kładąc sobie dłoń na brzuchu. – Jaki przykład dajesz swojemu dzieciakowi? Chcesz mi powiedzieć, że dorwałeś jakieś przypadkowe osoby, szantażem zmusiłeś je do podpisania się na akcie ślubu, a potem je zaciukałeś?!
- To okropne, że podejrzewasz mnie o tak niecne czyny. – Smith wyglądał na urażonego. – To dowód naszego małżeństwa, a nie podanie o wydanie Zwiadowcom dodatkowego przydziału papieru toaletowego. Nie pokazałbym tak ważnego dokumentu przypadkowym osobom. To oczywiste, że wybrałem kogoś, do kogo miałem zaufanie. I, jeśli już musisz wiedzieć, to nikogo nie szantażowałem. No, może poza Pastorem Nickiem. Ale Mike i Petra...
- Mike i Petra? To ICH poprosiłeś?!
Więc to miał na myśli, gdy stwierdził, że nie żyją.
- Mike'a jeszcze jestem w stanie zrozumieć, bo to był twój najlepszy kumpel – wykrztusił Levi, z niedowierzaniem wpatrując się w partnera. – Ale Petra? Nie żebym uważał ją za osobę niegodną zaufania, ale... Jakoś ciężko mi uwierzyć, że zgodziła się na coś tak... podstępnego.
Zwłaszcza, że się we mnie podkochiwała.
- Przyznaję, że miałem pewne wątpliwości, czy rzeczywiście ją o to poprosić – z łagodnym uśmiechem przyznał Erwin. – Jednak zależało mi, by jeden ze świadków był ważny dla mnie, a drugi dla ciebie. Cóż... moim pierwszym wyborem była Hanji, ale uznałem, że nie zdoła utrzymać języka za zębami. Dlatego wezwałem Petrę. Trochę się opierała, ale w końcu zgodziła się mi pomóc. Przekonało ją, że dokument nie będzie ważny, dopóki ty nie złożysz swojego podpisu.
Kapitan chciał zapytać o metody, jakich użyto do przekonania Pastora Nicka, ale po namyśle uznał, że wcale nie musi tego wiedzieć. Zwłaszcza, że była inna kwestia, która nie dawała mu spokoju.
- Erwin... kiedy ty to, do licha, zorganizowałeś? – wydukał, niepewnie pokazując dokument palcem.
Policzki generała pokryły się warstwą różu.
- Krótko po Sylwestrze – z nieśmiałym uśmiechem oświadczył Smith.
- Po którym Sylwestrze?
- Wiesz, którym.
Levi jeszcze nigdy nie czuł tak intensywnego gorąca. Aż dziw, że para nie zaczęła wychodzić mu uszami!
- Ja pierdolę... ty tak na serio? Raz mnie przeleciałeś i od razu chciałeś się żenić?!
Erwin popatrzył na niego i ze śmiertelną powagą oznajmił:
- To nie był zwykły seks, Levi. To był fenomenalny seks!
Levi ujrzał w wyobraźni sceny z tamtej nocy. To, jak stali naprzeciwko siebie zupełnie nadzy... To, jak Erwin pozwolił mu się dotknąć w każdym możliwym miejscu... Ich spocone ciała splecione w ciasnym odcinku.
Pięść kapitana powędrowała do ust, by częściowo zasłonić twarz.
- No dobra, masz rację. – Levi odchrząknął. – Seks rzeczywiście był... nieziemski, ale...
- Ale co? – łagodnie spytał Erwin, podchodząc do ukochanego. – Chyba mi nie powiesz, że już wtedy nie czułeś tego intensywnego przyciągania między nami? Uczucia, że nie jesteś w stanie odłączyć się od drugiej osoby, nawet gdybyś chciał. Ja to właśnie czułem. Dlatego postanowiłem, że gdy nadejdzie odpowiednia chwila, muszę być gotowy.
Wzrok kapitana spoczął na dokumencie, który generał wciąż trzymał w dłoni. Smith również spojrzał w tamtym kierunku.
- Wiem, jak to wygląda, ale kiedy pierwszy raz o tym pomyślałem, wyobrażałem to sobie zupełnie inaczej – przyznał się ze słabym uśmiechem. – Sądziłem, że przed ekspedycją... albo może i w trakcie ekspedycji przyjdzie taki moment, gdy będziemy czuli, że śmierć jest blisko i wtedy któryś z nas rzuci stwierdzenie: „Szkoda, że nie zdążyliśmy się pobrać". Dlatego zawsze miałem przy sobie obrączki i akt ślubu.
- W Shinganshinie też? – wyszeptał Levi, czując coraz szybsze bicie serca.
Erwin stał tak blisko, że drobny kapitan musiał zadrzeć głowę do góry, by na niego spojrzeć.
- Zanim wsiadłem na konia i odjechałem zmierzyć się ze Zwierzęcym Tytanem, kontemplowałem, czy to zrobić – zbolałym głosem wyznał generał. – Poślubić cię w chwili, która mogła być moją ostatnią. Jednak wśród tych wszystkich huków i krzyków młodych żołnierzy, podobne posunięcie wydało mi się nietaktowne. A tak zupełnie szczerze... to chyba zabrakło mi odwagi.
Odłożył dokumenty na biurko i wyciągnął pudełko na obrączki, które wcześniej schował do kieszeni.
- Śmieszna sprawa... - odezwał się, podając drobny przedmiot Leviemu.
Kapitan uważnie przyjrzał się kwadratowej skrzyneczce. Zdziwiło go, że była zrobiona z metalu. I miała tajemnicze wgięcie, zupełnie jakby... Zaraz! Czy to możliwe, że...?!
- Kiedy głaz mnie trafił, miałem w kieszeni to pudełko – powiedział Erwin, poklepując tę część brzucha, na której nosił blizny z Shinganshiny. – A także książkę, do której włożyłem akt ślubu, żeby się nie pogniótł. Lekarz twierdzi, że w momencie uderzenia te dwa przedmioty zadziałały jak warstwa ochronna i zminimalizowały obrażenia. A także pomogły zatamować krwotok, gdy Floch na szybko owinął mnie bandażami. Tak czy siak ledwo przeżyłem, ale gdyby nie mój szalony plan poślubienia cię w dowolnym momencie...
Przepraszająco się uśmiechnął i ostrożnie uchylił wieko pudełka, które Levi trzymał w obu dłoniach.
- Niestety nie przetrwały bez szwanku – szepnął, gdy oczom kapitana ukazały się dwie złote obrączki. – Kiedy wybudziłem się ze śpiączki i w miarę doszedłem do siebie, zaniosłem je do złotnika. Nie wyglądają zbyt okazale, ale wydaje mi się, że na swój sposób są takie jak my.
Miał rację. Choć gołym okiem nie dawało się dostrzec żadnej oczywistej wady, można było z miejsca wyczuć, że złote krążki nie zostały świeżo przyniesione ze sklepu i miały już własną historię. Rzeczywiście były jak Levi i Erwin. Dwa sfatygowane egzemplarze, które przetrwały pomimo przeciwności losu.
Kapitan poczuł, że znowu zbiera mu się na łzy.
- Szlag – jęknął, przyciskając czoło do mostka Erwina i zaciskając palce na jego mundurze. – Jakby ciąża już wystarczająco nie wytrącała mnie z równowagi, to jeszcze ty...
Co chwilę dajesz mi do zrozumienia, że oszalałeś na moim punkcie.
Smith objął partnera w pasie, sprawiając, że drobny mężczyzna uśmiechnął się pod nosem.
- Więc... - Levi zadarł głowę do góry, by popatrzeć na ukochanego. – Jak dokładnie to sobie wymyśliłeś? Podpiszemy ten świstek, założymy obrączki i będzie po wszystkim? – zapytał, zerkając w stronę leżących na biurku dokumentów.
Widząc, że kapitan całkowicie zrezygnował z protestów, Erwin rozpromienił się.
- Na polu bitwy moglibyśmy tak zrobić – stwierdził, spoglądając na partnera rozradowanym wzorkiem. – Ale ponieważ nic nam nie grozi, samo podpisanie papierów wydaje się strasznie sztywne i mało romantyczne. Dlatego pomyślałem, że zaczekamy do zmroku, a potem włamiemy się do kościoła i...
- Wła-mie-my się do ko-ścio-ła? – Levi musiał po kolei wykrztusić każdą sylabę, by dotarło do niego, że na pewno dobrze usłyszał.
Kurwa... zawsze po cichu marzył, że w jakimś stopniu zmieni swojego sztywnego faceta w niegrzecznego chłopca – zmusi go do przeklinania, albo coś – ale w życiu nie pomyślałby, że aż tak go zdemoralizuje!
- Mam już jeden upatrzony – nieśmiało wyznał Erwin. – Kościół, znaczy się. Znajduje się na uboczu, w pobliżu uroczego starego miasteczka. Pomyślałem, że pojedziemy tam, zaproszę cię na obiad, a gdy zajdzie słońce, pobierzemy się.
- W kościele, do którego najpierw się włamiemy – mruknął kapitan, kpiąco się uśmiechając.
- Od pewnego czasu jest nieużywany, więc raczej nikt nas za to nie aresztuje. Nawet jeśli nas złapią...
- A czy ja ci wyglądam na kogoś, kto miałby opory przed łamaniem prawa?
Levi ruszył w stronę drzwi i niedbale machnął ręką.
- No dobra, Smith, przekonałeś mnie – rzucił, oglądając się przez ramię. – Bierz ten świstek, co go przygotowałeś kilka lat wcześniej i chodźmy się hajtnąć!
Notka autorki + bonusowy komiks
A zatem, w przyszłym tygodniu czeka nas ślub Eruri! Ogłaszam wirtualną zbiórkę kwiatków ;) A tymczasem wróćmy do ujawnionego w tym rozdziale twistu...
Część z was zapewne zdziwiła się, że Erwin „tak po prostu" przeżył wypad do Shinganshiny, pomimo iż nie dostał zastrzyku. Bardzo długo myślałam nad rozwiązaniem tej kwestii i w końcu mnie olśniło – zamiast skomplikowanych wyjaśnień wybrałam o wiele prostsze, bardziej absurdalne, może nawet troszeczkę naciągane... ale chyba musicie przyznać, że romantyczne. Celowo nie ujawniłam tego w rozdziałach flashbackowych, żebyście zostali zaskoczeni w odpowiednim momencie. Mam nadzieję, że mimo wszystko wam się podobało.
Z okazji Dnia Kobiet oraz Dnia Mężczyzn, które były parę dni temu, mam dla was aż dwa bonusy:
Pierwszy to komiks, który skleciłam na szybko ze screenów z teatrzyku obrazkowego Chimi Chara (swoją drogą – polecam gorąco go wam polecam, bo jest po prostu ge-nia-lny!).
Drugi to oficjalny art, który znalazłam w sieci. Levi i Erwin konserwują na nim obrączki (kto wie, czy nie swoje własne, ale no wiadomo – twórcy nigdy oficjalnie nie potwierdzili Eruri).
Jak zawsze dziękuję wam za wszelkiej maści komentarze i inne wyrazy uznania dla tego fika. Trzymajcie się cieplutko i do następnego!
Wszystkie screeny pochodzą z Jedenastego Epizodu Chimi Chara, gdy Erwin postanowił zmienić "imicz", by zaprzyjaźnić się z młodymi żołnierzami. Jeśli jeszcze nie oglądaliście, koniecznie musicie to nadrobić. A jeśli znacie to Przezabawne Cudo, koniecznie podzielcie się wrażeniami!
A oto oficjalny art z obrączkami:
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top